Legalizacja marihuany okiem ekonomistów: Adam Smith też paliłby zioło
Legalizacja marihuany to problem zdolny podzielić społeczeństwo silniej niż cokolwiek innego. Dość powiedzieć, że w Polsce po ostatnich wyborach konopie indyjskie urosły do rangi oficjalnego powodu wykluczenia sejmowej współpracy między PO a Ruchem Palikota. Wśród ekonomistów panuje jednak w tym temacie zasadnicza zgodność. Gdyby to od nich zależało, zioło od dawna można byłoby uprawiać na balkonach i kupować w sklepie na rogu.
Tagi
Źródło
Odsłony
6146Legalizacja marihuany to problem zdolny podzielić społeczeństwo silniej niż cokolwiek innego. Dość powiedzieć, że w Polsce po ostatnich wyborach konopie indyjskie urosły do rangi oficjalnego powodu wykluczenia sejmowej współpracy między PO a Ruchem Palikota.
Wśród ekonomistów panuje jednak w tym temacie zasadnicza zgodność. Gdyby to od nich zależało, zioło od dawna można byłoby uprawiać na balkonach i kupować w sklepie na rogu.
Najnowszym przykładem tego trendu jest opublikowana pod koniec listopada praca dwóch amerykańskich naukowców Marka Andersona i Daniela Reesa. Jako pierwsi zdecydowali się oni przeanalizować konsekwencje liberalizacji dostępu do marihuany, która dokonała się w ostatnich kilku latach w 16 amerykańskich stanach. Można w nich dziś mieć, a nawet uprawiać trawkę, jeśli tylko dysponuje się receptą od lekarza (marihuana to w medycynie uznany sposób łagodzenia objawów wielu chorób od jaskry po nowotwory). We wszystkich tych stanach takie rozmiękczenie prawa doprowadziło do zdjęcia z używki odium wyjętego spod prawa narkotyku i zwiększyło jego konsumpcję. Liberalizacji za każdym razem towarzyszył znaczny spadek sprzedaży i konsumpcji alkoholu (w przedziale wiekowym 20 – 29 lat nawet o 20 – 25 proc.) Doszło tu najpewniej do klasycznej substytucji jednej używki przez drugą. A to z kolei natychmiast przełożyło się na inne statystyki. Na przykład liczbę wypadków samochodowych, która spadła średnio o 9 proc.
Co za różnica – żachną się zapewne sceptycy – czy młodzi mieszkańcy Kolorado albo Arizony wsiadają za kółko po kilku piwach, czy po paru jointach? Otóż różnica rzeczywiście istnieje. Przeprowadzone w ostatnich latach badania kliniczne dowodzą, że kierowca na haju zachowuje się na drodze dużo lepiej niż ktoś po kilku głębszych. Owszem, marihuana zmniejsza ostrość widzenia i szybkość reakcji, ale ma jeszcze jeden efekt: o ile alkohol skłania do brawury, o tyle trawa odwrotnie. Sprawia, że człowiek staje się nad wyraz ostrożny. I dlatego jest na drodze mniejszym zagrożeniem. „Najlepiej nie jeździć ani po piciu, ani po paleniu. Ale jeśli już wybrać mniejsze zło (a tym przecież zajmuje się zazwyczaj ekonomia stosowana), to jest nim zdecydowanie marihuana” – kończą swój wywód ekonomiści.
Praca Andersona i Reesa to nie pierwszy przypadek używania ekonomicznych argumentów na rzecz miękkich narkotyków. Sześć lat temu wielki manifest nawołujący do legalizacji marihuany przedstawił renomowany ekonomista z Uniwersytetu Harvarda Jeffrey Miron. Apel odbił się szerokim echem, bo profesor zdołał zebrać pod nim podpisy ponad 500 najwybitniejszych kolegów z całych Stanów. Sprawa połączyła tak niepasujących do siebie ideowo postaci jak guru myśli liberalnej Milton Friedman oraz uważany za lewicowca George Akerlof (obaj są noblistami). Sam Jeffrey Miron punktował wówczas bezlitośnie wady istniejących rozwiązań. Tylko w USA legalizacja konopii indyjskich pozwoliłaby zaoszczędzić rocznie 7,7 mld dol. wydatków rządowych i stanowych (związanych ze zwalczaniem tego procederu) oraz wygenerować dodatkowe wpływy budżetowe w wysokości od 3 mld dol. (jeśli podatek na mariuhuanę będzie wynosił tyle, co na inne dobra konsumpcyjne) do 6 mld dol. (w wypadku gdy obciążenie fiskalne będzie podobne do alkoholu i papierosów).
Na koniec jeszcze jeden cytat. „Zróbmy pewien myślowy eksperyment” – przekonuje na swoim blogu Stephen Dubner, współautor kultowej „Freakonomii”. „Wyobraźmy sobie, że ludzkość jakimś cudem dopiero teraz odkryła alkohol i marihuanę, a wy możecie od podstaw zaprojektować system regulacji prawnych i społecznych sankcjonujący dostęp do tych używek. Idę o zakład, że w przypadku alkoholu byłby on bardziej restrykcyjny niż ten istniejący obecnie. Natomiast w wypadku marihuany byłoby pewnie dokładnie odwrotnie: trochę bardziej liberalnie niż jest teraz” – dowodzi. Ciekawe, czy Dubner wygrałby swój zakład z czytelnikami „Obserwacji”?
Komentarze
Bardzo dobrze, niech ludzie piszą, ekonomiści liczą a lekarze edukują ograniczone zaściankowe społeczeństwo i te mróweczki z klapkami na oczach.
Gratuluje prostolinijności wszystkim ekonomistą. „Gdybym was nie znał to bym was kupił”. Jasne, dla pieniędzy można zrobić wszystko. Nawet sprzedawać d..ę na ulicy. Ale od takich używek się odp……cie. Pieniądze kolekcjonujecie? A gdzie szczęście człowieka który mieszka dom obok? Myślicie pewnie że wszystko się da policzyć i będzie dobrze. Już nieraz wam się nie udało. Ale dzięki za wsparcie akcji. Wam też od czasu do czasu przydało by się zapalić. Na wasze nieszczęście „wszystkiego nie da się wszędzie" jeszcze kupić.
oj chyba nie zrozumiałeś artykułu, albo jesteś jednym z tych nawiedzonych od Obary, tak czy inaczej - przeczytaj jeszcze raz albo ze dwa - aż zrozumiesz
Przyznaje że troszkę mnie poniosło. Ale sam tytuł już mnie rozzłościł. Jestem zdania że pieniądze i narkotyki powinno trzymać się z dala od siebie. Wiem że jest to nie wykonalne ale przynajmniej starajmy się nie iść w tym kierunku. Już teraz mogę sobie wyobrazić bezuczuciowe korporacje których jedyną wartością jest bogacenie się za wszelką cenę ,kosztem palaczy. Jestem zaślepionym idealistą.
z jednej strony taki idealizm to troche walka z wiatrakami, z drugiej może jednak trzeba próbować... polecam książkę "Odurzeni" o historii narkotyków (główne w świecie anglo-saskim + kolonie)
Znam takich gości jak ty, biorą o korporacjach nawijają a później na gastro wpieprzają żarcie o pizzy-hut.
Jakbyś wgryzł się trochę w ekonomię to byś zobaczył że to nie ogromne korporacje, a właściwie że to one psują rynek.
Grubo się mylisz Kolego. Pyzatym, nigdzie nie napisałem że jestem za czy przeciw korporacjom. Tak samo przeciw jestem pani w monopolowym, która sprzedaje wódę naj….emu w trzy dupy alkoholikowi, byle by utarg był.
...że to kolejny argument za legalizacją... natomiast ciekawi mnie, czy ktoś znalazł jakiś logiczny i rzeczowy argument za brakiem legalizacji, bo ja jakoś stosuję często i od kilkunastu lat nie znalazłem żadnego...
swego czasu kolega na medycynie dał mi poczytać podręcznik do toksykologii i ubawiłem się bo rozdział o THC brzmiał jak folder reklamowy:D
>ekonomistą
>ludzią, aktorą
Jak się nie znasz to się nie wypowiadaj.