Rok po legalizacji marihuany w Kolorado i Waszyngtonie. Inne stany z uwagą się przyglądają. Rzeczpospolita podsumowuje sytuację palaczy trawki w USA
Gdy przy okazji zeszłorocznych wyborów prezydenckich mieszkańcy stanów Kolorado i Waszyngton zalegalizowali u siebie posiadanie i sprzedaż marihuany (odpowiednio 55 i 56 proc. wyborców opowiedziało się za), w naturalny sposób pojawiły się od razu porównania do Holandii.
– Ale teraz pod pewnymi względami jesteśmy nawet bardziej liberalni niż Holendrzy – mówi „Rz" Jessica Wicks, kierowniczka sklepu High Level Health, sprzedającego w Denver, stolicy stanu Kolorado, tzw. leczniczą marihuanę.
W obu stanach od blisko roku każdy, kto skończył 21 lat, może posiadać przy sobie maksymalnie aż jedną uncję tego narkotyku (28 gramów). Natomiast w Holandii – od 1976 roku – zdepenalizowane jest posiadanie maksymalnie pięciu gramów marihuany.
– Chodząc po ulicach Denver, co rusz czuje się marihuanę. Ludzie palą ją nawet w parkach, choć teoretycznie jest to zabronione. Po zeszłorocznym referendum trawka przestała być u nas traktowana jako problem społeczny, więc policja nie zawraca już sobie głowy osobami palącymi jointy – twierdzi Jessica Wicks.
Przygotowanie konkretnych przepisów regulujących obrót tym narkotykiem zajęło obu stanom blisko rok. High Level Health była jedną z pierwszych firm, która złożyła wniosek o licencję pozwalającą na sprzedaż marihuany wszystkim, którzy skończyli 21 lat. W Kolorado będzie to możliwe już od stycznia. W Waszyngtonie sprzedaż ruszy pół roku później.
Już dziś w dwudziestu amerykańskich stanach oraz w federalnym dystrykcie stołecznym legalna jest tzw. lecznicza marihuana. Może ją kupować i uprawiać każdy, kto posiada specjalną licencję wydawaną przez lekarzy. Generalnie otrzymanie takiego dokumentu nie nastręcza większych trudności – często wystarczy stwierdzić w rozmowie z lekarzem, że cierpi się np. na chroniczny ból lub na migrenę.
– W Kolorado otrzymanie licencji jest niezwykle proste. Ja dostałam swoją, ponieważ mam ADHD – mówi Jessica Wicks.
Sondażowa rewolucja
W USA z roku na rok legalizacja marihuany staje się kwestią coraz mniej drażliwą społecznie. Z opublikowanego pod koniec października sondażu Instytutu Gallupa wynika, że obecnie po raz pierwszy w historii ponad połowa Amerykanów (58 proc.) popiera legalizację tego najbardziej popularnego narkotyku. W grupie wiekowej 18–29 lat aż 2/3 młodych Amerykanów przychylnie patrzy na ten pomysł.
W badaniu przeprowadzonym dwa lata temu „za" była równo połowa obywateli USA. Widać, że Ameryka w ciągu ostatnich czterech dekad przeszła pod tym względem ogromną metamorfozę, skoro jeszcze w 1969 roku Instytut Gallupa informował, że tylko co dziesiąty badany byłby skłonny poprzeć legalizację.
Wpływ na to ma oczywiście fakt, że coraz więcej osób dysponuje wiedzą praktyczną na ten temat. Z danych zebranych przez federalny Departament Zdrowia i Usług Społecznych wynika, że 47 proc. Amerykanów powyżej 12. roku życia przynajmniej raz w życiu zapaliło marihuanę, natomiast co dziesiąty obywatel USA palił trawę w ciągu ostatniego miesiąca.
Zeszłoroczna decyzja wyborców w Kolorado i w Waszyngtonie wcale nie oznaczała jednak automatycznie końca problemów amatorów jointów. Na poziomie federalnym wszystkie narkotyki wciąż są nielegalne, co prowadzi do schizofrenicznej – pod względem prawnym – sytuacji. Tuż po listopadowych wyborach Barack Obama stwierdził wprawdzie, że ściganie przestępstw związanych z obrotem i posiadaniem marihuany w tych dwóch stanach nie będzie dla jego administracji „głównym priorytetem", ale wciąż nie było jasne, jak konkretnie zachowają się w nowej sytuacji służby podległe amerykańskiemu prezydentowi.
Dzieci i sąsiedzi
Ostatecznie pod koniec sierpnia prokurator generalny USA Eric Holder rozwiał wszelkie wątpliwości, stwierdzając, że władze federalne odstąpią od działania w tej kwestii na terytorium Kolorado i Waszyngtonu, pod warunkiem jednak że oba stany zadbają o kilka najważniejszych dla Baracka Obamy spraw. Chodzi przede wszystkim o pilnowanie, by marihuana nie wpadała w ręce dzieci, a także, by nie przedostawała się do sąsiednich stanów, które nie są aż tak tolerancyjne.
O tym, że rząd federalny dysponuje odpowiednimi narzędziami, aby walczyć z tym biznesem, mogą zaświadczyć właściciele dziesiątek kalifornijskich punktów z leczniczą marihuaną, którzy w 2011 roku zostali zmuszeni do zamknięcia swoich biznesów przez administrację Obamy. Uznała po prostu, że branża ta za bardzo się rozrosła w „złotym stanie".
M.in. z uwagi na oczekiwania władz federalnych zarówno Kolorado, jak i Waszyngton wprowadziły szereg obostrzeń. W przeciwieństwie do Holandii nie będzie tam można palić marihuany w punktach, w których dozwolona będzie jej sprzedaż. Nie każdy chętny będzie też mógł otworzyć taki biznes. Przykładowo w największym mieście stanu Waszyngton – Seattle – przyznanych zostanie maksymalnie 21 licencji na sprzedaż otwartą, choć już dziś działa tam ponad 200 placówek z leczniczą marihuaną.
Odpowiednio uregulowana została też kwestia opakowań. Mają one być nieprzezroczyste, precyzyjnie oznakowane i dobrze zabezpieczone przed otwarciem przez dzieci. W obu stanach produkcja narkotyku ma być ściśle monitorowana przez zewnętrzne laboratoria, które będą dbały m.in. o to, żeby ilość THC (środka powodującego haj) nie była zbyt wysoka. Poza tym, aby mieć pewność, że obrót marihuaną nie wymknie się spod kontroli, władze obu stanów będą monitorowały drogę, którą pokonuje trawa od etapu ziarna aż do sprzedaży.
Federalna krucjata
Stan Waszyngton określił nawet na 80 ton roczny limit produkcji marihuany. Wszystko po to, aby uspokoić tych przeciwników legalizacji, którzy obawiają się, że zeszłoroczny wyłom w systemie walki z tym najbardziej popularnym narkotykiem okaże się w końcu zabójczy dla całego systemu.
Stanowisko Erica Holdera doprowadziło do furii wielu republikanów, którzy programowo sprzeciwiają się legalizacji narkotyków. Kongresmen Cory Gardner z Kolorado wysłał w tej sprawie list do prokuratora generalnego, w którym pytał go: „Czy uważa pan, że Departament Sprawiedliwości może sobie obchodzić prawo federalne?" Gardner boi się, że może to być niebezpieczny precedens, który wykoślawi stosunki władz federalnych ze stanowymi.
Wybór mieszkańców obu stanów postawił amerykańskiego prezydenta w trudnej sytuacji. Waszyngton (stolica) już bowiem od ponad czterdziestu lat prowadzi federalną krucjatę przeciwko narkotykom. Pochłonęła ona przez ten czas ponad bilion dolarów. Oficjalnie rozpoczął ją w 1971 roku Richard Nixon, ogłaszając w Kongresie, że narkotyki stały się „wrogiem publicznym numer jeden". Od tego czasu amerykańskie więzienia zapełniły się skazanymi za przestępstwa narkotykowe, w tym także za posiadanie trawy. Według FBI w 2011 roku na terenie USA aresztowanych zostało z tego powodu 750 tys. ludzi.
Nowej sytuacji bacznie będzie się przyglądał najludniejszy amerykański stan – Kalifornia. Gavin Newsom, jej wicegubernator (były burmistrz San Francisco), zapowiedział pod koniec października, że zrobi wszystko, by przy okazji wyborów prezydenckich w 2016 r. doprowadzić również do legalizacji marihuany w Kalifornii. Podobne referendum odbyło się w tym stanie już trzy lata temu. Wtedy jednak przeciwnicy narkotyków okazali się o
7 pkt procentowych mocniejsi.
Nowo powołana specjalna komisja pod przewodnictwem wicegubernatora Newsoma daje sobie maksymalnie dwa lata na przygotowanie zestawu przepisów, które miałyby regulować obrót marihuaną. Jej członkowie przyznają, że będą korzystali z doświadczeń dwóch stanów, które etap ten mają już za sobą.
Kalifornia długo była uważana w kwestii narkotykowej za najbardziej liberalny stan w Ameryce. Pierwsza w USA zezwoliła bowiem w 1996 r. na posiadanie marihuany do celów leczniczych. Ostatnio regularnie wpływa do jej kasy z podatków z tego tytułu ponad 100 mln dolarów rocznie.
W przypadku Kolorado i Waszyngtonu legalizacja nie okazałaby się sukcesem, gdyby nie podnoszono skutecznie argumentu finansowego, który przekonał część mieszkańców niepokojących się o stan budżetów stanowych. Argument ten jest trudny do przecenienia, zwłaszcza po wyjątkowo ciężkim – pod względem finansowym – okresie. Według wstępnych szacunków dzięki otwarciu się na marihuanę oba stany mogą w ciągu najbliższych pięciu lat zyskać nawet dwa miliardy dolarów z podatków.
Obecnie co najmniej trzy inne stany są na dobrej drodze, żeby dołączyć do Kolorado i Waszyngtonu. Liberalni aktywiści z Alaski, Arizony i Oregonu zbierają właśnie podpisy pod wnioskami o referenda w tej sprawie. Miałyby się one odbyć w przyszłym roku.
Jak wygląda sytuacja w Europie
Europejską rekordzistką, jeżeli chodzi o przyzwolenie na posiadanie marihuany, jest Portugalia. Od 2001 roku można tam bez obaw chodzić po ulicach z 25 gramami tego narkotyku przy sobie. W Czechach marihuana wciąż jest nielegalna, ale od 2010 roku na własny użytek można posiadać tam do 15 gramów. W Niemczech dozwolona ilość zależy od regionu. W Berlinie jest to 15 gramów, ale w Monachium tylko 6 gramów. Co ciekawe, do czołówki najbardziej liberalnych pod tym względem krajów nie łapie się Holandia, gdzie można mieć przy sobie „jedynie" do 5 gramów.
Komentarze
wcalenie jest "rok po legalizacji".
w kolorado legal jest od 1 czy tam 2 stycznia. czyli nie "rok ".
20 dni
"Od ponad czterdziestu lat prowadzi się federalną krucjatę przeciwko narkotykom. Pochłonęła ona przez ten czas ponad bilion dolarów."
A i tak ci co chcieli to palili maryśkę.
Teraz pomyślmy gdyby zalegalizowano 40 lat temu maryske w USA:
Zysk z podatków z tego tytułu 10 ponad 100 mln dolarów rocznie (tylko dla jednago stanu).
40 (lat) * 100mln $ * 49 (stanów) = 196 000 000 000 $ zysku, zamiast biliona $ straty.
Aż dziwne, że dopiero teraz to do nich dotarło.