Obława

Z Birmy pochodzi połowa światowej produkcji heroiny. Zarabiają na niej triady i miejscowa armia. Opiumowym przemysłem rządzi Khun Sa zwany Księciem Śmierci.

Tagi

Źródło

Przekrój nr 17/18 (27 kwietnia 2003)
Jakub Mielnik

Odsłony

2849
Pod koniec pory deszczowej góry na pograniczu Birmy i Laosu pachną opium. W otoczonej dżunglą wiosce kilkuletnia dziewczynka zaprasza mnie do bambusowej chaty. Jej ojciec, zasuszony przez narkotyki 30-latek o wyglądzie starca, wypędza żonę z legowiska. Ruchem ręki wskazuje miejsce na macie, po czym wyciąga zawinięty w folię plaster tłustej, brązowej substancji. Opium wyglądem przypomina marmoladę. Dwa razy do roku karawany pełne tej marmolady ruszają z Laosu nad granicę Birmy. Prowincja Shan to serce narkotykowego imperium. Tam uprawia się tysiące hektarów maku i tam tony opium z Laosu i miejscowych plantacji przetwarza się na czystą heroinę. Shan leży w granicach Birmy, ale tak naprawdę nie sięga tam żadna władza. Poza jedną. Górska prowincja wciśnięta między Tajlandię, Laos i Chiny to udzielne księstwo największego producenta heroiny na świecie. Nazywa się Khun Sa, ale od lat 70. - jak na władcę księstwa przystało - nazywany jest Księciem Śmierci. Z kontrolowanych przez niego pól makowych i laboratoriów pochodzi połowa światowych dostaw heroiny. ONZ wycenia dochody w tej branży na 400 miliardów dolarów rocznie. To mniej więcej tyle, ile wynoszą wpływy ze światowej turystyki. 50 milionów uzależnionych od heroiny narkomanów tworzy globalny rynek, dla którego głód towaru to jak najbardziej dosłowne pojęcie.

RENTA PRZEMYTNIKA

Kontrolujący ten lukratywny biznes Khun Sa to 68-letni, jowialny pan. Tylko czasami fotoreporterom udaje się uchwycić moment, gdy kawalkada aut Księcia Śmierci w otoczeniu uzbrojonych po zęby ochroniarzy mknie ulicami stolicy Birmy Rangunu. Stamtąd Khun Sa spokojnie dogląda swoich globalnych interesów. Korzysta przy tym z pomocy rządzącej krajem wojskowej junty.
Dla birmańskich generałów zyski z handlu opium to główne źródło dochodu. ONZ nałożyła sankcje gospodarcze na reżim, który w prześladowaniu własnych obywateli od dawna wygrywa konkurencję z Saddamem Husajnem. Organizowane raz po raz akcje przeciwko producentom i przemytnikom heroiny to tylko propaganda. Albo walka z konkurentami Księcia Śmierci. W Muse, mieście na granicy chińskiego Yunnanu, birmańska straż graniczna oddaje salwę honorową za każdym razem, gdy konwoje przemytników przekraczają granicę.
Dziś Książę Śmierci jest na emeryturze. W ciągu niemal 30 lat spędzonych w dżungli zamienił swoją bazę w Ho Mong w nieźle prosperujące miasto. Za pieniądze z heroiny zbudował tam elektrownię wodną, szpital, kilka hoteli dla kontrahentów z zagranicy, a nawet kasyno. Jednak malaryczna dżungla nie jest dobrym miejscem dla blisko 70-letniego opiumowego barona. Khun Sa mieszka dziś w eleganckiej willi w Rangunie. Kilka ulic dalej stoi dom laureatki pokojowej Nagrody Nobla, przywódczyni birmańskiej opozycji, pani Aung San Suu Kyi.

Z DZIADA PRADZIADA

Lyfong pracuje dla Księcia Śmierci. Jego rodzina uprawia mak od pokoleń. Pod koniec pory zbiorów Lyfong lubi siadać nad brzegiem Mekongu po jego laotańskiej stronie. Patrzy na Birmę, która rozciąga się po drugiej stronie rzeki. - To należało do mojego pradziada - mówi, wskazując na krótki, zakrzywiony nóż z drewnianą rękojeścią. Takim nożem nacina się dojrzałe makówki. Ze spływającego z nich gęstego soku powstaje opium. Pradziadek Lyfonga sprzedawał je francuskim kupcom z Sajgonu, dziadek - Anglikom z Szanghaju, a ojciec - Amerykanom walczącym w Wietnamie.
Po zakończeniu zbiorów Lyfong odstawia surowe opium na birmański brzeg Mekongu. Za swoją pracę dostaje około 600 dolarów rocznie. To cztery razy mniej, niż kosztuje w Birmie kilogram czystej heroiny. W Londynie czy Nowym Jorku ta sama kilogramowa paczka osiąga na czarnym rynku wartość 200 tysięcy dolarów.

WALKA Z WIATRAKAMI

Prywatna domena Księcia Śmierci graniczy z Tajlandią. Każdy tajlandzki żołnierz wie, że najlepiej służyć w 3. Armii. Jej posterunki graniczne leżą o kilka godzin jazdy od zaopatrzonej w kasyno i elektrownię wodną twierdzy opiumowego barona.
- Na łapówkach od przemytników zarabiam krocie - mówił mi Chavalid, młody tajlandzki żołnierz, który przyjechał na przepustkę do Bangkoku i trwonił pieniądze w burdelach dzielnicy Patpong. Tutejsze hoteliki z pokojami na godziny mają tablice ogłoszeń. Można tam znaleźć takie oferty: "Jestem Australijczykiem, za próbę przemytu dostałem dożywocie. Jeśli mówisz po angielsku, odwiedź mnie". Poniżej jest adres biura przepustek więzienia Bangwang, jednego z najcięższych w Azji Południowo-Wschodniej.


Bangkok to jedno z centrów sieci dystrybucyjnej stworzonej przez Księcia Śmierci. To tu na spłukanych turystów z budzącymi zaufanie paszportami polują zawodowi kurierzy. Przelot za ocean z kilogramową paczką birmańskiej heroiny to kilkanaście godzin stresu i półtora tysiąca nieopodatkowanych dolarów. Za kurs do Singapuru można zarobić jedną trzecią tej sumy. Albo karę śmierci. Na większości dalekowschodnich lotnisk śmiałków i desperatów witają ostrzegawcze napisy: "Przemyt narkotyków karany jest śmiercią".

WSZYSCY SŁUŻĄ TRIADOM

- Ci nieszczęśnicy z więzienia Bangwang to płotki - usłyszałem od Keo Sithana, gdy telepaliśmy się wspólną taksówką po bezdrożach Kambodży. Keo wie, co mówi. Ma za sobą kilka lat szefowania wydziałowi antynarkotykowemu kambodżańskiej policji. - Chińskie triady mają powiązania z każdym rządem w regionie i pilnują, żeby hurtowy przemyt przebiegał bez zakłóceń - mówi były policjant.
Jego przełożeni byli w świetnej komitywie z szefem tajwańskiej triady o nazwie Związek Bambusowy. Był nim Chen Chih-lee. Na Tajwanie poszukiwano go listem gończym, ale w Kambodży chronił go immunitet osobistego doradcy przewodniczącego parlamentu. Chen pilnował, żeby statki, które przemycały do Kambodży tajwańskie odpady radioaktywne, wypływały w świat z ładunkami birmańskiej heroiny.
- Rzuciłem pracę w policji, bo za dużo wiedziałem o chińskiej mafii - mówił Keo, półkrwi Chińczyk, który w czasie służby w policji jednego z najbiedniejszych państw świata dorobił się okazałych hoteli w Kambodży i Singapurze, a także hurtowni w Australii.

NA WSCHODZIE BEZ ZMIAN

Birmańska heroina jest najczystsza na świecie. Czterokrotnie rafinowany narkotyk zawija się w firmowy papier ze stemplami chińskich triad. To one od stuleci kontrolują handel opium. Członkiem triady jest sam Khun Sa, który w młodości walczył w armii chińskich nacjonalistów z Kuomintangu. Po zwycięstwie Mao dywizja Księcia Śmierci wycofała się do Birmy. Przez całe lata trwali w gotowości do ofensywy przeciwko chińskim komunistom - ofensywy, która nigdy nie nadeszła.
Z czasem wojskowe obozy zamieniły się w centra produkcji opium - jedynego bogactwa w tej okolicy. W miarę jak chińscy żołnierze się starzeli, na ich miejsca rekrutowano miejscowych górali. Szkolili ich chińscy oficerowie, tacy jak Khun Sa, którego ambicją nie była już walka z komunizmem, tylko dostatnie życie. Wybuch wojny wietnamskiej dał ludziom pokroju Księcia Śmierci szansę na odbudowanie przemytniczego imperium, które w Chinach wpadło w ręce Mao. Setki tysięcy amerykańskich żołnierzy zakosztowało birmańskiej heroiny, z którą nie mogli się rozstać nawet po powrocie do domu.
Dziś w górach Birmy i Laosu co roku powstaje dwa i pół do trzech tysięcy ton opium. Triady z Tajwanu i Hongkongu dbają o to, by narkotyki były dostępne w każdym zakątku świata. Gangi powróciły też do gwałtownie reformujących się Chin Ludowych. Dziś atmosfera w Szanghaju do złudzenia przypomina czasy, gdy oficerowie Czang Kaj-szeka hulali w opiumowych spelunkach prowadzonych przez gangstera o pseudonimie "Wielkouchy Tu".

DALEKOWZROCZNE INWESTYCJE

Książę Śmierci dożywa swoich dni w luksusie. Do akcji wkroczyło nowe pokolenie. To synowie dawnych żołnierzy Kuomintangu, którzy opuścili obozy rozsiane po tajlandzko-birmańskim pograniczu. Skończyli renomowane szkoły w USA i Europie i teraz do spółki z rodakami z innych części Azji prowadzą legalne interesy.
Ich spółki są notowane na giełdach w Singapurze i Hongkongu. Mają udziały w największych dalekowschodnich liniach lotniczych i spółkach żeglugowych. W Birmie należy do nich niemal każdy sektor gospodarki. Inwestują tam w nieruchomości, bankowość i przemysł spożywczy. Unowocześniają port w Rangunie - jeden z największych w Azji. Budują też lotniska i drogi w odludnych rejonach kraju, których jedyną zaletą jest bliskość pól makowych. To dla ich spokoju i bezpieczeństwa rządzący Birmą generałowie kazali ustawić na przejściach granicznych napis: "Aparat fotograficzny zostaw w domu".

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

02yry5 (niezweryfikowany)

Panie i Panowie, oto kolejny cel dla USA! W imię swojej polityki antynarkotykowej powinna zaatakować Birmę! A Polska poprze ją, wyśle 200 żołnierzy i będziemy mieć kolejną strefę okupacyjną :))).

QrA (niezweryfikowany)

Panie i Panowie, oto kolejny cel dla USA! W imię swojej polityki antynarkotykowej powinna zaatakować Birmę! A Polska poprze ją, wyśle 200 żołnierzy i będziemy mieć kolejną strefę okupacyjną :))).

Zajawki z NeuroGroove
  • Bad trip
  • LSD-25

Pierwszy samotny trip u siebie w domu. Chciałem przemyśleć sobie parę wcześniej przygotowanych zagadnień, ekscytacja spowodowana długim oczekiwaniem i założeniem, że chciałbym by trip wniósł co nieco do mojego życia. Nastrój pozytywny, spokojny, jednak gdzieś tam na głębszych poziomach mogła jawić się lekka obawa, spowodowana ostatnim doświadczeniem, w którym z kolei z kolegą było bardzo źle.

Na godzinę przed zażyciem postanowiłem pomedytować, w celu całkowitego wyciszenia.

T- 12:00

No to jedziemy! Zaaplikowałem dwa kartoniki dietyloamidu kwasu lizergowego, po czym wróciłem do medytacji.

T+10min

Ku memu zdziwieniu, substancja zaczyna już wyraźnie oddziaływać na mój organizm.

T+20 min

Już wiedziałem, że to nie byle jaka podróż. Nagle zaatakowała mnie tak ogromna fala bodźców, że stopniowo mój mózg nie nadążał ich przetwarzać. Wzbudziło to mój niepokój.

  • Grzyby halucynogenne
  • Marihuana

29.10.09

  • Grzyby halucynogenne
  • Tripraport

Długo wyczekiwany dzień przez nas wszystkich, nastawienie jak najbardziej pozytywne

Ten dzień był wyczekiwany długo przez nas wszystkich, zacznę od nazewnictwa. Ja jestem K. byli ze mną D. mój dobry przyjaciel, M. tak samo dobry przyjaciel i F. mój najlepszy kuzyn. Jakoś około rok temu razem z D rozmawialiśmy o LSD, że napewno chcielibyśmy tego spróbować, ale się nam nie śpieszy. Po kilku miesiącach stwierdziliśmy, że jednak chcemy spróbować szybciej, moim podejściem na początku sterowała jedynie ciekawość, jak u każdego. D jako pierwszy zaczął więcej czytać o psychodelikach, często mi o tym opowiadał, choć nie wykazywałem większego zainteresowania, do czasu.

  • Dekstrometorfan
  • Marihuana
  • Pozytywne przeżycie

Samotne wieczory w domu, jesienna zmuła.

Nie będzie to raport dotyczący konkretnie jednej podróży, a powyrywane z kontekstu różne przygody które dane mi było przeżyć podczas spotkań z kaszlakiem. Schemat był zawsze ten sam - tabletki zjeść, przepalić nikotyną i thc, położyć się na łóżku ze słuchawkami na uszach i odpłynąć słuchając muzyki, w 80% podróży (nie znudziło mi się!) był to album Infected Mushroom - Return to the Sauce - i jest to bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza cecha podróży o których piszę. Posegreguję je w miarę co do dawek. 

randomness