Kobieta, której lekarz twierdzi, że marihuana jest jedynym lekiem przytrzymującym ją przy życiu, nie zostanie oczyszczona z zarzutów o posiadanie i używanie narkotyku - uznał wczoraj sąd. Angel Raich, matka dwojga dzieci, cierpiąca na skoliozę, nowotwór mózgu, przewlekłe mdłości i inne dolegliwości, pozwała rząd, aby zapobiec aresztowaniu za używanie marihuany. Za radą lekarza, Angel spożywa lub pali marihuanę co kilka godzin. Pomaga jej to uśmierzyć ból i pobudzić apetyt. Konwencjonalne leki nie działają. Decyzja sądu podkreśla konflikt pomiędzy rządem federalnym, który uważa marihuanę za substancję nielegalną i bez wartości medycznych, a jedenastoma stanami zezwalającymi na jej użytek przy odpowiednim dozorze lekarskim. Sąd najwyższy Stanów Zjednoczonych zapowiedział dwa lata temu, że medyczni użytkownicy marihuany i ich dostawcy mogą być oskarżeni o pogwałcenie federalnego prawa narkotykowego, nawet w przypadku gdy zamieszkują stan zezwalający na użytek medyczny. Ze względu na to orzeczenie, sprawa przed dziewiątym sądem apelacyjnym została zawężona to tzw. teorii prawa do życia: nieuleczalnie chorzy mają prawo do korzystania z marihuany w celu utrzymania przy życiu w przypadku, gdy legalne leki zawodzą. 41-letnia pani Raich rozpłakała się, gdy usłyszała decyzję. Nie zamierza zrezygnować z dalszego używania narkotyku. "Na pewno nie pozwolę dać się zabić" - mówi. Zdaniem sądu, Stany Zjednoczone nie przystąpiły do sedna sprawy, w której "prawo do używania marihuany w medycynie jest fundamentalne i wynika z zasady zachowania wolności". Kalifornijscy wyborcy w 1996 zdecydowali zezwolić na korzystanie marihuany pod nadzorem lekarskim.
Komentarze