Niedziela na Ulicy Dilerów

Tutaj nie jest wskazane oddychać głęboko, bo co rusz człowiek wchodzi w słodką chmurę haszu. Trzeba oddychać płytko. No, chyba że się chce odlecieć. I to jeszcze na krzywy ryj.

Tagi

Źródło

nto.pl

Odsłony

2804

Tutaj nie jest wskazane oddychać głęboko, bo co rusz człowiek wchodzi w słodką chmurę haszu. Trzeba oddychać płytko. No, chyba że się chce odlecieć. I to jeszcze na krzywy ryj.

 

"Wracasz na obszar Unii Europejskiej” - taki napis żegna wychodzących z Christianii, hipisowskiego wolnego miasta w portowym sektorze Kopenhagi. Co zaś ich wita? Ogromne znaki zakazu fotografowania. Te znaki wymalowano na budynkach przy Pusher Street, co w tłumaczeniu oznacza Ulicę Dilerów. Oczywiście, że nie samochodowych. Tutaj dla samochodów też jest zresztą zakaz. "Make love, not war” - owszem, ale po co od razu się przy tym fotografować? W końcu, jak oszacował to parlamentarny raport z 2004 roku, handel narkotykami w Christianii przynosi 80 milionów dolarów rocznego dochodu. Oprócz fotografowania i jazdy samochodem w Christianii zakazane jest również bieganie. A raczej - niemile widziane. - Kto biegnie, ten albo policyjny tajniak, albo złodziej - tłumaczy mi Adam, wrocławianin pracujący w Danii przy malowaniu domów, który na Christianii kupuje zielsko dla całej swojej polskiej brygady. Po Christianii biegać zatem mogą tylko dzieci i psy. Tych ostatnich tutaj zatrzęsienie, są nawet w knajpach. Ale niegroźne: osowiałe i lekko zmenelone jak ich właściciele. A jak który wlezie w chmurę, to się potem po psiemu uśmiecha z trawnika. 40 hektarów nirwany Trochę nie tego się spodziewałem, gdy przekraczałem bramę, w której mieszkańcy ustawili pomalowane na biało głazy, aby utrudnić szybki wjazd policyjnych patroli. Utuczony medialną legendą Christianii, oczekiwałem klimatów jak z filmu "Hair”. Tak było tu ponoć kiedyś. Przez jakieś ćwierć wieku po tym, jak w 1971 roku grupa squatersów zasiedliła bez zgody państwa opuszczoną, zagrodzoną 40-hektarową bazę wojskową w portowej dzielnicy Kopenhagi i ogłosiła ją wolnym miastem. Taką małą utopią. Rajskim ptakiem pośród burżuazyjnych wron w czarnych frakach. Wolny seks. Wolne słowo. Zero własności prywatnej. Zero podatków. Zero państwa. Żadnych samochodów. Żadnej przemocy. Czterdzieści hektarów nirwany.

 

Z wydanej 24 września 1971 deklaracji Wolnego Miasta Christiania: "Celem projektu jest stworzenie samostanowiącej się społeczności, gdzie każda jednostka jest odpowiedzialna za siebie, będąc jednocześnie integralną częścią naszej wspólnoty. Jej członkowie zamierzają w tym celu osiągnąć ekonomiczną niezależność. Równie ważnym zamiarem jest utwierdzanie w przekonaniu, że ogólnie pojęta nierówność międzyludzka może zostać poprzez naszą działalność zażegnana”. Bełkotliwe, naiwne, ale wtedy jakoś tam świeże, no i mogące istnieć tylko dlatego, że wbrew temu, co głosili mieszkańcy Christianii, za murami dzielnicy istniał naprawdę wolny świat. Spróbowaliby hipieje budować swe oazy w Pradze, Bukareszcie czy Warszawie. Legenda wolnego miasta szybko przywabiła do Christianii "freaków” z całego globu. Dlatego dziś językiem urzędowym dzielnicy jest angielski, choć na słowo "urzędowy” każdy mieszkaniec Christianii dostaje wysypki. Zagospodarowano koszary, magazyny, kotłownie i warsztaty. A gdy zabrakło miejsca, hipisi zaczęli stawiać własne domki - z tego, co było pod ręką. I według własnego widzimisię. Domów nie można sprzedawać, bo oficjalnie nie istnieje prywatna własność. Gdy ktoś się wyprowadzał, starszyzna decydowała, kto zasiedli chałupę. Dziś już na Christianii nie wolno się osiedlać, ale czy to się da sprawdzić? Niektórzy mieszkali w namiotach, bo po co komu dom, skoro jesienią doładowuje się duchowo w Maroku, zimą szuka spokoju w Indiach, wiosną rozkoszuje się wolnością w Andach, a dopiero na lato ściąga do Christianii. W najlepszych czasach mieszkało tu kilka tysięcy ludzi (dziś ok. 900). Bywały lata, gdy na prowizorycznie skleconych scenach dzielnicy dawały nieoficjalne koncerty największe gwiazdy światowego rocka. Legenda zarasta pleśnią No więc spodziewałem się czegoś innego, gdy przekraczałem granice Wolnego Miasta, a zobaczyłem co? Przyłożywszy to do polskich kryteriów, można powiedzieć tak: Wyobraźmy sobie jednostkę wojskową i to taką z rodzaju remontowych, gdzie pełno warsztatów, kotłowni, magazynów i innego industrialu, oddaną we władanie kilkuset pacjentów kliniki odwykowej, i to takich, którzy postanowili wrócić do nałogu. Pozwólmy im tam pędzić bimber, sprzedawać go i poczekajmy na efekt 38 lat. Jedno zastrzeżenie: ten bimber nie wzniecałby w mieszkańcach agresji.

 

Christiania wygląda dziś jak jakaś zapuszczona, podupadająca dzielnica z przedmieść Marsylii czy Lionu, z tym, że bardziej aktywna artystycznie, co wyraża się głównie wszechobecnym graffiti. Cóż nowego mogą nam jednak powiedzieć esy-floresy na poziomie malunków, jakie u nas widzimy pod każdym mostem? Czym może nas urzec rękodzieło w wykonaniu lokalnych twórców? Że ktoś jada obiady siedząc na niewygodnym krześle zrobionym z resora i opony? Może sęk w tym, że robi to z własnej woli? Bo gdyby poszedł za mur, opiekuńcze państwo dałoby mu za darmo wygodniutkie meble z Ikei. Indiańska uroda dawnych wolnych jeźdźców, którzy zasiedlili Christianię, też dawno przeminęła. A sławni rockmani wolą dawać nieoficjalne koncerty ruskim oligarchom i ich obżartym kawiorem dziwkom. Jednak to półmenelstwo jakoś urzeka. Dobrze poczują się tu ci, którzy łapią klimaty postprzemysłowej Łodzi albo wiejskich barów. Albo enklaw, gdzie zbierają się punki. Masa tu uroczych prawdzików. Okazy jak ze współczesnego Boscha. Faceci z siwymi końskimi ogonami i o twarzach pomarszczonych jak wysuszone jabłko. Gostkowie z tatuażami na łysinach i brodami jak mopy. Dziewczęta wyćwiekowane metalem na kurtkach i twarzach, jakby oberwały granatem odłamkowym. Nieco przejrzałe damy pacyfizmu o twarzach, jakie spotyka się na zebraniach AA. Tańczą, piją, grają w kości, rolują skręty, medytują. Na drzwiach knajpy plakat reklamujący koncert grupy "Red Warszawa”. Wbrew nazwie to nie polska kapela, lecz duńska. A pośród tubylców - turyści. Którzy przychodzą tu jak do zoo. Pojedynczo lub grupowo, a japońscy nieodmiennie z przewodnikiem, który gwarantuje też ochronę, bo zna miejscowych. Japończyk, wiadomo, kłania się i chucha na zimne. Oraz egzaltowane panienki z plecakami, ściągnięte tu legendą miejsca. Przychodzą we dwie, trzy, sadowią się na wzgórzu, na krawężniku albo na dachu jakiegoś budynku, wypalają skręta i kiwają się.

 

Uśmiech podrasowany opiatem

 

Jest niedziela. Na Pusher Street stragany z prasowanym haszyszem i wory marihuany. Najtańszy papieros z wkładką - 40 koron. Nikt się nie kryje, nikt niczego nie udaje. Chcesz coś mocniejszego - proszę bardzo. Uśmiech sprzedawców jest szczery, a nie doklejony do mordy jak w jakimś centrum handlowym. No, może trochę podrasowany opiatami. Nieopodal coś na kształt bazaru. W większości bud - przyrządy do palenia haszu i marihuany. Lufy, lufki, lufeczki... Faje, fajki, fajeczki... Na okrasę koszulki z nieśmiertelnym Bobem Marleyem i naklejki nawołujące do legalizacji marychy. Nieco dalej galeryjki sztuki z eksponatami ze złomu. Widać, że niektóre stragany z ćpaniem opanowali ludzie z miasta. Sterydowe mięśnie, agresywne tatuaże, dwa telefony komórkowe - tak wyglądają bramkarze w polskich dyskotekach kontrolowanych przez ludzi z miasta. Ci gostkowie się nie uśmiechają. Zero ideologii, lecz zimny profesjonalizm ludzi żyjących z nałogu innych. I to jak żyjących! Jest tu też kilka barów (najsłynniejszy, z muszlą koncertową, to "Nemoland”) i kilka restauracyjek. Wegetariańskich, bo przecież nie z wieprzowiną. Zupa szczawiowa - palce lizać. Mimo dochodów, mieszkańcy - jako przedstawiciele samozwańczego Wolnego Miasta - nie płacą podatków. Kopenhadze udaje się z trudem egzekwować opłaty za prąd i wodę. To wszystko.

 

Sweet, sweet Jokohama

 

No więc jest niedziela i siedzę sobie pod knajpą przy Pusher Street, starając się płytko oddychać, bo wokół masowe jaranie. Noga wytupuje rytm do "Sweet, sweet Alabama”, który to kultowy utwór śpiewa akurat jakiś elegancko ubrany dziadek, a towarzyszy mu dużo młodszy zespół. Lokalsi ze śladami sobotniej balangi na twarzach witają się piąteczkami, żółwikami, niedźwiadkami. Sączą piwko. To, że nie sięga tu duńskie państwo, ma przynajmniej taki miły skutek, że ceny są ludzkie. 4-5 razy niższe niż w centrum Kopenhagi, gdzie 3 godziny wcześniej ugodzono mnie w oficjalnym kantorze walut 35-procentowym podatkiem. Dałem 100 euro, a dostałem koron za 65 euro. Oto, na czym się opiera skandynawski model państwa opiekuńczego. Ale teraz jest "Sweet, sweet, Alabama...”. Przed nosem śmigają mi rowery. Równie oryginalne jak ich właściciele. Małe, duże, wymyślne, pospawane z kilku, z pomysłem albo tylko ze skrzynią na dziecko lub zakupy. Tu i ówdzie lokalsi łączą się w pary i tańczą. Turyści jeszcze się nie ośmielają, jeszcze jest za wcześnie, jeszcze się za mało piwa polało. Facet z irokezem podsuwa mi do podpisu listę protestacyjną przeciwko zakusom władz Kopenhagi, które chcą wyciąć w Christianii wszystkie drzewa i krzewy. Podpiszę, a co mi tam. Ale, ale... Wycinka drzew w ekologicznie najpoprawniejszym państwie Europy? Nie do wiary! - Chcą nas fotografować z kosmosu - tłumaczy irokez. - Drzewa i krzewy zasłaniają nas, a oni chcą nas widzieć jak na dłoni. A poza tym chcą wyciąć drzewa, żeby zbudować tu nowe osiedla dla bogaczy. Jakby na potwierdzenie słów o maskujących właściwościach zieleni ma miejsce taka oto scena. Do pobliskiej kępy krzaków diler wprowadza malutką Azjatkę, której dynda na szyi ogromny aparat. Nieco wcześniej facet tłumaczył jej, jak to źle, że światowe rządy nie legalizują narkotyków. Wychodzą za chwil kilka. Oczy kobiety jak po orgazmie. "Sweet, sweet, Alabama...”. Teraz już i Jokohama...

 

Politi – idioti

 

Narkotyki w dzielnicy były zawsze zmorą władz, ale gdy w Danii panował skandynawski, czyli miękki i ciepły jak krem lubrykacyjny dla gejów, socjalizm, państwo jakoś znosiło tę niesubordynację Christianii. Ale konserwatyści, którzy doszli do władzy kilka lat temu, dokręcili Christianii śrubę. Zażądali, aby handel narkotykami stał się mniej widoczny. Więc dilerzy wyszli na kilka dni na ulice w maskujących wojskowych panterkach. Było też trochę policyjnych równie groteskowych ściganek po dzielnicy. Wyglądały one tak, że za dilerami biegli funkcjonariusze w kamizelkach z napisem "Politi”, a za nimi lokalsi w kamizelkach z napisem "Idioti”. Władzy spać nie daje jednak cena ziemi, co do której wiadomo już - bo tak orzekł sąd w maju tego roku - że należy do rządu, a nie do hipisów. A dziś nowoczesne mieszkania w dzielnicy portowej to majątek. "Sweet, sweet, Alabama” skończyło się. Śpiewający dziadek w garniaku usiadł przy sąsiednim stoliku i zrolował skręta wielkości cygara. Wypuścił chmurę. W moją stronę. Nie da się płytko oddychać cały czas. Zaciągam się więc głębiej kopenhaskim nadmorskim powietrzem, z którego cząstki haszu i marychy już dawno wyparły cząsteczki jodu - i czuję jak mi cierpną zęby. A to oznacza, że chyba chwyciło. Gdy za kilka godzin przejeżdżam przez najdłuższy most Europy, łączący przez morze Danię ze Szwecją, zastanawiam się, czy dziwne doznania to efekt zachwytu nad geniuszem budowniczych mostu, czy tego, że na Christianii oddychałem jednak zbyt głęboko.

Oceń treść:

Average: 9.5 (2 votes)

Komentarze

Anonim (niezweryfikowany)
pretentious shit
Borys (niezweryfikowany)
Chce tam mieszkać :D
proch (niezweryfikowany)
koka - od dawna czytam Twoje artykuly, ktore sa coraz zajebistsze gratz :)
Anonim (niezweryfikowany)
To nie jest artykuł koki, jest przez nia wyszukany ale na o wiele wiekszym poziomie anizeli znaleziska aquacostam ! oby tak dalej koka.
Anonim (niezweryfikowany)
MajkiMajk (niezweryfikowany)
Przyjemnie się czytało.Dzięki!
Anonim (niezweryfikowany)
Christiana, w sumie taka oaza spokoju. Stworzyć takie miasteczko jeszcze w Europie i byłoby nieźle. Tylko w EU musiałaby to być twierdza.
NkOne (niezweryfikowany)
Dobry artykuł. Zajebiście się czytało.
Anonim (niezweryfikowany)
[quote=Anonim]Christiana, w sumie taka oaza spokoju. Stworzyć takie miasteczko jeszcze w Europie i byłoby nieźle. Tylko w EU musiałaby to być twierdza.[/quote] Gdzie leży Dania?
męt społeczny (niezweryfikowany)
za rok jadę do Danii
Anonim (niezweryfikowany)

Christiania :) mmmmm kocham to wolne miasto ,mam 12 minut do tego miejsca pociagiem ;) Każdego razu jak wchodze po matex na "Kryśkę" jestem w szoku,a jestem samozwnaczym członkiem od 2,5 roku.Uwielbiam to miasto ,szczegolnie wiosną i latem ;) ale i dzis jak jest zima jest pieknie. Ogolnie za 53zł(100kr) dostajesz przy dobrych ukladach z dilem jak cie zna nawet 2,5 g ziółka,ale takiego ze po buchu z polskiej rury łep urywa;) hasiok tak samo 100kr przy sztuce 1g za 53zł,drogo,ale hak taki ze zapominasz oddychac hehe jak sie zaje**esz ;) polecam Christianie mozesz tak kupic wszystko oprocz twardych,ale wszystko co jest miekie do  jarania tam kupisz,hasiok,ziolko,olejek,pylek kwiatowy z ganji(bardzo drogi). Ale tez pieknie miejsce na spaceryz dziewczyną,w cholere placu na spacery piekna natura ,kocham kryske !!!!  Kasa jaka wchodzi w gre podczas sprzedazy tygodniowej,siega ponoc 0,5 milona kr tygodniowo. Czas marze  zeby pokazac to jakiemus ziomkowi z  mojego polskiego osiedla,ale jeszcze nikt nie dal rady sie wybrac. Mogl bym sie rozpisac na temat Kryski,wiele ciekawych histori mi sie tam przytrafilo inny swiat !!!!!!!! polecam polecam. Kazdy kto jest palaczem musi tu przyjechac,bylem w amsterdamie i osobisice Kryśka ,a zarazem kopenhaga bo kryska ma azyl na terenie kopenhagi,takze wychodzisz z kryski i jestes w kopenhadze ;) mi kryska sie nie nudzi,najwiekszy wybor jesli chodzi o palenie wszystkie  rodzaje ziolek i haki.  Kocham :) elo pozdrawiam !!

Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina

no wiec postanowilem wyprobowac Tantum Rosa. spozylem jedna saszetke, co

dalo 0,5g benzydaminy, czyli polowe ilosci, jaka pochlonal Roman

(trip-report na NeuroGroove). nie chcialem brac tego wiecej, przygode z

nowymi dla mnie srodkami zawsze zaczynam od malych ilosci, poza tym lek

zawiera takze zwiazki pomocnicze: chlorek sodu (zwykla sol kuchenna) i

p-toluenosulfonian trojmetylocetyloamoniowy. nie znalem swojej ewentualnej

reakcji na ta druga substancje, poza tym jej nazwa troche mnie przerazila,

  • Szałwia Wieszcza

Substancja: Salvia Divinorum


Doświadczenie: dawniej sporo MJ (teraz rzadziej, ale nie omijam), LSD, raz SD (nie za głeboko), alk, tramal, aviomarin ;) ...chyba tyle



Gdzie/jak: samemu (co raczej nierozważne), W domu, spontanicznie bez specjalengo przygotowania




Przebieg:

  • Etizolam
  • Tripraport

Pozytywne nastawienie, nie był to pierwszy raz więc podszedłem do tej substancji jak do codziennej czynności.

Jest to mój pierwszy Trip Raport, więc proszę o wyrozumiałość. Większości nie pamietam lub pamiętam z opowiadań znajomych/rodziny. Zaczynamy.
Wszystko zaczęło się pewnego, piątkowego wieczoru. Wraz z kumplem, nazwijmy go A. wybraliśmy się za miasto, spotkać się z dwoma innymi kumplami B. i C. Celem spotkania było sponiewieranie się lekami bez alkoholowego mixu jak robiliśmy to zazwyczaj, tylko dlatego „żeby pamiętać czape”.

  • LSD-25

Witam znowu!