Marta, 19-letnia uczennica trzeciej klasy technikum hotelarskiego, od trzech lat pali heroinę. Jak to się stało? Poszły z koleżanką na imprezę, ktoś dał jej zapalić browna. Było świetnie. Zapomniała o wszystkim, czuła się błogo, jak nigdy przedtem. Po dwóch miesiącach nie dawała rady bez heroiny.
Doszła do sześciu działek dziennie. A tak naprawdę nie miała od czego uciekać. Wzorowa uczennica. Rodzice, mama pedagog, tata spawacz, kochali ją i poświęcali jej dużo czasu, miała z nimi świetny kontakt.
19-letni Marcin, uczeń trzeciej klasy ogólniaka, w gdańskim ośrodku monarowskim jest już od 15 miesięcy, a dopiero niedawno zrozumiał, czemu sięgnął po narkotyki. Marihuanę palił od 14. roku życia, amfetaminę zaczął brać rok później. Początkowo palił tylko na imprezach, potem już codziennie z kolegami.
Decyzja: nie chcę brać
Najpierw dowiedzieli się rodzice. Za wszelką cenę próbowali pomóc. Sami chodzili do poradni, bo nie wiedzieli, w jaki sposób. Zawozili do terapeutów, prosili, błagali. Wszystko na nic, ale gdyby ich nie było, pewnie nigdy nie wyszliby i z tego. Wreszcie przyszedł taki moment, że mieli dość i nie chcieli już tego robić.
- W moim przypadku nie była to przemyślana i świadoma decyzja. Miałem tyle długów u kryminalistów, że musiałem się ukrywać. Poza tym dwa wyroki w zawieszeniu za włamanie i kradzież oraz policję na karku. Zwyczajnie chciałem na jakiś czas zniknąć, a potem wrócić i ćpać dalej - przyznaje Marcin.
Wcale nie miał ochoty rozstawać się z amfetaminą. Dawała mu pewność siebie, której brakowało mu, gdy zaczął naukę w liceum. Pozornie czuł się kimś w towarzystwie starszych kolegów. Miał wrażenie, że życie to nieustająca impreza. Potrafił być w ciągu przez kilka tygodni. Był wówczas niemal żywym trupem. Ale wciąż uważał, że bierze dlatego, bo chce, i w każdej chwili może przestać.
Marta miała już piąty wyrok w zawieszeniu na pięć lat, za kradzież. Na komisariacie dali jej ostatnią szansę - jeśli nie podejmie leczenia, trafi za kratki na kilkanaście lat. Chciała już przestać dużo wcześniej, kiedy wymiotowała żółcią na głodzie, kiedy widziała łzy i błagalny wzrok mamy, kiedy wynosiła z domu biżuterię, wieżę, komputer. Ale brała ćwiarę i nic się wówczas nie liczyło, wszystkie wcześniejsze postanowienia brały w łeb.
- Ktoś mnie zapytał, czy było fajnie. Tak, przez pierwsze dwa miesiące. Potem już ćpałam, żeby normalnie funkcjonować. Miałam jeden cel w życiu, zdobyć kasę na kolejną działkę. A potrzebowałam dużo - około 300 zł dziennie na sześć centymetrów - wyznaje.
Pierwsze cztery dni na detoksie
Marta przyszła na oddziat detoksykacyjny z koleżanką, tą samą, z którą zaczęta palić heroinę.
Koleżanka uciekła po pierwszym dniu, nie dała rady. Marta pomyślała, że jeśli teraz zrezygnuje, to już utknie w tym bagnie na zawsze. Znowu czuła ten koszmarny ból, który zawsze pojawiał się na głodzie.
- Tego nie da się opisać. Bóle miesiączkowe, migreny przy tam tym bólu są niczym. Boli dosłownie wszystko: ręce, kręgosłup, wykręca ci żołądek. Na szczęście lekarze podawali mi leki przeciwbólowe - opowiada Marta.
Gdy środki przestawały działać, dziewczyna z trudem podnosiła się z łóżka, mdlała na korytarzu, idąc do toalety, wymiotowała. Chciała napisać list do chłopaka, który wyjechał do Niemiec, ale litery jej się rozmazywały i nie miała siły utrzymać długopisu.
Drugiego dnia miała ochotę uciec i zapalić. Pomógł Dawid, na detoksie był już od 10 dni. Zapewniał, że za dwa dni poczuje się lepiej i już nie będzie myślała o heroinie. Razem z drugim kolegą przytrzymali ją na siłę. W nocy nie zmrużyła oka. Niczego nie jadła. Trzeciego dnia do bólów doszły fatalne dreszcze, z trudem utrzymywała w ręce szklankę.
- Kiedy obudziłam się czwartego dnia i poczułam, że nic mnie nie boli, mogę wstać, posprzątać, mogę biegać, skakać, popłakałam się ze szczęścia. Przestałam mdleć, na twarzy pojawiły się rumieńce. Ucieszyło mnie nawet słońce za oknem, chociaż od miesięcy nic mnie nie obchodziło. Pomyślałam, że najgorsze już za mną - wyznaje Marta.
Pierwsze miesiące w Monarze
Zdaniem Marcina najgorsze są pierwsze cztery miesiące. Na początku tata zabrał go do pracy na budowie. Z dala od koleżków, zajęty pracą, nie ćpał, ale za to po robocie palił i pił na umór. Udało mu się jednak coś zarobić i częściowo spłacić długi. W ostatnim tygodniu pracy ukradł tacie pieniądze, kupił mfetaminę i nie wrócił do domu. Ojciec się na niego obraził. Mama załatwiła ośrodek.
W ośrodku nie można brać narkotyków, pić ani palić, trzeba też zachować wstrzemięźliwość seksualną. To było dla Marcina szokiem. Rzucił się w wir zajęć, zgłaszał się na ochotnika, wszędzie go było pełno, byle nie myśleć. Szybko awansował z pozycji nowicjusza na domownika, potem na organizatora i szefa służby ochrony Monaru. Ze zdziwieniem zauważył, że nie głód narkotyko wy stanowił dla niego największy problem, ale relacje z ludźmi.
- Nie umiałem rozmawiać. Nie chciałem ani mówić o sobie, ani słuchać innych. Było we mnie dużo agresji, czułem wieczne podenerwowanie. Odpowiadała mi namiastka władzy, którą otrzymałem, zacząłem rządzić ludźmi, wydawać im polecenia. Znowu chciałem być kimś - wyznaje.
Do tego doszła bezsenność i nocne koszmary, miał omamy. Lekarka przepisała mu leki psychotropowe. Znów, choć tym razem mimo woli, zaczął popadać w inny rodzaj uzależnienia. Szybko jednak to zauważył i odstawił prochy {red.: bez konsultacji?}. Po czterech miesiącach uciekli ci, którzy byli w ośrodku najdłużej, duchowi przewodnicy grupy Marcina. Chciał uciec, nie widział już dla siebie szansy, skoro nawet najsilniejsi nie wytrzymali. Pomógł mu Tomek, pokazał, co naprawdę trzeba robić, żeby z tego wyjść.
- Tamci uczyli nas sztuki migania się i łamania zasad po cichu. W pokojach mieliśmy gazety pornograficzne, popalaliśmy. A prawda była taka, że tylko bezwzględne przestrzeganie reguł i absolutna szczerość dają szansę wyjścia z nałogu - mówi Marcin.
Dopiero wówczas zaczęła się dla Marcina prawdziwa praca nad sobą. Musiał nauczyć się pokory, otwartego mówienia o tym, co mu nie odpowiada, i wspólnego rozwiązywania problemów. Najtrudniej mu było jednak mówić o sobie - o tym, że imponowało mu bycie dealerem i złodziejem, że marzyła mu się gangsterska kariera, a tak na prawdę był nikim - zwykłym ćpunem, że nie miał prawdziwych przyjaciół, bo starał się być kimś, kim nigdy nie był, wciąż udawał, pozował. Pękł po siedmiu miesiącach, zaczął o tym mówić i wówczas przyszła nadzieja i wewnętrzna siła.
Nauka samodzielności
Po roku terapii Marcin zrozumiał, że może mieć prawdziwych przyjaciół, którzy akceptują go w takim jakim jest. Jego rodzice, wcześniej bliscy rozwodu, pogodzili się i wspierali syna w tej trudnej drodze. Byli mu bliscy, jak nigdy dotąd {red.: o właśnie}.
Od trzech miesięcy jest w hostelu, uczy się samodzielnego życia. Chodzi do szkoły, ma ogromnie dużo pracy, uczy się dzień i noc - przez narkotyki stracił półtora roku nauki. Zamierza zdać maturę i próbować dostać się na informatykę na politechnice.
- Nie boję się powrotu do brania. Z tym chyba sobie poradziłem. Boję się przyszłości, bo wiem, że będzie mi bardzo ciężko - wyznaje Marcin.
Marta po wyjściu z oddziału wyjeżdża z mamą na trzy tygodnie do rodziny w centralnej Polsce, byle dalej od kolesiów, którzy tak chętnie zawsze częstowali ją brownem. Pójdzie na terapię grupową w poradni, może wyjedzie do ośrodka monarowskiego. Wróci do szkoły, zda maturę. Poszuka dobrej pracy, może założy rodzinę. Myśli o wolontaryjnej pracy w poradni, żeby powiedzieć tym wszystkim młodym ludziom, którzy tam się zgłaszają, że naprawdę nie warto dalej tego robić {red.: zgłaszać się do poradni?}, po co wykreślać z życiorysu kolejne miesiące, lata.
- Muszę wytrzymać, choćby nie wiem co się działo. Nareszcie skończą się kradzieże, awantury w domu, ucieczki, spanie gdzie popadnie. Znowu będę normalna {red.: choose life!}. Dzisiaj jestem pewna, że już więcej nie zapalę {red.: a to palić koniecznie trzeba?}- mówi z przekonaniem.
Zdaniem terapeutów najgorszy okres dla narkomanów zaczyna się dopiero po opuszczeniu ośrodka lub hostelu, kiedy są zdani sami na siebie. Muszą podejmować decyzje, nie konsultując tego z grupą czy terapeutą. Muszą stawić czoło porażkom, brakowi pracy, pieniędzy, uczucia i zrozumienia w społeczeństwie. Czy sobie poradzą?
Komentarze