Ryzyko jest wysokie - ale zyski również
Przemysł narkotykowy jest nieskomplikowany i zyskowny. Jego prostota sprawia, że łatwo go zorganizować; jego zyskowność czyni
go trudnym do zniszczenia. Na każdym poziomie działalności, wpływ na ceny i jego strukturę tego biznesu wywiera ryzyko powodowane
przez aparat przymusu: ryzyko przechwycenia towaru i więzienia oraz niepewność wynikająca z tego, że handlarze nie mogą opierać się na
przepisach prawnych, aby wymusić przestrzeganie umów.
Produkty tego przemysłu podzielić można na dwie kategorie. Większość z nich to produkty pochodzenia rolniczego, jednak wciąż zyskuje
na znaczeniu ta część, którą stanowią proste produkty chemiczne. Produkcja narkotyków pochodzenia rolniczego koncentruje się coraz
bardziej w dwóch krajach: około dwie trzecie światowej heroiny (produkowanej z opium) może pochodzić z Afganistanu, reszta w
większości z Myanmaru (Birma); cztery piąte produkcji kokainy pochodzi z Kolumbii. Jedynie konopie produkowane są w dużych ilościach
nie tylko w krajach biednych - przede wszystkim w Meksyku - ale także w krajach bogatych, gdzie hodowana jest duża część najlepszych
gatunkowo konopi. Konopie są rośliną mało wymagającą. Można je uprawiać wraz z kukurydzą w Kentucky lub z lubością pielęgnować w
amsterdamskim mieszkaniu. Pewien taksówkarz z Amsterdamu powiedział naszemu korespondentowi, że regularnie hoduje w szafie 150
roślin, aby po dziewięciu tygodniach sprzedać je po 60 guldenów (23 dolary = 120 złotych) za sztukę do miejscowego coffee shopu.
Duża objętość konopi i ich relatywnie niska cena sprawiają, że jest to roślina, którą najlepiej jest uprawiać w pobliżu miejsca, gdzie będzie
sprzedawana.
Wyśledzenie produkcji narkotyków pochodzenia rolniczego jest trudne, łatwiejsze jednak, dzięki satelitom szpiegowskim, niż wyśledzenie
produkcji narkotyków pochodzenia chemicznego. Nikt nie jest pewien, czy Holandia jest głównym producentem ecstasy, czy też (co wydaje
się bardziej prawdopodobne) jedynie największym światowym pośrednikiem w sprzedaży produktu produkowanego w Polsce i innych
krajach Europy Wschodniej. Metaamfetaminy najprawdopodobniej produkowane są głównie w niewielkich fabryczkach po obu stronach
granicy meksykańsko-amerykańskiej. William Gore z Federalnego Biura Śledczego (FBI) w San Diego uważa, że dzięki sukcesom w
egzekwowaniu przestrzegania prawa po amerykańskiej stronie granicy udało się zmniejszyć zdolności produkcyjne do mniej niż jednego
kilograma jednorazowo; pobieżne spojrzenie na południe wystarczy, aby zorientować się, że fabryczki w Meksyku produkują jednorazowo
od 25 do 50 kg.
Przewiezienie narkotyków z biednych krajów do krajów bogatych wymaga posiadania sieci dystrybucyjnej. Zadanie to jest trudniejsze
w przypadku kokainy niż w przypadku heroiny, ponieważ kokainę przewozi się do krajów docelowych statkiem lub samolotem częściej,
co sprawia, że transporty są bardziej narażone na przechwycenie. Tymczasem większość przesyłek z heroiną przewożona jest lądem.
I w tym miejscu zaczyna się wielki interes. Cena płacona pakistańskiemu rolnikowi za opium, wg oceny Organizacji Narodów Zjednoczonych,
wynosi 90 dolarów za kilogram (patrz tabela poniżej). Hurtowa cena w Pakistanie wynosi prawie 3000 dolarów.
Cena hurtowa w USA to 80 000 dolarów. W USA cena "uliczna" kilograma heroiny o 40% czystości wynosi 290 000 dolarów. W przypadku
kokainy, koszt liści potrzebnych do wyprodukowania jednego kilograma narkotyku wynosi, wg Francisco Thoumi, autora niezwykłej,
niepublikowanej pracy naukowej nt. przemysłu narkotykowego w Andach, ok. 400-600 dolarów. Zanim narkotyk wyjedzie z Kolumbii,
cena wzrasta do 1500-1800 dolarów. Na amerykańskiej ulicy, po przejściu przez ręce 4-5 pośredników, cena kilograma kokainy w detalu
wzrasta ostatecznie do 110 000 dolarów, a w Europie kosztuje ona znacznie więcej.
Duża rozbieżność pomiędzy kosztem wyprodukowania towaru a ceną, którą ostatecznie płaci konsument w dużym stopniu wyjaśnia to,
dlaczego polityka antynarkotykowa tak często nie przynosi wyników. Jednak ludzie, którzy uprawiają lub produkują narkotyki otrzymują
za nie jedynie umiarkowaną zapłatę. Główną część kosztów generuje sieć dystrybucji. Np. w Pakistanie 90% ceny detalicznej na rynku
krajowym wędruje do miejscowych hurtowników i sprzedawców detalicznych. Cena, po której heroina sprzedawana jest za granicę może
wynosić tylko 10% ostatecznej ceny na ulicy w USA lub Europie.
Producenci z krajów rozwijających się mogą mieć trudności z dystrybucją. Bruce Porter, autor książki pt. "Blow" o dwudziestoletniej
karierze handlarza narkotyków George'a Junga, na podstawie której nakręcono niedawno film, przypomina, że Kolumbijczycy na początku lat
siedemdziesiątych mieli kłopoty z wprowadzeniem kokainy na rynek amerykański. "George pokazał im jak ją rozprowadzać za pomocą sieci
dystrybucji marihuany". Gdy stało się to możliwe, "George zajął się transportem dużych ilości kokainy, przywożąc ją z Kolumbii do
Kolumbijczyków w Miami".
Ludźmi, którzy na początku zdominowali handel kokainą w Kolumbii byli doświadczeni przemytnicy, dzięki długiej historii tego
kraju związanej z przemytem złota i szmaragdów. Bardzo podobnie było w Meksyku, mówi Peter Smith, dyrektor Instytutu Studiów
Latynoamerykańskich na Uniwersytecie Kalifornii w San Diego. Kiedy koszty wzrosły w wyniku wprowadzenia twardej polityki antynarkotykowej
w Miami, Kolumbijczycy zawiązali spółki z Meksykanami zajmującymi się ogólnym przemytem, zamiast z niewielkimi kartelami z Meksyku,
które wcześniej uprawiały marihuanę na sprzedaż na północy. Uważali, że zawodowi przemytnicy będą posiadali odpowiednie do tego
umiejętności logistyczne.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, przemytnicy ci zaczęli nalegać, aby płacono im narkotykami a nie gotówką, co pozwoliło im również na
wejście na amerykański rynek dystrybucji. Szybko przekształcili się z najemnych przewoźników w miejskich dystrybutorów. Związki te są
dokładnie zrównoważone: meksykańscy przemytnicy wiedzą, że jeśli poproszą o zbyt duże udziały, Kolumbijczycy mogą powrócić do transportu
kokainy inną drogą.
Przez lata, opisywane sieci dystrybucji stawały się coraz bardziej wydajne. Może to wyjaśniać jedną z wielu tajemnic narkobiznesu:
spadek ceny heroiny i kokainy o połowę przez okres od roku 1980 do 1990. National Research Council (Krajowa Rada Badawcza) ocenia,
że "przemysł narkotykowy mógł przejść etap uczenia się, często pojawiający się w przypadku nowych gałęzi przemysłu, kiedy poszukują
one sposobów zwiększenia efektywności swych działań". W przypisie do raportu dodano: "Uczenie się poprzez praktykę ma
długą historię w studiach nad organizacją przemysłu, produktywnością i wzrostem".
Oczywiście, Meksykanie, wg pracy naukowej przygotowanej na zlecenie Organizacji Narodów Zjednoczonych, wydają się koncentrować na
narkobiznesie w taki sposób, który może poprawiać efektywność. W przeciwieństwie do innych dystrybutorów, unikają oni rozszerzania
działalności na inne rodzaje przestępstw. Joseph Fuentes, wysoko postawiony w hierarchii policjant z New Jersey, który napisał pracę
doktorską nt. narkobiznesu tłumaczy, że meksykańscy dystrybutorzy działają z dużym profesjonalizmem, zatrudniając czasami najlepszych
managerów z wykształceniem ekonomicznym i polegają w dużym stopniu na honorze, zaufaniu i dodatkowych zabezpieczeniach.
"Proces rekrutacji przypomina bardzo proces rekrutacji w firmach IBM czy Xerox", mówi - z wyjątkiem tego, że dystrybutorzy wymagają
szczegółowych informacji nt. miejsca przebywania rodziców, małżonka i dzieci ewentualnego przyszłego pracownika.
W Europie wydaje się, że schematy dystrybucji są inne. Organizacja Narodów Zjednoczonych sądzi, że w mniejszym stopniu zamieszana
jest w to przestępczość zorganizowana, przynajmniej w rozprowadzaniu kokainy, i że większy udział w handlu mają zwykłe firmy, z których
wiele ma siedziby w Hiszpanii. Sprzedaż detaliczną prowadzą często niewielkie grupy pojedynczych osób zaopatrujących sieć znajomych;
rozprowadzanie narkotyków przez gangi jest rzadszym zjawiskiem. Może się to jednak zmienić: np. Martin Witteveen z holenderskiego
biura prokuratury publicznej uważa, że izraelskie syndykaty przestępcze przejmują dużą część handlu ecstasy pomiędzy Holandią a największym
rynkiem, Ameryką.
Dystrybucja w bogatych krajach importujących narkotyki często zdominowana jest przez grupy imigrantów. Oficer policji z Berna w Szwajcarii
wylicza na palcach: kokaina trafia do tego kraju głównie z Hiszpanii, ale handel prowadzą azylanci z Afryki i Turcy. Heroina przywożona jest z
Turcji i krajów bałkańskich, a biznes ten prowadzą przede wszystkim Albańczycy, Serbowie i Macedończycy. Niewielu tych ludzi pojawia się na
ulicach: ostatecznych transakcji dokonują często szwajcarscy narkomani. Podobne historie mają miejsce wszędzie: w Danii zajmują się tym
Gambijczycy, w Australii - Wietnamczycy.
To, że rynek kontrolowany jest przez osoby z zagranicy nie jest dziełem przypadku. Grupy imigrantów mają silne powiązania z krajami-producentami;
mówią językami, których policja zwykle nie rozumie; są ściśle powiązani ze sobą nawzajem więzami lojalności. Wszystkie te czynniki dają im
przewagę w konkurencji z miejscowymi. Ponadto, mają mniej do stracenia, ponieważ trudniej jest im znaleźć przyzwoitą, legalną pracę, niż
miejscowym. Zakładając, że i heroina i kokaina są mocno skoncentrowane, te sieci dealerskie są prawdopodobnie niewielkie: corocznie do USA
trafia około 500 ton kokainy, a niektórzy dealerzy sprzedają więcej niż 10 ton rocznie. Kilkaset osób sprzedaje prawdopodobnie większą część
narkotyku.
Znaleźć rozwiązanie
Na ulicach narkotyki sprzedają całe zastępy ludzi. W biednych dzielnicach miast, handel narkotykami jest często dużym źródłem zatrudnienia.
Badanie rynku narkotykowego w Milwaukee przeprowadzone kilka lat temu przez Johna Hagedorna z Uniwersytetu Illinois w Chicago
dowodzi, że co najmniej 10% mężczyzn rasy latynoskiej i czarnej w wieku od 18 do 29 lat czerpało przynajmniej część swoich dochodów
z narkobiznesu. Było to, jak twierdzi Hagedorn, najbardziej dochodowe zajęcie w nieformalnej ekonomii miasta: 28 "firm" zajmujących się
głównie handlem kokainą, zatrudniało ok. 190 osób, a ich właściciele zarabiali od 1000 do 5000 dolarów miesięcznie. Wielu właścicieli miało
także legalną pracę - handel narkotykami był zajęciem dodatkowym do legalnej pracy, a nie zastępującym ją. Trzynaście z tych firm działało
już od przynajmniej dwóch lat, pracując nad nowymi sposobami unikania policji i zmniejszania w ten sposób ryzyka działalności. Właściciele
przestali już sprzedawać narkotyki na rogach ulic i w domu i zamiast tego korzystali z pagerów i telefonów komórkowych. Do dostaw zatrudniali
gońców, tak więc prawie wcale nie nosili narkotyków przy sobie.
Różni klienci gotowi są ponosić różne ryzyko, Richard Curtis ze Szkoły Prawa Kryminalnego w Nowym Jorku, który badał detaliczny rynek
narkotyków w tym mieście, odkrył, że klienci z eleganckich dzielnic centrum i dolnego Manhattanu zwykle nie jeżdżą w zaciemnione rejony
Harlemu czy Washington Heights, żeby kupić narkotyki, mimo tego, że jeżdżąc tam mogliby trochę zaoszczędzić.
Rekrutacja pracowników wydaje się łatwa. "W wielu biednych społecznościach dealer narkotyków jest jedynym pracodawcą dającym równe
szanse", mówi Deborah Small, dyrektor ds. polityki publicznej w Lindesmith Centre, instytucji prowadzącej kampanię przeciwko
narkotykom. Główne alternatywne źródło nielegalnych dochodów, przyjmowanie zakładów liczbowych, w dużej mierze zniszczyła legalizacja.
Tymczasem handel narkotykami bardzo się opłaca: badanie dotyczące dealerów w Waszyngtonie podczas szczytu epidemii cracku lat
osiemdziesiątych dowiodło, że byli oni w stanie zarobić 30 dolarów na godzinę, podczas gdy z legalnej pracy mogli uzyskać 7 dolarów
na godzinę. To atrakcyjna stawka, szczególnie dla osób bez ukończonej szkoły średniej, w średnim wieku, którzy stają się zbyt starzy,
aby dokonywać rabunków na ulicy, a nie mają zbyt wielu innych sposobów zarabiania na życie. Jednak, jak w każdym biznesie, zarobek
jest zależny od ponoszonej odpowiedzialności i ryzyka. Skomplikowane badanie finansów pewnego gangu narkotykowego przeprowadzone
przez dwóch ekonomistów z Uniwersytetu w Chicago: Stevena Levitta i Sudhira Alladi Venkatesha wykazało, że o ile wysoko postawieni
członkowie gangu zarabiali o wiele więcej od swoich odpowiedników pracujących legalnie, sprzedawcy uliczni zarabiali mniej więcej tyle, ile
wynosiła płaca minimalna. Wydawało się, że trzymają się tej pracy w nadziei na to, że uda im się awansować na szczyt. Ryzyko jest jednak
olbrzymie: wojny gangów, choć niezbędne, aby pozyskiwać udział w rynku i rozwiązywać spory, zniechęcają także klientów - i spowodowały
śmierć 7% dystrybutorów z badanej próby.
Wielu "gońców" na końcu łańcucha dystrybucji opłacanych jest po części narkotykami, a po części gotówką. Czyni to handel narkotykami
czymś w rodzaju piramidy sprzedaży, zachęcając ich do zwiększania sprzedaży. A klienci, jak w każdym biznesie, są siłą napędową
handlu narkotykami.
Komentarze
To niesamowite ilu ciekawych informacji sie tutaj dowiedziałem! Sam jestem miłośnikiem "zielonej marii ", a trafiłem tutaj zupełnie przez przypadek,gdyż pisze wlaśnie prace o analizie SWOT przedsiębiorstwa zajmującego sie uprawą konopii przemysłowej.
Zdziwiony jestem natomiat faktem ze tak mało komentarzy powstało na tej stronie...
Mam ogromny szacunek do tej akcji i całkowicie ją popieram, ale cóż moge zrobić ja - mały życzek palący blanty i tylko teoretyzujący na ten temat. Moge miec jedynie nadizeje ze ktos to w koncu pchnie do przodu a zasklepiałe oczy ludzkiej niekumacji w końcu sie otworzą.
Pozdrawiam .
PEACE