Tomasz Stańko

Na haju, bez używek.

Tagi

Źródło

Gala nr 9, od 24 lutego do 2 marca 2003
Grzegorz Brzozowicz

Odsłony

784


Swoje życie dzieli na stare i nowe. Aby wejść na sam szczyt, musiał zmartwychwstać: zerwać z narkotykami i alkoholem. Dziś delektuje się smakiem orientalnych herbat, medytuje i codziennie biega.

Jest teraz najwybitniejszym i najbardziej znanym na świecie polskim muzykiem jazzowym. Jego ostatni album SOUL OF THINGS renomowany amerykański JAZZ PRESS umieścił w dziesiątce najlepszych płyt 2002 roku. Jego trasę koncertową po USA tamtejsza krytyka uznała za wydarzenie, w Londynie miał owacje na stojąco, podobnie jak w Brazylii, Niemczech, Szwajcarii i we Włoszech. W grudniu, w prestiżowym wiedeńskim klubie Porgy & Bess, odebrał przyznaną po raz pierwszy Europejską Nagrodę Jazzową.

GALA: Od 1994 r. twoja kariera nabrała gwałtownego przyspieszenia. Jako jedyny polski muzyk regularnie wydajesz płyty w wytwórni o światowej renomie. Równie radykalnie zmieniło się twoje życie osobiste?

TOMASZ STAŃKO: Wtedy raptownie przestałem zażywać trucizny. To była naturalna potrzeba, a nie zaplanowany odwyk. Doszedłem do wniosku, że czas wydorośleć. W końcu mogłem racjonalnie podejść do życia i przypilnować interesów. Nic więcej. Całe poprzednie życie szedłem na używkach. Nawet nie wiem, czy lepiej mi się komponowało na haju, czy bez. Teraz jest może lepiej, ale głównie dlatego, że stałem się bardziej "życiowy".

GALA: Miałeś jakieś problemy po odstawieniu narkotyków?

T.S.: Żadnych. To wtedy powstała moja najlepsza kompozycja MORNING HEAVY SONG. Jedynie organizm musiał się zbalansować przez kilka dni. Teraz wstaję wcześnie, o szóstej, siódmej. Sporo czasu zajmują mi poranne, muzyczno-medytacyjno-fizyczne ablucje. Zaczynam od jogi, potem gram długie nuty na trąbce, a następnie godzinkę biegam. To też jest "speedowanie", tylko inne. Regularne bieganie powoduje wydzielanie w organizmie endorfiny, a to jest najlepsza substancja w kosmosie. Jest stokrotnie mocniejsza od heroiny, więc w pewnym sensie wciąż prowadzę życie ćpuna.

GALA: Od czego jeszcze jesteś uzależniony?

T.S.: Od herbaty. Musiałem przecież czymś zastąpić truciznę. Lubię japońskie herbaty rytualne, lubię zielone proszkowane, które ubija się na pianę, i lubię też tradycyjną czarną herbatę. Nie przyrządzam ich w rytualny sposób, ale pijam z wielkim namaszczeniem.

GALA: Dzielisz życie na stare i nowe?

T.S.: Tak. W starym życiu, by umilić sobie samotność, kupowałem ptaki. Miałem papugi, przepiórki japońskie, australijskie wróble... Specjalnie dla nich ustawiłem w pokoju drzewo. Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że nie da się dalej żyć z trzydziestoma ptakami. Myślałem, że zwariuję, i porozdawałem je. Ostatnią parkę nimf dałem Korze.

GALA: Nadal jesteś samotny? W twoim mieszkaniu nie wyczuwam obecności innych osób.

T.S.: Bo mieszkam tu sam. Ale nie jestem samotny, od 15 lat mam tę samą dziewczynę, Małgosię, która mieszka trzy domy stąd. Jest architektem i, tak jak ja, pracoholikiem. Jestem trudnym człowiekiem i nie chcę jej narzucać swojej despotycznej woli, a to byłoby nieuniknione, gdybyśmy mieszkali razem. Widujemy się codziennie, a poza tym często wisimy na telefonie, choć to trochę kosztowne. W zasadzie jesteśmy nieformalnym małżeństwem. Mamy Orła, rottweilera, którym ostatnio niespecjalnie się zajmuję. Małgosia żartuje, że zażąda ode mnie alimentów na psa. Mam wygodnie ułożone życie. Gosposia, pani Zosia, utrzymuje moje mieszkanie w ładzie. Dzięki temu, że mieszkam sam, mniej krzywdzę bliskich, mniej promieniuję złością, rzadziej miewam humory.

GALA: Drugą najważniejszą kobietą w twoim nowym życiu jest córka Ania.

T.S.: Miałem 35 lat, kiedy się ożeniłem z Joasią. Po roku urodziła się Ania. To dzięki niej wyhamowałem z ćpaniem. Nie chciałem, by dziecko miało ojca wraka, a przestawałem mieć kontrolę nad sobą. Prawdziwy kontakt złapałem z nią, gdy była w klasie maturalnej. Wówczas Joanna, która jest bardzo dobrą malarką, wyjechała do Stanów. Byłem zmuszony zająć się córką. Po dwóch dniach wspólnego mieszkania rozstaliśmy się jednak z hukiem. Teraz mieszka blisko mnie i czasem wydaje mi się, że wszyscy troje - Małgosia, Ania i ja - żyjemy w jednym, tylko nieco porozrzucanym domu. Regularnie gotuję dla Ani obiady i razem spędzamy wiele czasu. Jest moim oczkiem w głowie. Ma 24 lata, z wyróżnieniem skończyła socjologię i usilnie szuka pracy.

GALA: Przez 30 lat uchodziłeś za naszego czołowego awangardzistę. Teraz twoja muzyka stała się zdecydowanie bardziej przystępna.

T.S.: Zawsze miałem skłonności do prostej muzyki, więc ten zwrot był dla mnie naturalny. Awangarda w sztuce to rodzaj spekulacji myślowych, które budzą mój szacunek. Ale artyści, tak jak politycy, potrzebują widowni. Nie rezygnując z oryginalności, chcę mieć kontakt z jak najszerszą publicznością. Mozart - największy geniusz w historii muzyki - tworzył dla ludzi. O francuskiej nowej fali filmowej mało kto pamięta, ale próbę czasu wytrzymała CASABLANCA z 1942 r.

GALA: W twoich nowych utworach dominuje refleksyjna, melancholijna nuta.

T.S.: Moje kompozycje zawsze miały nostalgiczny nastrój, tęsknotę za czymś nieznanym, odległym w czasie. Lubię starą sztukę. W malarstwie zatrzymałem się na impresjonistach i dzieła powstałe po sedesie Marcela Duchampa niespecjalnie mnie obchodzą. Ale lubię też pop. Dobrze mi się ćwiczy granie długich nut przy włączonym MTV.

GALA: Miałeś 21 lat, kiedy zauważył cię Krzysztof Komeda. W 1965 r. brałeś udział w nagraniu jego płyty ASTIGMATIC, arcydzieła nie tylko polskiego, ale i europejskiego jazzu.

T.S.: Rzeczywiście był kimś wyjątkowym. Może o tym świadczyć choćby fakt, że dopiero po jego śmierci zacząłem grać własną muzykę. Wcześniej nie miałem takiej potrzeby, bo w pełni wyrażałem się w jego kompozycjach.

GALA: W 1976 roku nagrałeś dla ECM pierwszą płytę. Jak przekonałeś Manfreda Eichera, szefa wytwórni, by pozwolił ci nagrać kolejną?

T.S.: Po tym pierwszym nagraniu przestałem pilnować swoich spraw. A do Eichera należy się dobijać. Zniechęciłem się, bo jego sekretarka ciągle mi mówiła, że jest zajęty. W końcu spotkaliśmy się przypadkiem. "Zadzwoń do mnie" - powiedział. Ja na to: "Dzwonię od 20 lat i nie mogę cię zastać". Od razu zaproponował mi nagrania. Zrobiliśmy MATKĘ JOANNĘ. Potem nie zrażałem się, dzwoniłem bez ustanku i byłem trzeźwy... I tak nagrałem kolejne cztery płyty.

GALA: Zaczynałeś karierę w latach 60. To była inna Polska.

T.S.: Wbrew pozorom, nie tak bardzo. Czasem było trudno, ale miałem sporo przyjemności z bycia młodym. Kiedy zaczynałem, jazzmanów już nie szykanowano: w szkole muzycznej robiłem dyplom z jazzu.

GALA: Wielu polskich jazzmanów wyemigrowało. Ty nie.

T.S.: Nie ciągnęło mnie. Mogłem swobodnie wyjeżdżać za granicę, a w Polsce prowadziłem dość wygodne życie. Paru jazzmanów nie stanowiło dla władz żadnego zagrożenia. Nie było powodów, by nas szykanować. Graliśmy wprawdzie niezrozumiałą muzykę, ale bez słów. Muzycy klasyczni też mieli wtedy spokój.

GALA: Przez lata istniał mit polskiej szkoły jazzu. Jak było naprawdę?

T.S.: My, Polacy, zawsze mieliśmy tendencję do wywyższania się. Prawda jest taka, że tylko parę osób cieszyło się w Europie dobrą sławą. Ja, Michał Urbaniak, Zbyszek Seifert, Adam Makowicz... Samo europejskie środowisko jazzowe też nie było duże. To była i jest muzyka elitarna.

GALA: Muzycy jazzowi zawsze mieli oryginalny wizerunek.

T.S.: Jazzmani byli szalenie eleganccy: Dizzy Gillespie nosił paryskie berety, Duke Ellington wspaniałe garnitury. W stroju jazzmana musiał być rys indywidualizmu. Za moich czasów rockmani byli znacznie bardziej ekstrawaganccy i ja chciałem się do nich upodobnić. Teraz wróciłem do garniturów. Szyję je w pracowni panów Turbanów, słynnych krakowskich krawców. Lubię się dobrze ubierać.

GALA: Amerykę zaczynasz podbijać w wieku 60 lat. Twoi rówieśnicy, Michał Urbaniak i Adam Makowicz, robili to 30 lat wcześniej.

T.S.: Michał pojechał do Ameryki za własne pieniądze i przebijał się sam. Ja jestem za leniwy. Chciałem jechać, ale załatwianie wiz, zgody na pracę... Teraz przedstawiciele wytwórni wzięli mnie za rękę i poprowadzili, gdzie trzeba. Michała i Adama już dawno tam nie ma. Dlaczego? Bo jest ciężko. Wszyscy Europejczycy oprócz Joego Zawinula wrócili do domu.

GALA: Kiedy polscy jazzmani próbowali robić karierę w USA, angażowali tamtejszych muzyków. Ty wybrałeś się za ocean z polskimi, i do tego z 20-latkami.

T.S.: Są świetni technicznie i do tego młodzi. W Seattle recenzenci napisali, że od roku nie było u nich tak interesującej sekcji rytmicznej.

GALA: Jak patrzysz na nowe kierunki w muzyce, na komputery?

T.S.: Kocham nowe rzeczy, możliwość wplatania we własne utwory nagrań innych wykonawców. Świetnie jest siedzieć we własnym, domowym studiu i... kraść. Przy tej technice można nawet z sensem coś zapożyczyć z Bacha. Do sztuki mam tolerancyjne podejście, ale nie jestem tolerancyjny jako człowiek. Można być złym człowiekiem i wielkim artystą. Rasistowskie poglądy nie przeszkadzały Wagnerowi w napisaniu wspaniałych rzeczy.

GALA: W finale płyty SOUL OF THINGS sam wykorzystałeś hejnał mariacki.

T.S.: To był przypadek. Poproszono mnie, bym na pogrzebie Piotra Skrzyneckiego zagrał hejnał. Było dla mnie oczywiste, że muszę go zagrać w smutnej tonacji molowej. Od razu wyszła mi z tego kompozycja.

GALA: Twoja muzyka jest uduchowiona. Jesteś głęboko wierzący?

T.S.: Nie w sensie religijnym. Wierzę w prostotę i czas. W ciągu pół miliarda lat ze związków węgla powstało życie. Powstał na przykład mózg Bartoka. Kiedy puszczę jego muzykę, to on sam będzie krążył po tym pokoju. Jaki Bóg? Gdzie Bóg? Ta muzyka jest Bogiem.

GALA: Czas zabiera z tego świata twoich bliskich. Boisz się śmierci?

T.S.: Jeszcze nie czuję konieczności przygotowywania się do śmierci. Chciałbym być silny, aktywny, sprawny i jak nadejdzie mój czas, siąść i umrzeć. Ale to jest piekielnie trudne i trzeba sobie na to zasłużyć. Dlatego stosuję się do norm wspólnych dla wszystkich religii. Idę z duchem religii, nie będąc religijnym. To jest paradoks, ale nieduży. Kiedy myślę o śmierci, zastanawiam się, dlaczego gangsterzy korzystają z doczesności tak bez pardonu. Na przykład taki Perszing. Przyszło mi na myśl, że kiedy żył mocno, przestawał czuć strach. Wiedział, że mogą go trafić, ale się tym nie przejmował. On nie umarł, bo nie czuł śmierci. Umierają tylko ci, co czekają na śmierć.

GALA: Czy należy do ciebie zwracać się już tylko: "mistrzu"?

T.S.: Wszyscy do mnie już tak mówią, więc powoli się przyzwyczajam. Szczególnie kiedy przebywam wśród młodych kobiet. Mnie się to kojarzy z dawnym określeniem "jazda na mistrza". Tak mówiono kiedyś o jeździe koleją na gapę. Dopiero kiedy Charles Lloyd, słynny amerykański saksofonista, powiedział do mnie "maestro", przekonałem się do tego tytułu.



Rozmawiał Grzegorz Brzozowicz

Oceń treść:

0
Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina

Autor: Barysh

Substancja: Benzydamina z Tantum Rosa

Set And Settings: WWesoło, hęć przeżycia czegoś nowego, nastawienie mega pozytywne, wieczór, godzina 19.

Dawkowanie: Roztwór z dwóch saszetek Tantum Rosa, wypity duszkiem, przy zamkniętym nosie.

Doświadczenie: 18 lat. THC, Benzydamina [mój pierwszy raz tutaj opisany], Dimenhydrynat, Bromowodorek Dekstrometorfanu, Kodeina, Efedryna, Klonazepam, Gałka [ostatnio doszła]

  • Bad trip
  • LSD-25

Trip odbyłem samotnie w domu.Na wejściu towarzyszył mi lęk przed bad tripem.

 Słowem wstępu chciałbym zaznaczyć że raport piszę ponad pół roku po tripie więc pewne wątki mogą być spłycone ale postaram się go jak najlepiej odtworzyć .Aha i czas mi się zjebał po jakichś 2 godzinach więc chronologia wydarzeń jest potem bardzo na „oko”.

22/07/2017 19:00

  • Tramadol

Expirence - Extasy, Marihuana, Speed, Efedryna

Tramal po raz pierwszy !





Byla piatkowa noc ( cos kolo godziny 0:00 ), dzien wczesnie masakrycznie sie spalilem

z kumplem na disco, wiec tego dnia postanowilem grzecznie posiedziec w domu.

Jednak strasznie mi sie nudzilo, zaczalem czytac opowiesci na hyperreal.info.

Przeczytalem kilka opisow tripu po Tramalu, troche mnie to zafascynowalo wiec udalem

sie do kuchni przeszukac domowa apteczke :) Nie znalazlem nic co by sie nadawalo do

  • Amfetamina



Witam


Pora na moj opis wrazen po amfetaminie/metaamfetaminie.




Biorac ja mialem konkretny cel, wcale nie zwiazany z doladowaniem siebie lub

sam nie wiem do czego ona moglaby jeszcze sluzyc. A mianowicie chdzilo mi o

schudniecie.


Tak sie zlozylo, ze udalo mi sie bez wiekszych komplikacji zucic

papierosy na 3 miesiace (to bylo w zeszlym roku pazdziernik - grudzien). Jak

to fajnie jest pozbyc sie tego syfnego nalogu, tylko jakos waga, nie po

randomness