Armia walczy z wódką, narkotyki rozpoznaje bojem
Porównanie wyników dwóch ankiet przeprowadzonych wśród żołnierzy
zasadniczej służby wojskowej przez Wojskowe Biuro Badań Socjologicznych w 1998 r.
oraz w ubiegłym wypada szokująco. Deklarowane, nieprawdopodobne wprost
ilości wypijanego alkoholu na głowę w ciągu miesiąca wynosiły
odpowiednio: wódki - 3,9 litra (poprzednio 2,5), wina - 6,3 (4,8), piwa 8,3
(10,2). Wprawdzie autorzy badań podkreślają niedoskonałość metody
ankietowej, a także charakterystyczną dla młodych mężczyzn sportową
skłonność do zawyżania ilości wypitych trunków (za sto kilkadziesiąt złotych
żołdu nie stać by ich było na tyle), niemniej tendencja jest zatrważająca.
Niezmiennie ponad 65 proc. żołnierzy deklaruje, że "w jednostce, w której
pełni służbę zaopatrzyć się w alkohol jest raczej łatwo, lub bardzo
łatwo", a co czwarte pijaństwo odbywa się "z kolegami, na
terenie koszar". Dziw bierze, że nasze wojsko samo się dotychczas nie
powystrzelało. Z danych Ministerstwa Obrony Narodowej wynika ścisły związek
popełnionych przez żołnierzy przestępstw z wypitym wcześniej
alkoholem. W 2000 r. zwiększyła się o 40 proc. liczba sprawców
będących pod wpływem alkoholu. Odsetek podejrzanych o niektóre przestępstwa,
a będących w stanie nietrzeźwości, był znaczny: np. wśród
naruszających zasady pełnienia służby - ok. 70 proc., wśród dokonujących
napaści na przełożonych - 67 proc., wśród gnębiących młodszych żołnierzy
- 37 proc.
Pijak mundurowy i cywilny
Z danych Komendy Głównej Żandarmerii Wojskowej wynika, że w 2000 r.
na 6857 sprawców wszystkich przestępstw popełnionych przez żołnierzy 14,2
proc. było nietrzeźwych lub po użyciu alkoholu. Nie jest to odsetek większy
niż w przypadku cywilów, niemniej w armii, gdzie dostępność do
sprzętu i broni jest naturalna, powinny obowiązywać obostrzenia szczególne.
Wśród niemal 3 tys. sprawców wykroczeń w wojsku pijanych było
jeszcze więcej - niemal połowa. Zakwalifikowanie prowadzenia pojazdu po
alkoholu jako przestępstwa, a nie jak dotychczas - wykroczenia,
natychmiast ujawniło się w danych
statystycznych. W ciągu czterech pierwszych miesięcy 2001 r. na 226
sprawców przestępstw przeciwko bezpieczeństwu w komunikacji żandarmeria
zatrzymała 175 będących w stanie nietrzeźwości. Marna to pociecha, że
w tym samym czasie policja zatrzymała ponad 100 tys. nietrzeźwych
kierowców w cywilu. Choć równie niebezpieczni dla otoczenia, nie mają
oni jednak żadnych szans, by kierować czołgiem.
Jest w kodeksie karnym część wojskowa, a w niej przepis
wprost odnoszący się do żołnierzy, którzy "po wyznaczeniu do służby lub
będąc w służbie, wprawiają się w stan nietrzeźwości lub
odurzenia innym środkiem". Grozi za to ograniczenie wolności (orzekane przez
sądy najczęściej, a odbywane w Wojskowym Ośrodku Wychowawczym w Ciechanowie,
dawniej - w Orzyszu), areszt wojskowy albo nawet pozbawienie wolności do
lat 2, z tym że ściganie następuje na wniosek dowódcy jednostki. Ta
specyfika armii powoduje, że - być może - nie mamy pełnego,
statystycznego obrazu zjawiska. W ubiegłym roku dowódcy złożyli
321 takich wniosków o ściganie 291 żołnierzy (co oznacza, że niektórych
dotyczyło to ponad jeden raz).
A co z żołnierzem, który wprawdzie nie jest na służbie ani nie
został do niej na najbliższe godziny wyznaczony, ale znajduje się na terenie
jednostki po alkoholu? Tu - jak się zdaje - występuje największa dowolność,
niekonsekwencja w polskiej armii, na co wpływ mają przepisy i realia.
Otóż sprzedaż i spożywanie alkoholu na terenie jednostki jest
wykroczeniem. Ale dowódca nie może sam wymierzyć kary, zareagować
natychmiast. Prawo nakazuje mu przekazać sprawę prokuraturze wojskowej, która
wprawdzie może skierować ją z aktem oskarżenia do sądu, ale najczęściej...
przekazuje z powrotem do dowódcy celem rozpatrzenia. Jak długo to trwa i jaki
ma walor wychowawczy, przemilczmy.
Z materiałów MON wynika, iż część kadry wręcz upiera się przy
cichej sprzedaży alkoholu w kantynach dla żołnierzy (najprawdopodobniej
obawiając się ich niezadowolenia). Przypomnijmy, że ustawa o wychowaniu
w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi arbitralnie tego
zakazuje. Problemem kompletnie dziś nierozwiązywalnym jest zaś sytuacja,
kiedy żołnierz wprawdzie nie jest na służbie i nie wypił w koszarach,
ale znaczne ilości trunku wniósł na teren jednostki "w sobie".
Teoretycznie, jeśli pójdzie grzecznie spać, nie narusza prawa. Gorzej, jeśli
ma prowadzić pojazd mechaniczny nazajutrz lub w nocy zostanie ogłoszony
alarm. Faktem jest, że w warunkach zawodowych przeważnie armii
natowskich, gdzie większość kadry i żołnierzy opuszcza koszary po służbie,
problem ten nie kłuje w oczy także dlatego, iż większa jest tam
samodyscyplina jednych i drugich.
Z działań
służb wychowawczych Wojska Polskiego wynika niezbicie, że problemom
alkoholowym od pewnego czasu wydano wojnę. - Wojskowi zdali sobie sprawę,
jak wielki to problem i zaczęli o nim myśleć poważnie, a wcześniej
to my za nimi chodziliśmy proponując wspólne przedsięwzięcia i badania
- komentuje prof. Jerzy Mellibruda, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania
Problemów Alkoholowych. Z dotychczasowych obserwacji naukowych wiemy
m.in., że:
- w wojsku, które jest tak dla kadry jak i dla rekruta
specyficznym zgrupowaniem młodych, dorosłych mężczyzn w dalekich od
cywilnej normalności warunkach - pije się, piło i niewykluczone, że pić
się będzie.
- Apogeum spożycia, rozpoczętego u męskiej młodzieży w wieku
14-15 lat, przypada na 20 rok życia bez względu na to, czy chłopak
trafił do wojska, czy też nie.
- W życiorysach pacjentów mających problemy alkoholowe okres służby
w wojsku oceniany jest jako "znaczące doświadczenie".
Kot na haju
Właśnie trwają zakrojone na wielką skalę badania porównawcze zachowań
młodych mężczyzn w armii i cywilu. Szkolą się też wojskowi
psychologowie i dowódcy. Powinni się też powoli szykować na odparcie
ofensywy narkotykowej. Gdy porównać pierwszych pięć miesięcy ubiegłego i obecnego
roku, okaże się, że o 38 proc. wzrosła dynamika postępowań karnych w sprawach
narkotykowych, czego nie da się wytłumaczyć wyłącznie zmianami prawa (od
grudnia 2000 r. ścigane jest posiadanie nawet niewielkiej ilości
narkotyku). Działki odzyskiwane przez żandarmerię wojskową od żołnierzy
wynosiły bowiem: w 1998 r. - niespełna 600 porcji, w 1999 r.
- 3500, w 2000 r. - 29 tys., w pierwszej połowie tego
roku - już ponad 30 tys.! Teoretycznie wystarczyłoby po działce dla co
szóstego żołnierza, ale ile porcji niewykrytych było rzeczywiście w koszarowym
i pozakoszarowym obiegu, tego - jak bezradnie wciąż przyznają dowódcy
- nie wiadomo.
System
profilaktyki antynarkotykowej jest w polskiej armii w powijakach,
terapeutów mało, choć być może - także ze względu na bardzo słabą
kondycję psychofizyczną wcielanego dziś do armii rekruta - jest to jedna z najpotrzebniejszych
wojskowych specjalności (zatrudnianie psychologów w jednostkach
wojskowych rozpoczęto w lipcu 1997 r., jest ich zaledwie stu
kilkudziesięciu). Dziś do wojska przede wszystkim trafiają proste chłopaki z zabitych
deskami wsi oraz nieskończeni absolwenci zawodówek z okręgów
wielkoprzemysłowych, których nie stać - pod każdym względem - na dalsze
kształcenie, co oznaczałoby odroczenie. Coraz częściej trafiają się też
całe kompanie zdominowane przez młodych przestępców - recydywistów. Są
groźni nie tylko dla młodych kotów, ale stanowią realne zagrożenie dla dowódców.
Problemy kadry zaś, tej redukowanej, zestresowanej, zasługiwałyby na odrębne
potraktowanie.
Z badań wojskowych socjologów wiemy, że aż 40 proc. (12 proc. więcej
niż w 1998 r.) ankietowanych przyznało się, że zdarzyło im się
zażywać środki odurzające (zatelefonować do dealera z jednostki i zamówić
towar z dostawą przy parkanie w koszarach - to dziś żaden
problem). Zatem na pytanie o dostępność narkotyku w wojsku dwie
trzecie twierdziła, że jest "łatwa, lub bardzo łatwa".