Już 4 czerwca nakładem Wydawnictwa Harde ukaże się "Niebezpieczny piątek" Patryka Jurka – wstrząsający reportaż o pokoleniu funkcjonujących uzależnionych, którzy zamienili terapię na mefedron, a samotność na wspólne ćpanie. Bez filtrów, bez moralizowania – zapis życia na dragach, relacji i granic, które łatwo przekroczyć. Przeczytaj poruszający fragment tej książki.
Piętnasty kwietnia 2025
Nie planujesz zostać ćpunem.
Nie wpisujesz tego w CV.
Nie dodajesz do biogramu pod zdjęciem profilowym.
To nie dzieje się nagle.
Zaczyna się od rozmowy, która wreszcie płynie.
Od przekonania, że masz kontrolę.
Że przecież umiesz przestać.
A potem stoisz w kuchni.
Nie czujesz nóg.
Patrzysz komuś w oczy i śmiejesz się, bo to są najlepsze chwile twojego życia.
Bo wszyscy cię rozumieją.
Bo wreszcie coś czujesz.
Albo wreszcie nie czujesz nic.
To książka o nas.
O euforii.
O samotności.
O tanich cudach w proszku.
Nie piszę tego, żeby was przestrzec.
Nie piszę, żeby kogoś ocalić.
Ta książka powstała z potrzeby zrozumienia siebie, środowiska, mechanizmów uzależnienia, które nie zawsze mają twarz kloszarda. To opowieść o pokoleniu ludzi funkcjonujących, utalentowanych, głodnych więzi, którzy zamiast terapii wybrali substancję, a zamiast samotności wspólne ćpanie. Nie ma tu prostych ocen, bo życie też takie nie jest – to tylko próba uchwycenia momentu, zanim wszystko się rozpadnie.
*
Mój mądry zegarek jest głupi. Właśnie powiedział: "Dobra robota, jesteś na nogach dziewięćdziesiątą szóstą godzinę".
"D*****, idź spać", to powinien powiedzieć.
Ma taką funkcję zdrowotną – chwali wszystko powyżej dziesięciu tysięcy kroków i dwunastu godzin ruchu.
Zakomunikował mi to w moje trzydzieste szóste urodziny, na które dostałem złotą tacę.
Tylko Eryk wytrzymał dziewięćdziesiąt sześć godzin. Co prawda chodził już na czworakach, ale funkcjonował.
Oliwia wyszła pierwsza, po dwóch dniach, bo musiała wracać do dzieci.
Monika pożegnała się z nami w dziewięćdziesiątej pierwszej godzinie. Wciągnęła najmniej, bo jest odpowiedzialną kelnerką, a musiała iść prosto do pracy.
Nie pamiętam, gdzie się podziali Norbert z Ewą.
Daria, ostatni gość, wyszła chwilę temu.
Dragi skończyły się w dziewięćdziesiątej godzinie, a my z Erykiem próbowaliśmy szukać resztek na podłodze. Mefedron potrafi strzelać przy kruszeniu, więc znaleźliśmy szczątki, z których usypaliśmy długą kreskę.
Paliłem papierosa w kuchni, Eryk siedział po przeciwnej stronie. Chciałem do niego podejść, ale nie byłem w stanie. Popatrzyliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać. Najlepsze urodziny, jakie miałem.
Zwyczajny świat
W podstawówce byłem samotnikiem. Pisałem scenariusze, kręciłem amatorskie filmy.
Byłem też patologicznie nieśmiały. Pewnego razu podczas spaceru spotkałem koleżankę z klasy i prawie dostałem ataku paniki, bo musiałem się z nią przywitać.
Rocznik ’84 może już mówić: "Za moich czasów było inaczej". Był rok 2002, nie było internetu, z telefonów wiszących w mieszkaniach wystawały kable. Znaliśmy tylko trzy narkotyki – trawę, amfetaminę i heroinę.
W drugiej klasie szkoły średniej pojawił się u nas chłopak, który wyleciał ze szkoły w Katowicach za handel ziołem. Nie wiem, jaką aferę rozpętał, ale zapewne dużą, skoro dzień w dzień tłukł się pociągiem ponad czterdzieści kilometrów do mojego miasta. Ten kolega przywiózł pół plecaka marihuany i chętnie się nią dzielił.
I tak pewnego dnia, na klasowym pokazie filmu "Pianista", w kiblu miejskiego ośrodka kultury zapaliłem po raz pierwszy. Bardzo szybko w mojej głowie zrodziła się paranoja, że nasz wychowawca zagląda przez małe okienko przy suficie łazienki albo czai się gdzieś w jednej z kabin.
Nic się nie stało, ale zamulałem cały film i ledwo wytrzymywałem w fotelu.
Nie spodobało mi się to doświadczenie, dlatego drugi raz zapaliłem dopiero zimą, pół roku później, w parku niedaleko kina. Zjarałem się dość mocno. Nie mogłem mówić, miałem wrażenie, że zamarzła mi szczęka. Odczuwałem też dotkliwe zimno, sięgające czubka głowy. W tym stanie przez dłuższy czas szukałem kaptura, który musiał o coś zahaczyć i zerwać się lub podrzeć albo ktoś go zwyczajnie z******. No nie miałem, k****, kaptura. Po godzinie szukania zorientowałem się, że cały czas był na mojej głowie.
Był też trzeci i ostatni raz.
W roku 2003 mój ówczesny przyjaciel mocno wkręcił się w towarzystwo starszych kolegów walących amfetaminę jak jakieś suplementy. I pewnego dnia postanowił zrobić sobie ze mnie jaja – dał mi zapalić haszysz zmieszany z amfetaminą. Nie wiedziałem, co wypaliłem, ale efekty były natychmiastowe. Upadłem i przez chwilę nie byłem w stanie się ruszać. Kolegę odprowadziłem na czworakach do drzwi i padłem w przedpokoju. Słyszałem, jak sąsiad mojego dziadka chodzi za głośno po dywanie. Dodam, że mój dziadek mieszkał w bloku oddalonym o czterysta metrów od mojego. To było chyba najgorsze przeżycie, które odstraszyło mnie od narkotyków na długie lata. Mój, już były, przyjaciel mocno wsiąkł w nowe towarzystwo, zaczął handlować amfą i wciągać na potęgę. O niczym innym nie mówił, tylko o narkotykach. Żyje i wciąż mieszka w rodzinnym mieście. Dziesięć lat temu miał żonę i dziecko, ale nie mam pojęcia, jak teraz wygląda jego życie.
Ale wracając do trawy – za każdym razem sprawiała, że czułem się, jakbym był mocno pijany i zamulony. Ciężko mi było cokolwiek po niej robić. Szokowało mnie, że niektórzy palili rekreacyjnie. Lepiej im się po tym pracowało, luzowali się czy nawet uprawiali seks. Ja zapadałem się w sobie i każdą komórką walczyłem o życie. Z tego powodu bałem się spróbować czegokolwiek innego, bo skoro zwykłe zioło tak na mnie działało, to mocniejsze narkotyki wystrzeliłyby mnie na tamten świat.
Dodatkowo po paleniu miałem zaniki pamięci krótkotrwałej. Zdarzało się, że w połowie zdania zapominałem, o czym mówiłem. Zabawne. Pamiętam, jak kiedyś kolega pytał mnie o coś związanego ze szkołą, a ja musiałem prosić, by formułował pytania szybciej, bo zapomnę, o czym rozmawiamy. Raz – w trakcie rozmowy – zapomniałem, że z kimkolwiek rozmawiam, a nawet, że ktoś obok mnie jest.
Po szkole średniej zdałem do filmówki w Warszawie i w 2006 r. przeprowadziłem się do tego miasta. Nie byłem już tak nieśmiały, ale znajomych nadal mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Poznałem dziewczynę, zostaliśmy parą, rozpocząłem pracę jako filmowiec freelancer.
[Słowa uznane za niecenzuralne zostały wykropkowane na prośbę redakcji.]
Patryk Jurek. Rok 1984. Wtedy urodził się przyszły reżyser i scenarzysta. Zdobywca ponad trzydziestu nagród na festiwalach w Polsce i za granicą. Wielbiciel horrorów, thrillerów psychologicznych, klimatów postapo, historii o depresji, o ciemnej stronie ludzkiej natury, demonach dzieciństwa i ich wpływie na dorosłe życie. Autor wielu opowiadań i thrillera psychologicznego "Pomarlisko", do których teraz dodaje bardzo osobisty i równie mroczny reportaż.
Komentarze
Bez sensu ten fragment.