Jak zaznacza Patyczak, jest to najnormalniejsza w świecie praca magisterska. Temat został wybrany we współpracy z promotorem, prof. Markiem Ziółkowskim, jednym z najbardziej cenionych polskich socjologów. Prosimy więc nie traktować tej pracy w kategoriach sensacji typu: "Ale jaja! Magisterka o trawie!", co - jak mówi Autor - czasem się zdarza.
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza
Wydział Nauk Społecznych
Instytut Socjologii
Grzegorz Kmita - Patyczak
PALENIE MARIHUANY A KONTROLA SPOŁECZNA
W POLSCE LAT DZIEWIĘĆDZIESIĄTYCH
Próba spojrzenia z perspektywy reakcji społecznej
Praca magisterska
napisana pod kierunkiem
prof. dra hab. Marka Ziółkowskiego
SPIS TREŚCI
WSTĘP
ROZDZIAŁ I. PRZEGLĄD SOCJOLOGICZNYCH TEORII ZACHOWAŃ DEWIACYJNYCH
1. Teorie etiologiczne
A. Orientacja strukturalna
B. Orientacja kulturowa
C. Kierunek kontroli społecznej
2. Perspektywa reakcji społecznej
ROZDZIAŁ II. STUDIUM PALACZY MARIHUANY HOWARDA S. BECKERA
1. Zostawanie użytkownikiem marihuany - wyrabianie motywów dewiacyjnych
2. Palenie marihuany a kontrola społeczna
ROZDZIAŁ III. CHARAKTERYSTYKA MARIHUANY I SPOŁECZNEGO TŁA JEJ UŻYWANIA
1. Marihuana i jej działanie
2. Prawne i społeczne uwarunkowania używania marihuany w USA lat
pięćdziesiątych
3. Sytuacja prawna i uwarunkowania społeczne w Polsce lat
dziewięćdziesiątych - tło badań
ROZDZIAŁ IV. METODOLOGIA BADANIA
1. Studium Howarda S. Beckera jako punkt odniesienia
2. Założenia i cel badań
3. Badanie interakcjonistyczne: socjologia czy etnografia?
4. Charakterystyka próby i przebieg badań
ROZDZIAŁ V. ANALIZA WYWIADÓW
1. Wyrabianie motywu dewiacyjnego
2. Użytkownicy marihuany wobec kontroli społecznej w Polsce lat 90-tych
A. Pokonywanie przeszkód w dostępności i unikanie sankcji prawnych
B. Zachowywanie tajemnicy i unikanie sankcji nieformalnych
C. Neutralizacja stereotypowych przekonań
a. uzależnienie: palacz marihuany to narkoman
b. palenie marihuany to wstęp do twardych narkotyków
c. palenie marihuany to ucieczka od rzeczywistości
ROZDZIAŁ VI. POLSCY UŻYTKOWNICY MARIHUANY NA TLE TRANSFORMACJI USTROJOWEJ
ZAKOŃCZENIE
WYKAZ CYTOWANYCH ŹRÓDEŁ
PRZYPISY
Miły Czytelniku! Przede wszystkim dziękuję, że zechciałeś przeczytać tę
pracę - zainteresowanie, z jakim spotkałem się ze strony bardzo wielu osób w
trakcie trzech lat jej przygotowywania, niezmiernie mi pomogło w jej
ukończeniu. Myśl o tym, że nie spocznie ona na półce - który to los spotyka
pewnie większość prac magisterskich - lecz powędruje między ludzi, dodawała mi
sil, by ją wreszcie ukończyć.
Zeszyt, który trzymasz w ręku, to pomniejszona, lecz nie zmieniona wersja
pracy magisterskiej, którą właśnie obroniłem - po trzeć latach walki ze stertą
literatury i z ponad pięciuset stronami wywiadów z palaczami marihuany, które
przeprowadziłem na potrzeby tej właśnie pracy. Postanowiłem ją wydać w tej
właśnie formie w skromnym nakładzie, by mogły ją otrzymać wszystkie osoby,
które udzieliły mi wywiadów oraz inni zainteresowani.
Zanim przejdziemy do właściwej części pracy, chcę poruszyć jeszcze jedną
kwestię, która wywołać może niepotrzebne nieporozumienia. Chodzi o traktowanie
palenia marihuany jako dewiacji społecznej, co może wywołać zdziwienie albo i
oburzenie niektórych Czytelników. Pragnę więc zaznaczyć, że w teorii
socjologicznej, w ramach której będziemy się poruszać, dewiacje to po prostu
wszelkie zachowania, które naruszają przyjęte normy społeczne � prawne czy
obyczajowe. Takie pojmowanie dewiacji nie jest związane z jakąkolwiek oceną
tych zachowań, a sam termin nie ma żadnego zabarwienia emocjonalnego - jest
tylko prostym stwierdzeniem faktu, że dane zachowanie odbiega od powszechnie
uznawanej normy.
Będę wdzięczny za wszelkie uwagi i spostrzeżenia na temat niniejszej
pracy, szczególnie te krytyczne - adres znajduje się na końcu. Życzę miłej
lektury!
Prezentowana tutaj praca stanowi próbę spojrzenia na środowisko polskich
palaczy marihuany z perspektywy teorii reakcji społecznej. Uznałem takie
zamierzenie za interesujące, gdyż w polskiej literaturze naukowej na ten temat
dominuje "tradycyjne" podejście, w którym używanie narkotyków z
założenia traktowane jest jak dewiacja społeczna i w takich kategoriach
opisywane. Inspiracja dla przeprowadzonych na potrzeby niniejszej pracy badań
było studium jednego z czołowych przedstawicieli teorii reakcji społecznej,
Howarda S. Beckera, na temat użytkowników marihuany, powstałe w Stanach
Zjednoczonych w latach 50-tych. Traktując je jako pewien punkt odniesienia,
postanowiłem przeanalizować, jak polscy użytkownicy marihuany radzą sobie z
kontrolą społeczną, dotyczącą ich zachowania, definiowanego - przynajmniej
przez prawo - jako dewiacyjne, a także dokonać próby charakterystyki
społecznego funkcjonowania pewnej normy - zakazu używania narkotyków, w tym
marihuany - właśnie z perspektywy "dewiantów", na podstawie
odczuwanej przez nich reakcji społecznej na jej łamanie. Zabieg ten, choć może
nieco ryzykowny, jest interesujący także z tego względu, że badanie odbywało
się na tle dokonujących się w naszym kraju intensywnych zmian społecznych,
związanych z transformacja ustrojową -próba ujęcia omawianego zjawiska także w
kategoriach czasowych może okazać się ciekawą obserwacją, jak procesy
makrospołeczne odbijają się wewnątrz stosunkowo niewielkiej grupy, w pewnym
sensie wyjętej poza nawias społecznej "normalności". Będzie to więc
także przyczynek do ogólnej charakterystyki badanego środowiska.
Nietypowość prezentowanego tu ujęcia polega także na tym, że w literaturze
dotyczącej używania narkotyków nieczęsto napotkać można spojrzenie na to
zjawisko oczami samych zainteresowanych. Jeśli nie liczyć beletrystyki czy
pamiętników, które nie mają przecież charakteru naukowych analiz, przeważnie
mamy do czynienia z oglądem z perspektywy różnego autoramentu specjalistów w
dziedzinie uzależnień, którzy, co jest niezmiernie istotne, kształtują swój
obraz tego zjawiska przede wszystkim na podstawie kontaktów z osobami uzależnionymi
-użytkownikami silnie uzależniających narkotyków, bardzo zaawansowanymi w swym
nałogu. Jeśli zaś chodzi o dostępne źródła socjologiczne, to w znakomitej
większości są to statystyczne analizy, dokonywane w oparciu o badania ankietowe
lub urzędowe rejestry - policji, szpitali, poradni i ośrodków leczenia osób
uzależnionych oraz innych instytucji. Nie wnikając w wiarygodność tych danych
pragnę jedynie zaznaczyć, że istotnym niedostatkiem tego typu analiz jest brak
"rozumiejącego" ujęcia problemu. Uwzględnienie "współczynnika
humanistycznego", próba spojrzenia na badane zjawisko z perspektywy samych
jego uczestników � oto kolejna przyczyna, uzasadniająca przyjęta tu perspektywę
reakcji społecznej, w dużej mierze osadzoną w paradygmacie socjologii
humanistycznej, która najbardziej sobie ceni właśnie "rozumiejący",
jakościowy opis zjawisk społecznych, zamiast poprzestawania na ujmowaniu ich w
sztywne ramy statystyk.
Zanim przejdę do analizy przeprowadzonych badań oraz, wcześniej, prezentacji
przyjętej perspektywy teoretycznej i towarzyszącego badanym zjawiskom szerszego
tła społecznego, pragnę podziękować panu profesorowi Markowi Ziółkowskiemu -
nie tylko za sprawowanie naukowej pieczy nad powstawaniem tej pracy, ale też za
cierpliwość i wyrozumiałość - oraz innym pracownikom Instytutu Socjologii UAM,
z których pomocy niejednokrotnie miałem potrzebę i okazję korzystać. Stokrotne
dzięki należą się wszystkim moim informatorom - oprócz tego, ze poświęcili mi
swój czas i uwagę, to obdarzyli mnie przecież dużym zaufaniem, zdradzając w
swych opowieściach osobiste, nierzadko intymne strony swych przeżyć i
doświadczeń. Na koniec chciałbym wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy
bezinteresownie pomogli mi w inny sposób w ukończeniu podjętego zadania -
goszcząc mnie i pomagając w dotarciu do informatorów w innych miastach
użyczając dyktafonów i komputerów, czy wreszcie udzielając wsparcia w trudnych
chwilach. Szczególnie duże znaczenie miało dla mnie zainteresowanie przyszłymi
wynikami tej pracy, z jakim spotykałem się ze strony wielu osób w trakcie jej
pisania. Mam nadzieję, ze niniejszy tom, skromny efekt zbyt długich, przyznaję,
wysiłków i starań, pozwoli mi choć w części spłacić ten dług wdzięczności.
PRZEGLĄD SOCJOLOGICZNYCH TEORII ZACHOWAŃ DEWIACYJNYCH
Pracę niniejszą zaczniemy od krótkiego przeglądu teorii dewiacji społecznej.
Teorie te podzielić można na dwie grupy. Pierwsza z nich, to teorie
etiologiczne, czyli takie, które poszukują rozmaicie pojmowanych przyczyn
zachowań dewiacyjnych. W skład tej perspektywy wchodzą: teorie strukturalne
(napięcia motywacyjnego), kulturowe oraz kontroli społecznej. W opozycji do
takiego - można by rzec: tradycyjnego - ujęcia problemu dewiacji, stanęła w
latach 60-tych teoria reakcji społecznej, całkowicie przemieszczając akcenty w
rozważaniach nad dewiacją i bez mała rewolucjonizujac tę dziedzinę socjologii
(Siemaszko 19931).
Dziś, w ponad 30 lat po tej rewolucji, patrzenie na teorię dewiacji w
kategoriach klasyki i awangardy nie wydaje się już tak uzasadnione, jak wtedy,
gdy teoria reakcji społecznej stawiała swoje pierwsze kroki. Niemniej jednak
taki podział jest o tyle użyteczny, że sprzyja jasnemu i przejrzystemu
przedstawieniu dorobku socjologii w tej dziedzinie. Prezentując teorie
dewiacji, będę więc trzymał się tego właśnie klucza.
1. TEORIE ETIOLOGICZNE
Omawiając teorie dewiacji społecznej, zacznijmy od spostrzeżeń, jakie
poczynił na ten temat jeden z czołowych przedstawicieli socjologicznej klasyki,
Emile Durkheim. W interesującej nas dziedzinie uczony ten uznawany jest za
prekursora trzech orientacji na raz: strukturalnej, kontroli społecznej i
reakcji społecznej. Jego zasługi dla perspektywy strukturalnej polegają na
wprowadzeniu pojęcia anomii oraz na traktowaniu dewiacji jako zjawiska wynikającego
wprost ze struktury społecznej. Pojęciem anomii operował później Merton -
główny przedstawiciel orientacji strukturalnej. Jeśli chodzi o przyczyny
dewiacji, to Durkheim dopatrywał się ich w osłabieniu mechanizmów kontroli
społecznej, w wyniku czego dochodzi do głosu egoistyczna, "zwierzęca"
natura człowieka. Wizja taka została rozwinięta przez przedstawicieli kierunku
kontroli społecznej, którzy zamiast poszukiwać odpowiedzi na pytanie:
"dlaczego ludzie łamią normy?", pytają: "co sprawia, że ich nie
łamią?", i w odpowiedzi wskazują na kontrolę społeczną. Durkheim traktował
przestępczość i dewiację jako zjawiska poniekąd normalne i zauważał duża ich
rolę w kształtowaniu i utrwalaniu się świadomości zbiorowej. Dokonał tym samym
spostrzeżeń charakterystycznych dla perspektywy reakcji społecznej,
rozwiniętych później przez Kaia T. Eriksona.
Oto, jak kształtowały się i rozwijały różne kierunki w rozważaniach nad
dewiacją: trzy wymienione wyżej, oraz czwarty - kierunek kulturowy.
A. ORIENTACJA STRUKTURALNA
Za głównego przedstawiciela orientacji strukturalnej, zwanej też
strukturalno - funkcjonalną, uważa się Roberta K. Mertona. Dewiacja jest,
zdaniem tego uczonego, wynikiem napięcia, jakie występuje miedzy strukturą
społeczną (pojmowaną jako "zorganizowany zespół społecznych zależności, w
które uwikłani są w różny sposób członkowie społeczeństwa lub grupy") a
strukturą kulturową (rozumianą jako "zespół kierujących zachowaniem
wartości normatywnych, wspólnych członkom określonego społeczeństwa czy
grupy"). Szczególnie istotne elementy struktury kulturowej, to
"rzeczy warte zabiegów", czyli kulturowo zdefiniowane cele, oraz
kulturowo akceptowane środki, służące osiągnięciu tych celów. Problem polega,
według Mertona, na tym, że struktura społeczna nie wszystkim członkom
społeczeństwa pozwala osiągnąć owe cele za pomocą usankcjonowanych,
dopuszczalnych w danej kulturze środków. Stan taki rodzi w strukturze
społecznej i kulturowej napięcie, którego rozładowanie następuje poprzez
zachowania dewiacyjne. Dewiacja taka nie jest wcale reakcją patologiczną -
wręcz przeciwnie, jest zupełnie normalną reakcją normalnych jednostek na
nienormalną sytuację, adaptacją do istniejących warunków.
Merton wyróżnił pięć typów adaptacji:
- konformizm (jedyna adaptacja nie-dewiacyjna) - stan, w którym jednostka
akceptuje i cele, i środki, jakie "obowiązują" w danej kulturze;
- innowacja - akceptacja celów, ale odrzucenie kulturowo usankcjonowanych
środków;
- rytualizm - rezygnacja z celów przy akceptacji środków; swoiste
zrytualizowanie czynności;
- wycofanie - rezygnacja i z celów, i ze środków;
- bunt - odrzucenie celów i środków, ale zastąpienie ich nowymi.
Niezwykle pociągająca jasność i klarowność koncepcji Mertona nie uchroniła
jej przed krytyką. Zarzucała ona Mertonowi, że zakłada on nieciągłość między
konformizmem a dewiacją - z jego koncepcji można by wnioskować, że przejście od
jednego do drugiego następuje raptownie; że jest to jakby zerwanie z
konformizmem. Jak się ono odbywa - tego Merton nie wyjaśnia. Wiąże się z tym inny
zarzut: zbyt indywidualnego traktowania dewiacji i wyrwania jej z kontekstu
interakcyjnego; w szczególności wytyka się Mertonowi brak powiązania teorii
dewiacji z teorią grup odniesienia.
Krytyce nie oparła się również typologia adaptacji - Mertonowi zarzucano tu
brak rozłączności poszczególnych kategorii, niejasność granic między nimi oraz
to, że nie obejmuje ona wszystkich możliwych logicznie kombinacji różnego
stosunku jednostek do kulturowych celów i środków: akceptacji, odrzucenia i
zastąpienia. Usterką mertonowskiej teorii jest także brak jasności co do
znaczenia pojęcia "anomii" - nie wiadomo do końca, czy jest to skutek
braku równowagi między celami i środkami kulturowymi, czy też sam brak tej
równowagi.
Wszystko to sprawia, że koncepcje Mertona można interpretować na różne
sposoby, co jest niewątpliwie jej wadą jako teorii naukowej, ale -paradoksalnie
- przyczyniło się również do jej niezwykłej płodności dla rozwoju myśli
socjologicznej w dziedzinie dewiacji. Z niedociągnięć swej teorii Merton zdawał
sobie zresztą sprawę, pisząc: "Nie wiem, czy to, co mówimy jest prawdziwe,
ale jest to przynajmniej doniosłe" (Merton 1982). Doniosłość ta polega
przede wszystkim na tym, że Merton wykazał, iż dewiacja może być generowana
przez strukturę społeczną, a jeśli tak jest -to jest ona zjawiskiem w pewnym
sensie normalnym.
B. ORIENTACJA KULTUROWA
Jeżeli dla teorii Mertona charakterystyczna jest wizja społeczeństwa jako
struktury niemalże jednorodnej pod względem wyznawanych wartości i norm, to
orientacja kulturowa opiera się na odmiennym założeniu -przyjmuje ona, że w
obrębie społeczeństwa funkcjonuje wiele systemów norm i wartości. U źródeł
dewiacji leży właśnie ta niejednorodność: to, co w jednej kulturze (czy
podkulturze) jest norma, w innej uznawane jest za dewiację.
Na takim założeniu oparł swą koncepcję Thorsten Sellin. W jego teorii
konfliktu kultur dewiacja wynika ze zderzania się systemów normatywnych -
"kodeksów kulturowych" - różnych kultur czy podkultur. Zderzenie
takie może odbywać się na kilka sposobów:
- przestrzennie (przez sąsiedztwo dwu różnych kultur);
- przez przeniesienie lub narzucenie jednego kodeksu kulturowego na terenie
drugiego (np. prawa europejskiego w koloniach);
- przez migracje całych grup kulturowych.
Sellin postrzega społeczeństwo wręcz jako zbiór podkultur, czemu nie można
się dziwić o tyle, że ojczyzna uczonego - Stany Zjednoczone - jest pod tym
względem rzeczywiście niezwykle różnorodna: nawet w potocznym języku nazywana
jest tyglem kulturowym.
Ważną zasługą Sellina dla teorii dewiacji jest zanegowanie słuszności
przyjmowania prawnych, kodeksowych definicji przestępstw za jednostki analizy
socjologicznej. Za taką jednostkę Sellin postulował przyjąć normę zachowania.
Wprowadził pojęcie siły normy, a do mierzenia tej siły proponował użyć
potencjału sankcji, jakimi dana norma jest obwarowana (potencjał oporu normy).
Takie postrzeganie normy - przez pryzmat reakcji społecznej, jaką wywołuje jej
złamanie - jest dla nas bardzo interesujące, gdyż, jak się niebawem przekonamy,
jest charakterystyczne dla perspektywy reakcji społecznej, która rozwinęła się
dopiero w 20 lat później.
Teoria Sellina nie oparła się krytyce - zarzucano jej przede wszystkim
przyjęcie zbyt atomistycznego obrazu społeczeństwa, gdy tymczasem jest ono o
wiele bardziej jednorodne pod względem aksjonormatywnym. Koncepcja ta ma także
dość ograniczone zastosowanie praktyczne - jej wartość polega przede wszystkim
na nowatorskim, jak na owe czasy, ujęciu problematyki dewiacji.
Druga znaczącą koncepcją w ramach perspektywy kulturowej jest teoria
zróżnicowanych powiązań Edwina H. Sutherlanda. Badacz ten założył, że
zachowanie przestępcze jest wyuczone w procesie interakcji, głównie w grupach
pierwotnych, przy czym nauka ta obejmuje zarówno techniki przestępcze, jak i -
co jest o wiele istotniejsze - motywacje, dążenia, racjonalizacje i postawy.
Uczenie się takich motywacji to wynik definiowania norm prawnych w środowisku,
w którym obraca się jednostka - definicje norm mogą sprzyjać bądź ich
przestrzeganiu, bądź naruszaniu. Jeśli tych ostatnich jest więcej, to tworzą
one "nadwyżkę", co prowadzi do tego, że jednostka podejmuje niezgodne
z prawem działania. Dewiacja jest w tej teorii wynikiem oddziaływania
tytułowych zróżnicowanych powiązań (przestępczych i nie-przestępczych), w
jakich tkwią jednostki.
Teorii Sutherlanda wytykano przede wszystkim słabość psychologiczną: ujęcie
osobowości jako biernego obiektu, całkowicie sterowanego przez wpływy z
zewnątrz, oraz zbyt ogólnikowe potraktowanie problematyki uczenia się.
Sutherland nie zdefiniował ponadto podstawowych w jego teorii pojęć, np.
nadwyżki czy definicji norm prawnych, a poza tym, wbrew aspiracjom autora,
teoria ta nie wyjaśnia wszystkich rodzajów przestępczości - trudno ją
zastosować np. do opisu przestępczości "białych kołnierzyków"
("white collar crimes": defraudacje, malwersacje itp.), do
przestępstw popełnionych nieintencjonalnie, pod wpływem afektu lub w wyniku
presji sytuacyjnej. Nie jest to jednak powód by całkowicie dyskredytować
zasługi Sutherlanda - podkreślając duże znaczenie uczenia się, zwrócił on
przecież uwagę na ważne zjawisko socjalizacji przestępczej; ponadto teoria
zróżnicowanych powiązań znakomicie nadaje się np. do badania związku
przestępczości z wiekiem, płcią lub obszarem.
Przy omawianiu orientacji kulturowej błędem byłoby pominięcie zasługi
mistrzów szkoły chicagowskiej, bowiem cała ta orientacja wywodzi się właśnie od
nich. Wkład ekologów społecznych z Chicago w teorię dewiacji i przestępczości
polegał przede wszystkim na tym, że spojrzeli oni na te zjawiska przez pryzmat
ich rozkładu przestrzennego w organizmie miejskim. Ernest W. Burgess wyróżnił w
Chicago pięć koncentrycznych stref, różniących się rodzajem zabudowy,
pełnionymi funkcjami, składem mieszkańców, oraz właśnie nasileniem
przestępczości. Największa przestępczość panowała w tzw. strefie przejściowej,
czyli na obszarze, który - w związku z rozrastaniem się miasta - traci już
charakter dzielnicy mieszkaniowej, ale jeszcze nie został wchłonięty przez
rozbudowujące się centrum przemysłowo - handlowe. Osiedlają się tam ludzie,
którzy - według koncepcji darwinizmu społecznego Roberta E. Parka - przegrali
ekonomiczna walkę o byt. W związku z panująca w tej streńe dezorganizacją
społeczną, występuje tam szczególnie duże nasilenie przestępczości i dewiacji,
które maleje wraz ze wzrostem odległości kolejnych dzielnic - stref od centrum
miasta. Co ciekawe, nasilenie przestępczości w strefie przejściowej jest niemal
niezależne od jej składu etnicznego - badania Clifforda R.. Shawa wykazały, że
mimo dużej rotacji mieszkańców na przestrzeni czasu, poziom przestępczości
pozostawał niezmiennie wysoki, co stanowi silny argument za przestrzennymi,
ekologicznymi uwarunkowaniami dewiacji.
Jednak z biegiem czasu, m.in. w wyniku badań przeprowadzonych w innych
miastach, przedstawiciele szkoły chicagowskiej docenili także wpływ nie w pełni
dotąd dostrzeganych czynników kulturowo - społecznych na występowanie
przestępczości. Efektem tego była, stworzona przez Clifforda R. Shawa i Henry
McKaya, koncepcja transmisji kulturowej, która kładła nacisk na występowanie w
społeczeństwie różnych, konkurencyjnych systemów wartości: konformistycznych i
dewiacyjnych. Wątek ten znalazł rozwinięcie w omówionych wcześniej koncepcjach Sellina i Sutherlanda.
C. KIERUNEK KONTROLI SPOŁECZNEJ
W przedstawionych dotychczas orientacjach poszukiwano, ogólnie mówiąc, powodów,
dla których ludzie łamią społeczne normy i zachowują się nonkonformistycznie. I
tak, w teorii napięcia motywacyjnego przyczyną zachowań dewiacyjnych była
niemożność osiągnięcia kulturowo zdefiniowanych celów za pomocą akceptowanych
środków, natomiast teorie kulturowe kładły nacisk na uczenie się wzorów
zachowań dewiacyjnych oraz na współwystępowanie i konflikt różnych kodeksów
kulturowych. Wspólną cechą obu podejść jest założenie, że "normalnym"
stanem społeczeństwa jest powszechny konformizm, a dewiacja to odstępstwo od
tej normy.
Odmienne założenie tkwi u podstaw kierunku kontroli społecznej: człowiek
jest tu traktowany jako jednostka z natury niemoralna, a tendencje dewiacyjne -
jako całkiem naturalne; jeśli udaje się je utrzymać w ryzach, to tylko dzięki
sprawnie działającej kontroli społecznej. Podwaliny pod ten kierunek stworzył,
jak pamiętamy, Emile Durkheim, kreśląc swą wizje społeczeństwa w "Le
Suicide". Natura człowieka jest, jego zdaniem, dwoista: "homo
duplex" to suma tego, co egoistyczne i indywidualne, a z drugiej strony -
społeczne i uniwersalne. "Zwierzęca", antyspołeczna, egoistyczna
natura człowieka może być opanowana tylko przez sprawnie działający system
kontroli społecznej. System ten jest tym sprawniejszy, im silniejsze są więzi
społeczne: silna integracja społeczna jest warunkiem względnego konformizmu, a
gdy więzi te słabną, nasila się dewiacja.
Twierdzeniom tym daleko do spójności i precyzji, jaką powinna się
charakteryzować teoria naukowa z prawdziwego zdarzenia - zasługa Durkheima
polega tu jednak nie na stworzeniu spójnego systemu teoretycznego, lecz na
wytyczeniu pewnej drogi w rozważaniach nad dewiacją społeczną. Dopracowanie
teorii Durkheim pozostawił swym licznym następcom. Badaniem przestępczości i
dewiacji z tej perspektywy zajęli się m.in. Albert J. Reiss, Ivan F. Nye oraz
Travis Hirschi.
Reiss podzielił kontrole społeczną na wewnętrzną ("zdolność jednostki
do powstrzymywania się od takiego sposobu realizowania potrzeb, który pozostaje
w konflikcie z normami i regułami obowiązującymi w społeczeństwie") i
zewnętrzna ("zdolność grup społecznych lub instytucji do skutecznego
egzekwowania zachowań zgodnych z normami i regułami"). Reiss podkreślał
duża rolę rodziny, jako grupy pierwotnej, która nie tylko sprawuje kontrole
zewnętrzną, ale też ma decydujące znaczenie dla powstania systemu kontroli
wewnętrznej, przekazując konformistyczne wzory i wartości. Prawdopodobieństwo
dewiacji nasila się, zdaniem Reissa, gdy mechanizmy kontrolne ulegają
osłabieniu, gdy brak jest klarownych norm w grupach odniesienia, gdy na
jednostkę oddziałują systemy norm pozostające ze sobą w konflikcie, a wreszcie,
gdy jednostka nie zinternalizowała norm konformistycznych.
Ivan F. Nye podważył słuszność podziału na kontrolę wewnętrzną i zewnętrzną.
Kontrola wewnętrzna, jako wynik socjalizacji i oddziaływania grup odniesienia,
jest bowiem tak samo kontrolą zewnętrzna, społeczna, tyle, że sprawowana
niejako "od wewnątrz" jednostki. Nye zaproponował w związku z tym
inny podział: na kontrolę wewnętrzna (sumienie - wynik internalizacji norm),
kontrolę pośrednią (liczenie się z opinią "istotnych innych"), oraz
kontrole bezpośrednią (określone sankcje społeczne, zarówno nieformalne, jak i
formalne: od dezaprobaty po więzienie). Nie byłoby w tej teorii właściwie niczego
nowego w stosunku do koncepcji Reissa, gdyby nie to, że Nye do trzech rodzajów
kontroli dodał element czwarty, ąuasi-kontrolny: zaspokojenie potrzeb
jednostki, jako czynnik, działający na rzecz konformizmu. Im większy jest
stopień zaspokojenia tych potrzeb, tym mniejsza staje się, według niego,
konieczność działania mechanizmów kontroli społecznej. Podobnie jak Reiss, Nye
podkreślał szczególną rolę rodziny, i to podwójną: po pierwsze, w sprawowaniu
kontroli społecznej, a po drugie, w zaspokajaniu potrzeb jednostki, co stanowi
wspomniany element quasi-kontrolny. Potrzeby te, to pragnienie uczucia,
uznania, bezpieczeństwa, i nowych doświadczeń. Są to wiec potrzeby o
charakterze biologiczne - psychicznym, dość odległe od mertonowskich
"kulturowo zdefiniowanych celów", niemniej jednak, uznając stopień
zaspokojenia potrzeb za jedno z uwarunkowań zachowań dewiacyjnych, Nye czyni
wyraźny ukłon w stronę Mertona i jego teorii napięcia motywacyjnego.
Na taki teoretyczny kompromis nie zgadza się Travis Hirschi, który
przywrócił perspektywę kontroli społecznej, mocno zapomnianą w latach 60-tych,
do łask badaczy zjawiska dewiacji. Duże znaczenie miał tu fakt, że Hirschi
konstruował swą teorię pod kątem weryfikowalności empirycznej, co - przez
częste jej stosowanie w badaniu przestępczości - niewątpliwie przysporzyło jej
popularności. Podobnie jak poprzednicy, Hirschi zakłada, że u podłoża zachowań
dewiacyjnych leży osłabienie więzi, jakie łączą jednostkę z porządkiem
konformistycznym. Więzi te są czworakiego rodzaju:
- przywiązanie - emocjonalne związki z otoczeniem: "co sobie ludzie
pomyślą";
- zaangażowanie - obawa przed konsekwencjami czynu dewiacyjnego: "mam
za dużo do stracenia";
- zaabsorbowanie (w działalność zgodną z normami) - z czym wiąże się
sposobność i czas (lub ich brak) by popełnić czyn o charakterze dewiacyjnym;
- przekonanie (o konieczności przestrzegania norm).
Im słabsze jest natężenie któregokolwiek z tych czynników, tym większe
prawdopodobieństwo popełnienia czynu dewiacyjnego. Nie występuje tu jednak
związek funkcjonalny, tj. natężenie tych czynników nie jest osłabiane celowo,
po to, by można było przekroczyć normy.
Innego zdania są Graham M. Sykes i David Matza, przedstawiając swą teorię
neutralizacji. Należałoby ją może omówić w podrozdziale poświeconym orientacji
kulturowej, autorzy zakładają bowiem, że w każdym społeczeństwie tkwią dwa
równoprawne systemy wartości: oficjalny - konformistyczny, oraz nieoficjalny,
"podskórny" - w dużej mierze dewiacyjny. Dewiacja, to - w skrócie -
realizowanie wartości "podskórnych" w niewłaściwym miejscu i czasie,
"wdarcie się" z nimi na teren zarezerwowany dla wartości oficjalnych.
Dla nas jednak o wiele istotniejsza jest część teorii poświęcona
neutralizacjom, a ta nosi pewne znamiona charakterystyczne dla kierunku
kontroli społecznej. Neutralizacje to mechanizmy, które wykształcają się przed
popełnieniem czynu dewiacyjnego i umożliwiają jednostce złamanie normy, jednak
bez jej negacji i odrzucenia - jest to więc dość szczególny sposób osłabienia,
czy może raczej ominięcia kontroli społecznej. Sykes i
Matza opisują pięć technik neutralizacji:
- kwestionowanie odpowiedzialności - przekonanie samego siebie o braku swego
wpływu na popełnienie czynu dewiacyjnego; dzięki temu unika się bezpośredniej
konfrontacji z normami: np. popełniony czyn definiujemy jako
"wypadek" lub obwiniamy swoje trudne dzieciństwo;
- kwestionowanie szkody - np. zdefiniowanie kradzieży samochodu jako
"\'pożyczenia", lub wojny gangów jako nie dotyczącej nikogo poza
samymi zainteresowanymi, a więc nieszkodliwej;
- kwestionowanie ofiary - zanegowanie istnienia ofiary lub jej prawa do
określania siebie jako poszkodowanej; przedefiniowanie ofiary tak, by
"zasługiwała" na karę ("należało mu się", "sam się
prosił");
- potępienie potępiających - odebranie im prawa do wydawania sądów, przez
przypisanie negatywnych motywacji lub uznanie ich za tak samo złych,
nieuczciwych i występnych;
- odwołanie się do wyższych racji - poświecenie norm społecznych na rzecz
norm mniejszej grupy (np. subkulturowej) na zasadzie: "wiem, że źle robię,
ale inaczej nie mogę".
Neutralizacja norm nie jest bynajmniej warunkiem koniecznym do ich
przekroczenia - istnieją bowiem grupy o systemach wartości tak odległych od
dominującego, że ich członkowie nie potrzebują stosować żadnych neutralizacji -
ani też warunkiem wystarczającym, gdyż niektórych jednostek neutralizacje nie
uwalniają od skrupułów czy poczucia winy. Dobrze, że Sykes i Matza zdawali
sobie sprawę z tych ograniczeń, bowiem założenie, jakie poczynili na początku
(że młodociani przestępcy w istocie czują potrzebę przestrzegania norm, a po
ich złamaniu mają poczucie winy), wydaje się zbyt daleko idące. Mimo to, teoria
ta dość dobrze tłumaczy przede wszystkim jednorazowe wykroczenia przeciw prawu
- "młodzieńcze wybryki" oraz popełnienie wykroczenia czy przestępstwa
po raz pierwszy - wejście na drogę dewiacji. Omówiliśmy ją tu dość szczegółowo,
gdyż pojęcie neutralizacji okaże się użyteczne dla Howarda S. Beckera, gdy
będzie on konstruował sekwencyjny model dewiacji, który przynależy już do
innego paradygmatu. Przejdźmy więc do charakterystyki kolejnego podejścia do
zjawiska dewiacji społecznej.
2. PERSPEKTYWA REAKCJI SPOŁECZNEJ
Perspektywa reakcji społecznej, zapoczątkowana w burzliwych latach 60-tych,
stanowiła prawdziwy przewrót w socjologicznej refleksji nad dewiacją społeczna.
Omówione dotąd teorie usiłowały wyjaśnić, dlaczego ludzie łamią normy
społeczne, i choć każda z orientacji wskazywała na inną przyczynę, to wszystkie
były zgodne w pojmowaniu dewiacji jako odstępstwa od normy, która traktowana
jest tam jako dana i niepodważalna. Teoria reakcji zamiast poszukiwać innych
odpowiedzi, zadaje odmienne pytanie: dlaczego i w jaki sposób ludzie zostają
uznani za przekraczających normy, oraz skąd się te normy biorą? O dewiacji
decyduje w tej perspektywie nie sam fakt złamania normy, lecz dopiero reakcja
społeczna na jej złamanie (stad nazwa orientacji), a dewiant - to nie ten, kto
\'\'obiektywnie" łamie normę, lecz ten. kto zostaje za dewianta uznany,
niezależnie od tego, czy normę w rzeczywistości złamał, czy nie, i naznaczony
dewiacyjną etykietką (z tego powodu perspektywę reakcji społecznej nazywa się
również teorią naznaczania, etykietkowania, labellingu lub stygmatyzacji). Sama
norma społeczna jest w tej orientacji traktowana jako mocno zrelatywizowana i
zależna od szerszego kontekstu sytuacyjnego.
Teoria reakcji społecznej przyjmuje wizję świata społecznego rodem z
symbolicznego interakcjonizmu, według którego rzeczywistość społeczna nie jest
stała, niezmienna i obiektywna, lecz konstruowana niemalże ad hoc. W procesie
interakcji między jej uczestnikami. Konformizm, dewiacja i norma społeczna to
nie obiektywnie istniejące stany, lecz raczej symbole, którym dopiero
przypisuje się znaczenia i społecznie definiuje. Jeden z twórców symbolicznego
interakcjonizmu, George Herbert Mead, bywa zresztą czasem uznawany za jednego z
prekursorów teorii reakcji społecznej, pisząc bowiem o psychologii kary,
zwrócił uwagę na rolę systemu karnego w kształtowaniu osobowości przestępcy -
system ten skupia na przestępcy społeczna agresję, a tłumi inne postawy wobec
niego, powodując jego wrogość i nieprzejednanie tym bardziej, że wymiar kary
zależy nie tylko od popełnionego czynu, ale także od innych okoliczności: miejsca i czasu, a także od urzędników wymiaru sprawiedliwości. W ten sposób
system karny zamiast tłumić przestępczość, doprowadza do powstania "klasy
przestępczej" (Welcz 1985).
W opracowaniach na temat teorii naznaczania za jej prekursorów często uważa
się także Franka Tannenbauma i Edwina Lemerta. Tannenbaum jako pierwszy pisał o
etykietkowaniu (tagging) i znaczeniu etykietki dla stworzenia nowej,
dewiacyjnej tożsamości młodocianego przestępcy - proces ten nazwał dramatyzacją
zła, chodziło bowiem o proces, w którym drobne, dosyć niewinne wykroczenie
zostaje przez otoczenie społeczne - od rodziców po policję i sąd - wyolbrzymione,
często nawet w dobrej wierze, i uogólnione na całą osobowość sprawcy:
popełniwszy "zły czyn\'\', sprawca staje się "złym człowiekiem\'\'.
Lemert z kolei przedstawił sekwencje zdarzeń, jakie prowadza od dewiacji
pierwotnej - czynu częstokroć przypadkowego i mało znaczącego - do dewiacji
wtórnej - wejścia jednostki w dewiacyjną rolę społeczną i utożsamienia się z
nią (Traub, Little 1975).
Wątki te zostały później podjęte i rozwinięte w ramach teorii reakcji
społecznej, trudno jednak dwóch wyżej wymienionych autorów uznać za
reprezentantów tej orientacji. Co prawda zwracali oni uwagę na zjawisko reakcji
społecznej, lecz nie było to w ich rozważaniach pojecie centralne -dalecy byli
od badania dewiacji przez pryzmat reakcji, co - jak się zaraz przekonamy - jest
cechą wyróżniającą omawianą tu perspektywę.
Zanim przystąpimy do prezentacji najważniejszych teorii reakcji społecznej,
przywołajmy po raz kolejny Emile Durkheima, który w swych "Zasadach metody
socjologicznej" (1968) spojrzał na problematykę dewiacji w interesujący
nas tutaj sposób. Analizę przestępczości Durkheim przedstawił jako przykład
stosowania tytułowych zasad badania zjawisk społecznych. Każde zjawisko należy,
według niego, ujmować jako fakt społeczny, czyli zjawisko istniejące
obiektywnie, nie redukujące się do przeżyć badacza, badane w drodze obserwacji
lub eksperymentu, i należy je rozpatrywać w kontekście funkcji, jaką pełni w
systemie społecznym.
Zdaniem Durkheima, przestępczość jest zjawiskiem normalnym, a nawet
pożądanym, bowiem jego funkcja polega na tym, że umożliwia społeczne
zdefiniowanie tego, co dewiacją nie jest, a wiec normy społecznej: wyrzucając
dewiację "poza nawias", społeczeństwo zakreśla tym samym sferę
konformizmu i wyznacza granice między jednym a drugim.
Występowanie dewiacji przyczynia się ponadto do zwiększenia integracji i
solidarności społecznej oraz do podtrzymania obowiązującego systemu wartości.
Co więcej, dewiacja jest niezbędna, by społeczeństwo mogło zmieniać się i
ewoluować - oprócz dewiacji negatywnej występuje bowiem także dewiacja
pozytywna (dodajmy tu, że o "zboczeńcach nadnormalnych" - czyli
dewiantach pozytywnych - pisał także Florian Znaniecki w "Ludziach
teraźniejszych i cywilizacji przyszłości").
Tego rodzaju funkcjonalną teorię dewiacji rozwinął w czasach bardziej nam
współczesnych Kai T. Erikson, twierdząc, że dewiacja służy do określania granic
przestrzeni kulturowej danej społeczności. Dewiacja jest potrzebna
społeczeństwu do tego, by potępiając ją, wyznaczyło tym samym granicę, gdzie
kończy się norma. Decydującą rolę w tym procesie gra "społeczna
widownia", która jednak działa w sposób tak wybiórczy i umowny, że jej
działanie stanowić może dla socjologa znacznie ciekawszy przedmiot badań, niż
sama dewiacja. To właśnie zakreślaniu kulturowych granic społeczności służyły,
zdaniem Eriksona, publiczne egzekucje przed wiekami, a dziś taką role pełnia
sensacyjne doniesienia o przestępstwach, jakich pełno jest na pierwszych
stronach gazet. Publiczne potępienie dewianta to bowiem nic innego, jak
wspólne, społeczne podtrzymanie definicji dewiacji, a przez to także i normy.
Interesująco w koncepcji Eriksona przedstawiają się instytucje kontroli
społecznej. Choć oficjalną, jawną funkcją więzień, aparatu policyjnego czy
szpitali psychiatrycznych jest likwidowanie lub minimalizowanie dewiacji, to
ich funkcja ukrytą jest coś wręcz odwrotnego: utrzymywanie dewiacji na pewnym
poziomie i niedopuszczenie do jej zaniku, gdyż - jak mówiliśmy przed chwilą -
jest ona społeczeństwu na swój sposób potrzebna. Można by rzec, że instytucje
kontroli społecznej realizują społeczne zapotrzebowanie na dewiacje, trochę na
zasadzie: "jest wyrok, to i człowiek się znajdzie". Ponadto Erikson
zwrócił uwagę na stałość dewiacyjnej roli społecznej i nieodwracalność
naznaczania: dewiacyjna etykietka przylega do człowieka właściwie na stałe,
praktycznie odcinając mu powrót do "normalnego" społeczeństwa: po
odbyciu wyroku nadal należy on do kategorii "karanych", co np.
utrudnia znalezienie pracy.
Swego rodzaju manifestem teorii naznaczania była analiza urzędowych,
statystycznych rejestrów zachowań dewiacyjnych, dokonana przez Johna I. Kitsuse
i Aarona V. Cicourela. Do tej pory urzędowe dane o przestępczości traktowano
jako mniej lub bardziej miarodajny obraz tego zjawiska. Kitsuse i Cicourel stwierdzili
natomiast, że oddają one w większej mierze wybiórczy charakter działalności
organów ścigania, niż odzwierciedlają rzeczywisty poziom przestępczości. Wpływ
na urzędowe statystyki mają bowiem także i takie czynniki, jak np. możliwości
aparatu ścigania w danej dziedzinie (jak choćby liczba policjantów zajmujących
się danym problemem), uwaga, jaka poświęca się w danym okresie zwalczaniu
określonego rodzaju przestępstw, czy wreszcie społeczne stereotypy, dotyczące
pewnych grup społecznych (ten sam czyn może być przez policję uznany za poważne
przestępstwo lub puszczony płazem jako młodzieńczy wybryk, w zależności od
tego, czy dokonał go np. Murzyn z nizin społecznych, czy biały chłopak z dobrej
rodziny. Efekt: rejestrowana przestępczość wśród kolorowych i w klasach
niższych jest statystycznie wyższa niż wśród białych przedstawicieli klasy
średniej). W związku z tym Kitsuse i Cicourel postulowali, aby przede wszystkim
zająć się problemem społecznego określania pewnych zachowań jako dewiacyjnych i
zwrócić uwagę na to, jak traktowane są jednostki lub grupy, które takie
zachowania przejawiają, w zależności od swego miejsca w strukturze społecznej,
a dopiero w dalszej kolejności badać przyczyny tych zachowań.
Wkładem Kitsusego w teorię naznaczania był też postulat ujmowania dewiacji
jako procesu składającego się z trzech stadiów: (1) interpretacji danego
zachowania jako dewiacyjnego, (2) zdefiniowania jednostki, przejawiającej takie
zachowanie, jako dewianta, (3) traktowania tej jednostki jako dewianta. Ważny jest
szczególnie ten ostatni warunek, albowiem, jeżeli wobec posadzonej o dewiację
jednostki nie stosuje się żadnych sankcji (czyli: jeżeli nie występuje reakcja
społeczna), to właściwie nie ma powodu, by jednostkę taką uznawać za dewianta.
Spośród prac, wytyczających nową perspektywę badawczą w dziedzinie dewiacji
społecznej, największy oddźwięk wywołała książka "Outsiders. Studies in the Sociology of
Deviance" Howarda S. Beckera (1963). Jako, że do koncepcji tego
autora odwoływać się będę jeszcze wielokrotnie, poświęcimy jej tu znacznie
więcej miejsca, niż dotychczas omówionym teoriom.
Becker rozpoczyna od rozważań na temat samego pojęcia dewiacji społecznej.
Do tej pory, pisze on, dewiacja była ujmowana po prostu jako łamanie normy.
Jednak przyjmując taką "zdroworozsądkową" definicję
dewiacji, akceptujemy jednocześnie system wartości grupy, która wydaje sąd o
tym, co jest dewiacja, a co nią nie jest. Pomijając oczywisty fakt, że tego
rodzaju wartościowań nauka powinna się wystrzegać, to takie podejście jest
niewłaściwe, gdyż w społeczeństwie istnieje równolegle tak wiele różnorodnych
systemów wartości, że to samo zachowanie może być jednocześnie konformistyczne
i dewiacyjne, w zależności od tego, jaką "miarkę" doń przyłożymy.
Każda grupa społeczna ma przecież swój własny system norm, a jednostka,
uczestnicząc w wielu grupach na raz, jest narażona na ryzyko złamania norm
jednej grupy choćby przez samą tylko wierność kodeksowi innej. Definiowanie
dewiacji jako nieposłuszeństwa wobec norm sprowadza nas więc na manowce. Tym
bardziej do niczego nie prowadzi "statystyczne" ujmowanie dewiacji
jako odchylenia od jakkolwiek pojmowanej "średniej", ani też
traktowanie jej jako swego rodzaju choroby, czy to w kategoriach medycznych
(dewiacja jako wynik psychicznego defektu jednostki), czy to społecznych (jako
efektu dezorganizacji społecznej) - a takie podejścia również nie są w
literaturze naukowej rzadkością. Ponadto takie traktowanie dewiacji rodzi
pokusę, by poszukiwać jakichś szczególnych przyczyn, które skłaniają ludzi do
dewiacyjnych zachowań, a także niesie niebezpieczeństwo traktowania
"dewiantów" jako homogenicznej pod jakimś względem grupy i
poszukiwania domniemanej cechy, która ma odróżniać ich od
"normalnych".
Tymczasem, proponuje Becker, dewiację należy uznać za zjawisko tworzone
przez społeczeństwo. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że źródła dewiacji tkwią w
społecznej sytuacji dewianta lub w innych czynnikach społecznych, o czym pisali
przedstawiciele klasycznych orientacji, lecz o to, że "grupy społeczne kreują
dewiację poprzez tworzenie reguł, których naruszenie stanowi dewiacje, oraz
przez stosowanie tych reguł do konkretnych ludzi i naznaczanie ich jako
outsiderów". Konsekwencja przyjęcia takiego punktu widzenia jest
twierdzenie, że "dewiacja nie jest właściwością czynu, który popełnia
jednostka, lecz raczej wynikiem nałożenia reguł i sankcji na sprawcę. Dewiant
to ten, któremu skutecznie przyczepiono taką etykietkę; zachowanie dewiacyjne -
to zachowanie, które ludzie w taki sposób naznaczają" (Becker 1963).
Ten tok rozumowania prowadzi Beckera do utworzenia typologii zachowa i
dewiacyjnych, w której opisywany tu wymiar reakcji społecznej jest równie
istotny, jak sam fakt "obiektywnego" przekroczenia normy.
typy zachowań dewiacyjnych:
|
posłuszne wobec reguł: |
łamiące reguły: |
postrzegane jako dewiacyjne: |
fałszywie oceniane |
czyste dewiacje |
nie postrzegane jako dewiacyjne: |
konformistyczne |
ukryte dewiacje |
(źródło: Becker 1963)
Z powstałych w ten sposób czterech kategorii zachowań dewiacyjnych dwie są
dość oczywiste (zachowania konformistyczne i czyste dewiacje). W wyniku
wprowadzenia wymiaru reakcji społecznej - postrzegania zachowań przez
"publiczną widownie" - powstają jednak dwie nowe kategorie, o wiele
ciekawsze, a do tej pory nie zauważane i pomijane: zachowania fałszywie
oceniane i dewiacje ukryte. W przypadku zachowań fałszywie ocenianych
("falsely accused") jednostka, mimo, iż jest w istocie
konformistyczna, jest społecznie uznana za dewianta ze wszystkimi tego
konsekwencjami. Skoro takie pomyłki zdarzają się nawet w procesach sądowych,
gdzie oskarżony może się bronić, a winę trzeba udowodnić zgodnie ze ścisłą
procedurą, to przypuszczać można, że fałszywe oskarżenia o wiele częściej
zdarzają się w codziennym życiu, gdzie jednostka nie jest chroniona proceduralnymi
zabezpieczeniami.
Równie ciekawe jest zjawisko dewiacji ukrytej - wiele wskazuje na to, że
jest ono znacznie bardziej powszechne niż może nam się na co dzień wydawać.
Według Beckera, świadczy o tym np. jego oszacowanie liczby nabywców wydawnictw
porno - na podstawie przeprowadzonych kalkulacji sądzi on, że fanów pornografii
(i to w najbardziej perwersyjnych wersjach) jest o wiele więcej niż ktokolwiek
byłby skłonny sądzić, a ukrywaniu dewiacji sprzyja tu gwarancja wydawców, że
materiały wysyłane są w zwykłych, nieoznakowanych kopertach. Kategoria dewiacji
ukrytych będzie bardzo przydatna w następnym rozdziale, gdy przejdziemy do
opublikowanego przez tego badacza studium palaczy marihuany.
Drugim ważnym dokonaniem Beckera było stworzenie sekwencyjnego modelu
dewiacji. W dotychczasowych podejściach zakładano jakby "przeskok" od
konformizmu do dewiacji. Tymczasem dewiacja (rozumiana tu jako "wynik
transakcji między pewną grupą społeczną a tym, kto jest przez tą grupę
postrzegany jako łamiący normy") rozwija się stopniowo, przy czym na
każdym stopniu działają odmienne czynniki i inne są przyczyny dewiacyjnego
zachowania jednostki. Taki rozwój dewiacji Becker nazywa karierą dewiacyjna;
przed jej prezentacją zaznaczmy, że "kariera" jest tu terminem czysto
technicznym, pozbawionym potocznego znaczenia wartościującego. Oto jej
przebieg.
1. Popełnienie czynu dewiacyjnego.
Jeśli przyjąć "klasyczny" punkt widzenia, to do popełnienia czynu
dewiacyjnego konieczny byłby motyw dewiacyjny. Becker kwestionuje jednak
użyteczność takiego podejścia. Po pierwsze bowiem, popełnienie czynu
dewiacyjnego może nastąpić nieintencjonalnie (np. wskutek kulturowo
uwarunkowanej niewiedzy o istnieniu normy lub nieumiejętności jej stosowania).
Po drugie, motyw zachowania dewiacyjnego może być w istocie konformistyczny
(Becker przytacza tu literacki przykład początkującego lekarza, który wyręcza
jednego ze swych starszych kolegów w wykonaniu zabiegu nielegalnej aborcji -
musi to zrobić, aby "zaistnieć" w kręgach szanowanych lekarzy. Czyn
dewiacyjny jest więc tu etapem na drodze realizacji wartości
konformistycznych). Po trzecie wreszcie, dewiacyjne motywacje nie wydają się
Beckerowi niczym szczególnym - twierdzi on, że śmiało można założyć, iż
"normalni" ludzie także doświadczają impulsów dewiacyjnych, z tą tylko
różnica, że za nimi nie idą. Co ich powstrzymuje? Becker wskazuje tu na
zaangażowanie jednostki w konwencjonalne zachowania i instytucje, na związanie
z obowiązującym systemem norm. Jeśli ktoś dokonuje czynu dewiacyjnego na tym
etapie kariery, to nie dlatego, by miał jakieś specyficzne motywacje. Przyczyną
jest raczej słabe zaangażowanie w konwencjonalne instytucje, normy i wartości,
co powoduje, że jednostka taka ma. w wypadku ujawnienia jej dewiacji, niewiele
do stracenia (kłania się tu Travis Hirschi, którego teoria przedstawiona
została w poprzednim podrozdziale). Drugą przyczyna może być umiejętność
takiego neutralizowania norm, by nie stanęły na przeszkodzie dewiacji.
Neutralizacja ta odbywa się za pomocą technik opisanych przez Sykesa i Matzę (z
którymi również zapoznaliśmy przed chwilą).
2. Wytworzenie motywów dewiacyjnych.
O ile motywy dewiacyjne nie są konieczne w fazie swego rodzaju
"eksperymentowania" z dewiacją, a odwoływanie się do nich nie jest
potrzebne, by takie próby wyjaśnić, to musza one zostać wytworzone, by kariera
dewiacyjna mogła toczyć się dalej. Motywy dewiacyjne kształtują się najczęściej
w interakcji z dewiantami o dłuższym stażu - świadczyć może o tym wspólny dla
dewiantów określonej kategorii słownik motywów, czyli sposób, w jaki opisują
oni swoje motywacje. Jak przebiega wytwarzanie motywów dewiacyjnych - tego
dowiemy się w następnym rozdziale, poświęconym badaniom palaczy marihuany,
jakie przeprowadził Becker.
3. Przyłapanie i naznaczenie jednostki jako dewianta.
Na tym etapie kariery powstaje nowy status społeczny jednostki - od tego
momentu postrzegana jest jako "inna" i tak też traktowana. Becker
przywołuje tu dwa rozróżnienia, jakich dokonał Everett C. Hughes, jego
akademicki nauczyciel. Pierwsze z nich, to rozróżnienie na cechy główne statusu
i cechy posiłkowe. Cecha główna to taka, która odróżnia reprezentantów danego
statusu od reszty społeczeństwa; towarzysza jej cechy posiłkowe - w sposób
nieformalny, za to bardzo stereotypowy kojarzone z cecha główna, w wyniku czego
od posiadacza cechy głównej "odruchowo" oczekuje się, że
automatycznie posiadał będzie określone cechy posiłkowe.
Drugie rozróżnienie dotyczy statusu głównego i podporządkowanego. Wśród
wielu statusów społecznych, które jednocześnie posiada każdy z nas, jeden
wysuwa się na pierwszy plan i przez jego pryzmat jesteśmy postrzegani.
Przeważnie jest to status zawodowy, choć np. w przypadku przedstawicieli innych
ras jest to kolor skóry - i tak np. lekarz biały jest przede wszystkim
lekarzem, ale lekarz czarny będzie "najpierw" Murzynem, a lekarzem -
dopiero "potem" (Becker 1963).
Do czego zmierza Becker? Otóż bycie dewiantem, to, według niego, zarówno
status główny, jak i cecha główna naznaczonej jednostki. Np. naznaczenie
jednostki jako "przestępcy" usuwa w cień jej pozostałe statusy, a
ponadto wyposaża ją w cechy posiłkowe, kojarzące się w sposób stereotypowy z
określeniem "przestępca". Jeśli np. w poszukiwaniu pracy zgłosi się
znakomity fachowiec z odbytym wyrokiem, to teoretycznie jest to ni mniej ni więcej,
tylko dobry fachowiec, tyle, że z wyrokiem - w praktyce jednak będzie to przede
wszystkim "karany" (status główny), a dopiero potem dobry fachowiec.
W ten sposób dewiant raz naznaczony na całe życie pozostaje "innym".
4. Samospełniające się proroctwo.
Przez opisane wyżej naznaczenie, na obecnym etapie uniemożliwia się
jednostce pełnienie dotychczasowych ról społecznych, choćby sam fakt dewiacji w
niczym tu nie przeszkadzał. Dla przykładu, monarowscy "neofici"
(osoby wyleczone z nałogu narkotycznego) skarżą się często, że w nowym miejscu
pracy nadal są nazywani "ćpunami" i dyskryminowani przez kolegów, co
może nawet zmusić ich do porzucenia pracy (Siczek 1994). Podobnie, przestępca z
poprzedniego przykładu może mieć kłopoty ze znalezieniem pracy, mimo, że odbył
już swój wyrok - nikt bowiem nie chce zatrudniać "karanych".
Społeczeństwo odcina tu naznaczonej jednostce wszystkie drogi z wyjątkiem
jednej - dewiacyjnej.
5. Wejście do zorganizowanej grupy dewiacyjnej.
Jest to ostatni etap kariery dewiacyjnej - naznaczona jednostka, zepchnięta
na margines życia społecznego, akceptuje tu swoją dewiacyjną tożsamość, a grupa
wydatnie jej w tym pomaga, podsuwając gotowe, wypracowane systemy
racjonalizacji własnej dewiacji. Dzięki temu łatwiej jest odrzucić cały "normalny"
świat i kontynuować zachowania dewiacyjne. Nie bez znaczenia są tu także
"techniczne" możliwości, jakie stwarza grupa - np. lepszy dostęp do
narkotyków lub nauka technik złodziejskich.
Tyle Becker. Jego propozycja - jak zresztą wszystkie próby o charakterze
pionierskim i nowatorskim - nie jest wolna od wad i niedociągnięć. Dla
przykładu, tworząc typologię zachowań dewiacyjnych, Becker twierdził, że
wystąpienie reakcji społecznej jest niezbędne, by dany czyn zakwalifikować jako
dewiacyjny, ale używając terminu "dewiacja ukryta" milcząco uznał, że
dewiacjami są także czyny, które nie wyszły na jaw, a wiec w przypadku których
nie wystąpiła społeczna reakcja. Można by uszczypliwie powiedzieć, że Becker
był mniej radykalny, niż mu się wydawało, choć z drugiej strony to potknięcie -
jakby nieudaną negację "obiektywnego" wymiaru dewiacji - można uznać
za pewien plus tej koncepcji. Gdyby bowiem być konsekwentnym i ten
"normatywny" wymiar dewiacji całkowicie pozbawić znaczenia, to... przestałby
istnieć podstawowy przedmiot rozważań - zostałaby tylko reakcja, które to
pojęcie w pracach teoretyków naznaczania właściwie nie zostało zdefiniowane.
O ile typologia zachowań dewiacyjnych broni się, mimo wszystko, całkiem
dobrze, to sekwencyjny model dewiacji pozostawia o wiele więcej do życzenia.
Przede wszystkim Beckerowi zarzucić tu można przejaskrawienie relacji jednostka
- społeczeństwo: jednostka niemalże przypadkowo, "na próbę", popełnia
tu czyn dewiacyjny, a społeczeństwo konsekwentnie, krok po kroku, nieuchronnie
spycha ją do subkultury dewiacyjnej. W rzeczywistości sytuacja nie przedstawia
się tak skrajnie - jednostka może starać się przekonać "społeczną
widownię", że zachowanie dewiacyjne wcale nie miało miejsca, próbować
pomniejszyć rozmiary swej winy, a w przypadku niepowodzenia - minimalizować
skutki tej porażki. Teoretycy naznaczania dostrzegli zresztą później to
przeoczenie i opisali procedury takiego "targowania się", nazywając
je zaczerpniętym z etnometodologii terminem "uzgadnianie rzeczywistości".
Równie ciekawy jest tzw. proces normalizacji, kiedy "społeczna
widownia", zamiast "przylepiać", stara się "oderwać"
etykietkę - np. usiłując normalnie traktować osobę niepełnosprawna i nie
dostrzegać jej ułomności, mimo, iż jest ona wyraźnie widoczna.
Becker nie zwrócił także uwagi na zjawisko samonaznaczania, które ma
miejsce, gdy ludzie sami, mimo braku społecznej reakcji, przypinają sobie
dewiacyjne etykietki. (Najprostszy przykład: jeśli kradnę, to niezależnie od
tego, czy mnie złapią czy nie, mam przecież świadomość, że jestem złodziejem -
a tym samym naznaczam sam siebie i żadna reakcja społeczna nie jest do tego
potrzebna.) Zdarza się nawet, że tacy "dewianci z samonaznaczenia"
sami starają się przekonać "społeczną widownie" o swej inności i
wywołać reakcję społeczną - czyni to np. poborowy, udający przed komisją
"świra", by zostać uznanym za niezdolnego do służby wojskowej.
Co więcej, samonaznaczanie bywa czasem wręcz konieczne, by z dewiacji
powrócić do "normalności" - szczególnie w przypadku alkoholików i
narkomanów jest ono warunkiem rozpoczęcia skutecznej terapii, w myśl zasady, że
trzeba sięgnąć dna, by móc się od niego odbić. I tak np. wejście narkomana do
ośrodka leczniczo - terapeutycznego "Monaru" odbywa się poprzez
klasyczną "ceremonię degradacji statusu" (to kolejne pojęcie rodem z
etnometodologii): "nowy pacjent zostaje pozbawiony prywatności i wszelkich
praw, często jest, w swoim mniemaniu, upokarzany i obrażany. Traci wszystkie
swoje role i staje się elementem grupy" (Lignowska 1987). Dopiero w miarę
postępów terapii zyskuje coraz więcej praw, tworząc jednocześnie swa nową
tożsamość.
Szczególnie ciekawym przypadkiem samonaznaczania jest zjawisko
"samonaznaczania nonkonformistycznego". Kariera dewiacyjna jest tu
jakby odwrócona: zaczyna się od tego, że jednostka czuje się "inna",
świadomie kwestionuje ogólnie przyjęte normy i wartości, budując na negacji swą
tożsamość. Często wiąże się to z przynależnością do większej grupy (dobry
przykład: subkultury czy kontrkultury młodzieżowe). Jednostka określa swój
status główny (np. "jestem punk"), a następnie za pomocą rozmaitych
środków - ekstrawagancki wygląd, prowokujące zachowanie - stara się wywołać
negatywna reakcję społeczną. Jeśli się to uda, to status "innego"
zostaje tym samym społecznie potwierdzony.
Do zagospodarowania obszarów zdobytych przez teorię naznaczania ze
szczególną ochotą przystąpili przedstawiciele wspomnianej już etnometodologii.
O ile dla symbolicznych interakcjonistów norma społeczna, choć pozbawiona
dominującej roli, stanowiła wciąż ważny punkt odniesienia w rozważaniach nad
dewiacja, o tyle dla etnometodologów jest ona wysoce abstrakcyjnym i dosyć
nieokreślonym konstruktem funkcjonującym gdzieś w przestrzeni społecznej. Norma
nie wytycza reguł postępowania, lecz służy przede wszystkim jako podstawa
uzasadnienia czy wyjaśnienia własnego działania, jako "upiększony obraz
jego motywów" (Tittenbrun 1981). W praktyce działaniem ludzkim rządzą
bowiem nie tyle normatywne wytyczne, co mniej lub bardziej przypadkowe okoliczności,
a za pomocą normy można to działanie przekonująco uzasadnić, ale zazwyczaj już
po fakcie, o ile w ogóle zajdzie taka potrzeba - twierdzą etnometodologowie.
Normy dostarczają, ich zdaniem, pewnego poczucia czy pozoru porządku
społecznego. Jak to poczucie jest tworzone? - oto, co najbardziej ich ciekawi.
W centrum ich zainteresowania leżą właśnie procedury, za pomocą których ludzie
czynią swoje codzienne zachowania opisywalnymi i wyjaśnialnymi. W naszym
przypadku chodzi o procesy tworzenia takich definicji rzeczywistości, które
uzasadniają klasyfikowanie pewnych zachowań jako dewiacyjnych, i - co za tym
idzie - odpowiednie ich traktowanie.
Etnometodologiczny charakter miała analiza zasad tworzenia rejestrów
przestępczości dokonana przez znanych nam już Kitsusego i Cicourela. Inni
reprezentanci tej orientacji badali np. procedury, jakimi posługują się
psychiatrzy wojskowi diagnozując poborowych jako homoseksualistów, czy też
czynniki, jakie wpływają na urzędowe zaklasyfikowanie śmiertelnego wypadku jako
samobójstwa (Welcz 1985). Nie byłoby w takich badaniach nic oryginalnego, gdyby
nie to, że nie chodzi tu bynajmniej o procedury natury formalnej - wręcz
przeciwnie: przedmiotem badań są procedury niesformalizowane, często nawet
nieuświadamiane przez tych, którzy je stosują, a w dodatku niekoniecznie zgodne
z oficjalnymi zaleceniami. W praktyce bowiem każdy przypadek jest swego rodzaju
wyjątkiem; norma (tu: urzędowa procedura) może więc służyć jedynie jako pewna
wytyczna, której interpretacja należy do tych, którzy ją stosują.
Etnometodołogia stara się dociec, wedle jakich zasad dokonuje się takich
interpretacji.
Kończąc analizę teorii naznaczania oddajmy ponownie głos krytyce.
Najpoważniejsze wysuwane przez nią zarzuty dotyczyły tego, że teoria reakcji
społecznej nie jest w istocie teorią, lecz jedynie dość luźnym opisem zjawiska
dewiacji - wiele z podstawowych pojęć pozostało niezdefiniowanych, a działanie
reakcji społecznej niewystarczająco dokładnie opisane. Czyja reakcja?, kto
wchodzi w skład "społecznej widowni"?, jak ma wyglądać reakcja, aby
można było mówić o dewiacji?, jaka jest różnica między etykietkowaniem a innego
rodzaju kwalifikowaniem ludzi? - to przykładowe pytania na które teoria
naznaczania nie udzieliła zadowalających odpowiedzi (Pawłowska 1985).
Inny, często spotykany zarzut, dotyczy zbytniego zrelatywizowania dewiacji i
sprowadzenia jej do występowania reakcji społecznej. Wydaje mi się jednak, że
tu teoria reakcji broni się całkiem dobrze, gdyż większość autorów (spójrzmy
choćby na typologię Beckera) nie neguje "obiektywnego" wymiaru
dewiacji, lecz jedynie proponuje, by analizować ja poprzez pryzmat jej drugiego
wymiaru, czyli reakcji społecznej. Jak pisze Becker w artykule pt.
"Labelling Theory Reconsidered" (1973), w teorii tej chodziło o to,
by "powiększyć przestrzeń, braną pod uwagę w badaniu zjawisk dewiacyjnych,
o włączenie w nią działań innych osób, nie tylko domniemanego dewianta". W
artykule tym Becker proponuje nazwać perspektywę reakcji
"interakcjonistyczną teorią dewiacji", bowiem nazwy takie jak "teoria naznaczania" czy "reakcji społecznej"
sugerują skupienie się wyłącznie na naznaczaniu właśnie, podczas, gdy w
rzeczywistości zakres i ambicje tej teorii były o wiele szersze. Sam Becker na
przykład zajmował się także procesami powstawania norm społecznych, a nie tylko
reakcja na ich łamanie2.
Teorii reakcji społecznej zarzucano także zbytni determinizm i
nieodwracalność procesów naznaczania oraz pominięcie istotnego problemu
samonaznaczania. Z tymi zarzutami teoretycy reakcji poradzili sobie,
przynajmniej częściowo, z biegiem czasu, rozwijając teorię i opisując różnego
rodzaju mechanizmy naznaczania, z których część tutaj scharakteryzowaliśmy.
(Warto tu zaznaczyć, że koncepcja naznaczania kształtowała się na przestrzeni około
10 lat intensywnych polemik i dyskusji, zarówno wewnętrznych, jak i w
odpowiedzi na silną krytykę "z zewnątrz", ze strony przedstawicieli
innych orientacji, którzy w ten sposób mimowolnie także przyczynili się do jej
rozwoju.)
Jeśli zaś chodzi o wątpliwy status tej perspektywy jako teorii, to jej
twórcy bronią się tutaj, mówiąc, że... wcale nie twierdzili, iż jest to teoria,
a jedynie pewna próba spojrzenia na problem dewiacji od innej strony, tak, by
"skupić uwagę na tym, w jaki sposób naznaczanie umiejscawia człowieka w
okolicznościach, które utrudniają mu dalsze prowadzenie normalnego, codziennego
życia i przez to prowokują do \'nienormalnych\' działań" (Becker 1973).
Krytykując więc koncepcję naznaczania jako teorię w pełnym tego słowa znaczeniu,
oponenci ganią ją za to, czym w istocie nie była - broni się Becker.
Rękawicę rzucona przez krytykę zdecydował się natomiast podjąć J. Ditton,
który usiłował stworzyć teorię dewiacji sensu stricte. Efektem jego pracy jest
tzw. model fal kontroli, który tłumaczy, jak reakcja społeczna wpływa na
cykliczne zwiększanie się i zmniejszanie rozmiarów zjawisk dewiacyjnych.
Rozmiar dewiacji i siła reakcji ujmowane są tu jako czynniki wzajemnie na
siebie oddziałujące (Zamecka 1987).
Mimo, iż, jak widzimy, perspektywa reakcji społecznej nie zakończyła się na
dokonaniach Eriksona, Kitsusego i Cicourela czy Beckera, a wręcz przeciwnie,
intensywnie się rozwijała, to z biegiem lat utraciła popularność, którą
cieszyła się na początku, a którą przyniosło jej, przyznajmy, nie tylko
nowatorskie ujęcie problematyki dewiacji, ale także fakt, że utrafiła ona w
radykalne nastroje swej epoki. Wraz z kryminologia krytyczną, antypsychiatrią i
psychologią radykalna włączyła się ona w żywy w latach 60-tych nurt krytyki
panujących stosunków społecznych, podważając podstawy istnienia instytucji
totalnych - od więzień po szpitale psychiatryczne (Welcz 1985). O ile
przedstawiciele klasycznych teorii dewiacji traktowali dewiantów co najwyżej z
pewną wyrozumiałością, to radykałowie z kręgów teorii naznaczania darzą ich,
zdaje się, nieukrywaną sympatią, jako nonkonformistów, którzy przeciwstawiają
się zastanemu porządkowi lub są ofiarą społecznej niesprawiedliwości (Łoś
1976). Krytyce została poddana także nauka, w tym i socjologia, która, zamiast
zachować niezależność, by poddawać stosunki społeczne krytycznej analizie, dała
się zaprząc w służbę państwa i jego instytucji, działając na rzecz utrzymania
niesprawiedliwego status quo (Mucha 1983).
Lata 60-te należały więc do teorii naznaczania, lecz później w rozważaniach
nad dewiacją znów wzięły górę prądy bardziej konserwatywne, przede wszystkim
kierunek kontroli. Niemniej jednak najbardziej istotne "odkrycia"
dokonane w ramach perspektywy naznaczania na stałe weszły do kanonu teorii
socjologicznej i trudno dziś sobie wyobrazić poważna analizę zjawiska dewiacji
bez uwzględnienia czynnika reakcji społecznej.
Na tym zakończymy przegląd socjologicznych teorii zachowań dewiacyjnych -
choć bardzo skrótowy, był on tu konieczny, gdyż trudno byłoby przedstawić pracę
Beckera na temat palaczy marihuany bez osadzenia jej w szerszym kontekście jego
koncepcji oraz całej perspektywy reakcji społecznej, ta natomiast - by w pełni
zrozumieć jej sens i znaczenie -wymagała przedstawienia zarysu orientacji
tradycyjnych, jako tła, do którego pozostaje w kontraście.
W następnym rozdziale zobaczymy, jak Becker praktycznie zilustrował swą
koncepcję. Oto teoria naznaczania w działaniu.
STUDIUM PALACZY MARIHUANY HOWARDA S. BECKERA
Zamieszczone w "Outsiders" Beckera (1963) studium palaczy
marihuany stanowiło ilustrację przebiegu kariery dewiacyjnej, a ściślej mówiąc
- jej początkowych etapów. Studium to zawiera wiele elementów, które posłużą
jako punkty odniesienia w przeprowadzonych przeze mnie, opisanych w dalszej
części niniejszej pracy badaniach. Studium Beckera jest dwuczęściowe. Pierwsza
cześć, zatytułowana "Zostawanie użytkownikiem marihuany", stanowiąca
trzeci rozdział "Outsiders" opisuje przebieg drugiego etapu kariery
dewiacyjnej, czyli wyrabianie motywów dewiacyjnych. Część druga, zamieszczona w
rozdziale czwartym książki -"Używanie marihuany a kontrola społeczna"
- poświęcona jest temu. jak sobie radzą palacze z formalnymi i nieformalnymi środkami
kontroli społecznej, a patrząc pod kątem przebiegu kariery dewiacyjnej - co
robią, by nie przejść do etapu trzeciego, czyli: jak palić by "nie dać się
złapać" i uniknąć naznaczenia. Część z palaczy, których badał Becker, tkwi
w swego rodzaju subkulturowych gettach (w tym wypadku jest to środowisko
muzyków rozrywkowych, wśród których palenie marihuany jest bardzo powszechne i
uznawane za normalne), jednakże innym udaje się prowadzić "normalne"
życie i nie wypadać z pełnionych ról społecznych. Jak się przekonamy,
pozostawanie takim "dewiantem ukrytym" może być z socjologicznego
punktu widzenia nawet bardziej interesujące niż funkcjonowanie w dewiacyjnej
subkulturze.
1. ZOSTAWANIE UŻYTKOWNIKIEM MARIHUANY - WYRABIANIE MOTYWÓW DEWIACYJNYCH
Nad poszukiwaniem przyczyn, dla których ludzie sięgają po marihuanę i inne
środki psychoaktywne od lat pracują naukowcy różnych specjalności. Poszukiwania
takie to przede wszystkim domena psychologów, którzy co rusz wysuwają takie czy
inne koncepcje na ten temat. Jednak nawet, jeżeli takie przyczyny uda się
znaleźć, to nie wyjaśnia to, zdaniem Beckera, dwóch istotnych kwestii:
1. postępowania tych użytkowników, u których nie doszukano się tych przyczyn
(np. cech psychicznych) - a okazuje się że takich "normalnych"
użytkowników jest w każdej badanej grupie stosunkowo wielu;
2. bardzo dużej zmienności postaw jednostki wobec narkotyku na przestrzeni
czasu.
Psychologiczne wyjaśnianie palenia marihuany okazuje się więc, według
Beckera, niewystarczające, a może i w ogóle niepotrzebne, bowiem powyższe
problemy można rozwiązać następująco:
ad 1. palenie marihuany, a ściślej: czerpanie zeń przyjemności, wyjaśniamy
jako czynność wyuczona, gdzie podłoże psychiczne nie gra szczególnej roli, a
tym samym "normalni", nie posiadający określonej cechy psychicznej
użytkownicy nie stanowią problemu;
ad 2. zmiany zachowań staną się zrozumiałe, jeżeli uznamy je za efekt zmian
w koncepcji jednostki na temat narkotyku, jakie dokonują się na przestrzeni
czasu, a które zależą od etapu kariery, na którym znajduje się użytkownik.
Trzeba w tym miejscu podkreślić, że marihuana nie wywołuje uzależnienia
fizycznego, nie może więc być mowy o nałogu, czyli paleniu w celu uniknięcia
przykrych konsekwencji braku narkotyku - tzw. objawów abstynencyjnych (więcej
na ten temat dowiemy się w rozdziale III). Palenie - zakłada Becker - odbywa
się dla przyjemności i ma charakter nieprzymusowy.
Ponadto, jak pamiętamy z charakterystyki pierwszego etapu kariery
dewiacyjnej, nawet, jeśli domniemany motyw rzeczywiście istnieje, to nie ma co
zaprzątać sobie nim głowy, gdyż jest on nieistotny, nie różnicuje bowiem tych,
którzy dokonują czynu dewiacyjnego, od tych, którzy tego nie robią, gdyż ci
drudzy także mogą odczuwać taką pokusę.
Przejdźmy do konkretów. "Kandydat na palacza" wie, że inni palą,
żeby być "on high", czyli mieć "odlot" lub
"odjazd" - "upalić się"3, ale
nie wie, co to konkretnie oznacza. Jest ciekawy nowego doświadczenia, ale nie
wie, jakie się ono okaże, a nawet trochę się boi, że będzie to coś więcej, niż
oczekiwał. Nowicjusz taki próbuje marihuany, lecz - ku swojemu zaskoczeniu -
nie upala się wcale. Dlaczego? Prawdopodobnie dlatego, że pali w niewłaściwy
sposób - wchłania niewystarczająca ilość środka, by nastąpiła intoksykacja.
Nowicjusz musi więc nauczyć się palić.
Krok 1. Nauka techniki palenia.
Cześć osób, które pierwszy raz palą marihuanę, nie paliła wcześniej także
papierosów, jednak nawet palacze tytoniu mogą tu mieć pewne problemy. Oto, jak
jeden z informatorów Beckera opowiada o swym pierwszym doświadczeniu:
"Paliłem ją tak, jak pali się normalnego papierosa. Kolega powiedział:
\'Nie, nie tak\'. Powiedział: \'Zassaj ją, wiesz, wciągnij i trzymaj w płucach
aż... na jakiś czas\'. Inny mówi o początkujących palaczach: "Problem z
takimi ludźmi jest taki, że oni nie palą jej dobrze. Albo nie trzymają
wystarczająco długo, albo biorą za dużo powietrza, a za mało dymu (...).
Mnóstwo ludzi nie pali jej tak jak trzeba, więc naturalnie nic się nie
dzieje"4.
Nauka techniki palenia odbywa się poprzez instrukcje otrzymywane od
doświadczonych palaczy lub poprzez naśladownictwo. Jest koniecznym warunkiem
postrzegania marihuany jako źródła przyjemności, co nie znaczy, że warunkiem
wystarczającym. Bywa bowiem tak, że nowicjusz, choć pali prawidłowo, nadal nie
czuje efektów. Przed nim następny krok.
Krok 2. Nauka dostrzegania efektów.
Nie mogący się upalić nowicjusz może dojść do wniosku, że jest odporny na
działanie marihuany, albo nawet, że cała rzecz jest mistyfikacja, a obserwowani
przez niego palacze po prostu udają lub przesadzają. Rezygnuje wtedy z dalszych
prób. Jeżeli jest bardziej uparty to pali dalej, usiłując dostrzec efekty
poprzez obserwację innych palaczy lub rozmowy z nimi: pyta ich o oznaki
upalenia i próbuje odnieść je do siebie -odnaleźć wśród swych własnych doznań.
Problemy z dostrzeganiem efektów występują zresztą nie tylko u
początkujących palaczy. Kłopoty takie mają także na przykład nałogowi
konsumenci alkoholu, heroiny lub środków uspokajających, którzy przestają palić
marihuanę, gdyż jej działanie przesłonięte jest przez pozostałe środki; nie
umieją oni wyróżnić działania marihuany spośród wpływu innych substancji.
Podobnie jest z palaczami marihuany, którzy palą non-stop i są cały czas
upaleni: brak "punktu odniesienia" - normalnego stanu świadomości -
sprawia, że przeważnie zaprzestają oni na jakiś czas palenia, by ponownie móc
odczuć różnicę.
Jednak umiejętność dostrzegania efektów, choć konieczna, by dalej palić,
także nie wystarcza, bowiem pierwsze odczuwane efekty są dość nieokreślone,
jeśli chodzi o przyjemność, bądź wręcz nieprzyjemne, nawet bardzo:
"Zaczęła działać i nie wiedziałem, co się dzieje; wiesz, było mi bardzo
niedobrze. Chodziłem po pokoju, próbując się wydostać, wiesz, przeraziło mnie
to, wiesz". Inny palacz opisuje: "Czułem, że wariuję, wiesz (...).
Nie mogłem podtrzymać rozmowy, a moje myśli błądziły, cały czas myślałem, och,
nie wiem, dziwne rzeczy, słyszałem muzykę inaczej... Miałem uczucie, że nie
mogę rozmawiać z nikim. Że zgłupieje całkowicie." Oprócz takich doznań,
nowicjusz może także czuć męczące pragnienie, mrowienie, mdłości, może też
tracić orientacje w czasie i przestrzeni.
Jeżeli nie chce w tym momencie dać za wygraną i zrezygnować z dalszych prób,
to musi uczynić kolejny krok.
Krok 3. Nauka cieszenia się efektami.
Nowicjusz musi tu zredefiniować swe doznania, czyli zdecydować, że efekty
odczuwane dotąd jako nieokreślone lub wręcz niemiłe, sprawiają mu przyjemność.
Podobnie jak poprzednie kroki, także i ten dokonuje się w interakcji z
doświadczonymi palaczami - odbywa się to poprzez zminimalizowanie odczuć
negatywnych i podkreślenie, że są one tymczasowe, przy jednoczesnym zwracaniu
uwagi na przyjemne strony osiąganych stanów. Jeden ze "starych"
palaczy mówi o tym tak: "Trzeba ich upewniać, tłumaczyć, że nie wariują
ani nic takiego, że wszystko będzie w porządku. Musisz im mówić, żeby się nie
bali (...) I opowiedz jakąś swoją historię, wiesz: \'To samo działo się ze mną.
Polubisz to za chwilę.\' Poza tym, widza, że ty robisz to samo, i nic okropnego
ci się nie dzieje, i to daje im więcej pewności." Inny palacz, widząc, że
nowicjuszka jest bliska histerii, gdyż wydaje jej się, że jest w połowie w
pokoju, a w połowie na zewnątrz, mówi:"(...) Dałbym wszystko, by się tak
upalić. Nie upaliłem się tak od lat." - i w ten sposób pomaga jej
zredefiniować doznania.
Tak zwane "negatywne odjazdy" sprawiają czasem problemy nawet
doświadczonym palaczom. Przeważnie przypisują oni wtedy winę zbyt dużej ilości
wypalonej marihuany lub jej nadspodziewanie dobrej jakości i są na przyszłość
ostrożniejsi, lecz jeśli problem negatywnych doznań powraca, a palacz nie umie
poradzić sobie z nimi, to może to prowadzić do zaniechania palenia.
Jeśli nowicjusz pomyślnie przejdzie wszystkie opisane stopnie, to umie już
czerpać przyjemność z palenia marihuany - motyw dewiacyjny został wyrobiony. O
ile jednak wyrabianie motywu dewiacyjnego może być w przypadku eksperymentów z
marihuaną dość pociągające, to kolejny etap "kariery dewiacyjnej" -
przyłapanie i naznaczenie dewiacyjna etykietką -jest już znacznie mniej
atrakcyjny i większość "dewiantów" (na razie -"ukrytych")
pragnęłaby go za wszelka cenę uniknąć. Części z nich nie udaje się to i kończą
swa \'\'karierę" w subkulturowych, dewiacyjnych gettach, lecz wielu udaje
się pozostać w ukryciu - im właśnie Becker poświęca szczególną uwagę. Oto jak
sobie radzą.
2. PALENIE MARIHUANY A KONTROLA SPOŁECZNA
Poprzedni podrozdział zakończyliśmy w momencie, gdy eksperymentujący z
marihuaną nowicjusz nauczył się czerpać przyjemność z jej palenia. To jednak
nie wystarczy, by dalej palić. Trzeba bowiem przeciwstawić się kontroli
społecznej, czemu poświęcony jest niniejszy podrozdział. Poznamy w nim
"sekwencję zdarzeń i doświadczeń, poprzez które osoba staje się zdolna do
dalszego używania marihuany, pomimo wypracowanej kontroli społecznej, która
działa, by zapobiec takiemu zachowaniu". Inaczej mówiąc, chodzi tu o to,
jak palić marihuanę w sytuacji, gdy jest to nielegalne i powszechnie uznawane
za złe, a mimo to robić to dalej i czerpać z tego przyjemność.
Droga palacza marihuany składa się, zdaniem Beckera, z trzech etapów:
1. początkujący (beginner) - ten, który dopiero zaczyna palić i uczy się
czerpać z tego przyjemność;
2. palacz okazjonalny (occasional user) - pali sporadycznie, w zależności od
możliwości lub nadarzającej się okazji;
3. palacz regularny (regular user) - pali stale i systematycznie; często
jest to jego codzienny zwyczaj.
Przejście od pierwszego do drugiego, a następnie do trzeciego etapu, wiąże
się z wyraźną zmiana postawy wobec norm społecznych, a szerzej - z
umiejętnością unikania środków kontroli społecznej. Środki te Becker dzieli na
trzy grupy:
1. ograniczenia dostępu do marihuany oraz ryzyko wiążące się z jej zakupem,
wynikające z nielegalności tego środka;
2. konieczność zachowania tajemnicy przed niepalącymi z najbliższego
otoczenia;
3. społeczna definicja palenia marihuany jako niemoralnego i złego.
Oto, jak działa ta trojakiego rodzaju kontrola w praktyce, i jak palacze
radzą sobie w tej sytuacji.
1. Kontrola przez utrudniona dostępność.
Marihuana, jako środek nielegalny, nie jest łatwo i powszechnie dostępna -
aby uzyskać dostęp, trzeba mieć wyrobione "dojścia". Najszybciej
można je wyrobić poprzez kontakty z innymi palaczami i osadzenie się w ich
środowisku. To właśnie grupa umożliwia zwykle pierwsze spróbowanie marihuany
(stadium: palacz początkujący) oraz przejście do częstszego palenia (stadium:
użytkownik okazjonalny). O ile palacz okazjonalny może jeszcze zdać się na
przypadek i okazję, to aby zostać użytkownikiem regularnym, trzeba nauczyć się
samemu zdobywać marihuanę, a najlepiej -mieć do niej stały dostęp.
Kluczowym momentem jest tu dokonanie pierwszego zakupu, co wiąże się z
przełamaniem strachu przed kupowaniem oraz posiadaniem marihuany. Nie wszyscy
umieją to zrobić - ci nigdy nie zostają regularnymi palaczami. Jednak pierwszy
zakup (o ile, oczywiście, jest udany) powoduje zazwyczaj rewizje poglądów na
temat ryzyka: okazuje się, że jeśli zachowane są podstawowe środki ostrożności,
to kupowanie marihuany nie niesie z sobą tak dużego zagrożenia, jak mogło się
wcześniej wydawać, a jakiekolwiek problemy zdarzają się rzadko i polegają
przeważnie na utracie źródła zaopatrzenia (aresztowanie dealera). Trzeba wtedy
wyrobić sobie inny kontakt - przedstawia to tym mniejsze trudności, im bardziej
palacz osadzony jest w szerszej grupie użytkowników.
2. Kontrola przez konieczność zachowania tajemnicy.
O ile kupowanie i posiadanie marihuany może pociągnąć za sobą konsekwencje
prawne, to fakt jej palenia naraża także na sankcje -formalne lub nie - ze
strony niepalącego otoczenia. Becker opisuje ten proces w kategoriach
wyposażenia palacza (przez rodzinę, przyjaciół, zwierzchników czy kolegów z
pracy) w cechy posiłkowe, kojarzone z cechą główną jaka jest używanie
narkotyków. Cechy takie to np. nieodpowiedzialność, niemożność kontroli
własnego zachowania, a nawet niepoczytalność. Efektem może być ostracyzm ze
strony środowiska, zwolnienie z pracy, utrata miłości i przyjaźni osób
bliskich.
Na poziomie początkującego, palenie wiąże się jedynie z koniecznością
przełamania oporu. Pomaga w tym kontakt z innymi palaczami - nowicjusz widzi,
że palą, nawet regularnie, bez żadnych konsekwencji - a z pomocą przychodzą tu
mechanizmy neutralizacji. Stadium palenia okazjonalnego także nie niesie zbyt
dużych problemów -tajemnicę zachować nietrudno, ponieważ palenie ogranicza się
tylko do spotkań z innymi palaczami, na tym etapie niezbyt jeszcze częstych.
Poważniejsze przeszkody wyrastają dopiero przy wkraczaniu w stadium palenia
regularnego.
Aby zostać palaczem regularnym, użytkownik marihuany ma do wyboru dwie
drogi. Może ograniczyć do minimum kontakty z niepalącymi, czyli zamknąć się w
subkulturze palaczy, jak jeden z informatorów Beckera, który mówi: "Nie
ożeniłbym się z osobą, która byłaby przeciwna mojemu paleniu, wiesz, mam na
myśli to, że nie poślubiłbym kobiety, która byłaby tak nieufna, że bałaby się,
że coś zrobię... że na przykład okaleczę się lub będę próbował okaleczyć
kogoś." Gdy regularny palacz wiąże się z osobą niepalącą, to przeważnie
wraca do palenia okazjonalnego.
Jest jednak inna droga: są palacze, którym udaje się palić, a mimo to normalnie
funkcjonować w środowisku niepalących (choć w większym stopniu dotyczy to
otoczenia zawodowego niż rodziny). Mogą tak postępować dzięki temu, że
przekonali się, iż można palić niemal "pod nosem" niepalących, i
wcale nie musi to być widoczne, jeśli tylko umie się kontrolować efekty. By
zdobyć taką pewność, zazwyczaj wystarcza jedno pozytywne doświadczenie: "W
nocy byłem na dość ostrej imprezie. Upaliłem się mocno (...) Tak mocno, że gdy
szedłem do pracy, to ciągle byłem upalony, a miałem do wykonania bardzo ważną
prace. Musiałem być właściwie doskonały - chodziło o sprzęt precyzyjny. Szef
przygotowywał mnie od wielu dni, wyjaśniając, co i jak (...) Mniej więcej za
kwadrans czwarta odlot mi się wreszcie skończył i pomyślałem: \'Jezu! Co ja
robię?\' Poszedłem do domu. Nie spałem prawie całą noc, martwiąc się, czy
spieprzyłem tą robotę, czy nie. Następnego dnia przeszedłem do pracy i okazało
się, że tą pieprzoną robotę wykonałem perfekcyjnie. Od tamtej pory się więcej
nie martwię - parę razy przyszedłem do pracy całkiem bez głowy. Nie mam żadnych
kłopotów."
Aby uniknąć ostracyzmu, niekoniecznie trzeba umieć kontrolować efekty
działania marihuany. Niektórzy palacze nie maja po prostu takiej potrzeby:
"Oni nigdy nie zauważają, że jestem upalony. Zwykle jestem, ale oni nie
wiedzą. Zawsze miałem reputację, przez całą szkołę średnią, takiego trochę
dziwaka, więc czego bym nie zrobił, to nikt nie zwróci za bardzo uwagi. Więc
mogę być upalony właściwie wszędzie."
3. Kontrola poprzez zinternalizowane normy społeczne.
Zdaniem Beckera, podstawowe "imperatywy moralne", które w
powszechnym mniemaniu narusza palacz marihuany, to odpowiedzialność jednostki
za swoje dobro oraz konieczność racjonalnego kontrolowania swego zachowania.
Stereotyp narkomana przeczy jednemu i drugiemu, zakładając ponadto zniewolenie
przez narkotyczny nałóg. Palacz marihuany musi wyzwolić się spod presji takich
stereotypów. Aby je zneutralizować, stosuje szereg usprawiedliwień i
racjonalizacji, przy czym na każdym etapie wyglądają one inaczej. Strategia
stosowana tu przez palaczy polega na tym, że odrzuca się konwencjonalne,
stereotypowe poglądy, uznając je za opinie niedoinformowanych outsiderów, i
zastępuje je własnymi przekonaniami, wyrobionymi dzięki swemu własnemu
doświadczeniu i w drodze kontaktów z innymi palaczami. Są to właściwie gotowe
racjonalizacje, wypracowane i podsuwane przez grupę.
Na poziomie początkującego wystarczy pewne "poluzowanie"
obowiązujących stereotypów, tak, aby wydawały się "nie całkiem" lub
"nie do końca" słuszne. Dzięki temu można w ogóle spróbować zapalić.
Aby przejść do stadium palenia okazjonalnego, użytkownik marihuany stosuje
następujące racjonalizacje:
- inni (niepalący) robią rzeczy, które są znacznie bardziej szkodliwe (np.
piją alkohol) i jest to powszechnie akceptowane, podczas, gdy palenie marihuany
jest w rzeczywistości zdrowsze;
- efekty palenia nie są szkodliwe, a wręcz przeciwnie: korzystne
("powodowało to, że czułem się pełen wigoru; daje to także duży apetyt.
Powoduje, że jesteś bardzo głodny. To jest chyba dobre dla ludzi, którzy mają
niedowagę." - mówi jeden z badanych Beckera)
- palenie jest kontrolowane: jest czas, kiedy dobrze jest zapalić, i jest
czas, kiedy nie należy tego robić. Takie trzymanie się "planu"
pozwala palaczowi tkwić w przekonaniu, że nie jest niewolnikiem narkotyku
(niezależnie od tego, jak częste palenie zakłada ów "plan")
Ogólnie rzecz biorąc, na tym etapie społeczne stereotypy dotyczące
narkotyków są interpretowane w ten sposób, że nie dotyczą marihuany,
szczególnie wtedy, gdy nie używa się jej za dużo.
Inaczej jest na kolejnym stopniu - użytkownika regularnego, dla którego
palenie jest systematycznym, a nierzadko i codziennym zwyczajem. Użytkownik
taki niebezpiecznie zbliża się w oczach swoich i innych ludzi -do wizerunku
zwyczajnego narkomana, "cpuna". Aby
oddalić te przykre skojarzenia, racjonalizuje swoje palenie następująco:
- aby przekonać siebie samego, że nie jest "narkomanem", robi
przerwy w paleniu. Brak przykrych konsekwencji odstawienia, a takowe przeważnie
nie występują, gdyż marihuana nie uzależnia fizycznie, uprawnia go do
stwierdzenia, że nie jest uzależniony: "Paliłem przez cały czas, potem
przestałem na cały tydzień, by zobaczyć, co się będzie działo. Nic się nie
stało. Więc wiedziałem, że wszystko jest ze mną w porządku. Od tamtej pory
palę, ile chce. (...)"
- regularny palacz wie, że marihuana, w powszechnej opinii, to pierwszy krok
do ciężkich narkotyków. Uważa jednak, że sama świadomość takiego
niebezpieczeństwa wystarcza, by się przed nim obronić;
- palacz twierdzi, że nie dotyczą go stereotypy (lub nawet naukowe teorie),
w świetle których zażywanie narkotyków jest efektem jakiegoś psychicznego
defektu czy słabości, gdyż uważa, że sam pali w innym celu, niż ucieczka od
rzeczywistości: "Więc uważam, że ludzie, którzy wchodzą w twarde narkotyki
i alkohol, jakieś stymulanty tego rodzaju, prawdopodobnie szukają ucieczki od
poważniejszych warunków, niż mniej lub bardziej okazjonalny palacz. Ja nie
czuję, bym uciekał przed czymkolwiek. Myślę, nawet zdaję sobie sprawę, że mam
jeszcze wiele do osiągnięcia, by się lepiej dostosować (...)".
Podsumowując: użytkownik marihuany może angażować się w palenie tylko w
takim stopniu, w jakim jest w stanie poradzić sobie z konwencjonalnymi sadami
na ten temat, uznając je za nieuprawnione poglądy wyrażane przez ludzi z
zewnątrz, i zastępując je własną perspektywą, zdobytą w drodze doświadczenia i
kontaktów z grupą.
CHARAKTERYSTYKA MARIHUANY I SPOŁECZNEGO TŁA JEJ UŻYWANIA
Po dokonaniu przeglądu socjologicznych teorii dewiacji społecznej oraz
przedstawieniu koncepcji "kariery dewiacyjnej" Howarda S. Beckera
pozostało nam scharakteryzowanie społecznego tła używania marihuany w miejscu i
czasie, w którym prowadził swe badania Becker - w USA lat 50-tych5 - oraz w
Polsce lat 90-tych, kiedy prowadzone były badania analizowane w niniejszej
pracy. Wcześniej jednak zapoznamy się z sama marihuana i jej działaniem na
ludzki organizm, uznałem bowiem, że pewna wiedza na ten temat pozwoli na
pełniejsze zrozumienie także społecznych elementów specyfiki używania tego
środka.
1. MARIHUANA I JEJ DZIAŁANIE
Marihuana - wśród użytkowników występująca także pod wieloma innymi nazwami,
jak np. grass, trawa lub trawka, ganja, ziele, marycha, by wymienić tylko kilka
najpopularniejszych - to ususzone liście lub kwiatostany konopi indyjskiej
(cannabis indica), w szczególności żeńskich osobników tej rośliny. Oprócz
konopi indyjskiej znana jest odmiana siewna (cannabis sativa), uprawiana
wyłącznie w celach przemysłowych, zawiera bowiem śladowe tylko ilości
substancji psychoaktywnych.
Konopie pochodzą ze środkowej Azji. Jak wykazują badania archeologiczne,
znane są ludziom od ok. 10 000 lat. Opisywane były w najstarszych zabytkach
literatury staroindyjskiej, "Rigvedach", pochodzących z XV - VIII w.
p.n.e., wiadomo również, że znane były Asyryjczykom, Scytom, a także w Chinach
i Tybecie. Konopie używane były dla celów rytualnych i religijnych oraz
przemysłowych: do produkcji płótna, lin, papieru oraz oleju. W VII w. n.e. za
sprawą Arabów konopie rozprzestrzeniły się na rejon wschodniośródziemnomorski,
skąd przeniknęły do Afryki. Do Europy dotarły w XV - XVIII w., a wraz z
kolonizatorami i murzyńskimi niewolnikami przedostały się do obu Ameryk.
W naszym kręgu kulturowym dużą popularność zdobyły konopie siewne, uprawiane
głównie dla włókna, natomiast konopie indyjskie i ich przetwory używane były
przede wszystkim w kręgach cyganerii artystycznej XIX-wiecznej Europy (w 1843
r. w Paryżu powstał Klub Haszyszystów, skupiający wybitnych ludzi pióra),
ponadto były szeroko wykorzystywane w medycynie, szczególnie w USA, jako
lekarstwo na cały szereg rozmaitych schorzeń. Obecnie konopie siewne nadal
uprawiane są - także w Polsce - dla celów przemysłowych, natomiast konopi
indyjskich używa się głównie w celach umownie zwanych rekreacyjnymi czy
relaksacyjnymi, choć prowadzone są także badania nad ich wykorzystaniem w
medycynie, o czym będzie jeszcze mowa.
W literaturze stosuje się bardzo wiele klasyfikacji środków psychoaktywnych
- właściwie w każdym podręczniku spotkać się można z innym podziałem, w
zależności od przyjętego przez autora kryterium: budowy chemicznej, działania
fizjologicznego czy wywoływanych efektów psychicznych. Ogólnie i skrótowo rzecz
ujmując, substancje te podzielić można na trzy grupy:
- stymulanty - środki pobudzające ośrodkowy układ nerwowy: zalicza się tu
np. amfetaminę, kokainę, a także kofeinę i nikotynę;
- depresanty - środki hamujące aktywność układu nerwowego: znajdujemy tu
farmakologiczne środki nasenne i uspokajające, opiaty -morfinę i heroinę, a
także alkohol; środki halucynogenne, zwane też - ze względu na swe właściwości
"ukazywania duszy", "rozszerzania umysłu" i powodowania
głębokiego wglądu w psychikę - psychodelicznymi (nie: psychodelicznymi)6, albo też psychomimetycznymi, w dużych dawkach
wywoływać bowiem mogą efekty przypominające objawy psychoz: halucynacje,
poczucie depersonalizacji, utratę kontaktu z otaczającą rzeczywistością.
Marihuana jest dość kłopotliwa do zaklasyfikowania, gdyż jej działanie na
system nerwowy jest wciąż słabo poznane, budowa chemiczna aktywnego składnika -
tetrahydrokannabinolu (w skrócie: THC) -zdecydowanie inna, niż pozostałych
substancji psychoaktywnych, a działanie bardzo zróżnicowane, w zależności od
proporcji różnych odmian THC zawartych w roślinie gest ich kilkadziesiąt),
sposobu zażywania, osobistego nastawienia użytkownika oraz otaczających go
warunków zewnętrznych. Stąd wielu autorów opisuje marihuanę zupełnie
oddzielnie, choć inni zaliczają ją do środków psychodelicznych, przy czym
niektórzy badacze uznają ją za "mały psychedelik", gdyż jej działanie
jest słabsze i łatwiejsze do kontrolowania niż "dużych psychedelików",
takich, jak LSD, meskalina, psylocybina czy DMT.
Innej natury podziałem jest rozgraniczenie na narkotyki "miękkie"
i "twarde" czy też "lekkie" i "ciężkie".
Spotykamy się z nim przede wszystkim przy okazji żywej ostatnimi czasy
społecznej dyskusji na temat legalizacji narkotyków. Do narkotyków
"ciężkich" zalicza się substancje silnie uzależniające (heroina,
kokaina), do "lekkich" - głównie marihuanę i haszysz.7
Jak twierdzą zwolennicy legalizacji, ze społecznego punktu widzenia
korzystnie byłoby uznać taki podział, gdyż szkodliwość, zarówno indywidualna,
jak i społeczna, środków "lekkich" jest niezmiernie niska w
porównaniu do "ciężkich", czego prawodawstwo większości krajów w
ogóle nie uwzględnia. Postulaty legalizacji narkotyków dotyczą przede wszystkim
właśnie "miękkich" środków - dyskusje przeważnie koncentrują się na
marihuanie i haszyszu, choć radykalny postulat legalizacji wszystkich
narkotyków także znajduje zwolenników.
Najpopularniejszym sposobem zażywania marihuany, a także innego przetworu
konopi - haszyszu, czyii wysuszonej i sprasowanej żywicy, jest palenie w
różnego rodzaju fajkach (od szklanych cygarniczek do papierosów, przez zwykłe
fajki, po wyrafinowane fajki wodne lub ziemne o orientalnym rodowodzie; lub w
postaci ręcznie skręcanych papierosów, tzw. jointów (w tym przypadku haszysz
najczęściej miesza się z tytoniem). O wiele rzadziej spotykane jest
przyjmowanie przez przewód pokarmowy - w postaci naparów, nalewek alkoholowych
lub ciastek z dodatkiem marihuany albo haszyszu.
Fizyczne efekty działania marihuany to przede wszystkim uczucie suchości w
ustach, zaczerwienienie oczu i przyśpieszone tętno. Najczęściej wymieniane
efekty psychiczne to dobry nastrój, niepohamowana wesołość i euforia, uczucie
spokoju, zadowolenia i optymizmu, odczucie wolniejszego upływu czasu zwiększona
empatia i wgląd w siebie, rozszerzenie percepcji, silniejsza koncentracja na
wybranych aspektach rzeczywistości, wzmożone odczuwanie bodźców zmysłowych -
intensywniejsze widzenie barw, głębsze słyszenie muzyki, silniejsze doznania
smakowe, zwiększona przyjemność płynąca z seksu. Niektórzy stan taki nazywają
"fenomenologicznym" postrzeganiem rzeczywistości, widzeniem świata
"na nowo" i odczuwaniem go "tu i teraz", bez filtru
tworzonego przez codzienne przyzwyczajenie (Corry, Cimbolic 1985). Po spożyciu
marihuany mogą także wystąpić efekty znacznie mniej przyjemne: zawroty głowy,
oszołomienie, drgawki, osłabienie, zaburzenia sprawności motorycznej i
koordynacji ruchów, stany lękowe, zamknięcie w sobie, niekontrolowany potok
myśli, nerwowość, poczucie depersonalizacji. Takie objawy wiążą się przeważnie
ze spożyciem zbyt dużej, ponadprzecietnej dawki THC, trzeba tu jednak
zaznaczyć, że o skutkach działania marihuany trudno powiedzieć cokolwiek
pewnego i jednoznacznego, w każdym poszczególnym przypadku zależą one bowiem od
bardzo wielu czynników: ilości, jakości i składu chemicznego marihuany i
haszyszu oraz proporcji różnych rodzajów zawartych w nich kannabinoli, sposobu
zażywania (marihuana palona działa prawie natychmiast, a wchłaniana przez
przewód pokarmowy - z pewnym opóźnieniem, ale za to dłużej); niebagatelne
znaczenie mają też "set" i "setting", czyli osobiste
nastawienie i stan psychiczny osoby przyjmującej środek oraz otoczenie
(towarzystwo, sytuacja) w którym się ona w danej chwili znajduje: "narkotyk
sam w sobie nie jest najważniejszym czynnikiem w powstawaniu i treści doznań
(...) On jedynie rozpoczyna reakcję łańcuchową psychicznych wrażeń, które
zależą od cech osobowości i środowiska (...) Zazwyczaj są to doznania w skali
od bardzo przyjemnych do wyjątkowo przerażających i nieprzyjemnych"
(Petrovic 1988). W skrócie powiedzieć można, że marihuana potęguje już
istniejący psychiczny stan jednostki i działa w charakterze
"wyzwalacza" jej nastrojów i emocji, często stłumionych i
nieuświadamianych.
Jeśli chodzi o wpływ długotrwałego palenia marihuany na organizm, to
generalnie uznaje się ją za środek o niewielkiej szkodliwości, szczególnie w
porównaniu np. z silnie uzależniającymi opłatami (morfina, heroina) czy nawet z
alkoholem. Niektóre opracowania, jak np. raport amerykańskiej National Academy
of Sciences z 1985 r., podają, że nie ma "żadnych dowodów na to, że
marihuana powoduje trwałe szkody dla zdrowia, prowadzi do cięższych narkotyków,
wpływa na strukturę mózgu lub powoduje uszkodzenia płodu" (Stafford 1983),
autorzy innego studium -"Ganja in Jamaica", opracowanego przez Center
for Studies in Narcotic and Drug Abuse w 1975 r., nie wykryli "żadnych
znaczących różnic klinicznych (psychiatrycznych, psychologicznych, medycznych)
między palącymi a grupą kontrolną" (Stafford 1983); podobnie ocenia
marihuanę wiele innych raportów powstałych na zamówienia rządowe, np. raport
kanadyjskiej Komisji Le Daina z 1972 r., lub brytyjski raport Wootton z roku
1968. Światowe statystyki nie notują ani jednego przypadku śmiertelnego
zatrucia marihuaną - dawka śmiertelna jest ok. 40 000 razy większa od tzw.
dawki efektywnej (czyli wywołującej pożądane rezultaty) a wiec w praktyce
niemal niemożliwa do spożycia (Gossop 1993).
Naukowcy zgodni są co do faktu, że marihuana nie uzależnia fizycznie - jej
odstawienie nie wywołuje narkotycznego głodu, może natomiast przez pewien czas
powodować nerwowość, niepokój, lek lub zakłócenia snu. można wiec mówić o
uzależnieniu psychicznym. Jeśli chodzi o inne efekty psychiczne długotrwałego
używania marihuany, to może ono negatywnie wpływać na pamięć, a i osób o
wrażliwej lub zachwianej psychice może powodować zaburzenia, np. uruchamiać
ukryte psychozy endogenne. Jako efekt długotrwałego palenia często wymieniany
jest tzw. syndrom amotywacyjny, czyli stan apatii, bierności, lenistwa i braku
zainteresowania czymkolwiek innym poza paleniem. Tu jednak napotkać można różne
opinie - wielu badaczy neguje istnienie związku palenia z poziomem motywacji
(Gossop 1993).
Niektórzy autorzy, godząc się z tym, że marihuana jest środkiem stosunkowo
łagodnym i mało szkodliwym pod względem psychologicznym czy fizjologicznym,
twierdza, że niesie ona niebezpieczeństwa natury społeczno - kulturowej, gdyż
jest środkiem obcym naszej kulturze i nie zintegrowanym z nią : "Dla Chińczyka
czy Indianina alkohol jest bardziej zgubny niż opium czy morfina, natomiast
odwrotnie jest w przypadku Europejczyka czy mieszkańca Ameryki Północnej. (...)
Sięganie po narkotyki nie odpowiadające duchowi cywilizacji jest bardziej
niebezpieczne, gdyż nie stymuluje podstawowych cech człowieka o danej
mentalności, lecz prowokuje nowe, obce." (Petrovic 1988) - tezę tę, choć nieudokumentowaną,
uznałem za warta przytoczenia, gdyż tak szeroka, niemal antropologiczna
perspektywa jest dość rzadko spotykana w rozważaniach na ten temat.
Innym zarzutem natury społecznej jest twierdzenie, że marihuana, choć sama
nie uzależnia, jest narkotykiem inicjacyjnym, pierwszym krokiem do innych,
"cięższych" środków, gdyż wrażenia dzięki niej uzyskiwane szybko
przestają użytkownikowi wystarczać i poszukuje on nowych, silniejszych doznań.
Jest to tzw. "teoria eskalacji" (Gossop 1993), której przeciwnicy
twierdzą, że nie jest ona przekonująco udokumentowana, a ponadto zarzucają jej
zwolennikom logiczny błąd w rozumowaniu: wiadomo, że większość narkomanów
rzeczywiście zaczynała od "miękkich" środków, ale nie znaczy to
wcale, że wszyscy użytkownicy tychże zawsze posuwają się dalej i zostają
narkomanami, podobnie, jak umiarkowane picie alkoholu tylko w nielicznych
przypadkach prowadzi do alkoholizmu.
Opisując działanie marihuany i skutki jej długotrwałego zażywania, starałem
się korzystać z najbardziej miarodajnych i wiarygodnych źródeł, do jakich udało
mi się dotrzeć, a o takie wciąż jest dosyć trudno w coraz większej ilości
ukazujących się na ten temat wydawnictw. Problem wszelkiego rodzaju narkotyków
wzbudza wiele emocji, a wydawnictwa na ten temat można, oczywiście nieco
przejaskrawiając, podzielić na takie, w których narkotyki są traktowane jak
całe zło tego świata (duża część antynarkotycznych materiałów propagandowych,
niektóre poradniki dla rodziców) oraz takie, według których narkotyki stanowią
panaceum na całe zło (tu przodują czasopisma undergroundowe oraz niektóre
pozycje literatury psychodelicznej). Każda ze stron podaje informacje, jakie są
dla niej wygodne, częstokroć nie odwołując się przy tym do żadnych źródeł.
Wciąż trudno o pozycje względnie zrównoważone i przynajmniej w minimalnym
stopniu obiektywne, a przede wszystkim rzetelne i wiarygodne, choć trzeba
przyznać, że w ostatnich latach sytuacja na naszym rynku wydawniczym poprawiła
się. W takich warunkach najlepiej będzie, jeśli każdy sam wyrobi sobie opinię
na ten temat, porównując możliwie jak najwięcej polsko- i obcojęzycznych źródeł
(patrz: wykaz cytowanej literatury)
Skoro jednak mówimy o negatywnych skutkach palenia marihuany, to warto dodać
słów kilka o jej pozytywnym oddziaływaniu. Pomijając korzyści, o których mówią
jej "rekreacyjni" użytkownicy, oraz szerokie zastosowanie w
XIX-wiecznej medycynie, trzeba tu wspomnieć o prowadzonych współcześnie
badaniach, z których wynika, że marihuana może być bardzo pomocna w leczeniu
astmy i niektórych chorób oczu, łagodzić skurcze mięśni w stwardnieniu
rozsianym, zwalczać nudności, będące skutkiem chemioterapii u pacjentów chorych
na raka i AIDS oraz działać antydepresyjnie, co wspomaga leczenie (Corry,
Cimbolic 1985; Robson 1997). Obecnie zastosowanie marihuany w medycynie
znajduje się - pomijając jednostkowe przypadki - na etapie badań naukowych oraz
postulatów i nacisków wywieranych przez środowiska lekarskie na władze. Póki
co, marihuana pozostaje w naszym kręgu kulturowym nielegalna, choć posiadanie
niewielkich jej ilości "na własny użytek" jest tolerowane (co nie
znaczy, że legalne) w coraz większej liczbie państw. Przyjrzyjmy się zatem, jak
sytuacja ta prezentowała się w Stanach Zjednoczonych lat 50-tych, a jak wygląda
we współczesnej Polsce.
2. PRAWNE I SPOŁECZNE UWARUNKOWANIA UŻYWANIA MARIHUANY W USA LAT
PIĘĆDZIESIĄTYCH
Do USA, a ściślej: do południowych stanów, marihuana jako używka dotarła pod
koniec XIX wieku wraz z meksykańskimi imigrantami, którzy przybywali na
Południe w poszukiwaniu pracy. O wiele szerzej konopie były wówczas znane jako
lek na cały szereg schorzeń, od zapalenia oskrzeli przez reumatyzm po histerię
i melancholie. Tak samo było zresztą z opium czy kokaina, szeroko stosowanymi
jako medykamenty.
Sytuacja ta zaczęła się zmieniać wraz z powstaniem tzw. "progressive
movement" - ruchu odbudowy moralnej amerykańskiego społeczeństwa.
Najbardziej spektakularnym efektem jego działania było wprowadzenie w 1919 r.
18-tej poprawki do konstytucji - całkowitej prohibicji alkoholu. Był to wyraz
przekonania, że w poważnych kwestiach społecznych nie może być mowy o
umiarkowaniu, gdyż tej skali narodowe problemy wymagają stosowania radykalnych
rozwiązań. Takie przekonanie legło także u podstaw regulacji prawnych
dotyczących narkotyków, choć w centrum uwagi znajdowały się wówczas opium i
kokaina, co związane było częściowo z ksenofobicznym nastawieniem do
mniejszości narodowych (opium jako używka było typowe dla Chińczyków, kokaina -
dla Murzynów). W latach 20-tych i 30-tych zakazano niemedycznego stosowania
kokainy, opium, morfiny i heroiny, a w większości stanów - także marihuany.
W roku 1933 zakończyła się prohibicja alkoholu. Poniosła całkowitą klęskę:
produkcja i handel alkoholem zeszły do podziemia, przez co urosła w siłę mafia,
co było chyba najbardziej widocznym skutkiem prohibicji w USA. W związku z
utrudnionym dostępem do alkoholu wzrosła popularność marihuany, która dotarła
do innych stanów USA, wciąż jednak pozostając używką mniejszości latynoskiej i
murzyńskiej. Cieszyła się także popularnością w środowiskach muzyków jazzowych.
Przełomowym momentem był rok 1930, kiedy w miejsce Biura ds. Prohibicji
powołano Federalne Biuro ds. Narkotyków, którego szefem został Harry J.
Anslinger. Rozpoczęła się "era Anslingera" - okres intensywnej
kampanii antymarihuanowej. Dla Harry\'ego Anslingera walka z marihuaną stanowiła
jego idee fixe - uruchomiona została ogólnokrajowa akcja propagandowa,
ostrzegająca przed marihuaną: "Uwaga! Młodzi i starzy! Papierosa z
marihuaną możecie dostać od przyjaźnie nastawionego obcego. Zawiera on zabójczy
narkotyk \'marihuanę\', w którym kryje się morderstwo! obłęd! śmierć! Uwaga!
Handlarze marihuana są przebiegli! Mogą włożyć ten narkotyk do herbaty,
koktajlu lub do papierosa" (Corry, Cimbolic 1985); "Zarówno
długotrwałe używanie dużych dawek przez nałogowców, jak i pojedyncza dawka
zażyta przez nowicjusza mogą powodować maniakalne czyny przestępcze. Co więcej,
nawet małe ilości mogą zniszczyć siłę woli oraz zdolność do kontroli myśli i
działania, uwalniając wszelkie złe skłonności" (Stafford 1983) - alarmowały
rządowe plakaty. Sensacyjny ton wypowiedzi Anslingera podchwyciła prasa,
namiętnie relacjonując historie o przestępstwach popełnionych rzekomo pod
wpływem marihuany: "Cała rodzina została zamordowana przez młodego
narkomana na Florydzie. Policjanci zastali go miotającego się w ludzkiej
rzeźni. Zabił siekierą swego ojca, matkę, dwóch braci i siostrę. Wyglądał jak w
obłędzie. (...) Policjanci znali go jako normalnego, raczej spokojnego młodego
człowieka; teraz był w godnym pożałowania szaleństwie. Znaleźli powód. Chłopak
powiedział, że był w nałogu palenia czegoś, co jego młodzi przyjaciele nazywali
"muggles" - jest to dziecięca nazwa marihuany" - pisały
amerykańskie gazety (Becker 1963).
W 1937 roku uchwalono Marihuana Tax Act - ustawę, mocą której marihuana została
zdelegalizowana na szczeblu federalnym, a jej używanie lub rozprowadzanie
groziło surowymi karami: 5-10 lat więzienia za pierwsze przestępstwo, 10 - 40
lat za drugie. W 1941 r. konopie zostały wykreślone także z amerykańskiej
farmakopei. Mając po swojej stronie prawo, Anslinger skierował swą uwagę na
użytkowników zakazanego środka, przede wszystkim na kręgi muzyków jazzowych,
rozpoczynając kampanię przeciwko nim. Nieprzejednane stanowisko w kwestii
narkotyków zachował aż do końca urzędowania na swym stanowisku (po 1960 r.
kontynuował działalność na forum ONZ), ignorując wyniki przedstawianych mu
opracowań naukowych, np. raportu Komisji La Guardii z 1944 r., który na
podstawie szczegółowych badań przeprowadzonych wśród palaczy w Nowym Jorku
stwierdzał, że nie ma przekonujących dowodów na fizyczną, psychiczną ani
społeczną (agresja, przestępczość) szkodliwość marihuany (Robson 1997). W
międzyczasie, w 1951 i 1956 r., Kongres USA uchwalił kolejne, najostrzejsze w
historii Stanów Zjednoczonych prawa dotyczące narkotyków. Choć powodem był
wzrost popularności heroiny, to prawa te dotyczyły wszystkich narkotyków, a
więc także marihuany (Hamowy 1990).
Gwałtowny wzrost popularności marihuany także wśród białej młodzieży,
pojawienie się na masową skalę LSD i innych psychedelików oraz pierwsze ruchy
społeczne na rzecz legalizacji narkotyków to kwestia dopiero lat 60-tych -
ruchu hippisowskiego i psychedelicznej rewolucji "dzieci - kwiatów".
Ten okres nas już jednak nie interesuje - celem naszym było bowiem rozeznanie
sytuacji, jaka panowała w czasie badań Howarda Beckera.
Jak się przekonaliśmy, marihuana była wówczas środkiem używanym niemal
wyłącznie wśród czarnej i latynoskiej mniejszości oraz w kręgach muzyków
jazzowych, a społeczne przekonania na jej temat zostały ukształtowane przez
oszczerczą, zafałszowaną kampanię propagandowa, odwołującą się do strachu i
ksenofobii. Ukształtował się wówczas amerykański "mit ćpuna" -
użytkownika marihuany jako człowieka agresywnego i niebezpiecznego,
nieobliczalnego w swych skłonnościach i zachowaniach.
Nic dziwnego, że w takiej sytuacji zdobywanie marihuany wiązało się z dużymi
trudnościami i wymagało posiadania odpowiednich "dojść", a jej
użytkownicy zamykali się w subkulturowych gettach - jeśli zaś funkcjonowali w
"normalnym" środowisku, to zmuszeni byli trzymać swój zwyczaj w
ścisłej tajemnicy.
3. SYTUACJA PRAWNA I UWARUNKOWANIA SPOŁECZNE W POLSCE W LATACH
DZIEWIĘĆDZIESIĄTYCH - TŁO BADAŃ
Jeśli nie liczyć narkotycznych eksperymentów bohemy artystycznej okresu
międzywojennego, a także charakterystycznych dla tamtego okresu zjawisk:
uzależnienia od morfiny, częstokroć wynikłego ze stosowania jej w terapii
medycznej, oraz rozpowszechnionego wśród uczniów i studentów wdychania eteru
(Bielewicz 1988), to z początkami zażywania narkotyków jako zjawiska
społecznego o kształcie przypominającym dzisiejszy mamy do czynienia pod koniec
lat 60-tych. Wówczas ograniczone było ono jednak do środowisk o charakterze
subkulturowym, głównie hippisów. Narkomania jako zjawisko masowe zaistniała pod
koniec lat 70-tych - przełomowe znaczenie miało tu opracowanie krajowych,
domowych metod przetwarzania maku i produkcji "polskiej heroiny"
(Staszewski, Borucka 1990), a największe jej nasilenie wystąpiło wraz z
nastaniem kolejnej dekady. Polska narkomania była zjawiskiem bardzo
specyficznym: ponad 90% osób uzależnionych stanowili użytkownicy opiatów
rodzimej produkcji, wytwarzanych domowymi sposobami ze słomy makowej
(Chruściel, Korozs 1988). Poza tym używano głównie farmaceutycznych środków
odurzających i psychotropowych, nierzadko pochodzących z włamań do aptek, oraz
środków wziewnych (kleje, rozpuszczalniki).
W latach 80-tych zjawisko narkomanii znalazło szeroki oddźwięk w
mass-mediach oraz w społeczeństwie - powstały organizacje, mające za cel przeciwdziałanie
i zwalczanie narkomanii: "Monar", Towarzystwo Zapobiegania
Narkomanii, Towarzystwo Rodzin i Przyjaciół Dzieci Uzależnionych "Powrót z
U", Katolicki Ruch Antynarkotykowy "Karan". Jednak aż do połowy
lat 80-tych brak było w zasadzie regulacji prawnych, dotyczących narkotyków,
nie licząc kilku paragrafów ustawy o środkach narkotycznych i odurzających z
roku 1951, cenzury nałożonej w 1981 r. na publikacje propagujące narkotyki lub
mogące służyć jako instruktaż do ich używania, i wydanego w 1983 r. rozporządzenia
Ministerstwa Rolnictwa i Gospodarki Wodnej, dotyczącego rejestracji upraw maku
i wykupu słomy makowej (Chruściel, Korozs 1988). Ponieważ nieprzystające do
wymogów sytuacji prawo sprzyjało rozwojowi narkomanii, konieczne stało się
pilne uregulowanie tej kwestii.
W dniu 31. I 1985 r. Sejm uchwalił Ustawę o Zapobieganiu Narkomanii (Dz. U.
z dn. 12. II 1985, Nr 4, poz. 15; pełny tekst ustawy wraz z komentarzem i
objaśnieniami: Chruściel, Korozs 1988). Ustawa ta została skonstruowana w
oparciu o koncepcje profilaktyczno - leczniczą zapobiegania narkomanii: nie
karała posiadania, używania ani zakupu narkotyków, natomiast nakładała dosyć
surowe sankcje za ich wytwarzanie, sprzedaż oraz przywóz z zagranicy,
szczególnie jeśli w grę wchodziły duże ilości środków oraz materialna korzyść
osoby popełniającej przestępstwo. Ścisłej rejestracji i kontroli została
poddana uprawa maku i konopi dla celów przemysłowych, aby uniemożliwić
wykorzystanie ich jako surowców do produkcji narkotyków.
Ostrze ustawy było więc wymierzone przede wszystkim w producentów i
handlarzy, jeśli zaś chodzi o osoby uzależnione, to nacisk położono na ich
leczenie i rehabilitację, a nie karanie, jak również na działania
profilaktyczne i wychowawcze, zapobiegające rozwojowi narkomanii.
Na wady tej ustawy skarżyła się przede wszystkim policja - aby udowodnić
handel lub produkcję narkotyków, trzeba było bowiem złapać przestępcę na
gorącym uczynku, co jest niezwykle trudne. Posiadanie nawet dużych ilości
nielegalnych środków nie niosło ze sobą żadnych konsekwencji poza ich
konfiskatą.
W okresie obowiązywania tej ustawy całkowicie zmieniła się struktura
spożycia narkotyków: o ile w latach 80-tych dominowały rodzimej produkcji
przetwory maku, to wraz z nadejściem lat 90-tych gwałtownie wzrosła popularność
innych środków, przede wszystkim amfetaminy oraz marihuany, choć także środków
psychedelicznych, jak LSD czy ecstasy. Było to zwią, me przede wszystkim z
otwarciem granic oraz relatywnym spadkiem cen sprowadzanych z zachodu towarów.
O ile dawniej wytwarzany z maku "kompot" można było kupić na tzw.
"bajzlach" - zwyczajowo określonych miejscach w wielkich miastach,
tak obecnie dealerzy sprowadzanych z zachodu produktów wkroczyli ze swą oferta
do klubów, pubów i szkół. Zjawisko zażywania środków psychoaktywnych nabrało
znacznie bardziej masowego charakteru - w badaniach prowadzonych w 1991 r. w
warszawskich szkołach ponadpodstawowych, 9% uczniów przyznało się do kontaktu z
marihuaną lub haszyszem (przy czym wśród uczniów liceów ogólnokształcących - aż
13%), 4,5% - z amfetaminą, 1,5 % - ze środkami halucynogennymi
(psychodelicznymi) (Zieliński 1992). Tendencja jest wzrastająca: w badaniach z
1995 r. marihuany próbowało już 21% uczniów klas pierwszych i 33% uczniów klas
trzecich warszawskich szkół ponadpodstawowych, amfetaminy odpowiednio: 8,5 i
13%, LSD - 7 i 9% (Sierosławski 1996). Jeszcze wyższe jest spożycie wśród
studentów: w 1994 r. do próbowania marihuany przyznała się ponad połowa
badanych studentów wydziałów humanistycznych Warszawy, przy czym ok. 1/3 paliła
ją okazjonalnie lub regularnie. Co dziesiąty student okazjonalnie lub
regularnie używał halucynogenów, a co dwudziesty - "speedów" (głównie
amfetaminy) (Zieliński 1996).
Choć w Warszawie wskaźniki te są 2 - 4 razy wyższe niż w reszcie kraju, to
tu i tam wyraźna jest ogólna tendencja: wzrost zainteresowania środkami
psychoaktywnymi, szczególnie marihuana, amfetaminą i halucynogenami, a także
coraz powszechniejsza akceptacja używania ich jako wzoru kulturowego
(Sierosławski 1996). Szczególnie dotyczy to marihuany, której używanie 1994 r.
potępiała tylko 1/3 warszawskich studentów (Zieliński 1996). Jeżeli zaś chodzi
o "starą", "makową" narkomanię, to liczba uzależnionych od
opiatów ustabilizowała się: od kilku lat jest względnie stała i wynosi 30 - 40
tyś. osób w skali kraju.
Zjawiska wzrostu popularności środków psychoaktywnych nie można rozpatrywać
w oderwaniu od zmiany struktury ich spożycia - ma ona zasadnicze znaczenie,
gdyż w przeciwieństwie do przetworów maku, które szybko uzależniają fizycznie i
w krótkim czasie mogą doprowadzić do fizycznej i społecznej degeneracji
jednostki, marihuana i psychedeliki nie mają tak silnego potencjału
uzależniającego i nie prowadzą (a jeśli już, to o wiele rzadziej i nie w takim
tempie) do wypadania użytkownika z dotychczasowych ról społecznych, z kolei
amfetamina, jako środek stymulujący, może wręcz korzystnie wpłynąć na efektywne
funkcjonowanie użytkownika, ułatwiając uczenie się, nocną pracę czy intensywny
wysiłek intelektualny.
Zażywanie narkotyków w latach 90-tych to już całkiem inne zjawisko, niż
"ćpanie", jakie dominowało w poprzedniej dekadzie. Jego charakter,
masowość oraz bezradność organów ścigania (a także, w dużej mierze, całego
społeczeństwa), spowodowały konieczność zmiany obowiązujących przepisów. Przez
kilka lat toczyła się na ten temat społeczna debata z udziałem polityków,
naukowców różnych specjalności, policjantów, specjalistów zajmujących się
leczeniem osób uzależnionych, organizacji społecznych, muzyków rockowych,
szeroko relacjonowana w mediach. Pojawiały się zarówno propozycje zaostrzenia
represji aż do karania za samo posiadanie nawet małych ilości narkotyków, z
drugiej strony - postulowano legalizację "miękkich" środków. Dyskusja
ta miała podobny charakter, jak w innych krajach: zwolennicy legalizacji
powoływali się przede wszystkim na nieskuteczność represyjnych przepisów i
ślepą uliczkę, w jakiej znalazło się dotychczasowe prawodawstwo, na stosunkową
nieszkodliwość "miękkich" narkotyków oraz na niekonsekwencję prawa, skoro
bowiem legalna jest sprzedaż alkoholu, to dlaczego zakazywać sprzedaży haszyszu
czy marihuany? Zwolennicy zaostrzenia przepisów twierdzą z kolei, że nawet,
jeśli sama marihuana jest środkiem rzeczywiście dość mało szkodliwym, to często
prowadzi do używania "twardych" narkotyków (wspomniana już
"teoria eskalacji"), jest środkiem kulturowo nam obcym, a więc
niebezpiecznym, a legalizacja spowodowałaby wydatny wzrost jej spożycia, a w
ślad za nią - także innych specyfików, szczególnie przez młodzież 8.
W 1994 r. do Sejmu wpłynęły trzy niezależne projekty nowej ustawy:
Ministerstwa Sprawiedliwości, Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej oraz
projekt poselski ("społeczny"). Dopiero jednak 24. IV 1997 r. Sejm
uchwalił nowa Ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii, która weszła w życie 15. X
1997 r. (Dz. U. z dn. 14. VII 1997, Nr 75, póz. 468). Od dotychczas
obowiązującej różni się ona głównie tym, że w jej świetle karalne jest również
posiadanie narkotyków, choć odstępuje się od karania za posiadanie nieznacznych
ilości na własny użytek, przy czym ilości tych nie precyzuje się, pozostawiając
to kompetencji sadu i jego decyzji w każdym indywidualnym przypadku. Wydaje
się, że na ocenę tej ustawy z punktu widzenia jej skuteczności i wpływu na
środowiska użytkowników środków psychoaktywnych jest jeszcze za wcześnie; nie
jest to poza tym przedmiotem naszych rozważań, tym bardziej, że wywiady
wykorzystane w niniejszej pracy prowadzone były jeszcze przed jej uchwaleniem,
w okresie obowiązywania przepisów z 1985 r.
Podsumujmy więc: najważniejsze, związane z używaniem marihuany, społeczne
uwarunkowania, w jakich prowadzone były analizowane w niniejszej pracy badania,
to wyraźny na przestrzeni kilku lat wzrost zainteresowania środkami mało
wcześniej popularnymi, szczególnie marihuaną i haszyszem oraz amfetaminą i
psychedelikami przy stabilizacji "starej" narkomanii opiatowej,
zwiększenie dostępności wszelkich środków dla przeciętnego ucznia czy studenta,
dosyć liberalne prawo oraz atmosfera społecznej dyskusji wokół nowej ustawy o
przeciwdziałaniu narkomanii.
Na ile odmienne uwarunkowania prawne i społeczne wpływają na zachowania i
przekonania użytkowników marihuany i jak różnicują się one w różnych
środowiskach - o tym przekonamy się w empirycznej części opracowania.
METODOLOGIA BADANIA
Po omówieniu teoretycznego dorobku socjologii w dziedzinie dewiacji
społecznej, ze szczególnym uwzględnieniem prac Howarda S. Beckera, oraz
dokonaniu charakterystyki szeroko rozumianych uwarunkowań społecznych, w jakich
prowadzone były badania, przejdźmy wreszcie do prezentacji ich celów, założeń
oraz podstaw metodologicznych. Ponieważ studium Howarda S. Beckera służyć nam
tu będzie za punkt odniesienia, powróćmy doń raz jeszcze - jest to wskazane,
gdyż przeprowadzając prezentowane tu badania zastosowałem podobna metodę i
technikę, a w empirycznej części pracy wyniki analizy będą często porównywane
do ustaleń Beckera.
1. STUDIUM HOWARDA S. BECKERA JAKO PUNKT ODNIESIENIA
Jak pamiętamy, studium Beckera na temat palaczy marihuany składało się z
dwóch części. Część pierwsza dotyczyła procesu wyrabiania motywacji
dewiacyjnych, który, zdaniem autora, przebiega trójstopniowo -wyróżnione przez
niego etapy, to: nauka techniki palenia, nauka odczuwania efektów, a wreszcie
nauka definiowania ich jako przyjemnych, czyli czerpania przyjemności z
palenia. Cześć druga studium dotyczyła tego, jak palacze marihuany radzą sobie
ze środkami kontroli społecznej, by móc regularnie używać marihuanę, ale
uniknąć dewiacyjnego naznaczenia. Jak twierdzi Becker, zarówno wyrabianie
motywacji dewiacyjnych, jak i nauka technik unikania kontroli społecznej,
przebiega w procesie interakcji z innymi, zazwyczaj starszymi stażem palaczami.
Badanie to miało potwierdzać tezę Beckera, że nie można wyjaśniać dewiacji
działaniem jednej tylko przyczyny, gdyż na każdym szczeblu kariery dewiacyjnej
działają odmienne czynniki. I tak, okazało się, że podczas wyrabiania motywu
dewiacyjnego mamy do czynienia z czynnikami natury biologiczno-psychicznej,
chodzi bowiem o to, by odczuć wpływ wchłanianej substancji na swój organizm, a
następnie uznać zauważone efekty za przyjemne. Na kolejnym etapie kariery -
przy przechodzeniu od palenia okazjonalnego do regularnego - dominuje z kolei
wpływ czynników natury społecznej, w postaci rozmaitych środków kontroli. O ile
bowiem na pierwszym etapie palacz musi pokonać opór swojego ciała i psychiki,
to później ma do czynienia z przeszkodami zewnętrznymi - presja społeczną.
Wnioski swoje Becker wysnuł na podstawie 50 wywiadów, które przeprowadził z
palaczami marihuany. Połowa z jego badanych to muzycy rozrywkowi - do nich było
mu najłatwiej dotrzeć, ponieważ sam przez pewien czas pracował jako muzyk.
Drugą połowę stanowili reprezentanci szerokiego wachlarza innych profesji i
środowisk. Jak zaznacza Becker, taka próba nie może oczywiście być traktowana
jako losowa - dobór takowej jest tu niemożliwy z tej przyczyny, że nie ma
żadnych danych na temat ogółu populacji palaczy marihuany, z której taką próbę
należałoby dobrać. Analizując wywiady, Becker zastosował metodę indukcji
analitycznej, która wymaga, by "każdy zbadany przypadek potwierdzał
hipotezę. Jeśli napotka się choćby jeden przypadek, który jej nie potwierdza,
to badacz powinien zmienić hipotezę, tak, by pasowała również do przypadku,
który dowiódł, że pierwotna idea była błędna" (Becker 1963).
Było to więc badanie o charakterze jakościowym. Jest to zresztą typowe dla
kierunku reakcji społecznej. Perspektywa ta, oprócz tego, że była przełomowa
pod względem teoretycznym, miała także duże znaczenie dla metodologii badań nad
dewiacją, odkrywając na nowo i przywracając do łask jakościowe metody i
techniki badawcze, dość mocno wtedy zapomniane: obserwację uczestnicząca,
studium przypadku czy właśnie pogłębiony, swobodny wywiad (Siemaszko 1993).
Miało to związek z szerszym zjawiskiem renesansu symbolicznego interakcjonizmu,
jaki nastąpił na przełomie lat 50-tych i 60-tych. Symboliczny interakcjonizm, z
którego w dużej mierze wywodzi się teoria naznaczania, jest orientacją
zaliczającą się do socjologii humanistycznej, preferuje wiec jakościowe,
"rozumiejące" badanie rzeczywistości społecznej. O ile do tej pory
symboliczny interakcjonizm pozostawał w cieniu pozytywistycznie nastawionego
funkcjonalizmu, to w latach 60-tych - czyli wraz z powstaniem teorii
naznaczania - zdecydowanie zatriumfował, do dziś zajmując poczesne miejsce
wśród głównych nurtów światowej socjologii (Ziółkowski 1981).
Warto tu zaznaczyć, że pierwsze wydanie "Outsiders" Beckera
ukazało się w roku 1963, ale interesujące nas rozdziały na temat palaczy
marihuany zostały opublikowane już dziesięć lat wcześniej na łamach
amerykańskich czasopism socjologicznych. Becker prowadził więc swoje badania w
czasach, gdy symboliczny interakcjonizm był zepchnięty do defensywy przez
funkcjonalizm i dopiero przygotowywał się do kontrataku. Becker szedł więc pod
prąd panującym wówczas tendencjom, choć w Chicago, gdzie pracował, symboliczny
interakcjonizm zawsze trzymał się dość mocno.
2. ZAŁOŻENIA I CEL BADAŃ
Opisywane tu moje badanie także podzieliłem na dwie części. W pierwszej
starałem się zweryfikować wnioski Beckera dotyczące wyrabiania motywacji
dewiacyjnych - wzbudziły one moją ciekawość, ale też pewne podejrzenia, gdyż
moje własne obserwacje (choć, przyznam, pobieżne) zdają się czasem przeczyć
jego ustaleniom o konieczności stopniowej nauki czerpania przyjemności z
palenia marihuany. Postanowiłem potraktować moje badanie jako kontynuację
indukcji analitycznej, jaką prowadził Becker - mam bowiem wrażenie, że bardziej
zależało mu tutaj na zgrabnym zilustrowaniu swej teorii, niż na tym, by jej
twierdzenia rzeczywiście odzwierciedlały fakty.
Jeśli chodzi o drugą, część badań, to studium Beckera posłużyło mi już tylko
jako inspiracja i punkt wyjścia. O ile bowiem na etapie wyrabiania motywacji
dewiacyjnych w przypadku palenia marihuany uwarunkowania zewnętrzne,
makrospołeczne, zdają się nie grać istotnej roli, to na kolejnym etapie kariery
palacza mają znaczenie podstawowe. Inne były środki kontroli społecznej -
choćby prawne - z jakimi musieli się borykać użytkownicy marihuany w USA na
początku lat 50-tych, z innymi mają do czynienia polscy palacze w latach
90-tych. Weryfikacja wniosków Beckera nie miałaby więc żadnego sensu - można
jedynie potraktować jego badania jako punkt odniesienia, by zbadać różnice w
sposobach unikania kontroli społecznej przez użytkowników marihuany w dwóch
różnych miejscach i momentach historycznych. Postanowiłem dokonać tu próby
opisu normy społecznej na podstawie reakcji na jej łamanie. Jak pamiętamy,
pierwszy rodzaj kontroli społecznej, w obliczu której stoi palacz marihuany,
dotyczył ograniczeń w dostępności do tego środka, związanych z prawnym zakazem
jego sprzedaży, i - co za tym idzie - z koniecznością posiadania odpowiednich
kontaktów oraz podejmowania pewnych środków ostrożności przy jej kupowaniu,
gdyż było to ryzykowne. Drugi rodzaj kontroli dotyczył konieczności zachowania
tajemnicy przed niepalącymi - porażka groziła tu nieformalnymi sankcjami ze
strony niepalącego otoczenia, czego użytkownicy marihuany starają się uniknąć,
szczególnie kiedy pełnią "normalne" (nie dewiacyjne) role społeczne,
np. zawodowe. Z tego, jak wyglądają realne możliwości zaopatrzenia się w
marihuanę mimo jej formalnej nielegalności, jakie jest ryzyko związane z jej
kupowaniem, uprawą, posiadaniem i paleniem, jakie środki ostrożności podejmują
palacze, czy z paleniem kryją się przed niepalącymi, a jeśli tak, to przed kim
i w jaki sposób - można będzie, jak sadze, wyciągnąć pewne wnioski na temat
usytuowania normy dotyczącej palenia marihuany w naszym społeczeństwie.
Wnioskowanie o istnieniu, usytuowaniu i sile normy na podstawie reakcji,
jaką wywołuje jej naruszanie, jest z punktu widzenia teorii reakcji społecznej,
w obrębie której cały czas się poruszamy, zabiegiem całkowicie uprawnionym.
"Można bowiem przyjąć (słuszność takiego założenia została dostatecznie
potwierdzona na gruncie zrealizowanych badań socjologiczno prawnych), że
istnieje ścisła zależność między stopniem potępienia danego zachowania a
stopniem ważności określonej normy czy wartości, która to zachowanie
reguluje" - piszą polscy teoretycy reakcji społecznej, Jerzy Kwaśniewski i
Andzej Kojder (1974). W dalszej części cytowanego tu artykułu przedstawiają
nawet konkretna strategie badawczą do wnioskowania o normie na podstawie
reakcji społecznej - niestety, jest ona dla nas mało użyteczna, ponieważ
zakłada badanie normy społecznej poprzez reakcję deklarowaną przez społeczną
widownię, podczas, gdy my będziemy się tu zajmować reakcją (lub jej groźba)
odczuwana przez naznaczonych (lub przez "kandydatów do naznaczenia").
Napisałem powyżej, że chcę tu wyciągnąć wnioski na temat funkcjonowania
normy, dotyczącej palenia marihuany, w naszym społeczeństwie. Ściślej rzecz
biorąc, chodzić będzie o usytuowanie tej normy w konkretnych grupach
społecznych i środowiskach, w których obracają się badani. Z tej samej
przyczyny, co próba Beckera, także i moja nie jest reprezentatywna, nie ma więc
podstaw do uogólniania wyników badań - co najwyżej można będzie wysnuć ostrożne
wnioski na temat zróżnicowania aksjonormatywnego naszego społeczeństwa pod tym
względem. Zresztą już teraz można wyrazić przypuszczenie, że nasze
społeczeństwo nie jest tu jednomyślne - świadczyć o tym może choćby zreferowana
w poprzednim rozdziale społeczna dyskusja na temat nowych prawnych regulacji
problemu narkotyków.
Trzeci rodzaj kontroli społecznej - kontrola poprzez społeczne określenie
zażywania narkotyków jako czynności złej i niemoralnej - ma zupełnie inny
charakter niż bariery techniczno - prawne czy groźba nieformalnych sankcji ze
strony niepalących. O ile w wyżej omówionych przypadkach mamy do czynienia z
uwarunkowaniami zewnętrznymi, z którymi palacz musi borykać się za pomocą
konkretnych działań, to tutaj użytkownik marihuany staje w obliczu pewnych,
dotyczących go, społecznych przekonań, które musi zneutralizować.
Powstaje tu pytanie: skąd wiadomo, że palacz marihuany w ogóle narusza
jakąkolwiek normę? - czyli: na jakiej podstawie zdecydowałem się przyjąć, że
mamy do czynienia z dewiacją?
Becker zakłada tu, że użytkownik narkotyków narusza - w odczuciu społecznym
- trzy podstawowe amerykańskie wartości: etykę protestancką, nakazującą
jednostce pełną odpowiedzialność za własne czyny i los (gdyż pod wpływem
narkotyku jednostka traci przecież nad sobą kontrolę), pragmatyzm i utylitaryzm
(gdyż zażywanie narkotyków to działanie o charakterze czysto hedonistycznym), oraz
humanitaryzm (ponieważ jednostka staje się niewolnikiem narkotyku). Wartości te
legły, zdaniem Beckera, u podstaw prohibicji alkoholowej w USA, oraz
późniejszej delegalizacji marihuany. Na podstawie takich właśnie założeń Becker
sformułował "zarzuty" czy też "oskarżenia", z którymi
konfrontował badanych.
Z oczywistych względów - odmiennej tradycji, religii i kultury - nie mogłem
podobnych założeń przyjąć w niniejszych badaniach. Postanowiłem więc nie sięgać
tak głęboko i odwołać się po prostu do normy prawnej, która zakazuje uprawy i
handlu konopią; nie zakazuje co prawda jej posiadania i palenia, lecz - jak
pamiętamy z rozdziału III - wynika to z profilaktyczne -leczniczej koncepcji
ustawy, a nie z akceptacji tych zachowań przez prawodawcę). Wybór taki jest
oczywiście dosyć arbitralny i budzić może wątpliwości - szczególnie w ramach
perspektywy naznaczania, która przecież podważyła normę prawną jako podstawę
socjologicznej analizy dewiacji. Jednakże badając dewiację z perspektywy
reakcji społecznej, za każdym razem mamy do czynienia z tego rodzaju
"błędnym kołem": nie możemy określić danego zachowania jako
dewiacyjnego, zanim nie stwierdzimy występowania negatywnej reakcji społecznej;
z kolei, aby zbadać ową reakcję, musimy a priori założyć, że zachowanie to jest
dewiacyjne, posiłkując się potocznym doświadczeniem i tzw. zdrowym rozsądkiem,
a w najlepszym razie definicją prawną - co właśnie zdecydowałem się tu uczynić.
Wybór ten uzasadnić można dodatkowo faktem, że polskie społeczeństwo w
zdecydowanej większości potępia narkomanię oraz uznaje ją za jedno z
najbardziej szkodliwych i groźnych zjawisk społecznych (CBOS 1973, 1983, cyt.
za: "Brać albo być" 1985). Według najnowszych badań (Zieliński 1996),
nawet w środowiskach studenckich, gdzie marihuana cieszy się sporą
popularnością , jej palenie jest nadal często potępiane przez niepalących.
Wciąż jednak nie wiadomo, jakie przekonania mieliby neutralizować badani
przeze mnie palacze marihuany. W przeciwieństwie do Beckera, który odwołał się
do historii i tradycji, postanowiłem rozwiązać ten problem bardziej
praktycznie. Dokonawszy przeglądu dzienników, czasopism oraz literatury
naukowej i popularnej, wybrałem następujące twierdzenia, z którymi pragnę
skonfrontować badanych:
1. palacz marihuany to osoba uzależniona;
2. marihuana jest pierwszym krokiem do "twardych" narkotyków;
3. przyczyną palenia marihuany jest chęć ucieczki od rzeczywistości;
Nie będziemy w tym miejscu roztrząsać, na ile powyższe sądy są prawdziwe, a
na ile są tylko stereotypowymi, obiegowymi poglądami lub propagandowymi mitami
- dość, że często można je napotkać szczególnie w wydawnictwach popularnych i
czy popularnonaukowych, propagandowych oraz w prasie, skąd przenikają do
myślenia potocznego.
Jeżeli chodzi o uzależnienie od marihuany, to kwestia ta jest dosyć jasna:
choć wśród piszących na ten temat autorów panuje względna zgoda co do tego, że
marihuana nie uzależnia fizycznie, to często pisze się o wywoływanym przez nią
uzależnieniu psychicznym. Kolejny problem -marihuana jako "narkotyk
inicjacyjny", pierwszy krok do twardych narkotyków - został już poruszony,
gdy w rozdziale III omawiana była "teoria eskalacji". "Według
Jagody Władoń, pełnomocnika Monaru ds. profilaktyki i rehabilitacji (...),
przejście od narkotyków miękkich do twardych to naturalna kolej rzeczy.
Uzależnienie jest ciągłą podróżą w poszukiwaniu lepszych wrażeń, nowych
emocji" (Brzuszkiewicz 1995) - to dość typowy przykład tego poglądu, który
pojawia się niemal za każdym razem, gdy mowa jest o marihuanie, a ostatnio -
szczególnie często w kontekście dyskusji o legalizacji narkotyków
"miękkich".
Kwestia narkotyków jako ucieczki od rzeczywistości zasługuje na nieco
szersze omówienie, gdyż sama w sobie stanowi ciekawe zagadnienie.
"Ucieczka", a szczególnie "ucieczka od rzeczywistości", to
najczęstszy chyba motyw lub przyczyna zażywania narkotyków, jaką podaje
literatura - i to zarówno popularna jak i naukowa. Sformułowanie to niczym
refren pojawia się, gdy tylko mowa jest o narkotykach: "(...)tą drogą na
pewno nie można uciec od rzeczywistości, która istnieje", "Najsłabsze
[jednostki] szukają ucieczki w niebyt", "Jest w tym straszna
destrukcja i ucieczka - od świata, od rzeczywistości, od własnej
świadomości", "Narkoman nazywany jest czasem podwójnym
uciekinierem", "Czy nie powinno bić się na alarm, że wśród tych
mizernych możliwości (...) nie ma ani jednej propozycji, która stwarzałaby
młodym ludziom szansę wyjścia z tego osaczenia zamiast ucieczki donikąd?",
"Uciec. Uciec od tego wszystkiego. Jak? W bezwład. W zatracenie. W Pasaż
Śródmiejski. W prochy. W alkohol. W ćpanie." - to kilka cytatów z Magazynu
Monar \'85 "Brać albo być" (1985). "Ucieczka od problemów
zewnętrznych" i "ucieczka od problemów wewnętrznych" to dwie z
sześciu przyczyn sięgania po narkotyki, jakie wymieniają autorzy poradnika dla
rodziców (Dimoff, Carper 1993). Z kolei w anarchistycznej ulotce
"Ulica" czytamy: "Mogłoby się bowiem okazać, że ktoś sięga po
narkotyki by uciec od rzeczywistości walki o kasę i nadmiaru ingerencji rządu w
nasze życie". Podobne sformułowania spotkać można w literaturze naukowej:
"Jeśli przyjmiemy, że wspólnym mianownikiem- [różnych rodzajów narkomanii]
jest szukanie ucieczki poprzez narkotyzowanie się..." - piszą Maria
Latoszek, Piotr Ochman i Iwona Kozioł - Bielska (1981) w artykule pt.
"Socjologiczne aspekty narkomanii", analizując to zjawisko jako formę
"ucieczki od konfliktów społecznych". W myśleniu nie tylko potocznym
skojarzenie to jest tak powszechne, że np. Zbigniew Thille w książce
"Toksykomanie" (Thille, Zgirski 1976) pisze, że choć motywy zażywania
narkotyków mogą być bardzo różne - ciekawość, zaspokojenie potrzeb poznawczych
lub twórczych i inne - to nawet te z pozoru "nieucieczkowe" można
ująć jako "pogoń za czymś", a taka pogoń jest jednocześnie ucieczką,
tyle, że "ucieczką ku...", a nie "ucieczką od...". W ten
sposób wszystkie przyczyny zażywania narkotyków można właściwie sprowadzić do
"ucieczki", która, tak pojmowana, staje się w ten sposób pojęciem
pustym, a raczej przepełnionym, gdyż właściwie wszystkie dążenia i działania
jakie podejmuje człowiek, możnaby opisać jako "ucieczkę od..." lub
"ku..." czemuś. Dałoby się chyba napisać na ten temat całkiem ciekawą
pracę - np. pod tytułem "Narkotyki jako ucieczka od rzeczywistości w
literaturze naukowej, publikacjach prasowych i myśleniu potocznym".
Czym spowodowana jest tak wielka popularność tego wyrażenia? Wydaje mi się,
że przyczyną jest dominujący aż do niedawna model zażywania narkotyków w Polsce
- "ćpanie" twardych narkotyków ("kompotu") lub
farmakologicznych środków odurzających. I jedne, i drugie działają hamująco i
tłumiąco na układ nerwowy, zapewniając określony, "ucieczkowy" rodzaj
doznań, w przeciwieństwie do marihuany, psychedelików i środków
psychostymulujących, których popularność wzrosła w ostatnich latach.
Na jakiej podstawie zamierzam odnieść twierdzenia dotyczące osób
uzależnionych od "twardych" narkotyków także do użytkowników
marihuany - o tym za chwilę. Teraz zaznaczmy, że ucieczka od rzeczywistości
oraz inne tego typu powody, jak np. nie radzenie sobie i nieprzystosowanie to
oczywiście nie jedyne przyczyny brania narkotyków, jakie znaleźć można w
literaturze tematu. Zarówno w wydawnictwach popularnych, jak i w piśmiennictwie
naukowym, wymienia się także np. zaspokojenie ciekawości, poczucie przynależności
do grupy, poszukiwanie nowych doznań i przeżyć, wyrażenie swej niezależności,
uzyskanie lepszego "zrozumienia" lub poprawy własnej twórczości,
odprężenie i odpoczynek -by wymienić tylko kilka (Chruściel, Korozs 1988).
Czemu w takim razie wybrałem ucieczkę od rzeczywistości jako stereotyp, z
którym zamierzam skonfrontować badanych? Otóż w odróżnieniu od większości
pozostałych, sąd ten ma charakter dosyć pejoratywny i zagraża pozytywnej
samoocenie osób, do których się odnosi. Mówiąc w kategoriach psychologicznych,
wywołuje dysonans poznawczy, który trzeba zredukować, aby zachować dobrą
samoocenę i obronić swoje ego (Aronson 1994), a ujmując to w kategoriach naszej
teorii - wymaga zastosowania neutralizacji przez osobę, której dotyczy.
Skoro nawet długotrwałe używanie marihuany nie powoduje uzależnienia
fizycznego, a kwestia uzależnienia psychicznego także nie jest całkiem jasna,
to nazywanie użytkownika marihuany narkomanem jest co najmniej problematyczne.
A przecież tak go tu traktujemy, twierdząc, że twierdzenia na temat ucieczki,
nie radzenia sobie i niedostosowania dotyczą także i jego. Dotykamy tu kolejnej
kwestii, która mogłaby stanowić osobny przedmiot badań - chodzi o zjawisko,
które nazwałbym polskim "mitem ćpuna". W rozdziale o sytuacji palaczy
marihuany w USA mówiliśmy o amerykańskim "micie ćpuna" - negatywnym
wizerunku palacza marihuany, wykreowanym przez propagandę ery Anslingera.
Polski "mit ćpuna" ma zupełnie inny rodowód i polega na postrzeganiu
osób używających wszelkiego rodzaju środków psychoaktywnych, nawet okazjonalnie
- jako narkomanów, lub w najlepszym razie - osoby zagrożone uzależnieniem.
Jak pamiętamy z rozdziału III, problem narkomanii w Polsce był od początku
istnienia tego zjawiska problemem "twardych" narkotyków, przede wszystkim
"kompotu" - "polskiej heroiny". Środek ten niezwykle szybko
wywołuje uzależnienie fizyczne, a ponadto - głównie ze względu na
zanieczyszczenia - doprowadza do wyniszczenia organizmu. W latach 70-tych, gdy
zaczynało się mówić o problemie narkomanii w Polsce, i w 80-tych, kiedy problem
ten stał się szczególnie głośny, używanie innych narkotyków prócz
"kompotu", środków farmakologicznych i "wąchania kleju" -
było zjawiskiem właściwie marginalnym, ograniczonym do dość wąskich środowisk.
Propaganda antynarkotykowa, i w ogóle mówienie i pisanie na temat narkotyków,
dotyczyło przede wszystkim uzależnienia od . "kompotu", i przez taki
pryzmat patrzono na wszystkie narkotyki. Polski "mit ćpuna" to mit
użytkownika jakichkolwiek narkotyków jako wycieńczonego, słaniającego się na
nogach i chorego na AIDS osobnika wstrzykującego sobie w żyłę
"kompot" lub wąchającego klej.
"Mit ćpuna" dotyczy nie tylko myślenia potocznego - obecny jest
również w naukowej literaturze dotyczącej problemu uzależnień - już w połowie
lat 70-tych Zbigniew Thille (Thille, Zgirski 1976) zwrócił uwagę, że dominująca
u nas narkomania opiatowa rzutuje na teoretyczny opis zjawiska zażywania
narkotyków w ogóle. Niewiele zmieniło się w latach 80-tych. I tak np. autorzy
cytowanego już artykułu pt. "Socjologiczne aspekty narkomanii" piszą:
"Wyrażamy (...) pogląd, że rodzaj środka narkotycznego nie determinuje
istoty zjawiska [narkomanii] w rozumieniu socjologicznym. Przyjmujemy bowiem,
że niezależnie od rodzaju środka odurzającego, jeżeli zostaną spełnione pewne
warunki (częstotliwość zażywania i wysokość dawek), powstają określone skutki w
postaci zachowań negatywnie dewiacyjnych, połączonych z wypadaniem z ról
społecznych" (Latoszek, Ochman, Kozioł - Bielska 1981). Z kolei Izabela
Lignowska (1987) wyróżnia trzy fazy narkomanii, w socjologii rozumianej jako
proces: zagrożenie, przyzwyczajenie i nałóg, po czym dodaje: "Ponieważ
różnice [między poszczególnymi stadiami] są nieostre i płynne, pojęcie
narkomanii może więc być stosowane na oznaczenie wielokrotnego używania środków
odurzających w celach niemedycznych". Podobnie zdefiniowana jest
narkomania w obowiązującej w czasie prowadzenia badań Ustawie o zapobieganiu
narkomanii z 1985 r. - jako "stałe lub okresowe przyjmowanie w celach
niemedycznych środków odurzających lub psychotropowych albo środków
zastępczych, w wyniku czego może powstać lub powstała zależność"
(Chruściel, Korozs 1988); definicje tę w identycznym brzmieniu znajdujemy także
w nowej ustawie z 1997 r. Z takiego punktu widzenia okazjonalny palacz
marihuany jest tak samo narkomanem jak nałogowy użytkownik "kompotu"
- obraz "ćpuna" zostaje z rozpędu uogólniony na użytkowników
wszystkich innych środków.9
W ciągu ostatnich lat struktura spożycia narkotyków uległa bardzo znacznym
przemianom - "kompot" został zepchnięty na margines, głównie przez
marihuanę i amfetaminę, a także środki psychedeliczne; coraz częściej pojawiają
się też opinie, według których należy rozgraniczać poszczególne środki,
szczególnie marihuanę od pozostałych. Niemniej jednak "mit ćpuna"
nadal wydaje się silny, a świadomość społeczeństwa na temat narkotyków -
żenująco niska.10 W świetle powyższych argumentów
objęcie palaczy marihuany sądami i przekonaniami dotyczącymi narkomanów wydaje
mi się całkiem uzasadnione.
3. BADANIE INTERAKCJONISTYCZNE: SOCJOLOGIA CZY ETNOGRAFIA?
Postanowiłem nie kończyć badań na odniesieniu się do ustaleń Howarda Beckera
i starałem się zdobyć kilka dodatkowych informacji, aby uzyskać pełniejszą
charakterystykę zarówno samych badanych, jak i kontekstu społecznego i
sytuacyjnego, w jakim odbywają się ich działania. Próbowałem więc zdobyć
informacje dotyczące przede wszystkim:
- używania przez badanych alkoholu oraz innych środków psychoaktywnych (czy
palenie marihuany idzie w parze z piciem alkoholu czy też jedno wyklucza
drugie?, czy alkohol i marihuana stosowane są łącznie czy też traktowane są
jako "zamienniki" ?, czy palacze marihuany podejmują próby z innymi
środkami, a jeśli tak, to z jakimi?, jak je oceniają?);
- środowiska, w którym obraca się osoba badana (czy są to sami palacze, czy
także niepalący?, czy można mówić o subkulturze - lub subkulturach - palaczy
marihuany?, jeśli tak, to czy palenie marihuany jest centralną aktywnością,
wokół której skupiają się te środowiska?); - wzorów używania marihuany (w jaki
sposób odbywa się palenie?, w jakich sytuacjach i okolicznościach zazwyczaj się
pali?, co robi się po "przypaleniu" ?);
- legalizacji narkotyków (czy badani mają sprecyzowany pogląd na ten temat?,
jeśli tak, to jaki?, jak uzasadniają swoje zdanie?).
Jak zauważa Marek Czyżewski (1990) interakcjonistyczne badania, prowadzone
techniką wywiadu swobodnego, mają charakter bardziej etnograficzny niż
socjologiczny; bywają nawet nazywane "etnografią życia codziennego".
Jest tak dlatego, że dokonując charakterystyki badanych układów społecznych
polegamy na danych, których dostarczają nam informatorzy - a zatem opis
dokonany przez badacza ma taki sam status jak opis dokonany przez uczestnika
tych układów, czyli informatora. Jedyne, co może zrobić badacz, to zadbać o jak
najwyższą jakość uzyskanych materiałów oraz przestrzegać zasad ich
interpretacji. Jako przykład takiego badania, autor przytacza studium Beckera
na temat
subkultury muzyków rozrywkowych, zamieszczone w "Outsiders" -
Becker jako badacz wysuwa tu pewne tezy i przedstawia swoje wnioski, a na ich
poparcie przytacza najcelniej brzmiące wypowiedzi swych informatorów. Z podobną
strategią mieliśmy zresztą do czynienia w studium na temat palaczy marihuany,
które streszczone zostało w rozdziale II.
Postanowiłem podążyć dalej tym etnograficznym tropem. Po zweryfikowaniu tez
Beckera o przebiegu wyrabiania motywów dewiacyjnych u palaczy marihuany, oraz
po zbadaniu, jak radzą sobie oni z rozmaitymi rodzajami kontroli społecznej,
postanowiłem pokusić się o dokonanie charakterystyki środowiska palaczy
marihuany w kontekście zmian, jakie dokonały się w naszym kraju na przestrzeni
ostatnich lat. Będzie to część badania znacznie bardziej etnograficzna (a w
najlepszym razie - antropologiczna) niż socjologiczna. Niemniej jednak pewne
wnioski mogą okazać się na tyle interesujące - także dla socjologa - że
postanowiłem zaryzykować i dokonać tego eksperymentu w ramach niniejszej pracy.
4. CHARAKTERYSTYKA PRÓBY I PRZEBIEG BADAŃ
Podobnie jak Becker, swoje badania prowadziłem techniką wywiadu swobodnego.
Podobnie jak próba Beckera, także i moja nie jest w żadnym razie losowa ani
reprezentatywna - z tej samej przyczyny: braku danych o całości populacji
palaczy marihuany. Mogłem jedynie starać się maksymalnie zróżnicować próbę,
docierając do przedstawicieli rozmaitych środowisk i zawodów, w różnym wieku i
obojga płci.
Przeprowadziłem w sumie 22 wywiady z respondentami w wieku od 20 do 36 lat;
wśród nich było 18 mężczyzn i 5 kobiet (wśród regularnych palaczy marihuany
płeć piękna zdaje się stanowić zdecydowaną mniejszość). Jeśli chodzi o zawody
lub główne zajęcia informatorów, to w próbie znaleźli się: muzycy, realizatorzy
dźwięku oraz organizatorzy koncertów (z kręgów, umownie rzecz biorąc,
rockowych), studenci różnych uczelni, barmani, bezrobotny, handlarz
narkotykami, filozof, malarka, producentka programów telewizyjnych, lekarz,
robotnik niewykwalifikowany, konserwatorka mebli antycznych, projektantka
grafiki komputerowej. Wywiady prowadziłem w okresie od czerwca do października
1996 r. w trzech miastach: Poznaniu (7 wywiadów), Warszawie (8) i Krakowie (7);
część badanych mieszkała wcześniej w mniejszych miastach. Być może pozwoli to
wyciągnąć jakieś wnioski na temat specyfiki środowisk palaczy marihuany w
różnych miejscowościach.
Na początku wywiadu informatorzy otrzymywali zapewnienie o anonimowości i
wykorzystaniu ich wypowiedzi tylko i wyłącznie dla celów niniejszych badań.
Wywiady były - za zgodą respondentów - rejestrowane na taśmie magnetofonowej.
Wiarygodność uzyskanych danych oceniam bardzo wysoko. Warto tu podkreślić, że
wielu respondentów wyraziło duże zainteresowanie tematem i celem badań;
informacji na ten temat udzielałem jednak już po zakończeniu wywiadu, obawiałem
się bowiem, że znajomość tematu badań może wpłynąć zakłócające na treść
udzielanych odpowiedzi.
Badania prowadziłem z pozycji insidera - od około dziesięciu lat obracam się
w środowiskach, w których palenie marihuany jest powszechne. "Insider vs.
outsider" to odwieczny dylemat, przed którym staje badacz, szczególnie,
jeśli stosuje jakościowe metody badawcze, jak np. obserwacja uczestnicząca czy
wywiad swobodny. Choć badanie z pozycji insidera niesie z sobą spore ryzyko, to
w tym konkretnym wypadku wydaje mi się bardziej obiecujące. Jest tak z trzech
powodów.
Po pierwsze, środowiska palaczy marihuany mają charakter w pewnej mierze
subkulturowy i w związku z tym bywają dość hermetyczne. Utrudnia to dostęp do
nich osobom "z zewnątrz", oraz, co jest jeszcze ważniejsze, utrudnia
takim osobom zrozumienie występujących tam przekonań czy zachodzących zjawisk -
środowiska subkulturowe mają bowiem swój odrębny język, którego znajomość jest
nieodzowna przy badaniu tych środowisk; język, rozumiany tu nie tylko jako
żargon czy slang, ale przede wszystkim jako specyficzny, odrębny system
znaczeń. Co więcej, miałem kilkakrotnie okazję widzieć, jak uczestnicy
środowisk subkulturowych udzielając informacji outsiderom (np. dziennikarzom)
celowo wprowadzali ich w błąd, choćby dla żartu.
Po drugie, sytuacja prawna i społeczna powoduje, że dosyć ważna w moich
badaniach była kwestia zaufania i dyskrecji, szczególnie dla respondentów,
którzy nie tylko palą marihuanę, ale tez sami ją uprawiają lub handlują nią.
Dzięki temu, że jestem osobą z ich środowiska, a ponadto "polecaną"
przez znajomych, zwiększała się gwarancja, że ich wypowiedzi nie zostaną
wykorzystane przeciwko nim, a wyniki badań - przeciwko palaczom marihuany w
ogólności.
Po trzecie wreszcie, palenie marihuany jest dla wielu jej użytkowników
doświadczeniem o charakterze dosyć mistycznym - doznanie to niełatwo poddaje
się opisowi w kategoriach myślenia dyskursywnego11.
Co więcej, dla części palaczy charakterystyczne jest nastawienie dosyć
antyintelektualne - próba naukowego badania palenia marihuany może napotkać
opór lub niechęć. Fakt, że osoba prowadząca badania "wie, o co
chodzi", może w znacznym stopniu osłabić tego rodzaju wątpliwości i
ułatwić komunikację.
Za argument za prowadzeniem niniejszych badań z pozycji insidera można
ponadto uznać fakt, że Becker także był insiderem - połowa z jego badanych to
muzycy rozrywkowi, który to zawód Becker sam przez jakiś czas wykonywał.
Temat, którym się tu zajmujemy - marihuana, czy w ogóle narkotyki - budzi na
ogół duże emocje zarówno wśród użytkowników tych środków, jak i wśród reszty
społeczeństwa. Tym bardziej więc musiałem być ostrożny, by moja dotychczasowa
znajomość tego zagadnienia oraz osobiste opinie i nastawienia nie rzutowały na
zbieranie materiału badawczego oraz jego analizę. Uważam, że - na tyle, na ile
to w ogóle możliwe - udało mi się zachować bezstronność i obiektywizm; czy to
prawda - pozostawiani do rozstrzygnięcia Czytelnikowi. Oto wyniki badań.
ANALIZA WYWIADÓW
Przystąpmy więc do analizy przeprowadzonych wywiadów i porównania wyników z
wnioskami Howarda Beckera. Pamiętajmy, że analiza ma charakter jakościowy -
opisując poszczególne kategorie odpowiedzi badanych przytaczam co prawda liczby
mówiące o częstotliwości ich występowania w wywiadach, jednak mają one
charakter czysto ilustracyjny: nie mogą służyć jako podstawa do jakichkolwiek
statystycznych uogólnień a jedynie obrazują pewne proporcje. Co więcej, w
przyjętej tu perspektywie, pewne poglądy, opinie czy opisywane sytuacje,
pojawiające się w wywiadach rzadko, nawet jedynie raz lub dwa, mogą mieć dla
nas równie duże znaczenie jak te, które dominują, mówią bowiem one wiele o
różnorodności omawianych zjawisk; niewykluczone jest ponadto, że gdyby dotrzeć
do innych użytkowników marihuany niż tutaj przebadani, to proporcje te
wyglądałyby inaczej (jak już pisałem, mimo, iż starałem się dotrzeć do
przedstawicieli różnych środowisk, to próba nie jest reprezentatywna, choć
starałem się, by była zróżnicowana wewnętrznie). Można powiedzieć, iż jako
autor niniejszego opracowania wcieliłem się w role badacza, który "woli
niepewną wiedzę o sprawach, które uważa za ważne, od pewnej wiedzy o sprawach,
które uważa za błahe lub dostatecznie poznane" oraz "pisze raczej o
tym, jak bywa, niż o tym, jak jest" (Szacki 1981).
Uwagi te dotyczą w szczególnej mierze drugiej części analizy, gdzie będę
próbował wyciągać wnioski na temat norm społecznych na podstawie odczuwanej
przez "dewiantów" reakcji na ich łamanie, a w jeszcze większym
stopniu - następnego rozdziału, w którym zajmę się ogólną charakterystyką
badanego środowiska. W części pierwszej skoncentruję się bowiem na sprawdzeniu,
na ile doświadczenia badanych odpowiadają modelowi przedstawionemu przez Beckera.
Wnioski moje będę się starał często ilustrować zaczerpniętymi z wywiadów
cytatami, szczególnie tam, gdzie będą pojawiać się nowe lub szczególnie
interesujące informacje. We wszystkich cytatach zachowane jest oryginalne
słownictwo respondentów, w którym, o czym już wspominałem, a o czym szerzej
będzie jeszcze mowa, marihuana występuje także pod kilkoma innymi nazwami, z
których najczęstsze to "trawa", "trawka", "grass"
i "ganja"; "joint" oznacza skręta z marihuaną lub
haszyszem. Tam, gdzie to konieczne - ze względu na użycie wyrazów slangowych
lub na wyjęcie wypowiedzi z kontekstu - dodane są niezbędne uzupełnienia, ujęte
w nawiasy kwadratowe. Cytaty są oznaczone tak, by możliwe było ich odnalezienie
w tekście spisanych z taśmy wywiadów, w sposób następujący: inicjały osoby
ankietowanej, numer strony wywiadu, numer wypowiedzi. W wypadkach, gdy w jednej
wypowiedzi badany mówił o dwóch lub więcej różnych kwestiach, poszczególne
fragmenty wypowiedzi zostały oznaczone małymi literami. Dla przykładu, D.G. 10.3b
oznaczałoby: wywiad z D.G., strona 10, wypowiedź 3, fragment b.
1. WYRABIANIE MOTYWU DEWIACYJNEGO
Jak pamiętamy, według Beckera wyrabianie motywu dewiacyjnego zaczyna się
wraz z pierwszym kontaktem z marihuana, na ogół nieefektywnym, jeżeli chodzi o
doznawanie przyjemności płynącej z palenia. Spośród 22 badanych przeze mnie
osób, 18 rzeczywiście nie odczuło za pierwszym razem żadnych efektów. Jednak,
co ciekawe, aż 3 z nich przypisało winę nie nieznajomości techniki palenia lub
nieumiejętności odczuwania efektów, lecz słabej jakości palonej marihuany. Jest
to czynnik, który nie występował u Beckera, gdyż jego badani palili marihuanę
znajdującą się w handlu, a więc przeważnie dobrej jakości, podczas, gdy w
Polsce wielu palaczy zaczynało od konopi o znikomej zawartości THC, krajowej
uprawy lub wręcz dziko rosnących. 6 badanych stwierdziło, że przyczyną była
nieumiejętność odczuwania efektów (niewyrobiona wrażliwość, niewiedza o tym,
czego się spodziewać), z czego 3 osoby z perspektywy czasu stwierdziły, że marihuana
zadziałała, lecz wtedy nie umiały tego jeszcze zauważyć. Z kolejnych osób,
jedna jako przyczynę wskazała zbyt małą ilość marihuany, dwie nie umiały
wskazać przyczyny, tylko jedna osoba wskazała nieznajomość techniki palenia.
Spośród pozostałych osób, jedna nie umiała jednoznacznie stwierdzić, czy
marihuana zadziałała, natomiast - uwaga! - trzy osoby zdecydowanie stwierdziły,
że już za pierwszym razem upaliły się. Te "wyjątki" są dla nas
najbardziej interesujące, gdyż w ich przypadku nie było konieczne stopniowe
uczenie się odczuwania efektów - odczuły je od razu.
Jak twierdzi Becker, koniecznym warunkiem wyrobienia motywu dewiacyjnego
jest nauka techniki palenia, umożliwiającej wchłonięcie wystarczającej ilości
środka, by można było odczuć efekty jego działania. Nauka taka przebiega w
kontaktach z innymi palaczami. Rzeczywiście, 16 badanych osób było w tym
zakresie instruowanych przez doświadczonych palaczy w sposób mniej lub bardziej
dokładny, 2 osoby uczyły się przez obserwacje i naśladownictwo innych, 4 osoby
nie pamiętają, skąd wiedziały, jak palić, jednak i one swoje pierwsze
doświadczenia odbywały w grupie, a nie w samotności, prawdopodobnie mogły więc
wchodzić w grę instrukcje lub obserwacja.
Kolejnym opisanym przez Beckera krokiem jest nauka odczuwania efektów, a
następnym - nauka definiowania ich jako przyjemne, gdyż pierwsze odczuwane
efekty są, jego zdaniem, ambiwalentne lub wyraźnie negatywne.
Wyniki niniejszych badań wyraźnie temu przeczą - aż 17 badanych twierdzi
bowiem, że pierwsze upalenie było przyjemne, a niektórzy z nich właśnie te
pierwsze doświadczenia wspominają ze szczególnym sentymentem. Tylko 3 osoby
mają tu niepozytywne wspomnienia, z czego dwie, aby odczuwać przyjemność,
musiały ponawiać próby, a jedna tylko początkowo czuła się źle, ale po pewnym
czasie już lepiej. Z pozostałych dwóch osób jedna czuła się źle fizycznie
(mdłości, wymioty), ale dobrze psychicznie, a kolejna nie ujmowała swego stanu
w kategoriach przyjemności, gdyż - jak to określiła - jej celem było się "nawalić"
za pomocą marihuany mieszanej z dużymi ilościami alkoholu.
O ile w poprzednim stadium trzy osoby, które już przy pierwszej próbie
odczuły efekty palenia można uznać za wyjątki, to na kolejnym etapie wyniki
badań prezentują się całkiem odmiennie niż wnioski Beckera: aż 17 spośród 22
badanych swe pierwsze upalenie wspomina jako przyjemne. Trzy przypadki można
uznać za ambiwalentne, a tylko dwóch badanych miało wyraźnie niepozytywne
przeżycia. W większości przypadków nie mamy więc wcale do czynienia z koniecznością
uczenia się odczuwania przyjemności i redefiniowania doświadczeń jako
przyjemnych, gdyż były one takie od samego początku.
Badanych pytałem nie tylko o ich własne doświadczenia z początków palenia,
ale też o ich obserwacje dotyczące innych palaczy, mogą one bowiem być pomocne
przy weryfikacji tez Beckera. Większość palaczy (15 osób) miała okazję palić w
obecności nowicjuszy: niektórzy badani sami częstowali innych lub służyli za
"instruktorów", inni byli tylko obserwatorami. W badaniach zrelacjonowano
kilkanaście pojedynczych przypadków, w których mniej więcej 1/3 nowicjuszy nie
odczuła żadnych efektów, 1/3 miała pozytywne doznania, tyle samo - negatywne.
Badani wyrażali też bardziej ogólne sądy na temat osób palących po raz
pierwszy. Mają na ten temat różne opinie - są tacy, którzy twierdzą, że
"negatywne odjazdy" zdarzają się dość często, a osoby, które ich
doświadczyły, na ogół zrezygnowały z dalszych prób, inni utrzymują, że jest
wręcz przeciwnie -pierwsze doświadczenia są zazwyczaj bardzo przyjemne a do
tego niezwykle intensywne; wiele jest też relacji o osobach, na które co prawda
marihuana wyraźnie działa, co jest widoczne dla obserwatorów, lecz same
twierdza, że nic nie odczuwają. Jeden z badanych stwierdził: 70% załapuje się
[upala się], 20% nie, 10% łapie schizy [upala się negatywnie] (B.L. 20.5) -
proporcje są wiec jego zdaniem bardzo "korzystne" w sensie
skuteczności pierwszego palenia - może dlatego, że zwykle częstował wysokiej
jakości marihuaną lub haszyszem.
Badani bardzo różnie oceniają pierwsze doświadczenia innych osób z
marihuana, a ponieważ relacje mają charakter dość przypadkowy i wyrywkowy, to
nie można stad wyciągać jakichkolwiek wniosków dotyczących proporcji nowicjuszy
upalających się przyjemnie, nieprzyjemnie albo wcale. Nie jest to zresztą
potrzebne - wystarczy nam, że wnioski są podobne, jak z relacji o własnych
doświadczeniach badanych.
Okazuje się, że wśród osób palących pierwszy raz są - zgodnie z ustaleniami
Beckera - takie, które nie odczuwają efektów, ale są też takie, które upalają
się od razu. Z kolei spośród pierwszych upaleń cześć rzeczywiście jest
nieprzyjemna lub ambiwalentna, ale wiele jest wyraźnie pozytywnych. Proporcje
przypadków potwierdzających i podważających model Beckera są różne na różnych
szczeblach "nauki": raz przypadki nie przystające do tego modelu są
wyjątkami, innym razem stanowią cześć dominującą. Jak pamiętamy z rozdziału IV,
Becker przyjął metodę indukcji analitycznej, która wymaga, by każdy zbadany
przypadek potwierdzał hipotezę - a w niniejszym badaniu natrafiliśmy na takie,
które wyraźnie jej przeczą.
Tak więc, zgodnie z moją pierwotna intuicją, ta część teorii Beckera nie
wyszła z badań obronną ręką: okazuje się, że motywu dewiacyjnego wcale nie
trzeba w każdym przypadku mozolnie wyrabiać, borykając się z pomocą bardziej
doświadczonych "dewiantów" z różnego rodzaju barierami. Są tacy
użytkownicy, którzy próbują marihuany słysząc o tym, że jest to przyjemne - i
rzeczywiście okazuje się przyjemne, a jeżeli pojawiają się problemy, to jedynie
"technicznej" natury.
Jeżeli więc model Beckera zachowuje w odniesieniu do palaczy jakąś wartość,
to jedynie jako pewien schemat, wedle którego można opisać poszczególne
przypadki, przystające do niego mniej lub bardziej i na różne sposoby. Mówiąc
obrazowo, można przyjąć, że Becker trafnie naszkicował stopnie, po których
krocza początkujący palacze, jednak posunął się za daleko, twierdząc, że każdy
palacz idzie po nich krok po kroku. W rzeczywistości ich drogi wyglądają
różnie: jedni zaczynają "od zera" i pną się powoli, inni wskakują od
razu na najwyższy stopień z pominięciem pozostałych.
Jak pamiętamy, całe badanie służyło Beckerowi do zilustrowania hipotezy, że
błędem jest poszukiwanie motywu leżącego u podstaw zachowań dewiacyjnych, gdyż
motyw taki może na początku nie istnieć, a dopiero stopniowo się wyrabiać.
Jeśli przyjąć, że rzeczywiście tak jest, to co w takim razie sprawia, że jedni
nowicjusze mimo nieudanych prób ponawiają je, lub też nie zrażając się
nieprzyjemnymi doświadczeniami uparcie dążą do uzyskania pozytywnych przeżyć, a
inni zniechęcają się i rezygnują? Podobne pytania, tyle, że dotyczące
użytkowników jakichkolwiek środków, a nie tylko marihuany, zadaje toksykolog
Zbigniew Thille: "Dlaczego wśród dużej liczby ludzi, używających różnych
środków uzależniających, tylko pewna cześć dochodzi do ekscesywnego,
niekontrolowanego ich używania? Dlaczego wśród tych ludzi tylko pewna część
popada w stan uzależnienia lękowego?" (Thille, Zgirski 1976). Wydaje się
więc, że całkowita rezygnacja z poszukiwania wewnętrznych motywów, leżących u
podstaw analizowanego zachowania, a wręcz krytyka takiego podejścia, była
cokolwiek zbyt pośpieszna.
Pierwszą część analizy zakończmy więc podsumowaniem: praca Beckera broni się
jako użyteczny model (oraz zbiór cennych spostrzeżeń!) służący do opisu pewnego
środowiska poprzez ujęcie różnorodności indywidualnych doświadczeń w jeden
wspólny schemat i położenie nacisku na duże znaczenie interakcji i transmisji
wiedzy, natomiast jako ilustracja teorii wyrabiania motywu dewiacyjnego nie
opiera się krytyce.
2. UŻYTKOWNICY MARIHUANY WOBEC KONTROLI SPOŁECZNEJ W POLSCE LAT
DZIEWIĘĆDZIESIĄTYCH
W drugiej części analizy nie będziemy sprawdzać słuszności twierdzeń
Beckera, dotyczących zachowań użytkowników marihuany wobec kontroli społecznej,
gdyż pozostają one w silnym związku z uwarunkowaniami społecznymi oraz
prawnymi, które w przypadku niniejszych badań są tak odmienne, że trudno
oczekiwać jakiejkolwiek zgodności wyników - można jedynie doszukiwać się
pewnych analogii oraz wychwycić podobieństwa i różnice, koncentrując się na
tym, jak przedstawia się sytuacja "tu i teraz" - w Polsce drugiej
połowy lat 90-tych.
A. POKONYWANIE PRZESZKÓD W DOSTĘPNOŚCI I UNIKANIE SANKCJI PRAWNYCH
To, że częstotliwość palenia jest funkcją dostępności, jest rzeczą oczywista
- trudno przecież palić marihuanę, jeśli się jej nie posiada. Jak twierdził
Becker, nawet regularny palacz, tracąc "dojście", może się cofnąć do
stadium palenia okazjonalnego lub nawet w ogóle przestać palić. Potwierdzają to
badane przeze mnie osoby, które, zapytywane o swój dostęp do marihuany,
odpowiadały: (...) jak było, to paliliśmy (...). Jak nie było, to nie paliliśmy
(A.B. 7.5 - 8.1). Nie byłoby w tym oczywiście nic niezwykłego, gdyby nie to, że
w wielu przypadkach zależało to nie tylko od wyrobionych lub utraconych
"dojść", lecz od... pory roku. Wynika to stąd, że jeszcze kilka lat
temu (a wtedy właśnie, na przełomie lat 80-tych i 90-tych lub jeszcze
wcześniej, zaczęły się kontakty większości badanych z marihuaną) w Polsce
palono niemal wyłącznie marihuanę krajowej uprawy. Marihuana lub haszysz
sprowadzane z Zachodu, najczęściej z Amsterdamu lub Berlina, należały do
rzadkości, podobnie jak przywożone z Nepalu lub z Indii - większość badanych w
początkach swych doświadczeń w ogóle się z takimi gatunkami nie zetknęła, paląc
jedynie marihuanę uprawianą w Polsce. Wyhodowane w dobrych warunkach i z
należyta pieczołowitością, krajowe konopie indyjskie mogą posiadać moc całkiem
zadowalającą, choć niektórzy badani testowali na chybił trafił także konopie
dziko rosnące. Były to najczęściej konopie siewne, które czasem rosną u nas
jako chwasty, zdarzało się jednak trafić na przypadkowo - albo i nie - rozsiane
konopie indyjskie: Kiedyś znalazłam dużą kępę, przywiozłam autobusem do domu,
ususzyłam cichaczem gdzieś w szafie, ale w ogóle to nie czapiło [nie działało]
- samosiejka. Ale kiedyś znalazłam parę roślin w okolicy mojego bloku, które
byty znakomite (N.R. 4.1).
Większość badanych - aż 16 spośród 22 osób! - same uprawiały konopie: w
doniczkach na oknie, w ogródku, w dobrze nasłonecznionych miejscach "w
terenie" lub też w szafie, pod lampami. Uprawy takie, mniejsze lub
większe, jednym w ogóle się nie udawały, innym starczały nie tylko na własne
potrzeby, ale i dla grona przyjaciół: (...) [palenie] zaczynało się we
wrześniu, w grudniu dawałam jeszcze prezenty, małą paczuszką, kolegom, którzy
palili, w styczniu mówiłam, że ja już właściwie nie mam, ale miałam, tak, żeby
palić, ja i ścisłe grono znajomych, tak luty, marzec -końcowa (N.R. 6.4b).
Oczywiście nie znaczy to, że wiosną i latem nie paliło się w ogóle - niektórym
hodowcom obfite plony starczały na cały rok, byli też palacze, którzy myśleli
"przyszłościowo" i odkładali sobie zapasy na później, co czasem
przybierało formy niemal rytualne: No więc ja, a zresztą nie tylko ja, bo kupa
znajomych to robiła, jak byty plony, to się to wszystko pakowało do stu
pięćdziesięciu woreczków i sto pięćdziesiąt pudełeczek było chowanych w szafie,
pod klepkami od podłogi, no wiesz, w tysiącu możliwych dziur w mieszkaniu, no i
potem były odkrywane z radością, przez lata. Pamiętam, że jeszcze po pięciu
latach, jak robiłem przeprowadzkę, odkryłem taki wielki worek marihuany gdzieś
tam (B.L. 14.1).
W razie wyczerpania się własnych zapasów, odpowiednio osadzony w środowisku
palacz zawsze wiedział, do kogo się udać: Wiadomo, kto miał; szło się do tej
osoby, albo się wysyłało kogoś, kto jest w najlepszych układach, albo się
improwizowało jakieś spotkanie i się zapraszało tą osobę - nie było problemu
(D.Z. 9.2). W poszukiwania wkładano nieraz sporo wysiłku: (...) pamiętam nawet
całe dni, gdy się jeździ i szuka, i w końcu - pudełko po filmie: aaa!, i zabawa
(B.S. 5.4), choć nie zawsze były uwieńczone powodzeniem, co w jednych kręgach
powodowało ogólne niezadowolenie: (...) niestyk był, kwach. Jak się spotyka
pięć osób, z których każda ma ochotę zapalić, a nikt nie ma [marihuany], to
wtedy są krzywe ryje (B.S. 5.5b), w innych było uznawane za rzecz naturalną:
Jest taka sugestia, żeby wiesz, "może coś załatwimy" albo coś-tam,
ale jeśli nie ma, to nie rzutuje to na imprezą - po prostu jest piwo (D.G.
15.2).
Jak widać, nie tylko od pory roku i ilości marihuany obecnej na
"rynku" (cudzysłów nie jest tu przypadkowy, ale specyfiką
"rynku" zajmiemy się dopiero za chwile) zależała częstotliwość
palenia - ważnym czynnikiem były również odpowiednie kontakty. O ile jednak u
Beckera, na typowym czarnym rynku, posiadanie "dojść" oznaczało
znajomość z handlarzem - dealerem, do którego można było dotrzeć jedynie z
polecenia "starszych" palaczy, gdyż tylko do nich dealer miał już
zaufanie, o tyle w Polsce "dojścia" te polegały na posiadaniu
znajomych, którzy uprawiali konopie lub mieli kontakty z zaprzyjaźnionymi
hodowcami. W praktyce oznaczało to funkcjonowanie w pewnych środowiskach, w
których marihuana była obecna, jak np. młodzieżowe subkultury. Tam z marihuaną
można było zetknąć się nieomal przez przypadek, w ogóle jej nie poszukując.
(Kilku badanych stwierdziło, że po raz pierwszy zetknęli się z marihuaną
całkiem przypadkowo - wiedzieli, że coś takiego istnieje i do czego mniej
więcej służy, ale nie starali się specjalnie jej zdobyć.)
Nie tylko jednak fakt, że to nie dealerzy, lecz bliżsi lub dalsi znajomi
byli wówczas źródłem marihuany, stanowi o specyfice tego okresu. Znamienne jest
także to, że nie było wówczas handlu marihuaną -zdecydowanie łatwiej było ją
dostać, niż kupić. Zorganizowany handel zupełnie nie istniał; co więcej,
marihuany "programowo" nie kupowało się ani nie sprzedawało:
"Nigdy się absolutnie nie kupowało - wręcz kupowanie to jest coś, wiesz,
obraźliwego (...). Ktoś się pojawił, kto chciał kupić, a myśmy się tak na niego
patrzyli: nieee, no kupić?! Przecież to jest coś, czym się w ogóle nie
handluje! To jest coś, czym się można podzielić! (E.L. 14.2b); Święte zioło
można było wyhodować, znaleźć, można było dostać, ale nie kupować (T.B. 13.3);
Stwierdziłem, że nie będę wspierał drug-biznesu. To jest dla mnie coś
nieczystego, kupowanie marihuany (B.S. 8.6). Niechęć do handlu była częściowo
związana z tym, że w subkulturze rasta, bardzo licznej w Polsce w drugiej
połowie lat 80-tych, marihuanę uznawano za "święte ziele" którym nie
godzi się handlować.
Propozycja kupna lub sprzedaży była jeśli nie podejrzana, to w każdym razie
niemile widziana. Jedyną akceptowaną formą był "handel wymienny" na
dość luźnych zasadach: Przypomina mi się kolega z osiedla (...), lubił bardzo
pić, on preferował zawsze ponad ganję alkohol, i często robił właśnie takie
sytuacje, że "panowie, tutaj pudełko ganji, a kupcie mi dwa piwka",
na tej zasadzie. Najwyżej taka forma sprzedaży była (S.M. 8.2); Pamiętam, że
(...) było parę takich akcji, że jak podchodził jakiś facet i mówił, że chce
kupić ode mnie, to jak był bardzo nachalny, to mówię mu: "kup mi piwo, a
ja ci dam, skoro musisz płacić" (N.R. 7.1).
Dominowało jednak dawanie i częstowanie, które jako główne źródło swego
zaopatrzenia podało aż 18 badanych (wielu z nich było przy tym hodowcami),
dwóch podało głównie własną uprawę (która jednak wiązała się także z wymianą z
innymi). Żadna z tych 20 osób w tamtym okresie, już regularnie paląc, nie
kupowała marihuany, część z nich nie robi tego do dziś. Jedynie dwaj pozostali
badani od początku kupowali - obaj jednak zaczęli palić dość późno, bo około
połowy lat 90-tych, nie udało im się więc "załapać" na okres, gdy
marihuana była tylko i wyłącznie dawana.
Sytuacja ta zaczęła się zmieniać wraz z początkiem lat 90-tych: zaczął
pojawiać się handel. Początkowo handlowano marihuaną krajowej uprawy,
sprzedawaną na "szuflady" lub "wagony" - w pudełkach od
zapałek. Później na rynek wkroczyli Arabowie, przywożący marihuanę lub haszysz
ze swoich krajów, dopiero potem pojawili się wyspecjalizowani dealerzy. Palenie
marihuany stawało się przy tym coraz powszechniejsze, stopniowo tracąc
dotychczasowy, środowiskowy i subkulturowy charakter: Właśnie 91, 92, to się
zetknąłem z czymś takim, co mnie zszokowało: handel. Handel trawą. Zaczynałem
od czegoś takiego, że (...) trawa krążyła między ludźmi, jak rzecz, której nie
można sprzedawać. (...) W takim środowisku wyrastałem. (...) Później się to
spierdoliło. Sam muszę przyznać, że już później trudno było w ogóle trawę
dostać; jeżeli się nie miało dobrych układów, bardzo dobrych, to człowiek
musiał kupować (D.Z. 9.3-5); Powoli, powoli, to ten, to tamten, za kasę zaczął
sprzedawać (...); na początku sprzedawali ci, co wyhodowali, potem ktoś z
Holandii trochę przywiózł i odsprzedał - niewinne początki. Później zaczęli
badać rynek Arabowie � nagle się pojawili z testami czy to dobre, czy to w
Polsce się sprzeda. A potem zaistniała typowa "dilerka" [handel],
taka, jaka jest w tej chwili (R.B. 9.5).
Rodzima uprawa na użytek własny lub znajomych straciła na znaczeniu (spośród
badanych tylko pięcioro nadal uprawiało własne konopie w momencie prowadzenia
badań), trudniej też dostać marihuanę za darmo - nadal jest to możliwe, ale
raczej w węższych, zamkniętych kręgach: (...) w obrębie środowisk bardzo
nielicznych - typu, że mamy tam powiedzmy parę grup znajomych po Polsce, i
możemy liczyć na prezenty w okresie żniw (R.B. 9.6). Przeważnie ma to zresztą
postać bliższą wzajemnemu częstowaniu się lub dość ścisłej wymianie: W
technikum (...) ktoś przyjeżdżał do mnie, mówił: "czy mógłbyś mi odstąpić
ileś", ja mówię: "spoko, jak będę w potrzebie, to ty mi dasz". A
teraz to jest tak, że np. mam kilka gram i ktoś przyjeżdża i mówi: "czy
mógłbyś mi dać gram" - "no spokojnie, kiedyś mi oddasz" (R.G.
12.5).
Pojawiły się też nowe formy zaopatrywania się. Pierwszą jest przywożenie z
Zachodu (samemu lub przez znajomych) niewielkich ilości marihuany lub haszyszu
na własny użytek; niektórzy część następnie odsprzedają, by wyjść "na
zero". Drugą formą jest dokonywanie "składkowego" zakupu, np.
przed wspólnie organizowaną "impreza". Co ciekawe, ten ostatni sposób
wymienili tylko dwaj najmłodsi "stażem" badani, którzy wyłącznie z
opowiadań znają czasy, kiedy marihuana nie była na sprzedaż. Spośród
pozostałych osób 6, a wiec prawie 1/3 badanych, stwierdziło, że do dziś
zdecydowanie nie kupuje marihuany - bądź to z przyczyn
"ideologicznych", bądź z obawy przed toksycznymi domieszkami, które,
ich zdaniem, często zawiera marihuana dostępna w handlu. Wśród osób, które kupują,
oczywiście funkcjonuje także częstowanie (rzadziej: dawanie) - trudno sobie
zresztą wyobrazić, by mogło być inaczej, jako że palenie marihuany jest
czynnością z gruntu towarzyską, a jointa lub fajkę pali się wspólnie - ale,
powtórzmy, jest ono ograniczone do ściślejszych kręgów i często przybiera
charakter "coś za coś".
Awersja do kupowania wiązać się może, jak wspomniałem, z
"ideologicznym" potępieniem handlu, związanym z kultem "świętego
ziela", niechęcią wspierania narkotykowego biznesu lub przywiązaniem do
wspólnotowej tradycji palenia. Potępienie takie zdarza się jednak także wśród
osób, które same kupują marihuanę - do handlu negatywnie odnoszą się aż 3 osoby
spośród stale kupujących. Tak wiec norma, iż nie powinno się handlować
marihuaną, choć nadal funkcjonuje, to coraz częściej staje się wyrazem wartości
wyznawanej, ale już nie realizowanej. (Uwaga: można przypuścić, że wśród ogółu
dzisiejszych palaczy tacy, którzy potępiają handel stanowią o wiele mniejszy
odsetek niż w niniejszych badaniach, pamiętajmy bowiem, że prawie wszystkie
badane osoby zaczynały palić jeszcze w "starych" czasach.)
Na konieczności posiadania stałego "dojścia" do marihuany nie
kończą się jednak problemy z jej regularną konsumpcją. Drugą przeszkodę stanowi
ryzyko związane z jej kupowaniem - w warunkach, gdy środek ten jest nielegalny,
może to być niebezpieczne. Tak przynajmniej było w USA lat 50-tych. Jak
przedstawia się sytuacja u nas?
Spośród badanych osób ani jedna nie podejmuje środków ostrożności typu: nie
noszenie marihuany przy sobie czy nie palenie w miejscach publicznych. Trzech
respondentów stwierdziło, że w ogóle nie myśli w tych kategoriach, dziewięć
osób nie obawia się kłopotów, gdyż wie, że w świetle obowiązującego prawa
(chodzi o ustawę w 1985 r.) posiadanie marihuany nie jest karalne: jakby coś
znaleźli, to mówić, że idzie się na komisariat oddać właśnie (...) - reguła
każdego posiadacza (D.G. 22.3). Jeżeli podejmuje się jakiekolwiek środki
ostrożności, to tylko przy handlu - chodzi o to, by "nie wchodzić w
układy" z nieznajomymi, "niepewnymi" ludźmi.
19 badanych nie miało nigdy żadnych prawnych kłopotów związanych z
marihuaną, większość z nich słyszała jedynie o problemach, jakie mieli inni,
ale tylko za handel lub uprawę na większą skalę. Z pozostałych badanych jeden
stwierdził, że "drogówka" karała go za jazdę pod wpływem marihuany,
ale pod pretekstem popełnienia wykroczeń drogowych, drugi został zadenuncjowany
i miał rewizję w domu, ale bez żadnych konsekwencji prawnych, trzeci, zawodowy
handlarz narkotykami, był raz aresztowany, gdyż policja znalazła u niego
"towar" wart kilkadziesiąt milionów starych zł., ale i jemu udało się
uniknąć konsekwencji - nie udowodniono mu handlu.
Tak więc podejmowane środki ostrożności - a raczej ich niemal całkowity brak
- odzwierciedlają sytuację prawną, która stosowania takich środków w zasadzie
nie wymagała, skoro posiadanie nie było karane. (Ciekawe, czy sytuacja ta zmieniła się z wejściem w życie nowego prawa -jak
wspominałem, wywiady prowadzone były jeszcze w czasie obowiązywania starej
ustawy.)
Prawne, formalne sankcje to jednak nie wszystko - osobny problem to
uniknięcie sankcji nieformalnych ze strony niepalącego otoczenia. Dla badanych
Howarda Beckera był to, jak pamiętamy, duży problem - jeśli nie chcieli zamykać
się w subkulturowym getcie, lecz zachować swe dotychczasowe role społeczne, to
musieli zadbać o ukrycie swego palenia przed otoczeniem. Jak zachowują się
palacze we współczesnej Polsce? Zanim się przekonamy, dodajmy, że z punktu
widzenia teorii reakcji społecznej jest to wyjątkowo interesująca część badań,
gdyż dowiadujemy się tu o reakcjach społecznych na zachowania uznawane f
przynajmniej przez prawo; za dewiacyjne, a tym samym o społecznym
funkcjonowaniu pewnej normy: na ile zgodna jest z normą prawną, czy jest
"silna" czy "słaba", czy jest obwarowana sankcjami, a jeśli
tak, to jakimi, i na ile jest zróżnicowana w rozmaitych środowiskach.
B. ZACHOWYWANIE TAJEMNICY I UNIKANIE SANKCJI NIEFORMALNYCH
Dla celów tej części analizy badani pytani byli o to, czy ze swym paleniem
ujawniali się w środowisku, w którym funkcjonowali - w szkole (a w przypadku
studentów lub absolwentów - także na uczelni), w rodzime i w pracy.
Jeśli chodzi o środowisko uczniowskie, to tylko raz pojawiła się informacja
o trzymaniu palenia w tajemnicy przed reszta klasy. Pozostałe wypowiedzi
opisują bardzo różne sytuacje - od niewiedzy niepalących, lecz wynikającej
raczej z ogólnego braku dobrego kontaktu z nimi, a nie z celowego ukrywania, po
ostentacyjne obnoszenie się z paleniem: (...) Ja nigdy nie robiłam z tym
żadnych tajemnic - myślę, że wręcz zachowywaliśmy się raczej ostentacyjnie
(...). Myśmy się starali być inni, dokładaliśmy wszelkich sił" (A.K. 10.6
- 11.3). Nie wynika stąd, by badani przywiązywali szczególną wagę do ukrywania
swego palenia przed rówieśnikami.
Podobnie jest na uczelniach. Ci z informatorów, którzy obecnie studiują lub
skończyli wyższe uczelnie, nigdy nie mówili o zachowywaniu w tajemnicy swego
zwyczaju. We wszystkich przypadkach przynajmniej cześć kolegów z uczelni
wiedziała o paleniu; zresztą z rzadka tylko palacze byli osamotnieni -
przeważnie część osób z ich roku także paliła. Na różnych uczelniach i na
różnych kierunkach studiów wyglądało to w rozmaity sposób - zdarzało się, że
występowały tu dość jaskrawe kontrasty. Jeden z informatorów mówił, że na jego
roku większość osób to przynajmniej okazjonalni palacze, a marihuana jest
przeważnie obecna na wspólnych zabawach: Tak na imprezach to większość roku
pali - na jednej imprezie to joint szedł prawie w kółko i nikt nie odmawiał
(R.F. 19.2), jeśli zaś są tam osoby, które same nie palą, to traktują palenie
jako rzecz całkiem normalna. Jego kolega, studiujący na innym kierunku tego
samego wydziału, jest jedynym palaczem na roku - gdy kilku znajomych ze studiów
dowiedziało się o tym, że pali, skończyło się to w ten sposób, że uznawany jest
przez nich za narkomana i spotyka się ze złośliwymi i niechętnymi reakcjami: Z
jednym kolesiem zacząłem rozmawiać, ale doszedłem do wniosku, że to nie ma
sensu, bo był strasznie taki zaślepiony. Uważał, że ja źle myślę: "alkohol
jest dobry, ale narkotyki są złe, ja jestem głupi, zachowuję się jak dziecko,
jestem na studiach a bawię się w takie rzeczy, w jakie bawią się tylko ci, co
są już degeneratami". Takie głupie teksty, jak się rozmawia: "Jak
tam, ćpunek?" (...), "I co tam, przyćpałeś sobie już?" (R.G.
19.5-7).
Przytoczyłem te dwa przykłady, gdyż świadczą one o tym, jak bardzo
zróżnicowany może być stosunek do palenia nawet w obrębie jednego środowiska,
wśród ludzi, którzy studiują w tym samym budynku i mijają się na korytarzach:
na jednym kierunku palenie jest tak powszechne, że jest niemal normą społeczna,
nieodłącznym elementem studenckiej zabawy, podczas gdy na drugim jest dewiacją,
która wywołuje aktywną niechęć otoczenia.
W większym stopniu, niż przed rówieśnikami, zachowywano tajemnicę przed
gronem pedagogicznym, choć tu również nie było jednorodności. Jedni musieli
uważać, gdyż w ich szkole zdarzały się przypadki usuwania uczniów za używanie
narkotyków, inni mogli sobie pozwolić na nieco niniejsze środki ostrożności,
bowiem zdemaskowanie kończyło się jedynie np. wizytą u psychologa. Informatorzy
najczęściej mówili o daleko posuniętej ignorancji nauczycieli, którzy nie
rozpoznawali charakterystycznego zapachu dymu i nic nie wiedzieli o objawach,
więc nawet jeżeli zachowanie palaczy mogło się wydawać dziwne, to nie
przypisywano go paleniu marihuany: Nagle ja wstaję i sobie chodzę, ręce w bok i
sobie macham jak skrzydłami, zaczynam sobie gwizdać, i skończyło się na tym, że
walnąłem głową o kant tablicy. Wszyscy oczywiście spojrzenie na mnie. (...)
Myślę, że nie wiedzieli, o co chodzi, generalnie dla nich byłem zawsze taki
trochę stuknięty, wiesz (...), jakieś dziwne kolczyki, zielone włosy, co było
strasznym wtedy szokiem, więc oni zawsze, że jestem pieprznięty (...). Wtedy
oni nie mieli o tym [o marihuanie] jakiegokolwiek pojęcia (S.K. 11.1-4).
Łatwość ukrywania się wynikała przypuszczalnie ze stereotypu narkomana,
ukształtowanego w latach 80-tych, na podstawie objawów uzależnienia od
"kompotu": (...) ludzie nie mówili wtedy dużo o ganji. O narkomanach
- tak, dużo się mówiło, ale to byli ludzie, którzy dawali sobie w żyłę, a my
nie pasowaliśmy do tego wizerunku (T.B. 9.5). Ciekawie mówi o tym inny
informator: Bycie "naćpanym" to jest trochę psychologiczne:
spuszczasz głowę, masz jakieś oczy zamglone, bredzisz coś -natomiast kiedy
nagle wykazujesz się elokwencją, jesteś (...) "au courant", to w czym
problem w ogóle? (R.B. 12.5).
Oto, jak przedstawiają się stosunki badanych z rodziną, przede wszystkim z
rodzicami. Niemal wszyscy informatorzy przeszli przez etap ukrywania palenia
przed rodzicami - wyjątkami są dwoje, których rodzice sami mieli wcześniej
styczność z marihuaną - przy czym w momencie prowadzenia wywiadów tylko trzej
respondenci twierdzili, że rodzice nie wiedzą o ich paleniu, dwoje zaś nie było
pewnych co do tego: podejrzewali, że rodzice mogą coś wiedzieć, lecz nigdy nie
było rozmów na ten temat. Rodzice pozostałych badanych wiedzieli o ich paleniu,
przy czym połowa dowiedziała się przez przypadek, na skutek "wpadki"
(przeczytanie pamiętnika ze wzmiankami o marihuanie, odkrycie potajemnie
przyniesionych do domu roślin itp.), a połowa badanych sama powiedziała o tym
rodzicom. Początkową reakcją była przeważnie panika; informatorzy usiłowali
rodziców przekonywać i tłumaczyć im, że nie ma się o co bać. W większości
przypadków udało się przynajmniej w pewnym stopniu uspokoić rodziców,
szczególnie, jeśli widzieli oni, że mimo palenia ich dziecko nie ma kłopotów w
szkole czy na uczelni: Była jakaś tam lekka panika, ale to się skończyło na
jakichś argumentacjach, i tyle. W końcu jakoś doszliśmy do zgody. Wytłumaczyłem
im, o co w tym wszystkim chodzi (D.M. 12.6), Nerwy były wtedy, gdy były złe
stopnie, to już była afera, że trzeba tam poprawić coś. Na ogół były piątki -
było w porządku (E.L. 26.3).
Ogólnie rzecz biorąc, reakcje rodziców oscylowały od akceptacji (w kilku
przypadkach zdarzyło się nawet, że rodzice dawali się namówić na spróbowanie
marihuany) i zaufania, że dziecko "wie, co robi", przez ukryty
niepokój i unikanie drażliwego tematu, po jawną niechęć i zwalczanie palenia
(zabierania znalezionej marihuany itp.). Interesujący jest fakt, że wielu
badanych (7 osób) zdecydowało się samemu powiedzieć o tym rodzicom, uznając, że
nie ma czego kryć: Jak zacząłem pracować, chyba w wieku 20 lat, i zacząłem
stanowić o sobie - nie sądziłem, że powinienem przed nimi to ukrywać (T.B.
7.7), lub wręcz, że trzeba samemu dawać świadectwo głoszonym poglądom: Z
marihuaną to jest tak, że ona jest u nas kulturowo nie zaakceptowana. Bo z
wódką to jest tak, że (...) jak koleś się napierdoli codziennie i bije później
żonę po nocy i dzieciaki, to jest OK. Ale jeżeli ktoś sobie pali marihuanę, to
do tej pory spotykam opinie, że od marihuany się można od drugiego razu
uzależnić (...) i że to się wstrzykuje w żyły (...). Myślę, że trzeba tą
barierę w społeczeństwie przełamać, a to trzeba dowody dawać. (...) W mojej
pracy też wiedzą, że palę (S.K. 14.2).
Przejdźmy wiec do kwestii zachowywania tajemnicy w miejscu pracy. Jak wynika
z badań, także i tu występuje cała różnorodność zachowań i reakcji: od
całkowitego rozdzielenia pracy i palenia, co wynika bądź z lęku przed
zdemaskowaniem bądź z przyczyn "technicznych" (znajdowanie się pod wpływem
marihuany utrudnia niektórym informatorom wykonywanie obowiązków zawodowych),
przez palenie w tajemnicy przed szefostwem lub klientami, po jawne palenie w
pracy, możliwe głównie w przypadkach, gdy badani pracują w
"alternatywnym" środowisku (np. barmanka w młodzieżowym pubie) lub
wykonują wolne zawody (np. muzyk lub realizator dźwięku): Ja się staram zawsze
pokazać, że jestem profesjonalistą, że jeżeli się za coś zabieram to w pełni
wiem, o co mi chodzi (...). Jestem w stanie dobrze swoją pracę wykonać i tylko to
mnie interesuje - chcą, to niech se osądzają, i tyle (R.B. 22.4).
Zaznaczmy, że zgodnie z tym, co ustalił Becker, nawet palacze, którzy
utrzymują tajemnicę przed otoczeniem, mogą sobie spokojnie pozwolić na palenie
"pod nosem" niepalących, jeśli tylko przekonają się, że ich stan nie
jest widoczny. Tylko kilku informatorów ściśle przestrzegało zasady, by będąc
pod wpływem marihuany nie kontaktować się z rodzicami, jeszcze mniej nigdy nie
paliło w szkole. Przekonanie się o tym, że "nie widać" następowało
najczęściej samorzutnie: Przychodziłem upalony i wydawało mi się, że wszystko
strasznie widać, że hałasuję w kuchni, że w rozmowach jakieś głupie teksty
puszczam - wydawało mi się, że widać (...), a z ich [rodziców] reakcji nie
wynikało, że oni coś widzą. No i teraz już luz: wiem, że pc prostu nie widać
(A.B. 17.3). Inny informator mówi, że w razie czego zawsze może przypisać
"winę" alkoholowi: (...) jeśli już, to piwko. Nie ukrywam przed nimi,
że lubię piwo itd. Jakby wszystko idzie na karb piwa, nawet jeżeli coś nie tak
jest (...). Bo kto w tym kraju nie pije piwka i nie przychodzi czasem nawiany
do domu? (D.G. 19.5 - 21.1). Niektórym informatorom stan swój było tym łatwiej
ukryć, że, jak twierdzili, marihuana poprawia ich kontakt z ludźmi - z
rodzicami, w szkole czy z klientami w pracy: Bardzo często po grassie chce mi
się gadać [z rodzicami], jakby nawiązuję z nimi inny kontakt, taki bardziej
przyjacielski (T.B. 10.5), Nawet mi się lepiej rozmawia, jak jestem upalony, z
osobami "drętwymi" (...), z którymi nie jest mi milo rozmawiać, które
wiem, że nie są w stosunku do mnie szczere (...). Po upaleniu taki dystans do
nich biorę, lepiej mi się rozmawia, bardziej jestem taki rozluźniony (S.K. 15.5
- 16.1), Jak trzeba było zabłysnąć jakimiś z głowy opisami przyrody, no to w
ogóle po ganji rewelacja, aż za bardzo. Po ganji mam takie zdolności aktorskie,
że mogę wszystko wymyślić (R.B. 11.7). Jeżeli chodzi o ukrycie widocznego,
fizycznego objawu palenia - zaczerwienionych oczu - to większość badanych
liczyła tu na ignorancję otoczenia, kilka zaś osób stosowało krople do oczu,
zwężające naczynia krwionośne.
Podsumowując, stwierdzić można, że zgodnie z ustaleniami Beckera
rzeczywiście można swobodnie kontaktować się pod wpływem marihuany z
niewtajemniczonymi", gdyż maja oni małe szansę zorientować się, że ich
rozmówca palił marihuanę, jeśli nie maja wystarczającej wiedzy w tej dziedzinie
lub jeśli nie znają go dobrze, a nawet jeśli są to bliskie osoby (np. rodzice),
to jest to dość łatwe do ukrycia. Różnica w stosunku do tego, co pisał na ten
temat Becker, jest o wiele mniejsza potrzeba takiego ukrywania się. Mówiąc
językiem naszej teorii, siła normy zakazującej palenia marihuany jest dziś u
nas o wiele mniejsza, do tego stopnia, że w niektórych, i to wcale nie
kontrkulturowych środowiskach (np. na niektórych kierunkach studiów) palenie
marihuany stanowi bardziej normę niż jej łamanie. Wciąż jednak szeroki wachlarz
reakcji, z jakimi spotykają się palacze, świadczy o dość dużym zróżnicowaniu
społeczeństwa względem analizowanej tu normy, przy czym podziały przebiegają
nie tylko na linii starsi - młodzież, ale także wewnątrz poszczególnych
środowisk. Analizując wywiady i wyciągając wnioski trzeba jednak pamiętać, że
badamy tu reakcję społeczna na łamanie pewnej normy z perspektywy
"kandydatów do naznaczenia". Być może, gdyby oprzeć się na reakcji
ujawnianej lub deklarowanej przez "społeczną widownię", uzyskalibyśmy
nieco inny obraz społecznego funkcjonowania tej normy, co można wywnioskować z
wypowiedzi jednej z informatorek na temat sytuacji na jej uczelni: (...)
wszyscy byli dla nas bardzo mili zawsze i nie było żadnych afer, wszystko było
OK. (...) To raczej potem się okazało: "ci narkomani..." (E.L. 25.4).
Dotykamy tu, nawiasem mówiąc, ciekawego problemu teoretycznego: czy, aby mówić
o naznaczeniu, konieczne jest odczucie go przez "dewianta", czy też
wystarczy, że reakcja pojawi się wśród "społecznej widowni" ? Czy
taka "szeptana" reakcja wystarczy, by uznać, że przypięta została
dewiacyjna etykietka, skoro obiekt tejże może nie mieć o tym pojęcia?
W oparciu o wyniki badań oraz o wcześniejszą wiedzę na temat specyfiki
zażywania narkotyków w Polsce, omówionej w .rozdziale III, można ponadto
zaryzykować twierdzenie, że palacze marihuany niejako wymknęli się społecznej
definicji narkomanów czy "ćpunów", choć sama marihuana traktowana
była na równi z innymi narkotykami, o czym świadczą artykuły w mass-mediach
oraz część literatury naukowej. W okresie, gdy dominowało używanie przetworów
maku, marihuana była co prawda przedstawiana w jednym rzędzie z nimi, lecz
jako, że objawy jej palenia są całkiem odmienne od skutków wstrzykiwania
"kompotu", palacze mogli łatwo uniknąć naznaczającej etykietki, tym
bardziej, że wiedza rodziców czy nauczycieli kształtowana była przez ten
właśnie stereotyp: znakami rozpoznawczymi narkomana były pokłute ręce i półprzytomne spojrzenie, natomiast objawy palenia - i tak trudne do
zauważenia - nie były w ogóle znane.12 Z kolei na
przestrzeni kilku ostatnich lat palenie marihuany tak się upowszechniło, że w
coraz szerszych kręgach marihuana jest umiejscawiana znacznie bliżej np. piwa,
niż narkotyków, a palacz w ogóle nie jest postrzegany jako osoba łamiąca
jakakolwiek normę.
C. NEUTRALIZACJA STEREOTYPOWYCH PRZEKONAŃ
Trudności z zaopatrywaniem się w nielegalny środek i konieczność zachowania
tajemnicy przed niepalącym otoczeniem to nie jedyne bariery, jakie napotyka
regularny palacz. Ma on bowiem poza tym do czynienia ze społecznymi
stereotypami, które negatywnie charakteryzują użytkownika marihuany, a przed
którymi musi on się bronić, jeśli chce zachować pozytywny obraz samego siebie i
dalej palić w poczuciu wewnętrznego spokoju.
a. uzależnienie: palacz marihuany to narkoman
Pierwszym ze stereotypów, które zmuszeni są neutralizować użytkownicy
marihuany, jest przekonanie, że regularny palacz to narkoman, osoba
uzależniona. Z taką definicją samego siebie musieli walczyć informatorzy
Beckera, lecz - jak uzasadniałem w rozdziale IV -także w Polsce stereotyp ten
dotyczy palaczy.
Spośród badanych, trzy osoby przyznały, że były uzależnione od marihuany,
byli to jednak użytkownicy, którzy okres częstego palenia mają już za sobą i w
momencie prowadzenia badań palili jedynie okazjonalnie lub całkiem zaprzestali.
Tylko jedna obecnie paląca osoba przyznała, że rzeczywiście jest uzależniona.
Może to sugerować, że do bycia uzależnionym łatwiej przyznać się z perspektywy
czasu, gdy jest to kwestia już rozwiązana i miniona.
O wiele częściej - w ośmiu przypadkach - pojawia się pogląd, że od marihuany
nie można się uzależnić fizycznie. Niektórzy badani porównywali marihuanę do
alkoholu lub papierosów, twierdząc, że od tych środków znacznie łatwiej się
uzależnić, i jeśli mają z czymkolwiek problemy, to właśnie z rzuceniem palenia
tytoniu lub z nadmiernym spożyciem alkoholu, a nie z marihuaną. Jeden z
informatorów stwierdził, że jest uzależniony od amfetaminy i heroiny, ale nie
od marihuany (był codziennym użytkownikiem każdego z tych środków).
Trzy osoby stwierdziły, że owszem, są uzależnione, ale tylko psychicznie,
przy czym dwie z nich bagatelizowały to uzależnienie, twierdząc, że tak samo
można się uzależnić od wielu innych rzeczy, chociażby od słodyczy, i rzecz
polega raczej na tym, że "bardzo lubią", a nie, że "muszą"
zapalić. Kilka kolejnych osób negowało możliwość uzależnienia się, twierdząc na
przykład, że jest to zależność, a nie uzależnienie, że można się uzależnić od
zaciągania się dymem, ale nie od marihuany, lub też, o czym wspominałem przed
chwilą, porównywały uzależnienie od marihuany z przyzwyczajeniem do słodyczy
lub innych rzeczy, ogólnie uznawanych za niegroźne: Myślę, że możesz się
uzależnić od ganji tylko w takim stopniu, w jakim się człowiek może od
czekolady uzależnić, albo od słodyczy - że jak przechodzi koło ciastkarni to on
tak lubi ciastka, że nie może się oprzeć (SM. 18.5).
Na poparcie faktu nie bycia uzależnionym wielu informatorów przytacza
argumenty typu "kiedy nie mam, to nie szukam" lub "nie ciągnie
mnie" (8 osób), których praktycznym uzasadnieniem są przerwy w paleniu.
Tzw. "robienie sobie przerw" warte jest omówienia, gdyż stanowi
istotny element swoistego folkloru użytkowników marihuany. Z
"przerwami" zetknął się prawdopodobnie każdy, kto miał do czynienia z
regularnymi palaczami: "zrobienie sobie przerwy" jest dowodem, że nie
jest się uzależnionym i nie pali się za dużo, daje poczucie panowania nad
paleniem, nawet jeśli przerwa jest bardziej przypadkowa niż zamierzona
(związana np. z wakacyjnym wyjazdem i brakiem dostępu). Częstokroć wystarczy
nawet nie przerwa, lecz iluzoryczne przekonanie, że w każdej chwili można ją
zrobić, przy czym postanowienie to bywa wielokrotnie odkładane na później. Jak
mówi jeden z informatorów: Pamiętam, że moim rekordem dotychczasowym byty trzy
miesiące bez jointa - chodziłem i się przechwalałem znajomym. To jest taki
jakby społeczny aspekt przypalania, że po prostu wszyscy sobie robią od czasu
do czasu przerwy i są z nich bardzo dumni: "stary, ja to pół roku nie
przypalałem", "a ja to rok nie przypalałem" (B.L. 24.2).
Spośród badanych o przerwach mówiło aż czternaścioro, przy czym warto
zaznaczyć, że wspominali oni o tym z własnej inicjatywy; przypuszczalnie, gdyby
konkretnie zapytać o "robienie sobie przerw", motyw ten pojawiałby
się jeszcze częściej. W sześciu przypadkach były to przerwy samorzutne: To było
w czasie wakacji przeważnie, właśnie gdzieś wyjeżdżałem po prostu, nie myślałem
o tym, żeby coś [do palenia] załatwiać, coś w tym stylu; po prostu nie myślałem
o tym (A.D. 7.6); w pięciu -zamierzone i postanowione: Powiedziałem, że nie
będę palił, ale nie określiłem, na ile. Wytrzymałem trzy tygodnie, choć kiedy
postanawiałem sobie to, to nie było dla mnie wyobrażalne, że wytrzymam tydzień
bez palenia (R.F. 14.1); w trzech przypadkach -jedynie deklarowane: Uważam, że
palenie będzie w tym momencie dla mnie nałogiem, kiedy nie będę mógł się bez
tego obyć. A ja mogę sobie powiedzieć, że nie będę palił przez pół roku, i nie
będę. [ - A robiłeś tak?] - No, nie robiłem... (R.G. 16.4-5).
Ciekawe jest, że badani różnie umiejscawiają "próg uzależnienia"
-moment, w którym można już mówić o nałogu palenia. Może nim być np.
poszukiwanie marihuany, gdy się jej nie ma, odczuwanie przymusu palenia,
posiadanie zawsze przy sobie, kupowanie, palenie non-stop, przesadzanie z
paleniem, palenie po to, żeby się "nawalić" (upalić niemal do
nieprzytomności), lub też indywidualne odczucie, że pali się za dużo albo, że
marihuana przeszkadza w życiu. Charakterystyczne jest przy tym, że badani
umiejscawiają ten "próg" o stopień wyżej, niż ten, na którym sami się
znajdują: Generalnie, ja za narkomanów uważam wszystkich ludzi, którzy są uzależnieni
od czegokolwiek (...) chodzi mi o ludzi, którzy przesadzają, ze wszystkim
(...). Oni robią to [palą] tylko po to, żeby się najebać; dlatego przesadzają,
że robią to tylko po to i cały czas, non-stop (A.D. 19.4); [Przesadza się] od
wtedy, jak się złapiesz na tym, że nie możesz bez tego żyć. Jeśli poczujesz cos
takiego: "wydaje mi się, że za dużo palę" -wtedy warto zrobić sobie
przerwę (N.R. 20.7 - 21.1); Jak nie mam nic do palenia to nie jest to dla mnie
problemem (A.B. 13.7); Od innych rzeczy [heroiny i amfetaminy] jestem
uzależniony, ale od trawy? (...) Trawa nie przeszkadza mi w życiu (S.L.
16.1-4); Jeżeli ktoś nie jest uzależniony w ten sposób - uzależniony, mówię:
uzależniony od posiadania - że np. kupuje...
Tak wiec, wśród technik neutralizacji dotyczących uzależnienia od marihuany,
na plan pierwszy wysuwają się: całkowita negacja możliwości uzależnienia,
bagatelizowanie uzależnienia przez definiowanie go jako niegroźnego
przyzwyczajenia, oraz ocena swego palenia jako "bezpiecznego"
względem momentu - bardzo różnie definiowanego - w którym staje się ono
ryzykowne i nabiera charakteru nałogu. "Zrobienie sobie przerwy" lub
choćby przekonanie o takiej możliwości utwierdza palacza w przekonaniu, że
uzależnienie mu nie grozi.
b. palenie marihuany to wstęp do twardych narkotyków
Przed przejściem od marihuany do twardych narkotyków badanych Howarda
Beckera chroniła, w ich subiektywnym mniemaniu, sama świadomość takiego
niebezpieczeństwa. Inaczej rzecz przedstawia się wśród moich informatorów:
dominuje tu raczej negacja "teorii eskalacji" w myśl której palenie
marihuany jest pierwszym krokiem do używania mocniejszych środków.
Zaledwie dwie osoby zdecydowanie zgodziły się z twierdzeniem, że palenie
marihuany bezpośrednio niesie ze sobą takie zagrożenie. Kilka kolejnych osób
stwierdziło, że owszem, może tak być, ale przyczyna tego nie jest sama
marihuana, lecz indywidualne uwarunkowania jej użytkownika, np. słabość i
kompleksy lub nieusatysfakcjonowanie doznaniami, jakie daje palenie marihuany i
poszukiwanie odmiennych wrażeń. Badani, którzy wyrażali taki pogląd,
twierdzili, że sami nie są zagrożeni, gdyż przyczyną ich palenia nie są
problemy lub kompleksy, od których chcą uciec, oraz, że marihuana daje im
właśnie ten rodzaj doznań, jakiego poszukują, nie ma więc powodu, by szukali
czegoś innego: Po cholerę? Nie, nie, zupełnie niepotrzebne. Nie wiem, po co mi
w ogóle. Ludzie, którzy biorą wszystkie środki tego typu, począwszy od
marihuany a skończywszy na "kompocie", to traktują to ucieczkowo (...)
- ale mnie to zupełnie... nie miałem takich motywacji (D.M. 12.1-2).
Słuszność teorii eskalacji została zdecydowanie zanegowana przez siedem
osób, a trzy kolejne stwierdziły, że marihuana prowadzi do twardych narkotyków
w taki sam sposób, w jaki np. picie piwa prowadzi do alkoholizmu: Bo wiesz, tak
samo jak np. powiesz, że koleś, który pije piwo, za parę lat będzie pił
denaturat - a tak nie jest przecież, nie? (W.O. 11.3). Generalnie wśród
badanych dominuje przekonanie, że nie można mówić o związku palenia marihuany z
zażywaniem twardych środków, gdyż "trawa i ciężkie narkotyki to zupełnie
różne rzeczy".
Aby nie poprzestawać na teoretycznych deklaracjach, zapytałem badanych o ich
kontakty z innymi substancjami psychoaktywnymi. Z analizy odpowiedzi na to
pytanie płyną bardzo interesujące wnioski.
Aż 14 badanych miało kontakt z grzybami halucynogennymi (chodzi o rosnące na
podgórskich łąkach grzyby, zawierające psylocybine, zaliczaną do środków
psychedelicznych - halucynogennych). Jeszcze więcej - 16 osób - próbowało
innego psychedeliku, LSD. Łącznie, z grzybami lub z LSD miało do czynienia aż
19 osób, a więc tylko troje badanych nigdy nie eksperymentowało z tymi
środkami!
Ośmioro badanych miało kontakt z amfetaminą (środek psychostymulujacy):
jedna osoba to nałogowy amfetaminista, a siedem pozostałych ma za sobą
jednorazowe lub sporadyczne doświadczenia. Nieco mniej - sześć osób -
eksperymentowało z heroiną, opium i innymi przetworami maku. Dla pięciu osób
nieobce są "prochy" - środki farmakologiczne, nadużywane w celu
odurzenia się (od pospolitego aviomarinu po środki uspokajające i
psychotropowe, dostępne na specjalne recepty), tyle samo próbowało wdychania
rozpuszczalników lotnych (tri, butapren), a jednorazowo pojawiały się relacje z
eksperymentów z innymi środkami: kokainą, ketaminą, ecstasy, bieluniem,
crackiem i smart-drinkami (pobudzającymi napojami na bazie środków pochodzenia
roślinnego, dostępnymi w legalnym obrocie na Zachodzie).
Wydawać się więc może, że regularni palacze marihuany masowo zażywają LSD i
grzyby, chętnie próbują amfetaminy oraz przetworów maku, nie stronią od
"wąchania kleju" i faszerowania się psychotropami, a w miarę
możliwości eksperymentują z innymi, trudniej dostępnymi substancjami. Wniosek
taki byłby jednak zbyt pochopny, a nawet zafałszowany, gdyż wypływa jedynie z
"wypunktowania" środków, z jakimi mieli do czynienia badani. Okazuje
się, że postać rzeczy zmienia się całkowicie, jeśli uwzględnimy także wrażenia
badanych z tych eksperymentów oraz dokonywaną przez nich ocenę poszczególnych
substancji.
Stosunek informatorów do psychedelików - grzybów i LSD - jest niemal
jednoznacznie pozytywny. Tylko w dwóch przypadkach pojawiła się negatywna ocena
LSD - w pozostałych, oba środki były charakteryzowane pozytywnie, nawet wtedy,
gdy przeżycia pod ich wpływem trudno było zaliczyć do przyjemnych, wynikało to
bowiem, zdaniem respondentów, nie z natury tych środków, lecz z ich własnej
winy (zbyt duża dawka, niewłaściwe okoliczności zażycia itp.) a ponadto
wrażenia takie bywały cenne poznawczo: Trzy razy miałem bardzo dobre
doświadczenia, a raz bardzo złe, tzn. znalazłem się w szpitalu, bo znalazłem
się na skraju nicości, a moje mechanizmy obronne, to ego, które walczy o śmierć
i życie, o przetrwanie, bo w tym momencie znika, zaczęło produkować takie
nastroje apokaliptyczne, że wraz z zanikiem mojego ośrodka kierowniczego, jakim
jest ego, znikną ja sam. (...) No i znalazłem się w szpitalu, ale po nocy
spędzonej w szpitalu wyszedłem bardzo zadowolony z siebie, co zadziwiło pana
psychiatrę - stwierdził, że to bardzo dziwne, żeby tak człowiek się zachowywał;
że powinienem być zdołowany, a ja jestem bardzo zadowolony (D.M. 9.5 - 10.1).
Mówiąc o grzybach i LSD badani używali sformułowań takich, jak np.
"podchodzę do tego z szacunkiem", "pomoc w rozwoju",
"otwierają na świętą rzecz", "grzyby to rośliny, nie
narkotyki", "to dla mnie święto". Trzeba tu zaznaczyć, że
używanie tych środków ma inny charakter niż marihuany - o ile badane osoby
marihuanę pala bardzo często, nawet codziennie, to eksperymenty z grzybami i
LSD mają charakter sporadyczny - większość badanych mówiła o kilku próbach -
lub co najwyżej okazjonalny, np. raz na kilka tygodni. Wiele osób deklarowało
dalsze ich używanie: Uważam, że raz w życiu to każdy powinien, a tak raz na rok
albo na dwa lata to się przydaje. Ja ostatni raz chyba ze dwa lata temu jadłem,
i tak planuję w te wakacje może. No bo to zawsze coś się zmienia jednak (S.M.
20.5).
Zupełnie inaczej rzecz się przedstawia, kiedy mowa jest o opiatach. Poza
jednym badanym, nałogowym heroinistą, wszystkie pięć osób, które próbowały
przetworów maku, oceniło swoje doświadczenia jako złe i nieprzyjemne lub jako
nietwórcze, nieciekawe i bezwartościowe. Były to próby jednorazowe, a w jednym
przypadku - kilkakrotne; nikt nie deklarował chęci kolejnych eksperymentów.
Zarówno badani, którzy próbowali tych środków, jak i ci, którzy nigdy tego nie
robili, wyrażali się o nich negatywnie: "kanał, chemia,
uzależnienie", "chemiczne, fałszywe", "sprowadzenie siebie do
poziomu ameby", "nieproduktywne, ucieczkowe, nietwórcze",
"statyczne, bezwartościowe"; kilkoro badanych mówiło ponadto o
odrazie do igły, strzykawki i "kłucia się".
Wśród ośmiorga respondentów, którzy mieli do czynienia z amfetamina, jest
jeden amfetaminista (ten sam, który uzależniony jest od heroiny), jeden, który
okazjonalnie zażywa amfetaminę dla celów "praktycznych" (nocna nauka
itp.), ale, jak twierdzi, "generalnie mu nie odpowiada". Pozostałe
sześć osób dokonywało jedno- lub kilkakrotnych prób, negatywnie ocenianych i
nie ponawianych. Ocena amfetaminy w oczach badanych - zarówno tych, którzy jej
próbowali, jak i tych, którzy nie chcieli tego robić - jest, podobnie jak
opiatów, zdecydowanie ujemna: "chemia, toksyczne, niefajne",
"biały proszek, obrzydliwe", "zły zjazd", "wyżera
mózg".
Jeśli zaś chodzi o środki psychotropowe i rozpuszczalniki, to były one
używane przed pierwszymi kontaktami z marihuana, a następnie całkowicie
zarzucone (jedna tylko regularna palaczka deklarowała dalsze zamiłowanie do
okresowego "wąchania kleju") - wydaje się więc, że można używanie
takich specyfików potraktować jako wyraz młodzieńczego zainteresowania
"odmiennymi stanami świadomości" w warunkach braku dostępu do innych
środków.
Jeśli by pokusić się o stworzenie modelu używania środków psychoaktywnych na
przestrzeni czasu w badanej grupie, to wyglądałby o następująco: eksperymenty z
rozpuszczalnikiem lub psychotropami (u ok. 1/3 badanych) - próby z marihuaną -
regularne palenie marihuany i eksperymenty z psychedelikami - ogólne negatywne
nastawienie do twardych narkotyków, a w ok. 1/3 przypadków, negatywnie oceniane
eksperymenty z nimi.
Pomocniczo i uzupełniająco można potraktować relacje badanych o innych
regularnych palaczach. Większość informatorów zna jedną lub kilka osób, które
przeszły od marihuany do twardych narkotyków, jednak badani często komentują to
tak, że nie można mówić, iż to marihuana popchnęła ich do innych środków, lecz,
że były to osoby, które od początku poszukiwały określonego rodzaju wrażeń, a
marihuana była tylko etapem na tej drodze, gdyż nie o ten rodzaj doznań im
chodziło: No, na pewno takich wielu jest, tylko mi się wydaje, że oni, prawdę
mówiąc, nie to, że zaczynali od trawy, tylko oni szukali tego, co znaleźli na
końcu, czyli szukali tego roztworu, bezpiecznego dla siebie, żeby tam zawisnąć,
czy ogólnie, żeby się odizolować od tego świata (R.B. 20.1). Jak twierdzą
respondenci, z reguły ich znajomi regularni palacze pozostają przy marihuanie i
psychedelikach.
Podsumujmy te część rozważań. Badani palacze dokonują całkowitego rozdziału
marihuany i innych środków psychedelicznych od twardych narkotyków, takich jak
amfetamina czy opiaty. Rozróżnienie to dokonywane jest zarówno na płaszczyźnie
doznań - wzrost wrażliwości percepcyjnej i jakościowa zmiana w odbiorze świata,
typowe dla marihuany i psychedelików, przeciwstawiane są otępieniu powodowanemu
przez opiaty oraz mniej lub bardziej produktywnemu, ale mało interesującemu
pobudzeniu wskutek zażycia amfetaminy - jak i na płaszczyźnie natury tych
środków: marihuana i psychedeliki są "naturalne" i "czyste"
(kilkoro badanych stwierdziło, że nie są to w ogóle narkotyki), natomiast
amfetamina i heroina - "chemiczne" i "toksyczne". (Wrogość
wobec narkotycznej chemii ujawniła się zresztą już wcześniej, gdy
analizowaliśmy sposoby zaopatrywania się w marihuanę - jak pamiętamy, wielu
badanych niechętnie odnosiło się do marihuany i haszyszu, sprowadzanych z
zagranicy, gdyż rzekomo zawierają one szkodliwe, chemiczne domieszki. Ciekawy
jest w tym świetle status LSD - mimo, że jest to środek w stu procentach
syntetyczny, to oceniany jest pozytywnie i umiejscawiany w pobliżu całkowicie
naturalnych grzybów, a w opozycji do amfetaminy i heroiny.)
Dominującą neutralizacją poglądu, w myśl którego używanie marihuany prowadzi
do twardych narkotyków, jest wyżej scharakteryzowane rozdzielanie tych środków
i przekonanie, że doznania, jakie niosą twarde narkotyki, są bezwartościowe, a
one same toksyczne, szkodliwe i odrażające, więc nie warto ich używać - nie
dlatego nawet, że jest to niebezpieczne, lecz dlatego, że bezsensowne. Warto tu
poczynić jeszcze jedno spostrzeżenie: okazuje się, że niekoniecznie
przyjemność, ale tez wartościowość doznań jest kryterium oceny narkotycznych
wrażeń: wspominałem już o nieprzyjemnych, a mimo to dodatnio ocenianych
doświadczeniach z psychedelikami, z kolei wśród prób z heroina były takie,
które co prawda były przyjemne, ale zostały poniechane jako nic ze sobą nie
niosące.
Czy można odnieść przedstawione powyżej wnioski do "teorii
eskalacji" ? Tak - jeśli potraktować ją jako teorię w ścisłym znaczeniu
tego słowa, bowiem badani tu palacze stanowią żywy przykład tego, że
wieloletnie, regularne palenie wcale nie musi prowadzić do twardych narkotyków,
a wręcz może być połączone z awersją do nich. Nie - jeżeli przyjąć, że
"teoria eskalacji" ma charakter bardziej statystyczny i mówi jedynie
o pewnej istotnej tendencji w sposobie używania narkotyków, gdyż należy
pamiętać, że badana tu próba nie jest reprezentatywna. Można za to rzec, że
stanowi ona lustrzane odbicie tej grupy użytkowników narkotyków, która kończy
swa "karierę"\' w poradniach odwykowych i ośrodkach rehabilitacyjnych.
Wizja typowego użytkownika narkotyków, kreowana często w wypowiedziach pracowników
tych instytucji, a zakładająca nieuchronność przejścia od marihuany do twardych
środków, jest z pewnością zbyt jednostronna, wynika bowiem z postrzegania ogółu
użytkowników narkotyków z perspektywy osób już uzależnionych. Podobnym, tyle,
że "odwróconym" błędem, byłoby twierdzenie, że regularne palenie
marihuany nie prowadzi - a jeśli już, to sporadycznie - do "twardych"
narkotyków, ferowane na podstawie analizy tak niewielkiej i niereprezentatywnej
próby.
Celem niniejszych badań nie jest jednak "obiektywna" weryfikacja
"teorii eskalacji", lecz jedynie spojrzenie na nią oczyma regularnych
palaczy i analiza technik jej neutralizowania. Wynik dociekań - ścisłe
rozdzielanie dwóch grup środków psychoaktywnych i diametralnie różna ich ocena
przez palaczy marihuany - jest interesujący z jeszcze innego względu. Otóż w
literaturze tematu rozmaite substancje psychoaktywne najczęściej omawiane są -
szczególnie w społecznym aspekcie ich używania - łącznie, po prostu jako
"narkotyki" lub "środki uzależniające". Podobnie, ich
użytkownicy traktowani są jako dosyć homogeniczna grupa, dzielona co najwyżej
na osoby "uzależnione" i "zagrożone uzależnieniem". Wyniki
badań można uznać za istotny argument na rzecz zmiany takiego podejścia,
okazuje się bowiem, że użytkownicy różnych środków stanowić mogą całkiem
odrębne środowiska oraz maja inne oczekiwania i zapatrywania: przypuszczalnie
między kulturami fajki i strzykawki jest znacznie więcej różnic i kontrastów,
niż podobieństw.
c. palenie marihuany to ucieczka od rzeczywistości
Przejdźmy do ostatniego stereotypu, z którym konfrontowani byli badani:
palenia marihuany jako ucieczki od rzeczywistości, a więc wyrazu
niedostosowania, słabości i nie radzenia sobie w życiu. U Beckera badani
neutralizowali takie przekonanie twierdząc, że ich palenie nie ma charakteru
ucieczkowego. W niniejszych badaniach reakcje palaczy na taki zarzut prezentują
się nieco odmiennie.
Sześć osób przyznało, że rzeczywiście pali po to, aby uciec od
rzeczywistości (zagłuszyć problemy, lepiej się poczuć, znieczulić się lub
"wyluzować"), natomiast siedmioro badanych stwierdziło coś wręcz
przeciwnego: że niemożliwe jest uciec od rzeczywistości przez palenie
marihuany, tym bardziej, że środek ten raczej wyostrza jej postrzeganie, nie
pozwala więc się od niej oddalić. Jedna z palaczek twierdziła, że po marihuanie
raczej wraca do rzeczywistości, niż od niej ucieka, pozostali mówili, że palą w
celu pełniejszego postrzegania rzeczywistości i jej nowych, nieznanych
aspektów, przeżycia czegoś nowego, co zdecydowanie nie ma charakteru
ucieczkowego: Coś ci powiem: pewnie, jest to ucieczka od rzeczywistości w
momencie, kiedy czujesz się w tej rzeczywistości źle. (...) Ale jeśli się
czujesz dobrze, to jest to tylko jakby podwyższenie tej dobroci całego
otaczającego cię świata, nie? (N.R. 21.4); Paliłem nie dlatego, ze źle się
czułem. Chciałem poznać coś nowego i dlatego paliłem i brałem wszystkie drogi
[narkotyki]. Dla poznania, a nie dla ucieczki (R.F. 15.6). Dwie osoby mówiły
nawet, że marihuana stanowi nie ucieczkę od problemów, lecz pomoc w ich
rozwiązywaniu, przez uzyskanie lepszego wglądu lub spojrzenie z dystansu.
Dla niemal połowy badanych - dziewięciu osób - palenie jest nie ucieczką,
lecz raczej odskocznią. Z pozoru nie ma może różnicy między jednym a drugim,
lecz w świetle wypowiedzi informatorów jest ona zasadnicza. Z ucieczką
mielibyśmy do czynienia wtedy, gdyby palenie stanowiło wyraz nie dawania sobie
rady w otaczającym świecie i stanowiłoby "zastępczą" aktywność, w
cień której schodzą codzienne obowiązki. Sytuacja przedstawia się jednak
inaczej: badani twierdzą, że normalnie wykonują swoje zadania, a palenie
marihuany odbywa się raczej w czasie wolnym po pracy lub szkole, choć niektóre
osoby - przede wszystkim te, które zajmują się działalnością twórcza lub artystyczną
-palą także przy pracy, twierdząc, że marihuana nie przeszkadza im, a nawet
wpływa pozytywnie, np. przy malowaniu obrazów lub realizacji nagrań muzycznych.
Nie służy ucieczce, gdyż po prostu nie ma powodu, by uciekać.
W przypadkach osób, które raczej rozdzielają obowiązki i palenie, jest ono
rodzajem odpoczynku i odreagowania: (...) kiedy zapalę jointa, to wiesz, nie
zaczynam robić ulotki, tylko się śmieję i z kimś gadam. Nie podobają mi się
fragmenty, gdy palę jointa i nagle ktoś przychodzi (...) i coś tam zaczyna
gadać o koncertach. (...) Jointy właśnie to są taką rzeczą, która mnie
rozładowuje, bo nie przychodzę wieczorem do domu i nie myślę: "kurwa,
straciliśmy na koncercie trzy miliony, skąd ja wezmę te trzy miliony".
(...) Byłbym starym, zgorzkniałym kolesiem, gdybym cały czas myślał o swojej
firmie (D.G. 25.2 - 26.1); Czasami mam takie wątpliwości (...) że to jest
ucieczka, tylko tutaj można sobie zadać szereg innych pytań: czy jako człowiek
nie akceptujący tej, powiedzmy, formy systemu, czy ja muszę się skazywać na
bytowanie w tej rzeczywistości przez 24 godziny na dobę; czy mnie nie wolno np.
polowe tego czasu spędzić z bezpiecznym dystansem do tego wszystkiego właśnie,
nie? (R.B. 19.3).
Wśród informatorów, którzy tak podchodzą do palenia, są cztery osoby, które
ustosunkowują się do zarzutu ucieczki od rzeczywistości w bardzo ciekawy
sposób: podważając... samą rzeczywistość i twierdząc, że nie ma powodu, by
uznawać ją za bardziej realną od innych, a tym bardziej za jedyną możliwą:
(...) nie wierzę w monorealizm, nie wierzę w jedną rzeczywistość, dlatego nie
mogę wierzyć, że jak palę to uciekam. Po prostu jest wiele rzeczywistości...
poza tym, jak wiadomo, powiedział to wielki Wittgenstein, "granice języka
to granice mojego doświadczenia". I na tyle na ile możesz sobie coś
wyobrazić, na tyle możesz tego doświadczyć. Więc dlaczego fakt, że egzystuję w
społeczeństwie (...) ma być czymś bardziej realnym, niż jakieś inne moje
doświadczenia, nie związane z tym stadem? (D.M. 15.4). Podejście takie, choć
nietypowe, jest na tyle interesujące, że warto przytoczyć jeszcze jedną
wypowiedź: (...) cóż to znaczy: "ucieczka od rzeczywistości"?
Rozumiesz, ta rzeczywistość jest równie nierealna, jak ta, która jest w...
(...) ja cały czas funkcjonuję w tej rzeczywistości - ja muszę pewne rzeczy
załatwić, zarabiam pieniądze, itd., itd., a jednocześnie wiesz, palę marihuanę,
bo mam taki... cały czas jest taka możliwość, że jestem tu, a jednocześnie
jestem jeszcze gdzie indziej. Mam troszeczkę bardziej poszerzoną tą skalę (...)
- to mi poszerza możliwości jakby, to nie jest tak, że to mi obcina coś (E.L.
23.1-2a). Można więc ująć to tak, że niektórzy regularni palacze uznają, że nie
tyle uciekają od rzeczywistości, co starają się penetrować inne jej aspekty,
niedostępne potocznemu oglądowi: Tu bym się zgodził o tyle, o ile wiesz, chęć
zobaczenia świata duchowego możemy nazwać ucieczką od rzeczywistości. Bo istota
rzeczy polega na tym, że w każdym człowieku tkwi tęsknota do powrotu do świata
duchowego (...) i na różny sposób ta tęsknota jest realizowana: jedni to
realizują przez seks, inni przez jazdę szybkimi samochodami, jeszcze inni
skaczą na spadochronie, a inni przez palenie marihuany (...) Tak, że to jest
generalnie pewna grupa tematów - dążenie do czegoś pozazmysłowego, ponadzmysłowego
(R.L. 18.4- 19. la).
Zakończmy w tym miejscu przegląd "filozoficznych" reakcji na
zarzut uciekania od rzeczywistości i podsumujmy: część badanych zgadza się, że
palenie jest ucieczką, jednak większość z nich podchodzi do palenia jako do
odskoczni od rzeczywistości, w której normalnie funkcjonują, a dla niektórych
palenie ma także istotny aspekt poznawczy. Warto dokonać jeszcze jednego
spostrzeżenia: u podstaw zarzutu "ucieczki od rzeczywistości" leży
ukryte przekonanie, że "ucieczka" taka jest czymś złym, natomiast
tkwienie w "rzeczywistości" - dobrym i pożądanym. Wspólny dla wielu
respondentów jest pogląd, że wcale tak nie jest - wręcz przeciwnie, sama
rzeczywistość bywa definiowana jako wymagająca oderwania się dla zachowania
równowagi psychicznej, zaś penetracja innych jej obszarów nie niesie
zagrożenia, jeśli nie odbywa się kosztem "normalnego" funkcjonowania.
Można w tym momencie zapytać, czy badani, wyrażając tego rodzaju
przekonania, nawet jeśli czynią to szczerze, nie oszukują samych siebie,
"dorabiając ideologię" do palenia i przypisując dosyć wstydliwemu
uciekaniu od rzeczywistości bardziej szczytne motywy duchowe czy poznawcze.
Kwestią tą moglibyśmy się tu wcale nie zajmować - naszym celem jest przecież
właśnie analiza neutralizacji, bez wnikania w to, czy są one
"prawdziwe" w klasycznym sensie zgodności z rzeczywistym stanem.
Podobnie jednak, jak bezkrytyczna wiara wszelkim wypowiedziom, błędne byłoby
także programowe odrzucanie ich wiarygodności, szczególnie, że ? jak pamiętamy
z rozdziału III - marihuana oraz silniejsze środki psychedeliczne rzeczywiście
mają potencjał powodowania u osoby zażywającej je zwiększonego wglądu w swą
psychikę i postrzegania świata w odmienny sposób, i to wzmocniony, a nie
przytłumiony. Wykorzystanie tego potencjału może odbywać się na różne sposoby -
jak mówi jeden z respondentów, to jest problem człowieka a nie problem środka
(R.L. 19. Ib). Jeśli dodać do tego naukowo stwierdzony fakt, że psychedeliki, w
tym marihuana, wywoływać mogą całą gamę rozmaitych reakcji, a jednym z
najważniejszych czynników jest tu nastawienie i oczekiwania osoby je
zażywającą], to nie jest niczym niezwykłym, że dla jednych użytkowników
marihuana może stanowić ucieczkę, dla drugich - relaks i odprężenie, dla
jeszcze innych - eksplorację niedostępnych potocznemu poznaniu obszarów
rzeczywistości.
Przytaczając i komentując stosowane przez palaczy marihuany neutralizacje
obiegowych, stereotypowych sądów na ich temat, warto na koniec zaznaczyć, że
wiele z tych neutralizacji pokrywa się z tym, co wyczytać można w literaturze
naukowej lub popularnonaukowej, dodajmy, częstokroć znanej palaczom. Wielu z
nich interesowało się bowiem środkami psychoaktywnymi także od strony
teoretycznej, wertując ukazujące się wydawnictwa. Niektórzy informatorzy swą
wiedzą przewyższali może nie specjalistów w tej dziedzinie, ale z pewnością
wielu lekarzy, nie mówiąc o pedagogach czy piszących o narkomanii
dziennikarzach.13 Czy np. twierdzenie, że od
marihuany nie można się uzależnić, jest tylko obroną przed kłopotliwym
przyznaniem się do faktu, że samemu jest się uzależnionym, czy też raczej
opinią, która znajduje potwierdzenie w naukowych badaniach i która można
znaleźć w dostępnej na naszym rynku literaturze? Podobnie z groźbą przejścia od
marihuany do twardych narkotyków: czy można tu mówić tylko o neutralizacji tego
poglądu przez uznanie własnego działania jako względnie bezpiecznego i nie
grożącego przykrymi następstwami, skoro zasadność "teorii eskalacji"
podważają także specjaliści zajmujący się narkotykami, a nie tylko palacze
marihuany? Z podobnym dylematem zetknęliśmy się także omawiając przed chwilą
neutralizacje poglądu, że palenie marihuany jest ucieczka od rzeczywistości.
Pragnę jedynie zasygnalizować ten problem i pozostać przy charakterystyce
zbioru neutralizacji, jakimi posługują się badani użytkownicy marihuany, nie
rozstrzygając powyższych kwestii - próbując odpowiedzieć na te pytania
wdarlibyśmy się na tereny zarezerwowane dla medycyny czy psychologii, a celem
niniejszego studium jest przecież próba spojrzenia na środowisko palaczy z
perspektywy socjologicznej.
Na zakończenie tego rozdziału raz jeszcze porównajmy wyniki badań z
ustaleniami Howarda Beckera na temat amerykańskich palaczy marihuany z początku
lat 50-tych. Oprócz różnic omawianych w poszczególnych punktach analizy,
wyraźnie widoczna jest jeszcze jedna rozbieżność. Czytając opracowanie Beckera
można odnieść wrażenie, że badani przez niego palacze stanowili grupę, której
członkowie w podobny sposób rozwijali swe motywacje dewiacyjne, a przechodząc
do palenia okazjonalnego, a następnie regularnego, napotykali podobne problemy
związane z zaopatrywaniem się oraz z koniecznością ukrywania swego zwyczaju
przed niepalącym otoczeniem, zaś negatywne stereotypy i przekonania na swój
temat neutralizowali w jednakowy, należący do subkulturowej tradycji sposób.
Jawią się więc jako grupa dosyć jednorodna. Trudno powiedzieć, jaka jest tego
przyczyna: może to sam badacz w zbyt małym stopniu zróżnicował swą próbę (jak
pamiętamy, połowę badanych stanowili tam muzycy rozrywkowi, sami w sobie
stanowiący przecież swoista podkulturę;, a może - czego też przecież nie można
wykluczyć -poprzestał na tym, co wśród palaczy było typowe i powszechne,
pomijając to, co rzadkie i niekonwencjonalne, przez co udało mu się uzyskać
"gładką", dobrze prezentującą się charakterystykę środowiska.
Unikając posądzania Beckera o zbyt małą wnikliwość i niewystarczającą
rzetelność, można przyjąć jeszcze inne wyjaśnienie: jednorodność środowiska
mogła wynikać z warunków, jakie panowały w owym czasie w USA, kiedy to palenie
marihuany było obłożone klątwą przez prawo i opinię społeczną, a więc, siłą
rzeczy, miało "podziemny", silnie subkulturowy charakter.
Z omawianej tu analizy polskich użytkowników marihuany wyłania się zupełnie
inny ich obraz - jako środowiska silnie zróżnicowanego wewnętrznie. Jak się
przekonaliśmy, "nauka palenia" przebiega na różne sposoby, różne są
sposoby zaopatrywania się w marihuanę i problemy z tym związane, wresicie - co
najbardziej interesujące - trudno mówić o wspólnych dla wszystkich palaczy
neutralizacjach czy o jednomyślności w innych kwestiach. Być może różnorodność
ta ma związek z tym, że w Polsce lat 90-tych nie mamy do czynienia z tak silną
"nagonką" na palaczy marihuany, jaka miała miejsce w Stanach
Zjednoczonych kilkadziesiąt lat temu; wręcz przeciwnie - toczyła się publiczna
dyskusja, w której dały się słyszeć nawet głosy, domagające się jej
legalizacji. Różnorodność występujących w środowisku poglądów (w tym - neutralizacji)
jest więc w pewnym stopniu odbiciem zróżnicowania całego społeczeństwa w tej
dziedzinie, choćby dlatego, że różne uwarunkowania zewnętrzne, w jakich
poruszają się palacze, powodują powstawanie odmiennych przekonań i zachowań.
Spróbujmy więc, na zakończenie tej pracy, pokusić się o próbę szerszej
charakterystyki środowiska regularnych użytkowników marihuany w Polsce lat
90-tych.
POLSCY UŻYTKOWNICY MARIHUANY NA TLE TRANSFORMACJI USTROJOWEJ
Dotychczasowe, przedstawione w poprzednim rozdziale wnioski mogą nieco
rozczarowywać: można było przecież z dużą doza prawdopodobieństwa przewidzieć,
że w warunkach dosyć liberalnego prawa, nie karzącego za posiadanie marihuany,
zbędne będzie podejmowanie środków ostrożności, albo też, że palenie będzie z
większą skrupulatnością ukrywane przed rodzicami niż przed rówieśnikami,
szczególnie, że - jak wiemy z cytowanych wcześniej badań ankietowych -marihuana
cieszy się wśród młodzieży rosnącą popularnością. O wiele ciekawiej wypadł
przegląd stosowanych przez palaczy technik neutralizacji, za pomocą których
radzą sobie oni z negatywnymi przekonaniami dotyczącymi palenia oraz nich
samych. Jednak najbardziej interesujące są wnioski, które pojawiły się jakby
"przy okazji", z pobocza głównego nurtu rozważań. Chodzi o
spostrzeżenia dotyczące samego środowiska palaczy marihuany, niekoniecznie
związane z przyjętą tu perspektywą reakcji społecznej; wnioski, rzekłbym,
bardziej antropologicznej, a może skromniej: etnograficznej, niż socjologicznej
natury.
Taki charakter miały uwagi na temat sposobu zdobywania marihuany i zmiany,
jaka dokonała się na przestrzeni ostatnich lat: od dawania, dzielenia się i
wymiany, którym towarzyszył negatywny stosunek do handlu marihuaną, po
zaopatrywanie się w drodze kupna, przy jednoczesnym spadku znaczenia rodzimej
uprawy. Ciekawe były także spostrzeżenia na temat odmiennego wartościowania
przez palaczy marihuany dwóch grup środków psychoaktywnych: z jednej strony
umiejscawiają oni właśnie marihuanę oraz - wysoko cenione - środki psvchedeliczne,
głównie LSD i halucynogenne grzyby, z drugiej -amfetaminę, heroinę i inne
"twarde" narkotyki, oceniane negatywnie. Omawiając reakcje badanych
na zarzut uciekania od rzeczywistości mieliśmy okazje zetknąć się z rozmaitymi
motywacjami, jakie mogą leżeć u podstaw palenia marihuany, których różnorodność
jest jednym z przejawów wewnętrznego zróżnicowania tego środowiska. Mówiąc z
kolei o "robieniu sobie przerw", mieliśmy z kolei do czynienia z
elementem swoistego folkloru palaczy.
Niniejszy rozdział będzie próba uzupełnienia tych spostrzeżeń innymi
wnioskami, wypływającymi z przeprowadzonych wywiadów oraz rozwinięcia ich w
bardziej całościowa wizję. Nie będzie to, rzecz jasna, wyczerpująca, naukowa
charakterystyka - opracowanie takowej w oparciu o tak skromne źródła byłoby
zamierzeniem nie tylko z góry skazanym na niepowodzenie (nie można przecież
wnioskować o całym środowisku na podstawie wypowiedzi małej,
niereprezentatywnej grupy jego uczestników), lecz, co gorsza, dosyć
niebezpiecznym, gdyż grożącym wykreowaniem zafałszowanego obrazu
rzeczywistości. Ustalmy zatem na wstępie, że zawartość tego rozdziału nie
pretenduje do zaszczytnego miana naukowej analizy, myślę natomiast, że nie
będzie zarozumialstwem nazwać go szkicem do portretu polskich użytkowników
marihuany.
Zacznijmy od folkloru słownego, który, jako najbardziej rzucający się w oczy
(a raczej w uszy), a wiec dość prosty do uchwycenia, stanowić będzie dogodny
punkt wypadowy do dalszej eskapady w częściowo już znany, ale wciąż pełen
nieodkrytych obszarów teren.
Marihuana, jak już wiemy, nie jest jedyną nazwą, używaną przez palaczy na
oznaczenie suszonych liści lub kwiatostanów konopi. Inne nazwy to np.:
"trawa" lub "trawka" oraz ich angielski pierwowzór
"grass", od "marihuany" pochodzą "marycha" i
"maryśka", w użyciu jest też angielski termin "stuff, zarówno w
formie oryginalnej, jak i w dosłownym tłumaczeniu "materiał",
stosowany także na określenie innych środków. Z kultury rastafariańskiej,
związanej z muzyka reggae, wywodzi się "ganja", rzadziej używane jest
słowo "ziele". Można też napotkać na "jointy" jako
określenie marihuany, a nie tylko robionych z niej skrętów (np. "rosną
jointy") oraz na "palenie" odnoszące się do marihuany
("masz palenie?"). "Samosiejka" to nie tylko dziko rosnące
konopie, lecz także szersze określenie marihuany bardzo słabej jakości. Haszysz
(lub "hasz") także zwany jest -i kilka sposobów:
"czekolada", "gruda", "kostka" lub
"kocha" oraz "plastelina" to najczęściej spotykane.
Kwiatostany konopi, z całej rośliny najwyżej cenione ze względu na największą
moc, to "szczyty" lub, rzadziej, "czuby".
Palenie marihuany to także Jaranie" lub "przypalanie";
"chmura" lub "mach" oznacza jedno zaciągnięcie się dymem,
może też służyć do umownego określenia mocy marihuany: np. "dwumachówka"
to taka, której dwa "machy" wystarczą, żeby się "upalić"
czy też "ujarać". Inne słowa używane na określenie pożądanego stanu
to "faza" lub "fala" ("nafazowany", "na fali"),
oraz "odlot" i "odjazd", a czasem "czapa";
marihuana nie tylko "działa", ale też "czapi" lub
"kręci".
Ręcznie skręcane z marihuany papierosy to jointy"; marihuanę pali się
także w fajkach, jednak największą popularnością wydaje się cieszyć szklana
cygarniczka, zwana "lufką" lub "lufą". Jako pojemnik na
marihuanę często używane jest pudełeczko po filmie, zwane "biksą", a
z okresu handlu krajową marihuaną, nie, jak zachodnią, na gramy, lecz na
pudełka od zapałek, pochodzą "wagonik" i "szuflada".
Nie wszystkie slangowe wyrażenia mają jednakowy status i zasięg. Podzielić
je można z grubsza na dwie grupy. Pierwszą stanowią określenia ogólnie znane
wśród palaczy, takie jak wyżej wymienione, przy czym w różnych kręgach palaczy
preferowane jest odmienne nazewnictwo: o ile "grass" i
"trawa" są raczej uniwersalne, o tyle np. "ganja" czy "ziele"
wydają się typowe głównie dla palaczy z kręgów zbliżonych do subkultury rasta,
dla których z kolei "maryska" albo "trawka" tchną zbytnim
lekceważeniem lub wręcz profanacją: wtedy obowiązywało słownictwo
,,trawa"; "ganja" - to już było podejrzane, jak ktoś mówił
"ganja" (B.L. 14.5); ja się natknąłem na takie bardziej wyrafinowane
słowa, bo akurat dużo reggae wtedy zaczynaliśmy słuchać (...) - bardziej
"ganja" i "joint"; "trawka" to była niemodna,
"maryska" to w ogóle się nie mówiło (...). Specjalnie żeśmy tych nazw
nie używali, bo one się kojarzyły z hipisami (R.B. 21.1); mówiło się
"stuff", grass" (...), "marihuana" - to tak się mniej
mówiło w tym czasie, "ganja" to już tacy, wiesz, strasznie odjechani
mówili (B.C. 5.6).
Drugą kategorię stanowią terminy tworzone na własny użytek w poszczególnych
grupach palaczy i używane tylko przez nich, wymyślane zazwyczaj przypadkowo i
ad hoc na zasadzie wolnych skojarzeń. Trudno mówić, by było to zjawisko typowe
i wszechobecne - część informatorów w ogóle nie zajmowała się tzw.
"tekszczeniem", inni z kolei z lubością oddawali się grupowej pasji
słowotwórczej, której niewątpliwie sprzyjało pobudzenie wyobraźni przez THC:
Najpierw było "marihuana", "stuff", "grass",
"trawa", ale później zaczęliśmy tak wymyślać jakieś miłe rzeczy, np.
"leopold", a dlatego "Leopold", bo Leopold Staff, albo
ostatnio bardzo śmiesznie wymyśliliśmy, bo kumpel mówi: "oj, głowa mnie
boli, muszę iść do doktora Grassa" (S.K 9.4a); Jesteśmy u znajomego, który
po prostu "wpadł" z jointami, jego starzy na odwyk chcieli go dać,
paliliśmy u niego jointy i było tak: "chcesz przeczytać stronę?",
znaczy "chcesz zapalić?" (...), albo: "przeczytam komiks - ale
fajny komiks" (S.K. 23.5), Do koleżanki żeśmy wchodzili i żeśmy zamiast
kwiatka mieli takiego dużego szczyta, i: "masz kwiatka". A ona: Jaki
śliczny kwiat" i tak dalej, i tak się zaczęło, że to są "kwiaty"
(A.D. 15.2). Niektórzy nie poprzestawali na pojedynczych sformułowaniach i
tworzyli całe grupowe systemy znaczeniowe: "Andrzejstwo" - podstawowe
i nieśmiertelne, "Andrzejstwo", czyli społeczeństwo, Rzeczpospolita
Andrzejska. "Andrzej" - czyli standardowy ojciec - Polak, który,
wiesz: szychta [praca], bić żonę, katolik - to był "andrzej". (...)
[Niepalący koledzy z klasy] nie byli "andrzejami"; oni mogli mieć
andrzejskie zachowania (...), byli "nie z tej bajki", jak to się
mówiło, "niekumaci" - nie ten świat, nie ta bajka. (...)
"Spleen" - słowo-wytrych. Spotykamy się, i tak: gadka-szmatka,
"Ale spleen!" - "No, w spleenowie nie da się inaczej."
(...) "Spleenowo" to jest określenie miasta naszego, w którym panuje
spleen wieczny (...) - beznadzieja, wiesz, nic się nie da zrobić. (...)
"Ubufany", "bufanie" - u nas [na palenie] się mówiło
"bufanie": "ale się ubufaliśmy", "ufo-bufo". Jak
była końcówka [marihuany] w lufie, to się mówiło "końcowa":
"Uważaj, końcowa!". Pęknięta lufka to była "aidsówka"
-trzeba bylo uważać, żeby nie zranić wargi, bo się w ten sposób mogło AIDS
roznosić. A "aidsówki" to była rzecz permanentna, bo jak się szklane
lufki nosiło w kieszeni, to co chwila pękały - "aidsówki". Jak ktoś
już nie mógł [palić], to mój kolega wymyślił termin... wiesz, po prostu palisz,
palisz, i w pewnym momencie już masz coś takiego, że masz dosyć, przesyt, i
mówisz: "kanka" - i to było słowo-wytrych, które oznaczało, że jesteś
już tak najarany, że jeszcze jeden mach i w ogóle się przekręcisz (D.Z. 8.3 -
9.1).
Grupowy żargon nie jest oczywiście niczym niezwykłym - wytwarza go każde
środowisko, od np. grup zawodowych po subkultury młodzieżowe; jednak w
środowisku palaczy marihuany ten folklor słowny wydaje się nie tylko obfity i
różnorodny, ale przy tym posiada specyficzne, nierzadko surrealistyczne
zabarwienie i przybiera formę zabawy słowem, tworzenia zbitek skojarzeniowych -
tzw. "tekszczenia".
Ze zwyczajami w swym charakterze zbliżonymi do rytuału mamy do czynienia
przy uprawie i paleniu marihuany. W czasach, gdy podstawą zaopatrzenia palaczy
była rodzima uprawa, wielu z nich hodowało samemu marihuanę na użytek własny i
przyjaciół. Uprawiano ją nie tylko z niezbędną pieczołowitością, ale nierzadko
także z pewną doza mistycyzmu: potem zaczęłam sama też to robić [uprawiać].
Brałam nasionka, nabierałam wprawy, dowiadywałam się różnych rzeczy, że to
trzeba siać i mieć rozpuszczone włosy, przykładać do tego dużo serca... Tak
faktycznie było: ta trawa rosła, a poza tym faktycznie tak jest, że mojemu
życiu ona absolutnie towarzyszyła (G.J. 3.4); Generalnie, ganja jest tak
zajebistą rośliną, że działanie zależy od podejścia twojego. Ja na przykład
uwielbiałam hodować rośliny (...) - to, jak o nie dbałam, jak chodziłam dookoła
nich, przycinałam, chuchałam, dmuchałam i podlewałam, takie miałam efekty
potem. Po prostu palisz taką roślinę i widać, że tam było włożone moje serce,
ona mi się odwdzięczała, rozumiesz (N.R. 19.2); To się sprawdza ta myśl, że
ganja, która rosła na słońcu, ktoś się nią jeszcze opiekował, czyli dał jej
swoją energię, kawałek życia w nią włożył, to po prostu czapi cię - odkrywasz
nowe przestrzenie! (S.M. 13.4)
Z zacytowanych wypowiedzi wynika coś więcej, niż tylko konieczność należytej
dbałości o uprawiane konopie - przebija z nich także przeświadczenie o bliskim,
może nawet magicznym związku z nimi; jak mówi inny informator, wspominając swe
pierwsze zetknięcie z marihuana: dokładnie czułem się tak, jakbym spotkał coś, czego
nie spotkałem, a chciałem spotkać, i wiedziałem, że to mi będzie towarzyszyć
jak tu jestem. Taki związek personalny miedzy człowiekiem a rośliną, później
tak to nazwałem (R.B. 1.4); Podchodzę do marihuany jak do naprawdę czegoś
cudownego - to jest siostrzyczka, a czasem mamusia (E.C. 2.4) - mówi inna
respondentka.
Wiele wskazuje na to, że także w paleniu marihuany chodziło o coś więcej,
niż tylko uzyskanie odmiennego stanu świadomości: dla wielu informatorów równie
ważne było poczucie grupowej wspólnoty. "Wspólnotowość" w paleniu
marihuany widoczna jest częściowo na najbardziej powierzchownym,
"technicznym" poziomie, gdy jointa lub fajkę pali się wspólnie,
podając w kręgu z rąk do rąk, lecz podobne znaczenie przypisywane paleniu wyczytać
można także z wypowiedzi respondentów: Potem właśnie bardzo to było mocne,
silne, właśnie kontakt z innymi ludźmi po paleniu, taki rytuał wspólnoty,
uwspólniania się odbywał w trakcie palenia (E.L. 3.2); sama atmosfera była
zajebistą, tego palenia, w ogóle i\'...) � siedzieliśmy w takim kręgu, paliliśmy
z takiej lufki i on [kolega] miał w słoiku ten grass i ładował cały czas i.
paliliśmy (R.G. 2.1); Robiłem z tego rytuał, rytualne namaszczenie, że tak to
nazwę; nie miało to nic wspólnego z odczuciami po zapaleniu, tylko jakby rytuał
samego palenia ganji (...). Siadaliśmy w kółku, ładowaliśmy ganję do fajki,
wszyscy zaciągali się po kolei, wiesz, cisza, skupienie, nikt nic nie mówił
(...) - czuło się w powietrzu jakby taką rytualną wieź (T.B. 3.5 - 4.1).
Nie chciałbym stwarzać tu wrażenia, że wszyscy użytkownicy marihuany
podchodzili mistycznie do jej palenia czy uprawy. Pragnę jedynie odnotować
takie zachowania dlatego, że były one na tyle częste i na tyle interesujące, że
uznałem je za warte omówienia. Były one typowe przede wszystkim dla uczestników
licznego swego czasu w Polsce ruchu rasta, gdzie marihuanę traktowano nie tylko
rytualnie, ale wręcz kultowo i religijnie, jako "święte ziele" - dar
od Boga dla ludzi. Niemniej jednak, wypowiedzi świadczące o na poły mistycznym
i rytualnym używaniu marihuany pojawiły się także w wywiadach z informatorami z
innych kręgów. Przypomnijmy też znaczący fakt, że dla większości respondentów
marihuana była - albo i jest nadal - czymś, czego się nie sprzedaje i nie
kupuje (kwestię niechęci dużej części jej użytkowników do handlu
poruszyliśmy w poprzednim rozdziale, omawiając sposoby zaopatrywania się w
marihuanę).
Omówiwszy samo palenie marihuany, przejdźmy do jego efektów. Na podstawie
wypowiedzi informatorów można wyróżnić kilka typów zachowań, jakie są
następstwem palenia; są to jednocześnie typy oczekiwań palaczy wobec doznań
uzyskiwanych dzięki marihuanie. Oczywiście należy pamiętać, że, po pierwsze,
jest to tylko próba, być może nieporadna, "zaszufladkowania"
oczekiwań, doznań i zachowań o dużej różnorodności, a po drugie, że są to
"typy czyste", w praktyce niemalże nie występujące w postaci
dokładnie takiej, jak poniżej zarysowana.
Typ pierwszy - "towarzysko - zabawowy": palenie marihuany jest
traktowane jako element spotkania towarzyskiego i ma mniej więcej takie samo
znaczenie, jak np. picie piwa. Od marihuany nie oczekuje się w zasadzie niczego
poza ożywieniem towarzyskiej, "imprezowej" atmosfery: Teraz jest to
dla mnie tylko i wyłącznie środek do tego, żeby się fajnie z kimś gadało, żebym
załapał klimat, żeby sobie gdzieś wiesz, powariować (D.G. 5.2b). Typ drugi
można nazwać "twórczym", lub, bezpieczniej,
"aktywnościowym", chodzi tu bowiem o to, by przy okazji palenia
"coś zrobić" - może to być działalność twórcza, artystyczna, jak np.
malowanie lub granie, ale też np. wyprawy "krajoznawcze" w malownicza
okolice lub w spowite mrokiem nocy zakamarki miasta albo praca przy własnym
biurku: jeżeli pracuję, jestem w pracowni i mogę malować, no to w pełnym
luksusie wpadam, robię sobie herbatkę, jointa, potem wiesz, rozglądam się, za
co by się tu chwycić (E.L. 2.3); Ja byłem taki energetyczny i ruchliwy (...)
-namawiałem, żeby pójść do parku, pojeździć na rowerze, tak, żeby coś zawsze
robić - coś oglądać, coś przemeblować, pomalować, wykombinować po prostu (R.F.
10.9). Nieco inny charakter ma typ "wrażeniowy", którego
przedstawiciele najbardziej sobie cenią marihuanę jako środek służący
wzmacnianiu i wyostrzaniu percepcji bodźców zmysłowych - przede wszystkim
muzyki, ale też obrazu, filmu, piękna przyrody, seksu lub... domowej kąpieli:
Wiedziałam, że o dwudziestej ma być dobry film w telewizji, to sobie szłam do
pokoju, wychylałam się przez okno, łapałam parę machów i sobie szłam do
rodziców oglądać z nimi film, na fazie. Czy, na przykład, przed kąpielą:
dlaczego nie? Przyjemnie, woda, dotyk taki przyjemny - trzeba se robić dobrze!
(N.R. 21.3), (...) to takie cudowne podbicie wrażliwości, takich prostych
doznań, żadnej tam kurczę metafizyki, przemyśleń, Bóg wie czego. Super po
prostu, wspaniałe kolory (...). (B.C. 3.5) Typ "mistyczno - duchowy"
charakteryzuje się, w przeciwieństwie do poprzedniego, koncentracją na
doznaniach pozazmysłowych: paiąc marihuanę, jedni poszukują - mówiąc umownie
-poczucia jedności z Bogiem czy kosmosem, inni dążą do penetracji ukrytych
obszarów własnej duszy albo do pogłębienia bliskiego, niewerbalnego
porozumienia z drugą osobą lub z grupą: Czuję, że dokładniej widzę (...), na
przykład strasznie dużo rzeczy mnie wtedy bardziej porusza z tego, co jest
naokoło. Może to tak [dziwnie] zabrzmi, ale czuję się wtedy częścią w Kosmosie.
Tak bardzo (G.J. 4.6). Kolejny typ można nazwać "terapeutycznym" -
marihuana ma tu pomóc użytkownikowi w rozwiązywaniu jego problemów lub w
zapomnieniu o nich, gdy zbytnio doskwierają; dosyć charakterystyczne dla tego
modelu jest palenie w samotności: [Palenie] się wiązało z moim stanem
psychicznym - po tym się czułem o wiele lepiej zawsze i luźniej. A miałem dużo
kłopotów z moimi osobistymi rzeczami, z intymnymi, i z tego powodu zacząłem palić.
(...) Po tym jesteś taki luźny i spokojny, mijają ci wszystkie nerwy, ustępują
(...) - tylko i wyłącznie dlatego palę dużo (A.D. 5.5-6). W modelu
"eksperymentalnym" palenie marihuany, a także używanie innych
środków, powodowane jest głównie ciekawością doznań, chęcią sprawdzenia jak to
jest" i porównania, np. efektów palenia w różnych sytuacjach i
okolicznościach, robienia czegoś po paleniu i "na trzeźwo",
kombinacji marihuany z innymi środkami itp.: Ten stan mnie w pewnym sensie zafascynował.
Pomyślałem sobie: "no tak, ciekawe, jak by było, jakbym tak przez trzy
miesiące non-stop palił. (...) Wtedy postanowiłem, jakby z założenia, że będę
palił codziennie przez te trzy miesiące (R.L. 10.5 -11.1). Ostatni typ to model
"statyczno - wegetatywny", który można skrótowo opisać jako
"palenie i nic-nie-robienie", zazwyczaj przez palaczy oceniany jako
nieciekawy i nic atrakcyjnego ze sobą nie niosący: Generalnie, najbardziej mnie
wkurza po ganji nie robienie nic. Zabijające jest zupełnie. Pogadać z kimś? -
proszę bardzo, ale czasami jest coś takiego, że ja na przykład stwierdzam, ze
to marnacja czasu jest w ogóle: "dlaczego tak siedzimy?!" (N.R. 9.2).
Jak już wspomniałem, są to "typy czyste", których modelowe,
"idealne" przykłady trudno byłoby wśród palaczy znaleźć. W praktyce
np. palenie "aktywnościowe" często wiąże się ze wzrostem wrażliwości
percepcyjnej, palenie "eksperymentalne" zawierać może silny
pierwiastek "duchowo - mistyczny", ciężko znaleźć palacza, któremu
niemiły byłby aspekt "towarzysko - zabawowy", z kolei na
"imprezach" trudno przecenić rolę muzyki, na której odbiór marihuana
wpływa bardzo korzystnie, co cenią przede wszystkim palacze
"wrażeniowi", jeśli zaś nie dopisze atmosfera, spotkanie może zostać
zdominowane przez klimat "statyczno -wegetatywny". Przypuszczalnie
większości z regularnych palaczy nieobcy jest żaden z tych modeli i rozmaitych
wariantów ich połączeń; różnią się raczej preferencje i oczekiwania czy to
poszczególnych użytkowników, czy całych grup: Miałem w klasie kolesi, którzy teraz
są biznesmenami; z nimi próbowałem palić, ale oni to palili w ogóle wiesz, w
innych kontekstach: upalali się i bredzili coś jak popierdoleni - no wytrzymać
z nimi nie można było! (D.Z. 7.4); (...) bardzo lubiłam z nim przypalać, coś z
tego wynikało, to było wiesz, jakieś takie twórcze, twórcze bycie,
niekoniecznie od razu jakieś tam mazanie [malowanie] (...) - wspaniałe, to też
jest inna forma, ale dla mnie to już jest takie (...) przeżarte, już takie
świadome, przemyślane, chwycone za gardło: "co my możemy z tym
zrobić" (B.C. 8.4 - 9.1).
Dotychczasowa charakterystyka użytkowników marihuany w niniejszym rozdziale
abstrahuje od zmian, jakie zachodziły w tym środowisku na przestrzeni czasu.
Szkoda byłoby nie uwzględnić tego czynnika, tym bardziej, że informacje zawarte
w wywiadach dotyczą dość długiego okresu - w obrębie badanej próby najmłodsi
stażem użytkownicy palą marihuanę od roku 1993, natomiast "weterani"
sięgają swymi doświadczeniami aż do początku la: 30-tych, a w jednym przypadku
-nawet do końca 70-tych. Tak więc okres, do którego odnoszą się wywiady,
rozciąga się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, a więc, co jest
niezmiernie istotne, obejmuje także burzliwe lata przełomu dwóch formacji
ustrojowych wraz z towarzyszącymi temu procesowi przemianami społecznymi.
Zanim jednak przejdziemy do tak szerokiej perspektywy, spójrzmy, jak
przebiegają zmiany na poziomie jednostkowym - w zakresie doznań poszczególnych
użytkowników. Zmiany takie mają oczywiście charakter indywidualny, a wiec
bardzo zróżnicowany, niemniej jednak na podstawie wywiadów można pokusić się o
próbę zarysowania modelu, wedle którego przebiegają doświadczenia większości
regularnych palaczy. Pierwsze stadium, to euforyczny zachwyt nad nowo odkrytym
światem nieznanych wcześniej doznań, nierzadko połączony z przeświadczeniem, że
marihuana jest dobra dla każdego i z dążeniem do jak najszerszego jej
upowszechnienia, jako środka, który ma niemalże moc zbawienia świata, jeśli by
tylko każdy zdecydował się jej spróbować. Z biegiem czasu następuje
przygaszenie pierwotnego zapału, szczególnie, że następuje stopniowe oswojenie
się z nowymi do pewnego czasu wrażeniami, a prędzej czy później pojawiają się -
czy to z przyczyny spalenia zbyt dużych lub zbyt mocnych dawek, czy z powodu
nieodpowiedniego nastroju lub sytuacji -tzw. "negatywne odjazdy\'\', a w
ślad za nimi - wątpliwości, czy aby nie pali się za dużo, których konsekwencją
jest zwykle "robienie sobie przerw". Ostatnim stadium jest
stabilizacja palenia na pewnym poziomie, który, rzecz jasna, może wyglądać
różnie: dla jednych będzie to regularne, codzienne palenie, gdyż wątpliwości
udaje się w taki czy inny sposób rozwiać, np. za pomocą udanych postanowień o
przerwie, które pozwalają utwierdzić się w przekonaniu, że palenie nie stwarza
żadnego zagrożenia, czy też przez przełamanie "negatywnych odjazdów"
albo nauczenie się stwarzania odpowiednich warunków do palenia i unikania
okoliczności niesprzyjających. Dla innych tym ostatnim etapem będzie palenie
jedynie okazjonalne, a są i tacy, którzy całkowicie z niego rezygnują,
dochodząc do wniosku, że marihuana im po prostu "nie służy" iub też
uznając, że dała im już wszystko, co mogli dzięki niej osiągnąć. Ostatnie,
"stabilne" stadium często łączy się z nostalgicznym wspominaniem
początkowego okresu, kiedy to marihuana zapewniała doznania o nieporównywalnie
większym natężeniu.
Podkreślając znów, że nie jest to schemat bezwyjątkowo dotyczący wszystkich
regularnych palaczy, a jedynie pewien model, w odniesieniu do którego można
opisywać poszczególne "przypadki", bardziej lub mniej doń przystające,
przejdźmy do szerszej perspektywy - opisu zmian, zachodzących na poziomie nie
indywidualnym już, lecz społecznym.
Takich prób dokonałem już w rozdziale poprzednim, przy okazji
charakterystyki sposobów zaopatrywania się w marihuanę - jak pamiętamy, w ciągu
ostatnich lat dokonała się wyraźna zmiana w tym zakresie, zarówno na poziomie
"technicznym" - korzystanie z rodzimych plonów zostało zastąpione
przez import z zagranicy - jak i na poziomie postaw użytkowników, gdzie
potępienie handlu stopniowo przechodzi w tolerancję lub akceptację. O ile dla
tych, którzy zaczynali palić w latach 80-tych, zetknięcie się z handlem było
nieraz prawdziwym szokiem, a wielu z tych użytkowników do dziś odżegnuje się od
kupowania marihuany, polegając na własnej uprawie i na prezentach od przyjaciół
- hodowców, o tyle ci, którzy z marihuaną zaznajomili się już w latach 90-tych,
zaopatrują się przeważnie w drodze kupna, a niektórzy z nich czasy, kiedy
marihuanę można było dostać za darmo, znają tylko z opowiadań; wymyślili za to
pewne novum w tej dziedzinie: zakup składkowy, na potrzeby wspólnej
"imprezy".
Zachodzące w interesującej nas materii zmiany mieliśmy także okazję
obserwować, przypatrując się funkcjonowaniu palaczy w ich otoczeniu społecznym
- w szkole, rodzinie, pracy. Obserwacje te zakończyliśmy wnioskiem, że w latach
80-tych, kiedy to zainteresowanie społeczeństwa problemem narkomanii skupiało
się głównie na dominującym wówczas uzależnieniu od przetworów maku, palacze
marihuany wymykali się dewiacyjnej etykietce "narkomanów" -
bynajmniej nie z powodu tolerancji społeczeństwa, lecz dlatego, że palenie było
stosunkowo łatwe do ukrycia dzięki ogólnej nieświadomości w tej dziedzinie, a
sami palacze nie przystawali do stereotypowego wizerunku "narkomana".
Z kolei w latach 90-tych marihuana zaczęła zdobywać tak dużą popularność,
szczególnie wśród młodzieży licealnej i studenckiej, że dla znacznej części
użytkowników dewiacyjne etykietki przestały być zagrożeniem, gdyż ich zwyczaj
cieszy się, przynajmniej w środowisku rówieśniczym, daleko posuniętą
tolerancją, choć wciąż nie jest to regułą.
Spróbujmy poszerzyć dotychczas poczynione obserwacje o nowe spostrzeżenia i
wnioski. Jak już wspomniałem, z wielu wypowiedzi przebija nostalgia za
"starymi czasami" - te wspomnienia "raju utraconego" wiążą
się nie tylko z tęsknota za bezpowrotnie miniona euforią pierwszych doznań,
lecz także za czasem, kiedy marihuana nie była "towarem, jak każdy
inny", lecz można ją było jedynie dostać za darmo, i kiedy palenie nie
było tylko wprowadzaniem się w odmienny stan świadomości, lecz silnie wiązało
się z przebywaniem w kręgu przyjaciół i było czymś w rodzaju wspólnotowego
rytuału: Środowisko, w którym się zacznie palić, taka grupa, wytwarza taką
swoistą subkulturkę; taki typ porozumienia, wtasne hasła-klucze, wiosny humor
(...). Palenie mialo dla mnie wtedy wartość, kiedy po prostu tworzyła się na
jego podstawie jakaś wspólnota, jakiś typ porozumienia - to bylo dla mnie ważne
(D.Z. 7.4).
Istotne jest tu nie tylko to, że palenie marihuany wiązało się z tworzeniem
czy wzmacnianiem więzi grupowej, ale przede wszystkim, że częstokroć była to
wieź natury sub- czy kontrkulturowej, związana z określaniem samego siebie i
swej grupy w opozycji do reszty społeczeństwa: Myśmy się starali być inni,
dokładaliśmy wszelkich sił. Zdecydowanie inaczej wyglądaliśmy, zdecydowanie
inaczej się zachowywaliśmy (A.K. 10.6 - 11.3); [Nauczyciele] wiedzieli, że ja i
parę osób to są "inni"\', mają coś tam... inaczej poustawiane (...). Bo
ja lubiłem tak się lekko wyróżniać (...), znaczy, wiesz, nie czuje się
zintegrowany ze stadem, chodzę własnymi ścieżkami (D.M. 13.4-9); W tym czasie
był jeszcze ten posmak, tak wszyscy nie palili tej marihuany, to rzeczywiście
było jakieś środowisko, wiesz, takie kółko, i nie wychodziło to poza to, i
właśnie ten zakazany owoc - w tym było dużo (...). Takie [bycie] wybranym, że
możesz to spróbować, że masz jakiś dostęp, i wiesz, jest super. Inni ludzie nie
mieli tego, a być może też chcieli, ale po prostu nie mieli tej szansy (B.C.
10.1-2).
Czy użytkownicy marihuany stanowili subkulturę? Nie wydaje się, by można
było mówić o "subkulturze palaczy " jako takiej - marihuana była dość
powszechna we wszystkich subkulturach młodzieżowych końca lat 80-tych czy początku
90-tych: jako środowiska, w których nastąpiło pierwsze zetkniecie badanych z
marihuaną, w wywiadach wymieniono punków, hipisów, rastamanów,
"harleyowców" (fanów motocykli), bliżej nieokreślone zlepki różnych
subkultur ("freaki", "subkultura ludzi, którzy łazili po
Starówce"), a także, też dość dalekich od społecznej
"normalności"\', awangardowych artystów. Przy dużej popularności w
subkulturach, marihuana była niemal nieobecna (i nieznana) wśród
"normalnej" części społeczeństwa - otoczona nimbem tajemnicy i
mistycyzmu, a przy tym formalnie nielegalna, a wiec mająca posmak
"zakazanego owocu", była niezwykle użyteczna w określaniu
"alternatywnej" tożsamości jednostek i grup; używanie jej było jednym
z wyznaczników społecznego statusu "innego", outsidera, czy też,
używając sformułowania typowego dla teorii reakcji społecznej, elementem
samonaznaczania nonkonformistycznego.
Interesująco w tym świetle przedstawia się stosunek respondentów do alkoholu
- środka, który w przeciwieństwie do marihuany jest legalnie dostępny, silnie
zakorzeniony w naszej kulturze i cieszy się dość dużą społeczną akceptacją. Nie
będzie pewnie żadnym zaskoczeniem fakt, że większość badanych palaczy (18 osób)
bardziej ceni marihuanę, niż alkohol (pozostali jednakowo lubią oba środki) -
tak z powodów czysto fizycznych, gdyż nie doprowadza ona do stanów utraty
świadomości ani kontroli nad ciałem oraz nie powoduje "kaca", jak i
ze względu na o wiele wyższą, zdaniem respondentów, jakość doznań. W pięciu
wywiadach pojawiły się ponadto wypowiedzi wskazujące na marihuanę jako bardzo
wyraźny wyróżnik kulturowej (czy subkultur owej) tożsamości: Zawsze miałem taką
świadomość, że jest to coś bardziej mistycznego od alkoholu, i tak
klasyfikowałem: "a, alkohol to dla takich andrzejów, nie, my tu jaramy
sobie trawę", wyzwolenie i coś takiego (E.F. 6.3); Był taki koleś, który
właśnie preferował etos palenia trawy - że trawa to jest coś świętego, coś
takiego, że palenie trawy powinno wykluczać funkcjonowanie w tak zwanym
"obrocie babilońskim", czyli nie powinno się kupować wódy, piwa, nie
powinno się chlać, powinno się jeść wegetariańskie jedzenie (...) - koleś,
który miał znaczny wpływ tam u nas, na ludzi, na mnie i na kilku innych, i to
mi się bardzo podobało - to było spójne, logiczne, to było alternatywne wyjście
(D.Z. 17.3).
Ciekawie wypada również przegląd opinii badanych użytkowników marihuany na
temat postulatu jej legalizacji w Polsce. Jak można się spodziewać, większość
respondentów popierałaby takie rozwiązanie - w ich argumentacji pojawiają się
przeważnie motywy znane ze streszczonej w rozdziale III społecznej debaty na
temat nowej ustawy antynarkotykowej: argument wolności osobistej i
odpowiedzialności za swe własne preferencje i wybory, likwidacja czarnego rynku
narkotykowego, przeniesienie państwowych funduszy z mało skutecznej walki z
nielegalnym handlem na profilaktykę uzależnień i działalność propagandową,
niska szkodliwość marihuany w porównaniu z legalnym przecież alkoholem,
powoływanie się na politykę holenderską. Są jednak, co może się wydać dziwne,
wyjątki: aż siedem osób ma wątpliwości co do słuszności legalizacji. Wynikają
one po części z braku pewności co do społecznych konsekwencji takiego kroku:
[Prawo] powinno chronić osoby, które jeszcze nie są odpowiedzialne za swoje
życie, przed tym, żeby one się na to nie zdecydowały jako na jedyne
rozwiązanie, na jakąś taką rzeczywistość zastępczą (...). No i jak ty to
widzisz - że dzieciaki z podstawówki, tak jak teraz mogą iść i kupić sobie
piwo, to kupują marihuanę? Przypalają sobie i w pewnym momencie wszystko im w
ogóle zwisa, bo stwierdzają, że po co w ogóle czytać, uczyć się, rozwijać,
skoro może być tak wspaniale przez cały czas. To jest niebezpieczne (D.Z.
16.2). Są jednak palacze marihuany, którzy swe wątpliwości w tej sprawie uzasadniają
inaczej: legalizacja byłaby, z ich punktu widzenia, niepożądana, gdyż
pozbawiłaby marihuanę otoczki "zakazanego owocu", dostępnego tylko
dla wybranych - czyli cennego elementu definiowania "alternatywnej"
tożsamości: Bo dla mnie to zawsze by co tak, że tylko specyficzna grupa osób
miała dostęp do tego. Pewnie przez taki ograniczony dostęp dostali ją ci,
którzy powinni dostać; przez taką tajemnice, czy coś, to była taka naturalna
selekcja tych, którzy mieli kontakt. To byli ludzie "z klimatów" -
hipisi, tacy załoganci. Kiedyś szary człowiek w ogóle nie miał o tym pojęcia, i
to było dobre, bo nie było handlu, wszystko się obracało na zasadach dawania -
taki model mi się podoba. (...) Była wybrana grupa osób, które, żeby palić,
musiały się tym w jakiś sposób zainteresować i dążyć do tego (R.F. 24.3). Z
pozoru może się wydać szokujące, że użytkownik marihuany - a wyżej cytowany nie
jest wcale jedynym, który wyraża taki pogląd - może być przeciwnikiem jej
legalizacji. Staje się to jednak zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę kontekst, w
jakim funkcjonowała marihuana oraz znaczenie, jakie posiadała dla związanych z
kontrkulturą użytkowników. Znaczenie, które - jak można wywnioskować z badań -
zdaje się zanikać od momentu, w którym marihuana wyszła poza "alternatywne"
środowiska i zaczęła w coraz większym stopniu stanowić element szeroko
pojmowanej kultury młodzieżowej. Początek tego okresu datuje się w okolicach
roku 1990, przy czym proces ten jest bardziej zaawansowany w wielkich miastach
- np. informatorzy z Warszawy po raz pierwszy zetknęli się z handlem marihuaną
w latach 1989 - 90, podczas, gdy dla respondentów z małych miast, którzy
zaczęli palić w 1992 czy 93 roku, podstawą zaopatrzenia była wciąż jeszcze
rodzima uprawa, a palenie miało "wspólnotowy" charakter: Poznawałem
różnych ludzi z różnych okolic Polski, no i oni mi mówili, szczególnie ludzie z
jakichś mniejszych miast, że tam to funkcjonuje na zupełnie innych zasadach, że
nie ma czegoś takiego, jak kupowanie - każdy sobie hoduje, ludzie się wymieniają,
natomiast tutaj, wiesz, cała ta wielkomiejskość jakby uniemożliwia to (A.T.
15.2).
W badanej przeze mnie próbie znaleźli się przede wszystkim
"starzy" palacze: większość respondentów pamięta z własnego
doświadczenia czasy, które kilku "młodym" użytkownikom znane są
jedynie z opowiadań. Jeśli spojrzeć na tak dobraną próbę krytycznym okiem, to
niedobór użytkowników marihuany, którzy zaczęli palić dopiero w ostatnich
latach jest istotnym brakiem, spowodowanym częściowo tym, że nie udało mi się
do nich dotrzeć, ale w dużej mierze wynika z charakteru samego badania, które
wymagało znalezienia regularnych palaczy o możliwie długim "stażu".
Niedostatek przedstawicieli najmłodszej generacji powoduje, że o postawach
wobec marihuany w tej grupie użytkowników możemy jedynie spekulować na
podstawie tych danych, które udało się zdobyć. Nic straconego - nie zapowiada
się, aby marihuana miała w najbliższym czasie gwałtownie stracić popularność, a
więc pole do dalszych badań stoi otworem; jestem przekonany, że wyniki byłyby
interesujące.
Kto jednak wie, czy znaczna przewaga przedstawicieli starszej generacji nie
okazała się korzystna pod innym względem: to dzięki nim mamy przecież możliwość
zarejestrować zachodzącą przemianę, a w szczególności, uchwycić - czy nie
zabrzmi to zbyt patetycznie? - elementy zanikającej, a słabo poznanej kultury.
Na zakończenie pozostaje odnieść się jeszcze raz, bezpośrednio, do tytułu
niniejszego rozdziału. W oparciu o przeprowadzone wywiady oraz o
charakterystykę tła społecznego, dokonana w rozdziale III, a także o cytowane
tam wyniki badań statystycznych, można postawić tezę - wydaje mi się, iż nie
nazbyt ryzykowną - że nie tylko generalny wzrost popularności marihuany, ale
też wewnętrzne przemiany w środowisku jej użytkowników, są nierozerwalnie
związane ze zjawiskami społecznymi zachodzącymi na o wiele szerszą skale. W
skrócie proces ten wygląda następująco: otwarcie granic oraz relatywny spadek
cen zachodnich produktów, a więc także przemycanych do Polski narkotyków,
spowodowały zaistnienie i upowszechnienie na krajowym rynku importowanej
marihuany, która z kolei, dzięki swej lepszej jakości, zepchnęła na margines
rodzimą uprawę. Doprowadziło to do stopniowego zaniku tradycji bezinteresownego
dzielenia się, a stosunkowo łatwa dostępność oraz powszechność w
"nie-kontrkulturowych" kręgach młodzieżowych (i nie tylko)
spowodowała zanik "etosu" marihuany jako wyznacznika subkultur owej,
"alternatywnej" tożsamości jej użytkowników - palenie marihuany
przestało być bowiem elementem wyróżniającym to środowisko spośród reszty
społeczeństwa.
Oczywiście nie oznacza to całkowitego zaniku "etosu" palenia
marihuany, najprawdopodobniej jednak proces ten będzie postępował, i to
nieodwracalnie. Oto, jak zjawiska, zachodzące na skalę makrospołeczną, odbijają
się w życiu stosunkowo niewielkiego czy wręcz marginalnego środowiska, w
dodatku, zdawałoby się, wyizolowanego z dominującego nurtu kultury i życia
społecznego.
Nadszedł czas, by krótko podsumować wyniki badań. Zacznijmy od tego, co
wprost wynika z przyjętej perspektywy reakcji społecznej. Udało się ustalić, że
na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, mimo, iż palenie marihuany było
oficjalnie - choćby z prawnego punktu widzenia -uznawane za dewiacje, to
społeczne funkcjonowanie tej normy uległo znaczącym przeobrażeniom. W latach
80-tych, kiedy uwaga społeczeństwa koncentrowała się na narkomanii opiatowej i
osobach uzależnionych od "kompotu", palacze marihuany z powodzeniem
wymykali się dewiacyjnej etykietce "narkomanów" - nie pasowali bowiem
do stereotypowego obrazu "ćpunów", a palenie marihuany dawało się, w
warunkach nikłej świadomości społeczeństwa, dość łatwo ukryć. Z kolei wraz z
upływem lat 90-tych marihuana zaczęła stawać się tak popularna, szczególnie w
środowiskach młodzieżowych, że wielu jej użytkowników w ogóle nie odczuwa
jakiejkolwiek reakcji społecznej, choć otoczenie wie o ich zwyczaju - można
więc zadać pytanie, czy używanie marihuany można w ogóle w takich przypadkach
nazywać dewiacją. Wciąż jednak nasze społeczeństwo jest mocno pod tym względem
zróżnicowane - są środowiska (i to wcale nie "subkultury
dewiacyjne"), w których palenie marihuany jest ogólnie akceptowane, ale są
i takie, w których palacze nadal podlegają dewiacyjnemu naznaczeniu.
Sami użytkownicy marihuany także są grupą wewnętrznie zróżnicowaną, choćby
ze względu na swe oczekiwania wobec niesionych przez marihuanę doznań i
związanych z nimi preferencji co do modeli jej używania. Różnice widoczne są
także w używanym słownictwie, związanym z kolei z przynależnością środowiskową
czy grupową - okazuje się bowiem, że coś takiego, jak "subkultura palaczy
marihuany" właściwie nie istnieje, choć sami palacze często są
uczestnikami środowisk sub- czy kontrkulturowych.
Mimo, iż między poszczególnymi środowiskami, w których pali się marihuanę,
istnieje może nawet więcej różnic niż podobieństw, to wspólne dla nich jest to,
że marihuana jest istotnym wyznacznikiem kontrkulturowej tożsamości tych grup,
służąc ich uczestnikom do podkreślenia swego statusu "innego". Co ciekawe,
użytkownicy marihuany nie tylko określają się w opozycji do
"normalnego" społeczeństwa, ale też wyraźnie oddzielają się od
użytkowników "twardych" narkotyków, negatywnie oceniając takie
substancje jak np. amfetamina i heroina oraz związane z nimi doznania, a z
drugiej strony wysoko cenią środki psychodeliczne. Wynika stąd wniosek, by
zajmując się zjawiskiem zażywania narkotyków traktować rozłącznie użytkowników
poszczególnych środków - opisywanie ich jako jednorodnej grupy prowadzić może
zbyt pochopnych uogólnień. Z taką sytuacją mamy zresztą do czynienia w znacznej
części polskiego piśmiennictwa na ten temat, gdzie charakterystyka narkomanii
opiatowej rozciągana jest na wszystkich użytkowników środków psychoaktywnych.
Wiele wskazuje na to, że przypisując marihuanie wyżej wspomnianą funkcję
określania statusu jej użytkownika, powinniśmy używać raczej czasu przeszłego,
niż teraźniejszego. Wydaje się bowiem, że specyficzny, subkulturowy
"etos" palenia marihuany był typowy przede wszystkim dla lat 80-tych,
kiedy to używanie jej było ograniczone do kręgów "alternatywnej"
młodzieży. Z nadejściem lat 90-tych rozpoczyna się szybki wzrost popularności
marihuany także w środowiskach nie związanych z kontrkulturą, a jej rola w definiowaniu
statusu użytkowników wyraźnie maleje. Dzieje się tak głównie z tego powodu, że
jej używanie nie jest już zachowaniem wyróżniającym kontrkulturę spośród reszty
młodzieży czy społeczeństwa. W skrócie charakteryzując ten proces, można
powiedzieć, że "kontrkulturowość" marihuany przeszła w powszechność
jej używania, bezinteresowne dzielenie się zostało zastąpione przez handel, a
spontaniczna uprawa - przez zorganizowany przemyt z zagranicy. "Święte
ziele" stało się "towarem jak każdy inny"; zanika wspólnotowe,
rytualne podejście do palenia, a coraz częściej marihuana traktowana jest jak
zwykła, towarzyska używka. Przedstawienie tego złożonego, rozciągniętego w
czasie i przebiegającego z różną intensywnością procesu jako serii kontrastów
razi oczywiście zbytnim uproszczeniem, jednak dość dobrze oddaje istotę
zjawiska.
W poddanej badaniu próbie przeważali użytkownicy starszej generacji - ci,
którzy pamiętają z własnego doświadczenia wspomniany "etos" palenia
marihuany. Z jednej strony, taki skład próby umożliwił zdobycie cennych
informacji na temat przemijającego już modelu palenia i towarzyszącego mu,
specyficznego folkloru; z drugiej - utrudnił wyciąganie wniosków na temat
sytuacji obecnej. Dlatego bardzo ciekawe byłoby przeprowadzenie podobnych badań
wśród młodszej generacji palaczy i odniesienie ich wyników do tutaj
prezentowanych wniosków; z pewnością interesująco wypadłoby także porównanie
palaczy marihuany z regularnymi użytkownikami innych narkotyków.
Aby nie poprzestawać na poziomie socjologicznej czy antropologicznej
ciekawostki, wskazane byłoby rozpatrywanie wyników takich badań w kontekście
intensywnie toczącej się w naszym kraju dyskusji na temat legalizacji
marihuany. Od strony prawnej kwestia ta została co prawda uregulowana -
jesienią 1997 r. zaczęła obowiązywać nowa ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii
- jednak można się spodziewać, że problem pozostanie wciąż aktualny, a ponieważ
specyfika zażywania narkotyków ciągle się zmienia, to za kilka lub kilkanaście
lat być może ponownie staniemy przed koniecznością udoskonalenia przepisów w
tej dziedzinie. Prawdopodobnie dyskusja znów obracać się będzie wokół dylematu:
czy utrzymywać, lub nawet zaostrzać prohibicje, czy raczej tworzyć kulturowe
wzory używania marihuany, na podobieństwo kształtowania "kultury
picia" jako elementu polityki przeciwdziałania alkoholizmowi.
Aby była to dyskusja konstruktywna i rzeczowa, a nie zdominowana przez
emocje, uprzedzenia i myślenie życzeniowe - jak to dotąd bywało, i to po obu
stronach barykady - należałoby poszerzać wiedzę w tej dziedzinie, a w tym celu
trzeba docierać także do środowisk użytkowników poszczególnych środków, tu
bowiem tkwi istotne źródło wiedzy o społecznym obliczu używania substancji
psychoaktywnych. Zaniechanie takiej perspektywy grozi ślizganiem się jedynie po
powierzchni badanych zjawisk, lub, co gorsza, tworzeniem zafałszowanego ich
obrazu.
1 Praca Andrzeja Siemaszko. jako jedyna w polskim piśmiennictwie pozycja,
omawiająca socjologiczne teorie dewiacji społecznej w sposób tak obszerny i
całościowy, posłużyła mi za główne źródło informacji do napisania niniejszego
rozdziału, w szczególności jego pierwszej części. Także podziału teorii
dewiacji dokonuję w ślad za tym autorem. Wszystkie cytaty w niniejszym
rozdziale, za wyjątkiem tych, przy których zostało podane inne źródło, pochodzą
z tej właśnie pozycji. wróć
2 Proces wprowadzania nowej norny społecznej i narzucenia jej społeczności
jako ogólnie obowiązującej i obwarowanej sankcjami Becker opisuje w
"Outsiders" na przykładzie doprowadzenia do uchwalenia w USA w 1937
r. Marihuana Tax Act, czyli delegalizacji marihuany na szczeblu federalnym. wróć
3 Tak polscy palacze marihuany przeważnie określają stan, jaki osiągają. W
dalszej części pracy pozostaniemy przy tym nazewnictwie, gdyż oryginalne
"on high" jest nieprzetłumaczalne, a postaci spolszczonej - "na
haju" -w odniesieniu do efektów palenia marihuany nie jest w zasadzie
używane. wróć
4 Wszystkie cytaty w niniejszym rozdziale pochodzą ze studium Howarda S.
Beckera (1963) wróć
5 Pierwsze wydanie "Outsiders" Howarda S. Beckera ukazało się w
1963 r., jednak zawarte w tej książce studium palaczy marihuany pochodzi z roku
1953. wróć
6 "Psychedeliczny" (ang. psychedelic) to oryginalny termin,
utworzony w 1956 r. przez Aldousa Huxleya i Humphry Osmonda na oznaczenie tych
środków lub stanów dzięki nim osiąganych, od greckich słów psyche -dusza, i
deloun - ujawniać, objawiać, czynić widocznym i Stafford 1983). Termin
"psychodeliczny" jest więc zniekształconym, choć powszechnie
używanym, spolszczeniem angielskiego pierwowzoru - w języku angielskim słowo
psychodelic w ogóle nie występuje. wróć
7 Na początku lat 90-tych eksperci Parlamentu Europejskiego opracowali
następująca klasyfikację: środki ultralekkie (herbata, kawa. czekolada),
średnie (haszysz, tytoń, alkohol), średniotwarde (LSD. amfetamina, kokaina),
twarde (heroina, crack) ("Tolerancja po holendersku". Gazeta Wyborcza
i 993.01.29). wróć
8 Dokładne omówienie problematyki legalizacji narkotyków wraz z prezentacją
argumentów stron sporu znajdzie Czytelnik w: Krajewski 1997, Bockenheim 1990 i
1991. W sprawie poszczególnych głosów w toczącej się w Polsce dyskusji patrz
np.: "Miękkie uderzenie trawy" (Gazeta Wyborcza z dn. 1993.11.16).
"Legalne narkotyki" (G. W. 1993.12.13), "Nielegalne jest
opłacalne" (G. W. 1994.11.04), "Szlachetne złudzenia" (G.W.
1994.11.04), "Karanie ich nam nie pomoże" (G.W. 1996.06.21). wróć
9 Mit ten jest tak silny, że nawet Andrzej Kojder, specjalista w dziedzinie
dewiacji społecznej i teorii naznaczania, pisząc o badaniach Beckera używa
sformułowania "studium o notorycznych narkomanach" (Kojder 1980). wróć
10 Dobitnie świadczy o tym "narkopanika", jaka wybuchła na
początku 1994 r. w Warszawie. Po stolicy, a wkrótce także po innych miastach,
rozniosła się plotka, że pod szkołami rozdawane narkotykiem, kiry rzekomo
przedostaje się do organizmu przez skórę palca i błyskawicznie uzależnia
(Gazeta Wyborcza, 1994.01.29-30 i 1994.02.05-06) wróć
11 "Niewysławialność" (ang. ineffabtlity) to jedno z kryteriów
stosowanych przez psychologów w badaniu i opisie takich doświadczeń (Doblin
1991). wróć
12 W latach 80-tych na Górnym Śląsku, gdzie narkomania była silnie
rozpowszechniona, milicyjne patrole, legitymując "podejrzanie"
wyglądających uczestników młodzieżowych subkultur na ulicach i dworcach,
dokonywały także rutynowej kontroli przegubów rąk pod kątem śladów po igle. W
takiej sytuacji nawet jednorazowy eksperyment z ..kompotem" mógł
spowodować zarejestrowanie delikwenta jako narkomana, podczas, gdy regularni
palacze marihuany mogli się czuć bezpiecznie. wróć
13 Pozwolę sobie tu przytoczyć anegdotyczną, ale prawdziwą historię: jeden
z psychodelicznych eksperymentatorów spożył zbył dużą dawkę bielunia, po czym
został zabrany przez matkę na pogotowie. Skonsternowani lekarze nie za bardzo
wiedzieli, co robić w takim przypadku, więc pacjent resztkami przytomności sam
wyjaśnił im. jakie alkaloidy zawiera ta roślina i co podaje się jako odtrutkę.
wróć
WYKAZ CYTOWANYCH ŹRÓDEŁ
E. Aronson, Człowiek - istota społeczna, Warszawa 1994
H. S. Becker, Outsiders. Studies
in the Sociology ofDeviance, New York, 1963
H. S. Becker, Labelling
Theory Reconsidered, w: Outsiders. Studies in the Sociology of Deviance, New
York, 1973
A. Bielewicz, Narkomania w XX-leciu międzywojennym, w: Alkoholizm i
Narkomania, zima 1988
W. Bockenheim, Przez żyłę do serca, w: bruLion, 1991, Nr 16 Brać albo być.
Magazyn Monar \'85, Warszawa, 1985
T.K. Chruściel, Ł. Korozs, Zapobieganie narkomanii w świetle polskiego
prawa. Przepisy i objaśnienia. Warszawa, 1988
J. M. Corry, P. Oimbolic,
Drugs. Facts, Alternatiues, Decisions, Belmont, California, 1985
M. Czyzewski, Interakcjonizm i analiza konwersacyjna, w: J. Wiodarek, M.
Ziółkowski (red.), Metody biograficzne w socjologii, Warszawa - Poznań. 1990
T. Dimoff, S. Carper, Jak rozpoznać czy dziecko sięga po narkotyki,
Warszawa, 1993 R.
Dobiin, Pahnke\'s "Good
Friday Experiment": a Long-Term Follow-up and Methodological Critique, w:
The Journal of Transpersonal Psychology, 1991, No.l
E. Durkheim, Zasady metody socjologicznej. Warszawa, 1968
M. Gossop, Narkomania. Mity i rzeczywistość. Warszawa, 1993
R. Hamowy (ed.), Dealing
with Drugs. Conseąuences of\'Government Control, San Francisco, 1987
K Krajewski, Problematyka narkotyków i narkomanii w ustawodawstwie polskim,
w: P. Robson, Narkotyki, Kraków 1997
A. Kojder, Co to jest teoria naznaczania społecznego, w: Studia
Socjologiczne, 1980, t. 3
J. Kwaśniewski, A. Kojder, Reakcja społeczna na zachowania dewiacyjne, w:
Studia Socjologiczne, 1974, t. 2
M. Latoszek, P. Ochman, I. Kozioł - Bielska, Socjologiczne aspekty
narkomanii, w: Studia Socjologiczne, 1981, t. 3
Lignowska, Młodzieżowy Ruch na rzecz Przeciwdziałania Narkomanii "Monar"jako przykład demedykalizacji problemu
narkomanii w Polsce, w: Studia Socjologiczne, 1987, t. 3 - 4
M. Łoś, Teorie społeczeństwa a koncepcje dewiacji, w: A. Podgórecki,
Zagadnienia patologii społecznej, Warszawa, 1976
R. K. Merton, Teoria socjologiczna i struktura społeczna. Warszawa, 1982
J. Mucha, Radykalizm w socjologii XX wieku, w: Studia Socjologiczne, 1983,
t. l
K Ostaszewski, A. Borucka, Używanie przez młodzież różnych substancji
uzależniających - porównanie wyników badań ankietowych z 1984 i 1988 r., w:
Alkoholizm i Narkomania, zima 1990
J. Pawłowska, Relatywność pojęcia dewiacji w teorii etykietkowania, w:
Kultura i Społeczeństwo, 1985, t. 3
S. P. Petrovic, Narkotyki i człowiek, Warszawa, 1988
P. Robson, Narkotyki, Kraków, 1997
J. Siczek, Narkonauci. Od uzależnienia do dobrego życia, Warszawa, 1994
A. Siemaszko, Granice tolerancji. O teoriach zachowań dewiacyjnych,
Warszawa, 1993
J. Sierosławski, Narkomania w Warszawie - wielowskaźnikowa ocena
epidemologiczna, w: Alkoholizm i Narkomania, 1996, Nr 2
P. Stafford, Psychedelics
Encyclopedia, Los Angeles, 1983
J. Szacki, Słowo wstępne w: E. Goffman, Człowiek w teatrze życia
codziennego, Warszawa, 1981
Z Thille, L. Zgirski,
Toksykomanie. Zagadnienia społeczne i kliniczne. Warszawa, 1976
J. Tittenbrun, O etnometodologicznej koncepcji rzeczywistości społecznej, w:
Studia Socjologiczne, 1981, t. 4
S. H. Traub, C. B. Little (ed.), Theories of Deviance, Itasca, Illinois,
1975
Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, Dz. U. z dn. 14 lipca 1997, Nr 75
Z. Welcz, Powstanie i rozwój teorii naznaczania społecznego, w: Studia Socjologiczne
1985, t. l
J. Zamecka, Kontrola społeczna i dewiacja jako zjawiska współzależne, w:
Studia Socjologiczne, 1987, t. 3 - 4
A. Zieliński, Badania rozprzestrzenienia środków psychoaktywnych w szkołach ponadpodstawowych
Ochoty i Śródmieścia, w: Alkoholizm i Narkomania, wiosna 1992
A. Zieliński, Studenci a środki psychoaktywne. Próba zmiany zachowań i
postaw przez program edukacyjny, w: Alkoholizm i Narkomania, 1996, Nr 3 M.
Ziółkowski, Znaczenie - interpretacja - rozumienie, Warszawa, 1981
Dziękuję Autorowi za zgodę na publikację oraz za udostępnienie kopii pracy. - oxide
Komentarze
...i nawet sobie pare rzeczy wydrukowalem
proponyje przeczytac "wywiady " :-)
hmmm ja nie jestem taki az stary, zeby pamietac
"tamte czasy ", chociaz pale juz od ponad 5 lat
I tak dla mnie ziolo, to ziolo
i raczej bede stronil od kupowania :-))
taaa... zorientowani beda w temacie
peace
mniam smaczny kąsek byle takic więcej
mniam smaczny kąsek byle takic więcej
Praca magisterska
napisana pod kierunkiem
prof. dra hab. Marka Ziółkowskiego
tak tak Ziółkowskiego
"Oprócz konopi indyjskiej znana jest odmiana siewna (cannabis sativa), uprawiana wyłącznie w celach przemysłowych, zawiera bowiem śladowe tylko ilości substancji psychoaktywnych. "
Od kiedy do canabis indica ma sladowe ilosci thc? ja wlasnie siedze w asmterdamie i mozna tu kupic oba gatunki w coffeeshopach... Ciekawe z jakiej strony to skopiowal
mniam smaczny kąsek byle takic więcej
jak już autor sam stwierdza, ze to badanie jakościowe a nie ilościowe to po co się sili na stwierdzenai typu "jedna trzecia badanych... "
pseudostatystyka!
poza trm całkiem dobrze
czwórka z plusem ;)
jak już autor sam stwierdza, ze to badanie jakościowe a nie ilościowe to po co się sili na stwierdzenai typu "jedna trzecia badanych... "
pseudostatystyka!
poza trm całkiem dobrze
czwórka z plusem ;)
Jak wiadomo wszystko składa się z materi i enegii , własciwie materia posiada energię
pozytywn a lub negtywną
Wydaje mi się ze palacze marihuany są dewiantami negatywnymi
rtazem z ciągłością palenia nastepuje nie moznośc kontrolowania własnej energiki
jak wiadomo głownym organem odpowiedzialnym za kotrole jest mózg- chyba wiadomo ze marihuana zabija szare komórki
przecież mozna korzystac z energii będacej wokół, nas które maja zarówno natura ożywiona jak nieozywiona- człowiek w porównaniu do natury może kotrolowac enegie
to tylko kwestia terningu
jak wiadomo marihuana powoduje brak snu brak koncentracji ja i pujscie w głab własnego ja
za poca kontroli i treningu mozemy kontrolowac zarówno pot oddech czy poszerzanie zrenic ,rtym pracy serca
mariuihauna nieswaomie nam rozszerza zrenice i spolwanlnia zarówno serce jak i procec oddychania
zwiekszamy zarówno swoja energię
jak i mozemy kontrolowac sen, Nitsche sie mylił
przy pozytywnym mysleniu
mozemy osiągnąc wiele
Nie palę raczej mariuhuany albowiem tą samo energię mozna wyzwolic podobnie i ja kontrolowac
po marihuanie raczej jestesmy ospali
przy tym procenie jestesmy zywi ale jednoczesnie mozemy kontrolowac energoię i byc spokojni kwestia umiejetności jej wyzwalania
Prosze o komentarz
Jak wiadomo wszystko składa się z materi i enegii , własciwie materia posiada energię
pozytywn a lub negtywną
Wydaje mi się ze palacze marihuany są dewiantami negatywnymi
rtazem z ciągłością palenia nastepuje nie moznośc kontrolowania własnej energiki
jak wiadomo głownym organem odpowiedzialnym za kotrole jest mózg- chyba wiadomo ze marihuana zabija szare komórki
przecież mozna korzystac z energii będacej wokół, nas które maja zarówno natura ożywiona jak nieozywiona- człowiek w porównaniu do natury może kotrolowac enegie
to tylko kwestia terningu
jak wiadomo marihuana powoduje brak snu brak koncentracji ja i pujscie w głab własnego ja
za poca kontroli i treningu mozemy kontrolowac zarówno pot oddech czy poszerzanie zrenic ,rtym pracy serca
mariuihauna nieswaomie nam rozszerza zrenice i spolwanlnia zarówno serce jak i procec oddychania
zwiekszamy zarówno swoja energię
jak i mozemy kontrolowac sen, Nitsche sie mylił
przy pozytywnym mysleniu
mozemy osiągnąc wiele
Nie palę raczej mariuhuany albowiem tą samo energię mozna wyzwolic podobnie i ja kontrolowac
po marihuanie raczej jestesmy ospali
przy tym procenie jestesmy zywi ale jednoczesnie mozemy kontrolowac energoię i byc spokojni kwestia umiejetności jej wyzwalania
Prosze o komentarz
Świetna i oryginalna praca!!! Podziwiam Cię za pomysł, styl pisania i sposób przeprowadzania wywiadów. Pozdrawiam, socjolog z UAM :)
Jak wiadomo wszystko składa się z materi i enegii , własciwie materia posiada energię
pozytywn a lub negtywną
Wydaje mi się ze palacze marihuany są dewiantami negatywnymi
rtazem z ciągłością palenia nastepuje nie moznośc kontrolowania własnej energiki
jak wiadomo głownym organem odpowiedzialnym za kotrole jest mózg- chyba wiadomo ze marihuana zabija szare komórki
przecież mozna korzystac z energii będacej wokół, nas które maja zarówno natura ożywiona jak nieozywiona- człowiek w porównaniu do natury może kotrolowac enegie
to tylko kwestia terningu
jak wiadomo marihuana powoduje brak snu brak koncentracji ja i pujscie w głab własnego ja
za poca kontroli i treningu mozemy kontrolowac zarówno pot oddech czy poszerzanie zrenic ,rtym pracy serca
mariuihauna nieswaomie nam rozszerza zrenice i spolwanlnia zarówno serce jak i procec oddychania
zwiekszamy zarówno swoja energię
jak i mozemy kontrolowac sen, Nitsche sie mylił
przy pozytywnym mysleniu
mozemy osiągnąc wiele
Nie palę raczej mariuhuany albowiem tą samo energię mozna wyzwolic podobnie i ja kontrolowac
po marihuanie raczej jestesmy ospali
przy tym procenie jestesmy zywi ale jednoczesnie mozemy kontrolowac energoię i byc spokojni kwestia umiejetności jej wyzwalania
Prosze o komentarz
Marihuana...duzo tego w zyciu spalilam wiec mam troche w tej kwestii do powiedzenia.
Ziolko wyzwala we mnie duzo duzych emocji po ktorych jest mi bardzo przyjemnie i ... radosnie <hehe> Zielone jest jednym z moich przyjaciół
Przyznaje sie ze bardzo lubie paliic.Palilam, pale i bede palic!!!
No ale coz taka powinnosc polskiego nastolatka!Dziekujmy rzadowi za piekny system w kraju oraz za brak perspektyw na inne spedzaqnie czasu....tzn tak bez bani :)
Czyli krotko mowiac :
LEGALIZE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ps.pozdro dla wszystkich anty i nie anty a szczegolnie dla Justyny, Inezki , Kaski i ekipy z katowickiej w JASTRZEBIU ZDROJU!!!!!
papa buziaczki
pps. Wyrazy wspolczucia dla tych co nigdy nie palili i palic nie beda!!!
"Oprócz konopi indyjskiej znana jest odmiana siewna (cannabis sativa), uprawiana wyłącznie w celach przemysłowych, zawiera bowiem śladowe tylko ilości substancji psychoaktywnych. "
Od kiedy do canabis indica ma sladowe ilosci thc? ja wlasnie siedze w asmterdamie i mozna tu kupic oba gatunki w coffeeshopach... Ciekawe z jakiej strony to skopiowal
"Oprócz konopi indyjskiej znana jest odmiana siewna (cannabis sativa), uprawiana wyłącznie w celach przemysłowych, zawiera bowiem śladowe tylko ilości substancji psychoaktywnych. "
Od kiedy do canabis indica ma sladowe ilosci thc? ja wlasnie siedze w asmterdamie i mozna tu kupic oba gatunki w coffeeshopach... Ciekawe z jakiej strony to skopiowal
Marihuana...duzo tego w zyciu spalilam wiec mam troche w tej kwestii do powiedzenia.
Ziolko wyzwala we mnie duzo duzych emocji po ktorych jest mi bardzo przyjemnie i ... radosnie <hehe> Zielone jest jednym z moich przyjaciół
Przyznaje sie ze bardzo lubie paliic.Palilam, pale i bede palic!!!
No ale coz taka powinnosc polskiego nastolatka!Dziekujmy rzadowi za piekny system w kraju oraz za brak perspektyw na inne spedzaqnie czasu....tzn tak bez bani :)
Czyli krotko mowiac :
LEGALIZE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ps.pozdro dla wszystkich anty i nie anty a szczegolnie dla Justyny, Inezki , Kaski i ekipy z katowickiej w JASTRZEBIU ZDROJU!!!!!
papa buziaczki
pps. Wyrazy wspolczucia dla tych co nigdy nie palili i palic nie beda!!!
Bardzo Was prosze abyscie pomogli mi w zalegalizowaniu marichuany! Spytacie jak?
Wybierzmy partie ktora chce ja zalegalizowac! Z tego co sie orintuje tylko jedna partia chce i otwarcie mowi o legalizacji marichuany.
To Unia Polityki Realnej!
Wybierzmy w koncu przedstawiceli ktorzy nas rozumieja!
Bardzo Was prosze abyscie pomogli mi w zalegalizowaniu marichuany! Spytacie jak?
Wybierzmy partie ktora chce ja zalegalizowac! Z tego co sie orintuje tylko jedna partia chce i otwarcie mowi o legalizacji marichuany.
To Unia Polityki Realnej!
Wybierzmy w koncu przedstawiceli ktorzy nas rozumieja!
Marihuana...duzo tego w zyciu spalilam wiec mam troche w tej kwestii do powiedzenia.
Ziolko wyzwala we mnie duzo duzych emocji po ktorych jest mi bardzo przyjemnie i ... radosnie <hehe> Zielone jest jednym z moich przyjaciół
Przyznaje sie ze bardzo lubie paliic.Palilam, pale i bede palic!!!
No ale coz taka powinnosc polskiego nastolatka!Dziekujmy rzadowi za piekny system w kraju oraz za brak perspektyw na inne spedzaqnie czasu....tzn tak bez bani :)
Czyli krotko mowiac :
LEGALIZE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ps.pozdro dla wszystkich anty i nie anty a szczegolnie dla Justyny, Inezki , Kaski i ekipy z katowickiej w JASTRZEBIU ZDROJU!!!!!
papa buziaczki
pps. Wyrazy wspolczucia dla tych co nigdy nie palili i palic nie beda!!!
Marycha jest świetna!!!Czemu to chore państwo niedaje nam podpalać marychy znanego pochodzenia np.wychodowanego przez siebie??!!!