"To chyba najpotworniejsze w ćpaniu, że można zrobić wszystko i wszystkim, po to tylko, by zaspokoić swoje własne potrzeby "
"Zamknięty krąg: czułem się źle, bo brałem i brałem, by nie czuć się źle."
Paweł Przecławski, Uciec śmierci.
Z kulkami w brzuchu
Przez amsterdamskie lotnisko Schiphol tysiące przemytników sprowadza do Europy ogromne ilości kokainy z Antyli Holenderskich. Proceder kwitnie, bo do Holandii można przywieźć bezkarnie do trzech kilogramów narkotyku...
Tagi
Źródło
Odsłony
3273Niedziela, godz. 9.50, Amsterdam-Schiphol, lot KLM 785 z Curaçao właśnie wylądował. Brygada narkotykowa szykuje się do interwencji. Pies od razu wyławia dwóch młodych mężczyzn, którzy wydają mu się podejrzani. Muszą się udać na rewizję osobistą za drewniane przepierzenie. Dwadzieścia kroków dalej badany jest bagaż podręczny.
Potem następuje sprawdzanie w hali bagażowej. Kontrola odbywa się za wysokimi parawanami, żeby dilerzy, którzy czekają na zewnątrz, nie mogli nawiązać kontaktu wzrokowego ze swymi kurierami. Lotnisko Schiphol nie jest jak dotąd znane akurat z czujnych celników. Ale kontrole narkotykowe są tak ostre jak apele w pruskich koszarach grenadierów. Tyle tylko że dla schwytanych nie mają one w zasadzie żadnych konsekwencji.
Mniej niż zero
Trasą między Antylami Holenderskimi i amsterdamskim lotniskiem przewozi się rocznie co najmniej 20 tys. kilogramów kokainy. Holenderski minister sprawiedliwości Piet Hein Donner ocenia, że towar przechodzący przez Schiphol pokrywa ponad połowę europejskiego zapotrzebowania.
Niedawno uroczyście zadeklarował, że teraz definitywnie nie będzie już litości: Nasza zasada to zero tolerancji. W praktyce granica tolerancji leży na poziomie trzech kilogramów twardych narkotyków. Kto zmieści się poniżej krytycznej linii, odsyłany jest do domu, ale nic więcej go nie spotyka. Dostaje też oficjalne pokwitowanie, żeby mógł udowodnić dostawcy, że nie sprzedał towaru na własny rachunek. Trzy kilo to sto razy więcej niż ilość, za którą w Singapurze trafia się na szubienicę.
Walka z narkotykami na lotnisku Schiphol jest jak wycieranie zalanej łazienki przy odkręconym kranie – krytykuje opozycja. Premier Jan Peter Balkenende nie przeforsował bowiem nawet zapowiadanej wielokrotnie ustawy, która pozwalałaby uniemożliwić ponowny wjazd do Holandii recydywistom. Balkenende nie jest nierozsądny. Ale co ma zrobić? Więzienia są pełne. Ponad połowa odsiadujących wyroki to handlarze narkotyków. Czy ma zbudować nowe areszty, po tym jak brutalnie zmniejszył świadczenia socjalne? Na to nie może sobie pozwolić ze względów politycznych.
Zatrzymani do wypróżnienia
W ciągu 41 tygodni od wprowadzenia stuprocentowej kontroli brygada narkotykowa z lotniska Schiphol miała pełne ręce roboty. 3166 tymczasowych aresztowań to ponad tysiąc więcej niż w całym poprzednim roku. Byłoby dużo więcej gdyby nie to, że KLM już przed startem na Antylach wyławia podejrzanych. Dla zawróconych nie miało to jednak żadnych następstw. Poza tym że przepadł im bilet. Dziś kokaina przewożona jest najczęściej we wnętrznościach „połykaczy kuleczek”. Kuleczki składają się z dwóch naciągniętych na siebie obciętych palców gumowych rękawiczek, które mocno się wiąże nicią dentystyczną, okleja taśmą izolacyjną, a na końcu zanurza w płynnym wosku. Każda sztuka zawiera od ośmiu do dziesięciu gramów kokainy.
Przemytników, którzy połknęli kuleczki, można łatwo rozpoznać: po silnym wydzielaniu potu, cuchnącym oddechu, zabarwionym na żółto języku. Najczęściej podróżują tylko z bagażem podręcznym i płacą gotówką. Podejrzani są na lotnisku prześwietlani. Kto zostanie złapany z kuleczkami w brzuchu, trafia na wypróżnienie do kliniki. Potem jest deportowany.
Z Kolumbii do ABC
Choć wyspy ABC (Aruba, Bonaire, Curaçao) są częścią Holandii, Haga nie ma tam wielkich wpływów. Rząd był też bezradny, gdy w kwietniu 2002 r. na jakiś czas wstrzymano wszelkie kontrole na lotnisku Hato, bo obawiano się zemsty mafii narkotykowej.
Obecnie KLM i celnicy na Antylach znowu współpracują – raz lepiej, raz gorzej. Latem 2002 r., kiedy celnicy na sąsiedniej wyspie Bonaire zmusili kilkanaście stewardes KLM, żeby rozebrały się w obecności mężczyzn, by zbadać ich strefy intymne na obecność kokainy, współpraca znowu trochę się popsuła.
Handel kokainą jest prawdopodobnie najbardziej znaczącą gałęzią gospodarki wyspy. Biały proszek jest dla Curaçao prawie tak ważny jak ropa naftowa dla Arabii Saudyjskiej. Towar pochodzi z Ameryki Południowej. Podróż szybką łodzią motorową z wybrzeża Kolumbii do wysp ABC zajmuje tylko trzy do czterech godzin. Do momentu wydania wodoodporne pakiety z kokainą wiszą pod powierzchnią wody, przyczepione do łodzi rybackich w porcie Willemstad.
Wielkie interesy prowadzi pięciu hurtowników. Zaopatrują ponad 20 pośredników. Swój latający personel rekrutują głównie w Fuik, osadzie na południu, gdzie tropikalny przepych kolorów pogodnej rajskiej wyspy przechodzi w szarobrązową melancholię. Fuik jest światem na uboczu, pełnym śmieci, kaktusów, blachy falistej i zardzewiałych wiatraków z blachami pomalowanymi na czerwono-biało-niebiesko.
Centralnym punktem kontaktowym w Fuik jest Donald Duck Snackbar przy zakurzonej ulicy przecinającej wioskę. Czasami przejeżdża tędy policja, ale rzadko się zatrzymuje.
Kondomy z cukrem
Kurierzy, którzy dwa razy z rzędu zawalą sprawę, nie dostaną szybko następnej okazji. Dlatego starają się być uważnymi uczniami. Podczas treningu kandydaci muszą łykać kondomy wypełnione cukrem pudrem. Łyk wody na pewno sprawiłby, że te galaretowate przedmioty lepiej by się ześlizgiwały. Ale pusta przestrzeń wewnątrz ciała potrzebna jest na kuleczki. Początkujący „pakują” w ten sposób 30–40 kuleczek, profesjonaliści z dużym brzuchem – nawet do 120, choć z bólem.
Podczas lotu obowiązuje ścisła dieta: dozwolone jest tylko mleko lub sok jabłkowy, ryż i suchy chleb. Ciało powinno – na tyle, na ile pozwalają na to siedzenia w klasie ekonomicznej – pozostawać w pozycji wyprostowanej. Po przylocie kurierzy mają z twarzą pokerzysty przejść przez kontrolę celną i zgłosić się do łącznika.
Jeżeli podczas podróży gumowy woreczek pęknie, dziesięć gramów kokainy w brzuchu zabija równie niezawodnie jak dziesięć gramów cyjanku. Dlatego kurierzy sami pakują swoje kuleczki. Tak jak spadochroniarze sami pakują spadochron.
Dawniej płaskowyż nad zatoką w Fuik był kwitnącym, zamożnym miejscem. Połowa mieszkańców dostarczała manioku, owoców mango, fasoli, melonów i ananasów.
Druga połowa pracowała w kopalni fosfatu. Teraz kopalnia jest zamknięta, a rolnictwo upada. Młodzi ludzie nie mają już ochoty na pracę w polu czy ogrodzie. Tutaj zostały już tylko dwa źródła dochodów: pomoc społeczna i przemyt kokainy.
Podczas jednego lotu do Amsterdamu kolorowy kurier może zarobić dwa tysiące euro. Biali dostają nawet tysiąc euro więcej, bo mniej rzucają się w oczy. Choć wpada co trzeci, co czwarty kurier, zyski są olbrzymie. Kilogram koksu kosztuje na Antylach Holenderskich trzy tysiące euro. Do tego dochodzi trzy tysiące euro na wynagrodzenie i koszty podróży. Razem sześć tysięcy euro. Hurtownicy płacą 15 tys. za kilogram, natomiast na narkotykowym rynku w Venlo przy niemieckiej granicy kilogram kosztuje już 50 tysięcy.
Złudne szczęście
Zapotrzebowanie na szybko działający koks wzrosło w całej Europie. Jeśli chodzi o crack i heroinę, to zapotrzebowanie raczej spada. Te substancje są gorzej przyswajalne i mniej obliczalne. I co szczególnie ważne dla Holendrów: nie można do nich pić heinekena. Natomiast piwo i koks można całkiem dobrze łączyć. Wciąganie na mokro – tak nazywa się to wśród znawców. Po kokainie nie ma się też kaca ani załzawionych oczu jak po heroinie. To substancja dla inteligentnych młodych ludzi. Wielu chętnie zapomina, że to także zabójczy narkotyk, który ciągnie w dół.
Wokół handlu kokainą na Curaçao powstają legendy. Jednak społeczno-romantyczne wyjaśnienia tej działalności przynoszącej szkodę człowiekowi dają wypaczony obraz. Dilerzy z wielkich karteli, którzy opanowali rynek, bogacą się – to prawda. Jednak ich kurierzy pozostają biedni, bo zyski ze swoich wycieczek do Holandii inwestują w kolorowe markowe ubrania lub przegrywają w dusznych kasynach.
Ich matki cieszą się, jeśli mogą opłacić składki na kuchnię dla ubogich. 2,5 euro miesięcznie za 30 ciepłych posiłków – to rzeczywiście żadne pieniądze. – W końcu zawsze przychodzą i spłacają długi, a do tego opłacają pół roku z góry – mówi emerytowany nauczyciel Franklin Clemencia, założyciel kuchni dla ubogich w Fuik.
Clemencia zaklina swoich uczniów, że nie powinni przepuszczać pieniędzy, jeśli już nie mogą odpuścić połykania. Ale tylko jeden potraktował jego napomnienia poważnie. Pewnego razu przyszedł, promieniejąc, do swego starego nauczyciela i powiedział: Byłem w Holandii. I położył na stole książeczkę oszczędnościową z trzema tysiącami euro. Clemencia nie ma sympatii dla przemytu. Ale to zdarzenie go ucieszyło.
Komentarze
...na wakacje.