Rogate bóstwa - seks i narkotyki

Nie trzeba udowadniać, że skoro narkotyki potrafią zmieniać sposób, w jaki umysł widzi, słyszy, wącha i nadaje znaczące formy chaosowi wrażeń, mogą równie radykalnie zmieniać naturę doznań seksualnych.

Tagi

Źródło

Albo albo nr 3/1998
Robert Anton Wilson, tłum. Dariusz Misiuna

Odsłony

22011
Mózg ludzki to przeszło kilogram mazi przypominającej owsiankę (mózg, który wygląda jak twardy, jest martwy, można go zobaczyć na filmie lub w laboratorium; reszta martwego ciała jest równie mało plastyczna). W tej mazi - "tym posiadającym czarodziejską moc warsztacie tkackim", jak mawiał neurolog Charles Sherrington, "tej wylęgarni anarchii", jak mawia bardziej poetycko pisarz Bernard Wolfe - znajduje się piętnaście milionów pojedynczych komórek, a każda z nich może wiązać się z innymi na różny sposób. Tworzą wtedy obwód, który jest zapisem bądź odpowiedzią na coś, co zdarzyło się systemowi nerwowemu albo od wnętrza, z mięśni, gruczołów i komórek, albo od tak odległych spraw, jak gwiazdy na niebie.
Streścił to niezwykle trafnie architekt-poeta Buckminster Fuller w swym niezapomnianym paradoksie: "Wszystko, co widzimy, znajduje się w naszych głowach". Nie patrzymy oczami, lecz wspólną jednostką oczu i mózgu.
(Tak więc, gdybyśmy osobie niewidomej przywrócili operacyjnie wzrok, nie postrzegałaby ona świata tak jak my. Ujrzałaby wirujący chaos, który pewnie by ją przeraził. Dopiero stopniowo, z miesiąca na miesiąc, uczyłaby się przy asyście lekarzy i pielęgniarek postrzegać świat na nasz sposób. Nie uraczymy jednak czytelnika teoriami neurologicznymi, które starają się wytłumaczyć, dlaczego eksperymentator pod wpływem LSD wchodzi w ten sam wirujący chaos).
Nie trzeba chyba więc dodawać, że słyszymy uszami i mózgiem, smakujemy językiem i mózgiem i w ogóle wiemy wszystko tylko dzięki zapisowi w naszych głowach, nazywanemu przez Williama S. Burroughsa "subtelną maszynerią" naszej tkanki mózgowej.
Oto przykład, jak funkcjonuje zjawisko mózgu połączonego z językiem. Osoba poddana hipnozie, której poda się sól, mówiąc że to cukier, odczuwać ją będzie jako słodką. Z kolei inny zahipnotyzowany, gdy pokaże mu się zielone koło, mówiąc że jest czerwone, postrzegać je będzie jako czerwone. Dzieje się tak dlatego właśnie, że widzimy oczami i mózgiem.
Widać z tego wyraźnie, że wszystko, co wpływa na nasz mózg, ma również wpływ na nasze postrzeganie całego świata. Świetnym tego przykładem jest padaczka płata czołowego, choroba na którą cierpieli tak wybitni ludzie, jak Juliusz Cezar i pisarz rosyjski Fiodor Dostojewski. Drugi z nich twierdził, że na przekór bólowi czuł się "w całkowitej harmonii ze sobą i całym światem...", oraz że "za kilka sekund takiej rozkoszy można by oddać dziesięć lat życia, jeśli nie całe życie". Podobne doznania mają osoby znajdujące się pod wpływem LSD i innych substancji psychodelicznych. Są to doświadczenia pozawerbalne, których nie potrafi uchwycić nasz język, ponieważ wymyślono go do opisu innych, częściej występujących, a więc i bardziej normalnych percepcji. [...]
Odkrycie substancji poszerzających umysł, wysadzających umysł, skrzywiających umysł i przekraczających umysł, sięga co najmniej czasów neolitu (ery kamienia łupanego). Nasi neolityczni przodkowie grzebali swych zmarłych z twarzą skierowaną na wschód (co wskazuje na kult słońca) i wkładali do grobu konopie (co wskazuje na religijne wykorzystanie tej rośliny). W Meksyku posągi datowane na co najmniej 1000 rok p.n.e. pokazują "magiczne grzyby", psilocybae mexicana, z których wyłaniają się boskie postacie. Świadczy to bardzo wyraźnie o religijnym zastosowaniu tego halucynogenu. [...]
Nie trzeba udowadniać, że skoro narkotyki potrafią zmieniać sposób, w jaki umysł widzi, słyszy, wącha i nadaje znaczące formy chaosowi wrażeń, mogą równie radykalnie zmieniać naturę doznań seksualnych. [...]

Rośliny psiankowate

Wielu z nas już w liceum poznało wiersz Johna Donne'a Pieśń, który rozpoczynają następujące słowa:

Pójdź tam, gdzie wielka gwiazda upadła
Tam znajdziesz dziecko przy mandragorze
Powiedz, gdzie młodość cała przepadła
I kto diabłu stopę wiecznie orze.

Niektórzy czytelnicy może nawet pamiętają przypis do drugiego wersu, objaśniający, że w epoce elżbietańskiej istniał przesąd, według którego kobieta mogła zajść w ciążę przy użyciu mandragory. Wcześniej wierzono, że mandragora jest potężnym afrodyzjakiem, a wiarę tę poprzedzało przekonanie, że towarzyszą jej wizje religijne i dość szczególne przedstawienia kultów śmierci i zmartwychwstania, które dotarły do Grecji z Bliskiego Wschodu przed czasami Platona (IV w. p.n.e.).
W kultach tych oddawano cześć różnym bogom, którzy mieli umrzeć i zmartwychwstać. Należeli do nich Dionizos, Attis i Tammuz na Wschodzie oraz Ozyrys w Egipcie. Podobnie jak chrześcijaństwo, które pojawiło się wiele wieków później, obiecywały one swoim wiernym powtórzenie tego boskiego cudu. Tyle że, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, przedstawiały pewnego rodzaju "dowód" na potwierdzenie swych obietnic. Zapewniały swoim wiernym doświadczenie, w trakcie którego doznawali oni śmierci i powrotu do życia lub też przenosili się do miejsca, gdzie życie i śmierć stanowiły część tego samego continuum. Korzystano w tym celu z mandragory, a czasem także z lulka czarnego i bielunia dziędzierzawy.
Te trzy narkotyki mają dwie wspólne cechy: należą do rodziny psiankowatych i uważane są za afrodyzjaki. Narkotyki z tej rodziny, podobnie jak substancje psychodeliczne, a w przeciwieństwie do prawdziwych narkotyków, wywołują raczej ekscytację niż senność i letarg. Wywołują też halucynacje, które przez pewien czas całkowicie pochłaniają rzeczywistość. Powiada się, że takie zjawisko często towarzyszy substancjom psychodelicznym, co wcale nie jest prawdą. Na przykład, u osób znajdujących się pod wpływem LSD fale omamów szybko przemykają, a przez to nie są poważnie traktowane. Sytuacja ta przypomina raczej wiersz Lewisa Carrolla:

Sądził, że widział urzędnika, co z autobusu wysiadł
Raz jeszcze spojrzał i ujrzał, że to hipopotam usiadł.

W przypadku mandragory wizje są bardziej stabilne, dlatego traktowane są poważnie, nawet jeśli jest to niedźwiedź polarny w czarnym swetrze z golfem, siedzący w rogu pokoju. (Taką wizję miał Ronald Weston, specjalista od reklamy, który eksperymentował z belladonną, innym narkotykiem z tej rodziny i opisał swoje doświadczenie w magazynie Fact z 1963 roku). W przeciwieństwie do substancji psychodelicznych narkotyki te są również toksyczne. Łatwo je przedawkować i dostać się na drugi świat. Z tego powodu też dysponujemy mniejszą ilością informacji na ich temat niż na temat substancji psychodelicznych. Przeprowadzono z nimi mniej eksperymentów, choć może raczej bardziej właściwe będzie stwierdzenie, że mniej było osób, które przeżyły eksperyment.
Należy więc mocno podkreślić, że afrodyzjakalne działanie tych substancji nie jest wcale dowiedzione. Według opinii lekarzy nie są one afrodyzjakami, a tylko przez pewien czas działają jakby nimi były.

Orgie czarownic

Szaleństwom dionizyjskim w Grecji, podczas których korzystano z tych środków oszałamiających, towarzyszyła atmosfera pikanterii i wyuzdania. Podczas średniowiecznych sabatów czarownic, gdzie używano tych samych narkotyków (z dodatkiem belladonny) i czczono podobnego Rogatego Boga, zwykle odbywały się orgie. Przynajmniej takie wyznania otrzymywali inkwizytorzy podczas tortur. R.E.I. Masters w książce Eros and Evil opowiada o profesorze z Getyngi, który dla eksperymentu spróbował jednego z naparów czarownic, sporządzonego na podstawie przepisu znalezionego w jednym ze średniowiecznych manuskryptów, i przeżył halucynację, w trakcie której poleciał na orgię czarownic. Masters opowiada też o kobiecie, która korzystała z substancji tego typu w celu uśmierzenia astmy. Kiedy pewnego razu przedawkowała, poczuła żądzę w stosunku do swojej gospodyni, a na dodatek starała się uwieść przybysza.
Konwencjonalnym wytłumaczeniem tych pozornie afrodyzjakalnych efektów jest autosugestia. Można podejrzewać, że wszyscy ci ludzie wierzyli w takie skutki zażywania tych środków i w ten sposób nieświadomie wywołali w sobie określone ich działanie. A jednak R.E.I. Masters twierdzi, że kobieta z drugiej przypowieści nie słyszała o takim działaniu tych substancji. Sceptyczni psychofarmakolodzy nie przyjmują tego rodzaju "świadectwa" i domagać się będą przeprowadzenia badań nad kilkunastoosobową próbą w laboratoryjnie kontrolowanych warunkach. Taki eksperyment wykazałby tylko to, co się często zdarza, że kobieta wie więcej od lekarza.
Omawiane narkotyki, podobnie jak substancje psychodeliczne, są wyjątkowo pomocne w sugestii i autosugestii. Arkon Daraul w swojej History of Secret Societes opowiada o spotkaniu z tybetańskim lamą, który dosłownie wystrzelił "duszę" Daraula z jego ciała. Daraul zachował próbkę obiadu, który podano mu przed rozmową i podczas późniejszej jej analizy w laboratorium chemicznym odnalazł w niej mandragorę, a także skopolaminę, wyciąg z lulka czarnego, który często nazywa się "serum prawdy". (Tak naprawdę, to, co "objawia" podmiot, nie jest wcale prawdą, leczy tym, co pytający chce usłyszeć. Skopolaminę pierwotnie stosowały niektóre wydziały policji w Europie, by wyciągnąć zeznania od podejrzanych. W przypadku winy podejrzanego zeznania były szczegółowe i dokładne. W przypadku niewinności zeznania były równie szczegółowe, lecz niedokładne).
Tak więc, przy sprzyjających warunkach podmiot, który wierzy, że takie narkotyki wywołują dzikie doświadczenie seksualne, może naprawdę przeżyć dzikie doświadczenie seksualne. Robert DeRopp w swojej książce Drugs and the Mind podaje taki klasyczny przykład z czasów dawnych polowań na czarownice:

W przypadku akurat tego procesu sprawie nadawał szczególnej pikanterii dodatkowy fakt, że Lisa, świadek podczas procesu, była szesnastoletnią córką miejscowego pastora. Lisę sprowadził na złą drogę jej kochanek, który namówił ją do wzięcia udziału w obrzędach przeprowadzanych o północy w zakamarkach gór Hercu. Ich uczestnicy zbierali się w miejscu otoczonym tajemnicą, gdzie przygotowywali w rytm odpowiednich zawołań napój, który następnie wszyscy dobrowolnie pili.

(Dr. DeRopp wnioskuje z innych szczegółów, że napój i wspomniana później maść składały się najpewniej z mandragory, lulka czarnego i/lub z belladonny).

Tuż po wypiciu napoju ogarniało ich wściekłe szaleństwo i nawet Lisa pozbyła się wszelkich ograniczeń, jakie przystoją kobiecie. Tak jak inni rozebrała się i została namaszczona "maścią czarownic". Następnie, oddała się szalonej orgii seksualnej, której towarzyszyły najżywsze halucynacje, w trakcie których miała wrażenia, że ciałem jej sycą się wszystkie diabły piekielne, że dosiadła miotły i poleciała ponad wzgórza, że widziała piece piekielne i nawet czuła zapach piekących się grzeszników. Halucynacje te były tak wyraźne, że była święcie przekonana co do ich realności i w nagłym przypływie wyrzutów sumienia wyznała je ojcu. A ten solidny filar kościoła nie miał oporów, by wydać swą córkę władzom, które potem urządziły polowanie na innych uczestników tej północnej imprezy i, podczas orgii tortur, wyciągnęły z nich wszystkie niecne uczynki. Na zakończenie, całą tę grupę spalono żywcem na placu publicznym, żeby całe miasto mogło się temu przyglądać.

[...] Inkwizytorzy - wsparci, o czym nie należy zapominać, narzędziami perswazji, które nawet Spiro Agnew obróciłyby w komunistę - otrzymali wiele takich zeznań o orgiach, przy których opowieść Lisy wydawałaby się historyjką harcerską. Wiele rzekomych "czarownic" zeznawało, że podczas tych celebracji dochodziło do częstej rozpusty i to nie tylko między bratem i siostrą lub ojcem i córką, lecz nawet między synem i matką. (Badania Kingsleya wykazały, że te dwie pierwsze formy występków zdarzają się znacznie częściej niż się podejrzewa, podczas gdy ostatni - mimo swej popularności w podaniach ludowych, tragedii greckiej i psychoanalizie - jest równie rzadki, jak wstręt wobec niego kazałby nam oczekiwać. Nie udało mu się odnaleźć ani jednego takiego przypadku, chociaż prowadził swoje badania przez wiele lat). Inni przyznawali się do rozmaitych morderstw na tle seksualnym, do nekrofilii oraz różnych form sadyzmu i masochizmu. W zeznaniach był również często obecny kanibalizm.
Większość tych świadectw można uznać za rezultat oddziaływania tzw. zgniatacza kciuków i innych narzędzi stosowanych podczas śledztwa. Możliwe jednak, że niektóre są prawdziwymi wspomnieniami halucynacji przeżytych pod wpływem mandragory, belladonny lub też lulka czarnego. Oczywiście, niektóre z nich mogą być autentyczne, jak to się działo w przypadku Rodziny Mansona.
Wewnętrzny wgląd w rolę seksu w kulcie czarownic można osiągnąć w trakcie lektury Księgi Cieni, która podobno jest manuskryptem krążącym od kilkuset lat po różnych sabatach na Wyspach Brytyjskich. Przytoczmy tutaj dla przykładu Rytuał Drugiego Stopnia, który składa się ze sporej dawki pocałunków, drobnej ilości oralizmu i łagodnego sadomasochizmu, ale nie jest tak wyuzdany jak zeznania Lisy.

Arcykapłanka: Słuchajcie, o potężni. (Imię inicjowanej czarownicy), należnie wyświęcona Kapłanka/Kapłan i Czarownica jest już odpowiednio przygotowana do wyniesienia na Drugi Stopień. Każdy kto chce otrzymać ten stopień, musi się oczyścić. Czy jesteś gotowa znieść trudy nauki?

Inicjowana: Tak.

Arcykapłanka/arcykapłani: Oczyszczam cię, byś mogła w godny sposób przyjąć to ślubowanie.

(Arcykapłanka uderza trzy razy w dzwon. Uderza inicjowaną 3, 7, 9 i 21 razy, po czym powiada:) Powtórz za mną: Ja (tu: imię inicjowanej czarownicy), przysięgam na łono mojej matki i na mój ludzki honor, a także na braci i siostry w Sztuce, że nigdy nie ujawnię tajemnic Sztuki, chyba że będzie to godna tego osoba, odpowiednio przygotowana w środku magicznego kręgu, jaką ja sama jestem teraz. Przysięgam na moje przeszłe żywoty, na moje przyszłe żywoty, że wystawię się na całkowite zniszczenie, jeśli złamię to swoje poważne ślubowanie...

(Wysoka Kapłanka/Wysoki Kapłan rysuje Pentagram na genitaliach, prawej stopie, lewym kolanie, lewej stopie, genitaliach i mówi:)

Wyświęcam cię olejkiem. (pocałunek)
Wyświęcam cię winem. (pocałunek)
Wyświęcam cię wodą. (pocałunek)
Wyświęcam cię ogniem. (pocałunek)
Wyświęcam cię moimi wargami. (pocałunek)

Arcykapłanka: A teraz weź sznur i zwiąż mnie.

(Inicjowana zaraz to czyni i otrzymuje pocałunek od Wysokiej Kapłanki/Wysokiego Kapłana).

Arcykapłanka: Pamiętaj, że czarownice zawsze odpłacają po trzykroć. I tak jak ja ciebie biczowałam, teraz ty mnie będziesz biła, tyle że trzy razy więcej. Ponieważ uderzyłam cię trzy razy, ty mnie uderzysz dziewięć, za moich siedem razów, ty odpłacisz mi dwudziestoma jeden razami, za dziewięć - dwudziestoma siedmioma razami, za dwadzieścia jeden - sześćdziesięcioma trzema razami. Aż w sumie dojdziemy do stu dwudziestu razów. Podnieś bicz.

(Inicjowana podnosi bicz i oczyszcza Arcykapłankę stu dwudziestoma uderzeniami. Rozwiązuje Arcykapłankę/Arcykapłana i otrzymuje od niej/niego pocałunek. Arcykapłanka/Arcykapłan mówi wtedy te oto słowa:) W ten oto sposób byłaś posłuszna Prawu, lecz zważ sobie dobrze, że kiedy otrzymasz coś dobrego, musisz tak samo odpłacić się po trzykroć dobrem.

W dawnych czasach praktykowano Wielki Ryt, ale nie znam czarownic w Ameryce lub w Anglii, które by nadal praktykowały Wielki Ryt. Możesz go zatem pominąć, lecz jeśli poczujesz się bliższa Bogom, oddając im hołd tak jak starożytni, wtedy pod każdym względem powinnaś tak czynić.
WIELKI RYTUAŁ - pod koniec każdego sabatu, starożytni musieli "uziemiać" całą tę moc, którą wyzwolono w kręgu, żeby nie pozostała potem w atmosferze. Wykonywali to przy pomocy "aktu seksualnego", który przenosił ich z poziomu mistycznego na materialny. Każdy Sabat kończył się tym aktem, który nazywano "Wielkim Rytem".


Księga Cieni opisuje bardzo przyzwoite wykorzystanie stosunku seksualnego w kulcie czarownic:

Wielki Ryt odprawia się na znak hołdu bogowi i bogini. Oczywiście, gdyby każdy zajmował się kochaniem w magicznym kręgu pod koniec rytuału, wyglądałoby to na orgię. Zwykle, praktykujący odprawiali go w domowym zaciszu, po opuszczeniu magicznego kręgu. Magia seksualna jest jednym z najpotężniejszych działań magicznych i nie należy jej lekceważyć. Uważam, że powinno się ją wykonywać prywatnie w obliczu bogów.

Abyśmy nie traktowali tego zbyt poważnie, pamiętajmy że Księga Cieni liczy sobie tak naprawdę kilka dekad. Najprawdopodobniej, pierwszy znany egzemplarz tekstu stworzył Gerald Gardner (angielski biurokrata, który po przejściu na emeryturę zajął się propagowaniem kultu czarownic). A Francis King, bardzo skrupulatny historyk okultyzmu, mówi bez osłonek w swej książce Rites of Modern Occult Magic, że Gardner "albo sfałszował, albo nabył wymyśloną, tak zwaną Księgę Cieni". Mimo tego, współczesne czarownice uważają tę książkę za autentyczną, dlatego dość powszechnie praktykuje się zawarte w niej rytuały. W historycznych dziennikach procesów czarownic odnajdujemy opisy bardzo podobnych rytuałów.
Wszystko to wygląda dość perwersyjnie. Powinniśmy jednak pamiętać, że biczowanie praktykują również niektórzy chrześcijanie (jak pokutnicy w Meksyku), a było ono częścią długiej tradycji jezuickiej. Rytuał seksualny (i związane z nim rośliny psiankowate) należy wszakże do znacznie starszej tradycji.

Hierogamia, czyli magia seksualna

Cała ta mistyka podszyta jest "magią sympatyczną", prymitywnym wyobrażeniem, że upragniony cel można osiągnąć drogą imitacji. W ten sposób szamani z różnych zakątków świata, żeby wywołać deszcz, wlewali wodę do dziurawego naczynia, a w celu zabicia wroga czarownik tworzył jego figurkę i nakłuwał ją szpilkami. Oczywiście, plemionom najbardziej zależało na płodności w szerokim znaczeniu tego słowa - większej ilości pożywienia, plonów, zwierząt i dzieci, żeby plemię było na tyle silne, by odeprzeć ataki wroga. Magia sympatyczna wywoływała płodność poprzez naśladowane seksu. Dlatego Frazer w Złotej Gałęzi przedstawiał liczne dowody świadczące o tym, że magię seksualną bądź hierogamię uprawiano w prawie każdej kulturze. W niektórych kulturach przyjmowała ona postać orgii, podczas której wszyscy mężczyźni i kobiety spółkowali na polanach w noce o istotnym znaczeniu astrologicznym: Noc Walpurgii, Noc Świętojańską, Halloween i tym podobne. W innych istniała tylko czysta hierogamia, gdzie rytuał spółkowania obejmował bardzo ważne postacie, zwykle króla i jego siostrę, co służyło funkcji podtrzymywania płodności i dostatku.
Thomas Wright, w słynnej History of the Worship of the Generative Organs, starał się udowodnić, że taki kult seksualny stanowił źródło, z którego rozwinęły się wszystkie późniejsze wyobrażenia religijne. Antropolog Ashley Montague, zwolennik bardziej konserwatywnej i ostrożnej opcji, sądzi że teoria Wrighta nie musi być wcale błędna. Pisze:

[Wright] nie jest już tak trafny, kiedy mówi o powszechności występowania tych praktyk. Prawda jest taka, że wśród Indian takie praktyki i wierzenia występowały niezwykle rzadko... Ale Wright był bliski prawdy. Praktyki te i symbolika seksualna z nimi związana były, nawet jeśli nie powszechne, to pod różnymi postaciami prawie wszędzie występujące.

Innymi słowy, jeśli pominiemy Indian, można powiedzieć, że Wright miał rację.
Według filologa Johna Allegro więzy między erosem a religią należy odnieść również do substancji psychoaktywnych - w szczególności do wyglądającego jak fallus grzyba amanita muscaria, którego zażywanie wywołuje podobne skutki do belladonny. Grzyb ten nadal zażywają szamani syberyjscy. Co więcej, Allegro w swojej spekulatywnej książce The Sacred Mushroom and the Cross stawia hipotezę, że grzybowi temu oddawano cześć boską w Europie i Azji w późnym okresie ery kamienia łupanego.
XX wiek dorzucił swoje do tej tradycji. Charlie Manson, obwołany przez prasę "szaleńcem LSD", potrafił przekonać swoich wyznawców do wiary, że jest zarówno Jezusem, jak i Szatanem. Udawało mu się to tylko wtedy, gdy wzbogacił dietę psychodeliczną o bardzo duże dawki środków oszałamiających, w szczególności belladonnę i bielunia. Według Eda Sandersa, który dokonał opisu kultu Mansona w książce The Family, jednemu z uczniów Mansona inteligencja obniżyła się o 40 I.Q. po kilku belladonnowych tripach z Charliem. Człowiek ten znajduje się dzisiaj w szpitalu psychiatrycznym.
Bieluń, czyli inaczej jimson weed, zawdzięcza swą nazwę Jamestown Colony w stanie Wirginia ("jimson" jest zniekształceniem). Grupka stacjonujących tam żołnierzy przypadkowo znalazła tę roślinę, która nieźle namieszała im w głowach. Wedle History and Present State of Virginia (1705) Roberta Beverleya:

(...) w rezultacie (...) doszło do istnej komedii, ponieważ przez wiele dni zachowywali się jak szaleńcy. Jeden z nich rzucał pióropuszami do góry, inny ciskał w nie z wielką złością kapelusze słomkowe, jeszcze jeden postanowił się rozebrać i usiadł w rogu, gdzie niczym małpa uśmiechał się do nich i miauczał, a ostatni gorliwie całował i obłapiał swych towarzyszy, otwarcie drwiąc z nich z wyrazem twarzy bardziej błazeńskim niż u holenderskich śmieszków. Kiedy znaleziono ich w tym szalonym stanie, czym prędzej ich zamknięto, żeby się nie pozabijali, chociaż ich uczynki wydawały się niewinne i sympatyczne. To prawda, że byli brudni, ponieważ skłonni byliby wytarzać się we własnych fekaliach, gdyby ich nie powstrzymano. Do tego dochodziły jeszcze setki podobnych spraw, które trwały przez jedenaście dni, póki nie powrócili do siebie i o wszystkim zapomnieli.

Nagość połączona z całowaniem i obłapianiem znowu sugeruje, że omawiana rodzina narkotyków wydaje się odblokowywać seksualność, przynajmniej przez pewien czas u pewnych osobników. (A jednak, ostatni raport na temat działania bielunia wskazuje, że obniża on seksualność. W reportażu zamieszczonym ostatnio w gazecie pisano o dzieciach, które zażyły tę roślinę, traktując ją jako afrodyzjak. Złapała je policja, gdy biegły po ulicy, krzycząc w panice, że gonią je aligatory - biały i niebieski).
Niektóre z doniesień na temat tych narkotyków pochodzące ze starożytnej Grecji sprawiają, że włosy na głowie jeszcze bardziej stają dęba niż po wysłuchaniu średniowiecznych opowieści o dziewczynach latających na miotłach. Greckie bachantki, czyli wyznawczynie Dionizosa, podobno nie tylko oddawały się wściekłym i spazmatycznym orgiom seksualnym, ale również, według niektórych rzeczowych autorów współczesnych, często dostawały amoku i rozdzierały owce oraz inne małe ssaki - niektórzy twierdzili, że nawet ludzkie dzieci. W tragedii Eurypidesa Bachantki, król Penteusz próbuje zlikwidować te rytuały, lecz Dionizos zwabia matkę Penteusza, Agawę, do kultu, nasyca ją tymi potężnymi truciznami, pod wpływem których szlachtuje ona Penteusza, nie wiedząc, co czyni. Każdy chyba przyzna, że wygląda to znacznie gorzej niż współczesna propaganda skierowana przeciwko obecnym narkotykom.
Przypadkowo afrodyzjakalne właściwości pokrzyku rozsławia dosyć dziwaczna przypowieść ze Starego Testamentu:

A Ruben wyszedł podczas żniw pszenicy i znalazł na polu pokrzyki, i przyniósł je Lei, matce swej. Wtedy Rachela rzekła do Lei: Daj mi, proszę, pokrzyków syna twego! A ona jej odpowiedziała: Czy mało ci tego, żeś mi zabrała męża? Chcesz zabrać też pokrzyki syna mego? Wtedy Rachela rzekła: Niechaj więc śpi z tobą tej nocy za pokrzyki syna twego (Gen 30,14-15).

Język ten wydaje się być nieco archaiczny, lecz chodzi tu o to, że Rachela pozwala Lei przespać się z Jakubem, pod warunkiem że zwróci jej cudowne pokrzyki. Historia ta zakończyła się w następujący sposób:

A gdy wracał Jakub z pola wieczorem, Lea wyszła na jego spotkanie i rzekła: Przyjdź do mnie, bo nabyłam cię sobie za pokrzyki syna mego; i spał z nią tej nocy. I wysłuchał Bóg Lei, i poczęła, i urodziła Jakubowi piątego syna Gen 30, 16-17).

Każdy, kto posiada jakąś wiedzę na temat magii seksualnej, zrozumie, że pokrzyk służył tu do celów magii sympatycznej, żeby spowodować ciążę. Z drugiej strony, jest to całkiem sprośna historyjka plasująca się w klasycznej tradycji żartów na temat seksu. Można by ją opowiadać nawet dzisiaj w nowej wersji, ze skradzionym starszemu facetowi kociakiem, którego otrzymuje się znowu na jedną noc w zamian za modną obecnie marihuanę. Z pewnością wiele osób śmiałoby się z tego, tylko nie czytelnicy Biblii, którzy nie rozpoznaliby źródła i byliby oburzeni za brak szacunku wobec instytucji małżeństwa.
Gerard w książce Herbal przedstawia wiele legend na temat pokrzyku. Jedna z nich zasługuje na szczególną uwagę: "Dorzucili jeszcze, że on nigdy... nie rośnie w sposób normalny, lecz pod szubienicą, gdzie materia co upada z martwego ciała obleka się w ludzki kształt". Stary zabobon powiadał bowiem, że każdy wisielec umierając dostaje wytrysku. Wierzono, że to właśnie z tego nasienia wyrasta falliczny pokrzyk.
Mojżesz Majmonides, największy uczony spośród średniowiecznych teologów żydowskich, uważał pokrzyk za pożyteczny w prawie wszystkich rodzajach czarów. A jeszcze w XVIII wieku uznawano go za afrodyzjak, a de Sade wspominał go w swoich dziełach.
Po raz ostatni pojawił się w literaturze - chyba w ostatnim, śmiertelnym krzyku - w scenariuszu filmu "Dr Strangelove", napisanym przez Terry'ego Southerna, gdzie jeden z bohaterów nazywa się kapitan Pokrzyk. (Pozostali bohaterowie nazywali się również w sposób osobliwy: prezydent Gobuz Mazgajski, generał Samiec Skurczysyn, Dr Strangelove [Dziwna Miłość], Palant Guano, generał Kuba D. Rozpruwacz i kapitan "King" Kong).

Wilcza jagoda

We współczesnej Ameryce spośród narkotyków psiankowatych najłatwiej jest znaleźć belladonnę, którą nazywa się również "wilczą jagodą". (W Nowym Jorku stała się ona tak popularna w latach 60., że wprowadzono recepty na popularny lek przeciw astmie, asthmador. Zawierał on belladonnę i opętane dzieciaki doznawały po nim dziki wizji). Pewien licealista opowiadał mi o tym, jak pewnego razu spróbował belladonnę w Bostonie. Natychmiast popadł w śpiączkę i obudził się dopiero w szpitalu, dokąd zawieźli go przyjaciele i gdzie zrobiono mu płukanie żołądka. Tyle że belladonna "opuszcza" brzuch i bardzo szybko dostaje się do krwi, dlatego cały czas był na odlocie, choć o tym nic nie wiedział. Patrzył zdumiony, na wpół odrętwiały, jak pielęgniarka zdejmuje swój strój i rozbiera się do naga, po czym wchodzi na sąsiednie łóżko i długo, namiętnie kocha się z rozanielonym pacjentem. Dopiero następnego dnia mój znajomy zrozumiał, że była to halucynacja.
Mój znajomy niewiele pamięta z tego, co się działo. Jedną z cech narkotyków psiankowatych jest powodowanie mikroamnezji, która wymazuje wszystkie wspomnienia z okresu kilku godzin. [...] Rozmawiałem jeszcze z dwiema innymi osobami, które zapadły w śpiączkę po zażyciu belladonny. Nie pamiętają niczego, nawet płukania żołądka.
William S. Burroughs, autor Nagiego lunchu, mówił mi, że kiedy był heroinistą, zdarzyło mu się kupić podrabianą morfinę, która nafaszerowana była belladonną. Zaraz po wzięciu działki zauważył brak papierosów i chciał wyskoczyć przez okno, w czym przeszkodził mu jego gość, który krzyknął: "Co do cholery robisz?" Burroughs odrzekł mu wtedy: "Idę po papierosy" i wkrótce znalazłby się na bruku, gdyby ów człowiek nie wyciągnął go z okna, które znajdowało się na trzecim piętrze. Następnego dnia, co typowe dla belladonny, Burroughs o niczym nie pamiętał i musiał wysłuchać relacji swego znajomego.
Inny mój znajomy, który spróbował belladonnę w liceum - hm, można z tego wszystkiego wywnioskować, że w Ameryce mamy do czynienia z jakąś edukacją narkotykową, nieprawdaż? - miał bardziej barwne doświadczenie. Po tym, jak wypił kubek belladonnowej herbatki, przyszedł do niego przyjaciel i ucięli sobie długą rozmowę. Tyle, że przyjaciel ten zjawił się ponownie i nasz podróżnik zrozumiał, że poprzednia wizyta była halucynacją. Wtedy to, podczas drugiej rozmowy, coś zaświtało mu w głowie, że może nadal jego kolega jest tylko zjawą. Kiedy tylko przyszło mu to do głowy, jego znajomy znikł. Nasz bohater wyszedł wtedy na dwór, wsiadł do samochodu i udał się w daleką podróż. (Nie posiadał wtedy samochodu). Następnego ranka obudził się w rynsztoku, kilkanaście kilometrów od liceum. Nie miał prawego buta i skarpetki, lecz reszta jego stroju pozostała nietknięta. Już nigdy nie odnalazł swego motocykla i pewnie to na nim jechał, gdy wydawało mu się, że jedzie samochodem.
Zapytałem kiedyś prof. Timothy Leary'ego, czy spotkał w swoim życiu kogoś, kto przeżyłby dobrego tripa na belladonnie. Odpowiedział prosto: "Nie, nigdy".

Odrębna Rzeczywistość

Wspomnieliśmy już wcześniej o jimson weed, jedynym innym narkotyku psiankowatym dostępnym w Ameryce. Mówiliśmy o nim w kontekście szaleństwa w Jamestown i opowieści o dzieciach gonionych przez aligatory. Więcej na ten temat można odnaleźć w Naukach Don Juana Carlosa Castanedy. Don Juan Matus, Indianin z plemienia Yaqui, uczył Castanedę, jak zostać indiańskim brujo (czarownikiem). Być może Castaneda był pierwszym w historii białym człowiekiem, który przeszedł ten trening. Podstawowymi narzędziami służącymi do nauki były pejotl, czyli lophophora williamsi, kaktus psychodeliczny, niezidentyfikowane "magiczne grzyby" (prawdopodobnie psilocybae mexicana oraz, rzecz jasna, bieluń (pod technicznym terminem datura noxia).

W trakcie treningu Castaneda przemienił się w kruka, fruwał w powietrzu i widział takie barwy, jakie widzą kruki (według Don Juana). Przynajmniej tak mu się wydawało. Kiedy Castaneda twierdził, że tak mu się tylko wydawało, Don Juan był zdumiony i oburzony, choć to całkiem normalne, że biały człowiek dowierza raczej teoriom naukowym niż swemu doświadczeniu. Castaneda w końcu przerwał trening, ponieważ zaczął już wierzyć w donjuanowską wersję dziejących się zjawisk zamiast w oficjalną, materialistyczną wersję tradycyjnej nauki zachodniej.
Powrócił jednak po latach i przeszedł dalszy trening, który opisał w książce pod znaczącym tytułem, Odrębna Rzeczywistość. Ujmująca jest uwaga na temat pochodzenia tego tytułu:

Użyłem słowa "rzeczywistość", ponieważ główną przesłanką systemu wierzeń don Juana jest to, że stany świadomości pojawiające się po zażyciu którejś z trzech wyżej wymienionych roślin nie są halucynacjami, ale konkretnym, choć niezwykłymi aspektami codziennej rzeczywistości. Don Juan traktował stany niezwykłej rzeczywistości nie "jak gdyby" były prawdziwe, ale "jak" prawdziwe.

Widać tu konflikt między ograniczeniami naukowymi Castanedy a intensywnością jego doświadczeń "odrębnej rzeczywistości" - jego tylnych drzwi do Edenu. Ten sam konflikt, choć zwielokrotniony, był widoczny u dra Leary'ego, zanim na dobre nie nafaszerował nauki swoimi pomysłami i nie założył własnego "kramu", w którym przyjął rolę wysokiego kapłana nowego kościoła. Ślady tego zauważymy u każdego, kto przyjął potężną dawkę jakiejś substancji poszerzającej umysł.

Odrębne piękno

Ta sama kwestia pojawia się już w IV wieku p.n.e. we wspomnianych przez nas wcześniej Bachantkach Eurypidesa. Eurypides, racjonalista, pewnie sympatyzował z królem Penteuszem, kiedy ten tragiczny bohater wytykał zabobon i łatwowierność tym, którzy sądzili, że po spożyciu tych substancji widzą boga Dionizosa. A jednak Eurypides-poeta najwspanialsze wersy poetyckie wkłada w usta chórowi bachantek wielbiących tego boga, którego "urok będzie zawsze wielbiony".
I to właśnie ten urok, przynajmniej w większości "podróży psychodelicznych", przełamuje granicę między "rzeczywistością" a "halucynacją". Charles Darwin mówił całkiem słusznie, że poczucie piękna wyrasta z instynktu seksualnego, czyli jest funkcją powstałą w ramach rytuałów godowych. Z pewnością nie znalibyśmy piękna, gdybyśmy byli stworzeniami bezpłciowymi. (Zauważcie, w jaki sposób chrześcijańscy asceci, którzy byli tak bardzo bezpłciowi jak tylko pozwalała im na to ich natura ssaków, utracili wszelkie poczucie naturalnego piękna i buntowali się przeciwko ziemi, którą postrzegali jako "mroczną", "diabelską", "szaloną" i "zepsutą").
Wizja Dionizosa, Mescalito (boga don Juana), czy innego bóstwa nie zrobiłaby żadnego wrażenia na osobie sceptycznej, czy też posiadającej trening naukowy, dla której byłaby to pozbawiona znaczenia halucynacja. Tyle że nie jest tak łatwo pominąć Dionizosa w pełni chwały, pominąć piękno, co przekracza wszelkie nasze wyobrażenia. Skąd pochodzi to cudowne doświadczenie - te tylne bramy do Edenu, ten "urok, który zawsze będzie wielbiony"? Nie pochodzi on ze świadomości, która nigdy o czymś takim nie myślała. (To właśnie szokująca niecodzienność nadaje mu tę moc). Czyżby pochodził z nieświadomości? Ale przecież nie z freudowskiej nieświadomości, bo przecież te niebiańskie istoty nie zamieszkują tej czeluści piekielnej. A zatem skąd? Być może z jungowskiej, domniemanej "nieświadomości zbiorowej", tej wylęgarni ponadczasowej mądrości i sztuki, czy też, zgodnie z sugestiami prof. Leary'ego, z cząsteczki DNA, która jest zakodowana w naszych genach wraz z chemicznymi spustami, które sprawiają, że jesteśmy biali lub czarni, wysocy lub niscy, męscy lub kobiecy itd.
Nawet jeśli przyjmiemy to wyjaśnienie, cudowność i piękno niektórych tych obrazów nadal będzie nawiedzać nasze doświadczenie psychodeliczne. Albowiem, jak powiedział sam Jung: "Nie ma sensu przeczyć istnieniu bogów, kiedy stykamy się z siłami, które działają tak, jak sobie wyobrażamy, że bogowie powinni działać".
Mówienie zatem, że te istoty nie są bogami, lecz ponadczasowymi archetypami genetycznymi, jest zwykłą żonglerką semantyczną, zastąpieniem jednego ważnego słowa innym. W końcu to, czym są, mniej uderza od mocy przez nich wyzwolonej.
A skoro są piękni, możemy wierzyć autorytetowi Darwina, że są w jakiś sposób związani z naszym instynktem seksualnym.


Robert Anton Wilson


Z języka angielskiego przetłumaczył Dariusz Misiuna.

Tekst pochodzi z pisma "Albo albo" nr 3/1998

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

Armageddon (niezweryfikowany)

Jakoś nie słyszałem aby eunuch nie miał poczucia piękna a raczej nie ma pociągu seksualnego.. a może ma?. W każdym razie teoria, że poczucie piękna posiadają tylko istoty skazane na swój seksualizm wydaje mi się dość trudna do zaakceptowania jeśli nie przyjmie się przy okazji, że nasz seksualizm to coś więcej niż prosty pociąg seksualny i że jego właściwości jak i korzenie są czymś niezwykłym i mistycznym.

podszum (niezweryfikowany)

Jakoś nie słyszałem aby eunuch nie miał poczucia piękna a raczej nie ma pociągu seksualnego.. a może ma?. W każdym razie teoria, że poczucie piękna posiadają tylko istoty skazane na swój seksualizm wydaje mi się dość trudna do zaakceptowania jeśli nie przyjmie się przy okazji, że nasz seksualizm to coś więcej niż prosty pociąg seksualny i że jego właściwości jak i korzenie są czymś niezwykłym i mistycznym.

ptszum (niezweryfikowany)

Jakoś nie słyszałem aby eunuch nie miał poczucia piękna a raczej nie ma pociągu seksualnego.. a może ma?. W każdym razie teoria, że poczucie piękna posiadają tylko istoty skazane na swój seksualizm wydaje mi się dość trudna do zaakceptowania jeśli nie przyjmie się przy okazji, że nasz seksualizm to coś więcej niż prosty pociąg seksualny i że jego właściwości jak i korzenie są czymś niezwykłym i mistycznym.

Armageddon (niezweryfikowany)

Zapominacie panowie ze poczucie estetyki i kanony piekna sa budowane takze przez animatorow kultury, sa nam wpajane w w ferii obrazow bombardujacych nasza swiadomosc i nieswiadomosc. Moze wcale nie mamy tak wielkiego wplywu na to, co nam sie podoba czy tez jest dla nas mniej powabne. Wystarczy spojrzec na figury kobiet podobajacych sie mezczyznom przez pryzmat historii. Gdzies zaginela afirmacja pulchnych, rubensowskich ksztaltow, a na jej miejsce wskoczylo uwielbienie dla "wieszakow " ktore niejeden mazczyzna z checia powiesilby w swojej szafie :). Oczywizda nie kazden czlowiek ulega sklonnosciom estetycznym wpojonym tluszczy, czy to z niemoznosci znalezienia odpowiedniej pani ktora jak zywa przypomina ta z okladki kolorowego magazynu, lub tez przedwczesnej infekcji organizmu przez niektorych nazywanej "miloscia ".

RezonatoR (niezweryfikowany)

Zapominacie panowie ze poczucie estetyki i kanony piekna sa budowane takze przez animatorow kultury, sa nam wpajane w w ferii obrazow bombardujacych nasza swiadomosc i nieswiadomosc. Moze wcale nie mamy tak wielkiego wplywu na to, co nam sie podoba czy tez jest dla nas mniej powabne. Wystarczy spojrzec na figury kobiet podobajacych sie mezczyznom przez pryzmat historii. Gdzies zaginela afirmacja pulchnych, rubensowskich ksztaltow, a na jej miejsce wskoczylo uwielbienie dla "wieszakow " ktore niejeden mazczyzna z checia powiesilby w swojej szafie :). Oczywizda nie kazden czlowiek ulega sklonnosciom estetycznym wpojonym tluszczy, czy to z niemoznosci znalezienia odpowiedniej pani ktora jak zywa przypomina ta z okladki kolorowego magazynu, lub tez przedwczesnej infekcji organizmu przez niektorych nazywanej "miloscia ".

GOW (niezweryfikowany)
czyżbym to ja pierwszy tu pisał?
basssboy (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

Armageddon (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

Armageddon (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

basssboy (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

Armageddon (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

basssboy (niezweryfikowany)

Piękno jest pojęciem względnym i chyba każdy się zgodzi że podejście ludzi do tego zagadnienia (czy nam się to podoba czy nie) jest jak najbardziej subiektywne. Kanony piękna są tworzone przez osoby wybitne - tzn. wg mnie wybitnie uwrażliwione na postrzeganie świata.... i z biegiem czasu się zmieniają wraz ze zmianami pokoleniowymi. Można by wysnuc hipotezę, że to co wydaje się piękne jest tylko zbiorem cech/wartości które zostały nam wpojone przez kulturę masową. Dlatego właśnie kiedyś podobały grubaski a teraz chude ;)
Oczywiście że można wszystko sprowadzić do chemii ale myślę że większe znaczenie ma tu jednak otoczenie i krąg kulturowy który wpływa na nas od urodzenia, niż genetyczne uwarunkowanie i reakcje chemiczne zachodzące w mózgu.
BTW zdecydowanie zgadzam się że drugi mogą mieć znaczny wpływ na sposób postrzegania piękna. Po zażyciu niektórych specyfików stajemy się bardziej wrażliwi/czujni na piękno i można powiedzieć, że odkrywamy zupełnie innne warstwy rzeczywistości.... dostrzegamy rzeczy które na trzeźwo nam umykają lub które widzimy tylko kątem oka ;)

ASheh (niezweryfikowany)

a JA mowie ze nie ma nic lepszego jak seX po joincie!! hehe!!

to jest piekne!!
to jest sztuka!!

ps: tzn. ja nic lepszejszego nie doznalem bo nic inniejszego nie cpam... :))

RV (niezweryfikowany)

"Według filologa Johna Allegro więzy między erosem a religią należy odnieść również do substancji psychoaktywnych - w szczególności do wyglądającego jak fallus grzyba amanita muscaria" 8==========>
!!! amanita muscaria to muchomor czerwony!!!, a jak fallus wygląda sromotnik bezwstydny, który wdodatku nie jest halucynogenny , ale wiażą się z nim zabobony jakoby miałbybyć afrodyzjakiem

manthatyoufear (niezweryfikowany)

"Według filologa Johna Allegro więzy między erosem a religią należy odnieść również do substancji psychoaktywnych - w szczególności do wyglądającego jak fallus grzyba amanita muscaria" 8==========>
!!! amanita muscaria to muchomor czerwony!!!, a jak fallus wygląda sromotnik bezwstydny, który wdodatku nie jest halucynogenny , ale wiażą się z nim zabobony jakoby miałbybyć afrodyzjakiem

neuro (niezweryfikowany)

oczywsicie narkotyki to tylko "oszukanie" twojego mozgu i nic wiecej, nie ma za tym tajkemnicy istnienia bo to tyko twoje halucynacje,
to ja prosze autora tekstu o przeczytanie ksiazek Roberta Monroe (m.in. "podróże poza ciałem") ,i zobaczymy czy inna rzeczywistosc to tylko wytwor wyobrazni czy faktyczny stan naszego wszechswiata o ktorym kazdy szanowany sie obywatel nie chce mowic bo woli chodzic do pracy i zarabiac spokojnie pieniadza na kupno nowego samochodu.(lub uznaje ten stan za wytwor Szatan hehehehe)

narkotyki pozwalaj nam zobaczyc wiecej i lepiej, poznac prawde,
z narkotykami scisle zwiazane sa takie zjawiska jak oobe, świadome śnienie itd.
i mowa o tym że kazdy narkotyk powoduje choroby psychiczne jest brednia, wszystko zalezy od psychiki juz uksztaltowanej czlowieka ktory dopiero wezmie.
istnieja dowody na to ze nakotyki pozwalaja zobaczyc wiecej, ale na dluzsza mete sa jednak bardzo niewygodne ze wzgledu na swoja toksycznosc i uzaleznienia.
mam przyjaciol ktorzy podczas wyjscia z ciala (na czysto bez uzywek) byli w miejscach potem szli w to miejsce i byla 100% zgodnosc ze stanem faktycznym, jak to wytlumaczyc ? halucynacja mozgu ? skoro tak to literki ktore teraz czytasz rowniez sa taka halucynacja drogi autorze tekstu ;)

pozd.

Mada (niezweryfikowany)

Nie wiem, czy powinnam pisać tu o takich rzeczach, ale zaryzykuję i napiszę. Chciałabym opowiedzieć coś o swoim życiu, coś co może utwierdzi kogoś podobnego do mnie w przeświadczeniu, że nie tylko on ma takie problemy, że istnieją inni ludzie cierpiący podobnie.
Nazywam się Magda, mam 17 lat i jeszcze pół roku temu byłam zupełnie inna, lepsza, milsza, bardziej ufna...?? Sama nie wiem jaka, ale nie da się ukryć, że nie taka jak teraz.
Wszystko zaczęło się pod koniec wakacji, razem z dwoma kumpelami poznałam nowe towarzystwo. Towarzystwo o którym zawsze marzyłam, narkotyki, alkohol, imprezy. Sama nie wiem jak to się stało, ale nasza znajomość rozwinęła się w błyskawicznym tępie i już w połowie września dzięki nim spróbowałam amfetaminy. To było dla mnie coś wspaniałego, najlepszego w świecie, coś o czym kiedyś mogłam tylko marzyć. Jednak to nie były marzenia, tylko moja rzeczywistość. Zadawałam się z osobami z którymi kiedyś tylko mogłam marzyć, że będę się zadawać, a jednak... traktowali mnie na równi ze sobą mimo iż znaliśmy się tylko kilka miesięcy, widzieliśmy się codziennie, razem chodziliśmy na imprezy, razem spędzaliśmy czas no i razem braliśmy narkotyki. Wreszcie czułam się kimś, czułam się akceptowana, znalazłam ludzi przed którymi nie musiałam nic udawać, przed którymi mogłam być po postu sobą, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Przyszła zima i naszym miejscem codziennych spotkań stało się mieszkanie kumpeli, w którym nie mogliśmy wszyscy jednocześnie przebywać ze względu na jej rodziców. Tym sposobem ekipa się podzieliła, ja zostałam w części stale zaopatrującej się w narkotyki, wśród ludzi których po prostu uwielbiałam, to dla nich oszukiwałam rodziców, zawalałam nauke, z nimi wydawałam wszystkie pieniądze, po prostu byli dla mnie wszystkim. Sielanaka trwała kilka miesięcy podczas których poszczególne osoby z ekipy odpadały, wtedy cieszyliśmy się, że zostają tylko wybrańcy. Nasze kontakty nasilały się, spędzaliśmy ze sobą noce, podczas których wiecznie ćpaliśmy, taki też był sylwester i takie też miały być ferie... miały być, bo dla mnie nie były. Ze wspaniałych ferii, które od tak dawna planowaliśmy wzięłam udział tylko w 3 nocach, nocach pełnych ćpania, dobrej zabawy, nocach podczas których nawet nie myślałam, że to może być już koniec. Niestety pod koniec ostatniej mojej nocki jak zwykle naćpałam się, zresztą jak i inni i wyniknęła kłutnia o byle co, kłutnia w konsekwencji której z dnia na dzień straciłam wszystko co było dla mnie najważniejsze. Straciłam przyjaciół i żadne próby nawiązania zgody nie dały porządanych efektów. Zostałam sama, z dnia na dzień skończyło się ćpanie, wspólne spędzanie czasu, nocki, kompletnie wszystko. Długo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, zresztą nadal nie wiem, większość ferii spędziłam nie wychodząc z domu, bo nie miałam z kim, załamałam się, ale staram się nie okazywać tego innym. Wmawiam sobie, że jestem mocna, że mnie to nie bierze, że tak powienno być, ale codziennie tęsknię za tym co było. Nie potrafię zrozumieć jak z dnia na dzień można starcić tak wiele, jak ludzie będący dla mnie wszystkim tak z dnia na dzień mogą po prostu mnie olać.
Wiele osób kiedyś mówiło mi, żebym nie liczyła w życiu na przyjaciół, bo jeszcze nie raz się na nich zawiodę, ale myślałam, że moi przyjaciele są inni, że coś dla nich znaczę. Prawda jest okropna i bolesna, teraz z perspektywy czasu widzę, że byłam dla nich nikim, skoro tak z dnia na dzień to wszystko co nas łączyło skończyło się na zawsze. Od tamtej pory minął już prawie miesiąc, a ja nadal nie potrafię się pozbierać, w szkole jest jakoś lepiej, ale poza szkołą kiedy wracam do 4 ścian czuję się okropnie. Kiedyś wracałąm do domu na 21, lub 22, a teraz przeważnie o tej porze siedzę w piżamie przed kompem, albo telewizorem. Moim rodzicom to odpowiada, bo zawsze mieli pretensje, że znikam na całe dnie, ale mnie to wszystko przerasta. Nie mogę tak żyć, muszę coś z tym zrobić, ale wydaje mi się, że w tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania.
Nie wiem jak dalej będzie wyglądało moje życie, może już w najbliższym czasie znajdę nowe podobne towarzystwo, a może kolejne miesiące spędzę w domu wspominając tamte czasy. Jedno jest pewne, już nigdy nie zaufam ludziom tak szybko i tak bardzo jak to do tej pory robiłam, bo wiem, że to nie popłaca.
Kończąc dziękuję jeśli ktoś to przeczytał, dziękuję, że mogłam komuś powiedzieć o swoich smutkach i problemach. Kiedy opowiedziałam to wszystko czuję się lepiej, ale ten okropny żal i rozczarowanie nadal we mnie drzemie, bo niestety tak łatwo nie zapominam...

ui7 (niezweryfikowany)

Nie wiem, czy powinnam pisać tu o takich rzeczach, ale zaryzykuję i napiszę. Chciałabym opowiedzieć coś o swoim życiu, coś co może utwierdzi kogoś podobnego do mnie w przeświadczeniu, że nie tylko on ma takie problemy, że istnieją inni ludzie cierpiący podobnie.
Nazywam się Magda, mam 17 lat i jeszcze pół roku temu byłam zupełnie inna, lepsza, milsza, bardziej ufna...?? Sama nie wiem jaka, ale nie da się ukryć, że nie taka jak teraz.
Wszystko zaczęło się pod koniec wakacji, razem z dwoma kumpelami poznałam nowe towarzystwo. Towarzystwo o którym zawsze marzyłam, narkotyki, alkohol, imprezy. Sama nie wiem jak to się stało, ale nasza znajomość rozwinęła się w błyskawicznym tępie i już w połowie września dzięki nim spróbowałam amfetaminy. To było dla mnie coś wspaniałego, najlepszego w świecie, coś o czym kiedyś mogłam tylko marzyć. Jednak to nie były marzenia, tylko moja rzeczywistość. Zadawałam się z osobami z którymi kiedyś tylko mogłam marzyć, że będę się zadawać, a jednak... traktowali mnie na równi ze sobą mimo iż znaliśmy się tylko kilka miesięcy, widzieliśmy się codziennie, razem chodziliśmy na imprezy, razem spędzaliśmy czas no i razem braliśmy narkotyki. Wreszcie czułam się kimś, czułam się akceptowana, znalazłam ludzi przed którymi nie musiałam nic udawać, przed którymi mogłam być po postu sobą, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Przyszła zima i naszym miejscem codziennych spotkań stało się mieszkanie kumpeli, w którym nie mogliśmy wszyscy jednocześnie przebywać ze względu na jej rodziców. Tym sposobem ekipa się podzieliła, ja zostałam w części stale zaopatrującej się w narkotyki, wśród ludzi których po prostu uwielbiałam, to dla nich oszukiwałam rodziców, zawalałam nauke, z nimi wydawałam wszystkie pieniądze, po prostu byli dla mnie wszystkim. Sielanaka trwała kilka miesięcy podczas których poszczególne osoby z ekipy odpadały, wtedy cieszyliśmy się, że zostają tylko wybrańcy. Nasze kontakty nasilały się, spędzaliśmy ze sobą noce, podczas których wiecznie ćpaliśmy, taki też był sylwester i takie też miały być ferie... miały być, bo dla mnie nie były. Ze wspaniałych ferii, które od tak dawna planowaliśmy wzięłam udział tylko w 3 nocach, nocach pełnych ćpania, dobrej zabawy, nocach podczas których nawet nie myślałam, że to może być już koniec. Niestety pod koniec ostatniej mojej nocki jak zwykle naćpałam się, zresztą jak i inni i wyniknęła kłutnia o byle co, kłutnia w konsekwencji której z dnia na dzień straciłam wszystko co było dla mnie najważniejsze. Straciłam przyjaciół i żadne próby nawiązania zgody nie dały porządanych efektów. Zostałam sama, z dnia na dzień skończyło się ćpanie, wspólne spędzanie czasu, nocki, kompletnie wszystko. Długo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, zresztą nadal nie wiem, większość ferii spędziłam nie wychodząc z domu, bo nie miałam z kim, załamałam się, ale staram się nie okazywać tego innym. Wmawiam sobie, że jestem mocna, że mnie to nie bierze, że tak powienno być, ale codziennie tęsknię za tym co było. Nie potrafię zrozumieć jak z dnia na dzień można starcić tak wiele, jak ludzie będący dla mnie wszystkim tak z dnia na dzień mogą po prostu mnie olać.
Wiele osób kiedyś mówiło mi, żebym nie liczyła w życiu na przyjaciół, bo jeszcze nie raz się na nich zawiodę, ale myślałam, że moi przyjaciele są inni, że coś dla nich znaczę. Prawda jest okropna i bolesna, teraz z perspektywy czasu widzę, że byłam dla nich nikim, skoro tak z dnia na dzień to wszystko co nas łączyło skończyło się na zawsze. Od tamtej pory minął już prawie miesiąc, a ja nadal nie potrafię się pozbierać, w szkole jest jakoś lepiej, ale poza szkołą kiedy wracam do 4 ścian czuję się okropnie. Kiedyś wracałąm do domu na 21, lub 22, a teraz przeważnie o tej porze siedzę w piżamie przed kompem, albo telewizorem. Moim rodzicom to odpowiada, bo zawsze mieli pretensje, że znikam na całe dnie, ale mnie to wszystko przerasta. Nie mogę tak żyć, muszę coś z tym zrobić, ale wydaje mi się, że w tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania.
Nie wiem jak dalej będzie wyglądało moje życie, może już w najbliższym czasie znajdę nowe podobne towarzystwo, a może kolejne miesiące spędzę w domu wspominając tamte czasy. Jedno jest pewne, już nigdy nie zaufam ludziom tak szybko i tak bardzo jak to do tej pory robiłam, bo wiem, że to nie popłaca.
Kończąc dziękuję jeśli ktoś to przeczytał, dziękuję, że mogłam komuś powiedzieć o swoich smutkach i problemach. Kiedy opowiedziałam to wszystko czuję się lepiej, ale ten okropny żal i rozczarowanie nadal we mnie drzemie, bo niestety tak łatwo nie zapominam...

piotrek (niezweryfikowany)

Nie wiem, czy powinnam pisać tu o takich rzeczach, ale zaryzykuję i napiszę. Chciałabym opowiedzieć coś o swoim życiu, coś co może utwierdzi kogoś podobnego do mnie w przeświadczeniu, że nie tylko on ma takie problemy, że istnieją inni ludzie cierpiący podobnie.
Nazywam się Magda, mam 17 lat i jeszcze pół roku temu byłam zupełnie inna, lepsza, milsza, bardziej ufna...?? Sama nie wiem jaka, ale nie da się ukryć, że nie taka jak teraz.
Wszystko zaczęło się pod koniec wakacji, razem z dwoma kumpelami poznałam nowe towarzystwo. Towarzystwo o którym zawsze marzyłam, narkotyki, alkohol, imprezy. Sama nie wiem jak to się stało, ale nasza znajomość rozwinęła się w błyskawicznym tępie i już w połowie września dzięki nim spróbowałam amfetaminy. To było dla mnie coś wspaniałego, najlepszego w świecie, coś o czym kiedyś mogłam tylko marzyć. Jednak to nie były marzenia, tylko moja rzeczywistość. Zadawałam się z osobami z którymi kiedyś tylko mogłam marzyć, że będę się zadawać, a jednak... traktowali mnie na równi ze sobą mimo iż znaliśmy się tylko kilka miesięcy, widzieliśmy się codziennie, razem chodziliśmy na imprezy, razem spędzaliśmy czas no i razem braliśmy narkotyki. Wreszcie czułam się kimś, czułam się akceptowana, znalazłam ludzi przed którymi nie musiałam nic udawać, przed którymi mogłam być po postu sobą, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Przyszła zima i naszym miejscem codziennych spotkań stało się mieszkanie kumpeli, w którym nie mogliśmy wszyscy jednocześnie przebywać ze względu na jej rodziców. Tym sposobem ekipa się podzieliła, ja zostałam w części stale zaopatrującej się w narkotyki, wśród ludzi których po prostu uwielbiałam, to dla nich oszukiwałam rodziców, zawalałam nauke, z nimi wydawałam wszystkie pieniądze, po prostu byli dla mnie wszystkim. Sielanaka trwała kilka miesięcy podczas których poszczególne osoby z ekipy odpadały, wtedy cieszyliśmy się, że zostają tylko wybrańcy. Nasze kontakty nasilały się, spędzaliśmy ze sobą noce, podczas których wiecznie ćpaliśmy, taki też był sylwester i takie też miały być ferie... miały być, bo dla mnie nie były. Ze wspaniałych ferii, które od tak dawna planowaliśmy wzięłam udział tylko w 3 nocach, nocach pełnych ćpania, dobrej zabawy, nocach podczas których nawet nie myślałam, że to może być już koniec. Niestety pod koniec ostatniej mojej nocki jak zwykle naćpałam się, zresztą jak i inni i wyniknęła kłutnia o byle co, kłutnia w konsekwencji której z dnia na dzień straciłam wszystko co było dla mnie najważniejsze. Straciłam przyjaciół i żadne próby nawiązania zgody nie dały porządanych efektów. Zostałam sama, z dnia na dzień skończyło się ćpanie, wspólne spędzanie czasu, nocki, kompletnie wszystko. Długo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, zresztą nadal nie wiem, większość ferii spędziłam nie wychodząc z domu, bo nie miałam z kim, załamałam się, ale staram się nie okazywać tego innym. Wmawiam sobie, że jestem mocna, że mnie to nie bierze, że tak powienno być, ale codziennie tęsknię za tym co było. Nie potrafię zrozumieć jak z dnia na dzień można starcić tak wiele, jak ludzie będący dla mnie wszystkim tak z dnia na dzień mogą po prostu mnie olać.
Wiele osób kiedyś mówiło mi, żebym nie liczyła w życiu na przyjaciół, bo jeszcze nie raz się na nich zawiodę, ale myślałam, że moi przyjaciele są inni, że coś dla nich znaczę. Prawda jest okropna i bolesna, teraz z perspektywy czasu widzę, że byłam dla nich nikim, skoro tak z dnia na dzień to wszystko co nas łączyło skończyło się na zawsze. Od tamtej pory minął już prawie miesiąc, a ja nadal nie potrafię się pozbierać, w szkole jest jakoś lepiej, ale poza szkołą kiedy wracam do 4 ścian czuję się okropnie. Kiedyś wracałąm do domu na 21, lub 22, a teraz przeważnie o tej porze siedzę w piżamie przed kompem, albo telewizorem. Moim rodzicom to odpowiada, bo zawsze mieli pretensje, że znikam na całe dnie, ale mnie to wszystko przerasta. Nie mogę tak żyć, muszę coś z tym zrobić, ale wydaje mi się, że w tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania.
Nie wiem jak dalej będzie wyglądało moje życie, może już w najbliższym czasie znajdę nowe podobne towarzystwo, a może kolejne miesiące spędzę w domu wspominając tamte czasy. Jedno jest pewne, już nigdy nie zaufam ludziom tak szybko i tak bardzo jak to do tej pory robiłam, bo wiem, że to nie popłaca.
Kończąc dziękuję jeśli ktoś to przeczytał, dziękuję, że mogłam komuś powiedzieć o swoich smutkach i problemach. Kiedy opowiedziałam to wszystko czuję się lepiej, ale ten okropny żal i rozczarowanie nadal we mnie drzemie, bo niestety tak łatwo nie zapominam...

Piotrek (niezweryfikowany)

Nie wiem, czy powinnam pisać tu o takich rzeczach, ale zaryzykuję i napiszę. Chciałabym opowiedzieć coś o swoim życiu, coś co może utwierdzi kogoś podobnego do mnie w przeświadczeniu, że nie tylko on ma takie problemy, że istnieją inni ludzie cierpiący podobnie.
Nazywam się Magda, mam 17 lat i jeszcze pół roku temu byłam zupełnie inna, lepsza, milsza, bardziej ufna...?? Sama nie wiem jaka, ale nie da się ukryć, że nie taka jak teraz.
Wszystko zaczęło się pod koniec wakacji, razem z dwoma kumpelami poznałam nowe towarzystwo. Towarzystwo o którym zawsze marzyłam, narkotyki, alkohol, imprezy. Sama nie wiem jak to się stało, ale nasza znajomość rozwinęła się w błyskawicznym tępie i już w połowie września dzięki nim spróbowałam amfetaminy. To było dla mnie coś wspaniałego, najlepszego w świecie, coś o czym kiedyś mogłam tylko marzyć. Jednak to nie były marzenia, tylko moja rzeczywistość. Zadawałam się z osobami z którymi kiedyś tylko mogłam marzyć, że będę się zadawać, a jednak... traktowali mnie na równi ze sobą mimo iż znaliśmy się tylko kilka miesięcy, widzieliśmy się codziennie, razem chodziliśmy na imprezy, razem spędzaliśmy czas no i razem braliśmy narkotyki. Wreszcie czułam się kimś, czułam się akceptowana, znalazłam ludzi przed którymi nie musiałam nic udawać, przed którymi mogłam być po postu sobą, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Przyszła zima i naszym miejscem codziennych spotkań stało się mieszkanie kumpeli, w którym nie mogliśmy wszyscy jednocześnie przebywać ze względu na jej rodziców. Tym sposobem ekipa się podzieliła, ja zostałam w części stale zaopatrującej się w narkotyki, wśród ludzi których po prostu uwielbiałam, to dla nich oszukiwałam rodziców, zawalałam nauke, z nimi wydawałam wszystkie pieniądze, po prostu byli dla mnie wszystkim. Sielanaka trwała kilka miesięcy podczas których poszczególne osoby z ekipy odpadały, wtedy cieszyliśmy się, że zostają tylko wybrańcy. Nasze kontakty nasilały się, spędzaliśmy ze sobą noce, podczas których wiecznie ćpaliśmy, taki też był sylwester i takie też miały być ferie... miały być, bo dla mnie nie były. Ze wspaniałych ferii, które od tak dawna planowaliśmy wzięłam udział tylko w 3 nocach, nocach pełnych ćpania, dobrej zabawy, nocach podczas których nawet nie myślałam, że to może być już koniec. Niestety pod koniec ostatniej mojej nocki jak zwykle naćpałam się, zresztą jak i inni i wyniknęła kłutnia o byle co, kłutnia w konsekwencji której z dnia na dzień straciłam wszystko co było dla mnie najważniejsze. Straciłam przyjaciół i żadne próby nawiązania zgody nie dały porządanych efektów. Zostałam sama, z dnia na dzień skończyło się ćpanie, wspólne spędzanie czasu, nocki, kompletnie wszystko. Długo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, zresztą nadal nie wiem, większość ferii spędziłam nie wychodząc z domu, bo nie miałam z kim, załamałam się, ale staram się nie okazywać tego innym. Wmawiam sobie, że jestem mocna, że mnie to nie bierze, że tak powienno być, ale codziennie tęsknię za tym co było. Nie potrafię zrozumieć jak z dnia na dzień można starcić tak wiele, jak ludzie będący dla mnie wszystkim tak z dnia na dzień mogą po prostu mnie olać.
Wiele osób kiedyś mówiło mi, żebym nie liczyła w życiu na przyjaciół, bo jeszcze nie raz się na nich zawiodę, ale myślałam, że moi przyjaciele są inni, że coś dla nich znaczę. Prawda jest okropna i bolesna, teraz z perspektywy czasu widzę, że byłam dla nich nikim, skoro tak z dnia na dzień to wszystko co nas łączyło skończyło się na zawsze. Od tamtej pory minął już prawie miesiąc, a ja nadal nie potrafię się pozbierać, w szkole jest jakoś lepiej, ale poza szkołą kiedy wracam do 4 ścian czuję się okropnie. Kiedyś wracałąm do domu na 21, lub 22, a teraz przeważnie o tej porze siedzę w piżamie przed kompem, albo telewizorem. Moim rodzicom to odpowiada, bo zawsze mieli pretensje, że znikam na całe dnie, ale mnie to wszystko przerasta. Nie mogę tak żyć, muszę coś z tym zrobić, ale wydaje mi się, że w tej sytuacji nie ma dobrego rozwiązania.
Nie wiem jak dalej będzie wyglądało moje życie, może już w najbliższym czasie znajdę nowe podobne towarzystwo, a może kolejne miesiące spędzę w domu wspominając tamte czasy. Jedno jest pewne, już nigdy nie zaufam ludziom tak szybko i tak bardzo jak to do tej pory robiłam, bo wiem, że to nie popłaca.
Kończąc dziękuję jeśli ktoś to przeczytał, dziękuję, że mogłam komuś powiedzieć o swoich smutkach i problemach. Kiedy opowiedziałam to wszystko czuję się lepiej, ale ten okropny żal i rozczarowanie nadal we mnie drzemie, bo niestety tak łatwo nie zapominam...

dupa (niezweryfikowany)

<a href= "http://www.facial-extreme-porn-wmv.sexclips115.com ">facial extreme porn wmv</a> ** <a href= "http://www.porn-star-celeb-porn-wmv.sexclips115.com ">porn star celeb porn wmv</a> ** <a href= "http://www.amateur-celebrity-sex-videofilms.sexclips115.com ">amateur celebrity sex videofilms</a>

gitCzłowiek (niezweryfikowany)

Opowiem kilka słów o sobie!!!

Mam wrażenie, że mało kto wie tyle na temat narkotyków co ja-no może oprócz starych wyjadaczy-kompociarzy-heleniarzy.
Spróbowałem w życiu wszystkiego(oprócz dożylnych), moje pierwsze doświadczenia zaczeły sie jak w Polsce mało kto wiedzial na temat takich dragów jAK lsd, amfa, skunk, koks...narkoman kojarzył sie ludziom z zasranym, obrzyganym heleniarzem ze starówki(wawka).
Pierwszy raz zapaliłem hasz(nic innego wtedy nie było-oprócz trawy-LAOS)w 7 klasie podstawowej w 1993r.,,,najarałem sie strasznie-miałem naprawde ostro.
Pierwszy raz wąchałem spida w 8 klasie podst,,,,pozniej popłynąłem z różnymi rzeczami takimi jak pigóły(oczywiscie inne były jak teraz-kosztowały 30zł. i były naprawde extra), koks i kwasy..ogólnie napierdalałem bardzo duże ilosci trawy, jarałem codziennie i to kilka razy, należałem do każdej propozycji jarania, sam cały czas mialem przy sobie połóweczke...
Ogólnie rzecz biorąc moge śmialo powiedziec ze jarałem okolo 14 lat.
W sumie jest ze mna wszystko ok oprocz dziury w głowie, braku pamieci...jestem niezle wykrecony hehehe...
Trawa to straszny zamulacz, coprawda popalam do dzis od czasu do czasu, ale dosłownie raz na miesiąc, albo jak jestem na nartach w gorach czy na rybkach na mazurach-tak w wawie nie napierdalam juz bo mam dosyc tej wiecznej zamuły, braku komunikacji z ludzmi, niepotrzebnymi kompleksami...

gitczlowiek (niezweryfikowany)

nie wspomniałem nic o heroinie, ja oczywiscie nie paliłem, współczuje matką tych ktorzy jarają hel, to bardzo chorzy ludzie, wynoszą wszystko z domu, sprzedadzą każdego za ćwiare, my na pradze napierdalaliśmy takich po klatkach, probowalismy ich czegos nauczyc, ale roznie bylo, psy zawsze sie ostro na nich nastawialy bo kradli wszystko!
Ludzie, wszystko tylko nie hel...no i spid...no i amfa...no i koks oczywiscie(chyba ze macie za duzo pieniedzy...hihi)

Zajawki z NeuroGroove
  • Atropa belladonna (pokrzyk wilcza jagoda)
  • Katastrofa

Luźne podejście do życia, traktowanie wilczej jagody jako jednorazowej przygody "aby móc co opowiadać wnukom". Zero obowiązków na głowie.

Trip miał miejsce latem w roku 2016.  Szukałem w sieci informacji o psychoaktywnych roślinach rosnących w Polsce i dowiedziałem się o wilczej jagodzie, która wcześniej kojarzyła mi się wyłącznie z silną trucizną i nigdy nie pomyślałbym, że można to brać rekreacyjnie.  Głównymi psychoaktywnymi alkaloidami w wilczej jagodzie są: atropina, skopolamina i hyscyjamina, tak samo jak w przypadku bielunia dziędzieżawy - słabszego kuzyna belladonny.

  • Grzyby halucynogenne
  • Tripraport

Podróż, którą opisuję poniżej, była moją najbardziej intensywną do tej pory. Przeżywałem w jej trakcie wiele emocji, od smutku do euforii. Zakończyła się wręcz mistyczną ekstazą.

Moja waga: ok. 70 kg

 

Poprzednie doświadczenia z psychodelikami: LSD (raz w życiu jeden kartonik, konkretna dawka nieznana), innym razem 15g magicznych trufli Shambhala. Do tej pory moje wrażenia z tego typu substancjami były bardzo pozytywne, dobrze radziłem sobie z intensywnymi momentami fazy.

  • 1P-LSD
  • Przeżycie mistyczne
  • Szałwia Wieszcza

Samotnie, w pokoju. Bardzo sprzyjający dzień i nastrój.

Mix rodem z fantastyki naukowej, tak ortograficznie... wróć- kosmicznie- naświetlający mózg cholerną psychodelą- i głupia odwaga, by go spróbować. Głupia, a może ciekawska- nieważne. Istotne jest to, że się zgodził(om) (Jestem bezpłciowe- fajny manewr zastosowany do zaniechania płci w którymś poprzednim raporcie- podchwytuję!)). Było to niczym wyjście samodzielnie w nocy z koszulką z napisem "Wierzę w Siebie" na bloki- te patologiczne dresiarnie ludzi noszących "Wierzę w kościół"- czyn heroiczny. Bo wiecie- oponent'y mają pałki i i liczą na udane napierdalanko. Ale...

  • Heimia salicifolia
  • Inne
  • Mieszanki "ziołowe"

Doświadczenie: mieszanki ziołowe, pixy na piperazynach i ketonach, dekstrometorfan, salvia divinorum, azotyn amylu, dimenhydrynat, amanita muscaria, zioła etnobotaniczne, marihuana, bromo-DragonFLY, mefedron, haszysz, 2C-C, 2C-E, LSA, pFPP, metedron, kodeina

Info o mnie: 20 lat, 72 kg, 176 cm

S&S: pub, ja+2 kolegów(niech będą się nazywali A i B), pozytywne nastawienie oraz chęć na mistyczno-barową podróż

randomness