Ameryka uwielbia doraźne załatwianie spraw. Masz wrażenie, że twoje dziecko
bierze narkotyki? Poddaj je testom! Myślisz, że szkoła twojego dziecka jest
pełna uzależnionych? Poddajmy ich wszystkich testom! Wprowadźmy polityke "zero
tolerancji": wystarczy jeden błąd i zostanie ono przymusowo skierowane do
programu odwykowego. Wytnijmy tę zrakowaciałą tkankę ze zdrowego miąszu systemu
edukacyjnego zanim nastąpią przerzuty do reszty organów!
W zeszłym roku Sąd Najwyższy USA zdecydował w sprawie Rada Edukacji kontra
państwo Earl - zezwolił na masowe stosowanie i rozszerzenie zakresu testów na
narkotyki w szkołach. Oczywiście zwiększenie ilości testów spowodowało, że
pojawiło się więcej młodocianych przestępców, w wyniku czego szkoły i sądy
zajmujące się sprawami nieletnich coraz częściej zaczynają stosować
jednocześnie politykę zerowej tolerancji jak i "leczenie zamiast
więzienia" w celu zaradzenia problemowi. Według
Substance Abuse and Mental Health Services
Administration (Biuro d/s Narkomanii i Zdrowia Psychicznego) należacego do
U.S. Department of Health and Human Services (Departament Zdrowia i Opieki
Społecznej), liczba nastolatków biorących udział w programach leczenia
uzależnień w wyniku wyroków sądowych i szkolnych skierowań wzrosła o niemal
50 procent pomiedzy rokiem 1993 a rokiem 1998, a ogólna liczba nastolatków
zapisywanych do programów pomocy wzrosła z 95.000 w 1993 do 135.000 w
1999. A co, jeśli "leczenie" uzależnień nie działa dobrze w przypadku
nastolatków? Co jeśli zamiast zmniejszać użycie narkotyków wśród młodzieży,
terapie antynarkotykowe zachecają ich do brania poprzez przylepienie
eksperymentującemu dziecku etykietki narkomana na całe życie? Co jeśli tworzą
się w ten sposób najgorszego rodzaju grupy terapeutyczne, bo w ich skład
wchodzą zarówno dzieciaki z lekkimi problemami jak i zaawansowani narkomani,
którzy zwarci i gotowi tylko czekają by nauczyć te dzieciaki czegoś nowego? Co
jeśli łatwo poddające się sugestii małolaty zareagują w nie przewidziany przez
terapeutów sposób na metody, które uczyniły spotkania Anonimowych Alkoholików i
Anonimowych Narkomanów tak skutecznymi dla wielu dorosłych osób? Wtedy
mielibyśmy doczynienia z zamienianiem zwyłych nastolatków w sprawiających
problemy ćpunów.
I dokładnie to własnie ma miejsce. W 1998 roku badanie przeprowadzone na
ponad 150. nastolatkach leczonych w setkach centrów w całym USA wykazało, że
po przejściu terapii pojawia się 202 procent więcej przypadków
uzależnienia od cracku oraz 13 procent więcej przypadków uzależnienia od
alkoholu. Innymi słowy, najnowsze badania sugerują, że rodzice i szkoły
wysyłają okazjonalnie pijących lub palących czasem na imprezach marihuanę
nastolatków na leczenie i dostają z powrotem doskonałej jakości wielbicieli
cracku, którzy integrują się ponownie ze społecznością.
Przypadek Michaela ilustruje niektóre z zagrożeń wynikających z wysyłania
młodocianych na programy terapii uzależnień. Michael, 18. letni użytkownik
marihuany i kokainy, z którym przeprowadziłam wywiad na temat terapii, został
niedawno wysłany przez swoich rodziców na leczenie narkomanii w szanowanym
Caron Foundation. Jego kosztujący 11.000 dolarów program terapeutyczny
przemienił się jednak w nonsensowny spór gdy jego terapeuta stwierdził, że chce
by przyznał, że jest "bezsilny" wobec narkotyków. Michael, który dotąd nigdy
nie używał narkotyków codziennie, odmówił. Widzieliście kiedyś nastolatka,
który przyznał by się, że jest bezsilny wobec czegokolwiek? Michel zaczął się
ponownie narkotyzować już w cztery godziny po wyrzuceniu z terapii.
Możliwe, że sposób reakcji Michaela jest reguła, a nie wyjątkiem wśród u
nastolatków. Dla dorosłego, który stracił żonę, pracę, zdrowie, dom, przyznanie
się do utraty kontroli nad nałogiem jest czymś co może pomóc w uświadomieniu
sobie, że zaprzestanie brania substancji psychoaktywnych jest jedynym
rozwiązaniem jego problemów. U nastolatka jednak, mówienie, że "ma to pod
kontrolą" nie musi oznaczać, że "wszystkiemu zaprzecza". Większość
nastolatków jest w stanie kontrolować swoje spożycie. A zatem, jeśli
zmusimy nastolatka do przyjęcia do wiadomości, że nie jest w stanie odstawić
kiedy zechce możemy uczynić więcej złego niż dobrego. Przecież nastolatek ten
mógł jedynie eksperymentować z narkotykami, a zostaje przekonany, poprzez
umieszczenie w ośrodku, że jest głęboko uzależniony.
Jeżeli przekonamy nastolatkę, że jest bezsilna wobec mocy nałogu i ma 90
procent szans na nawrót choroby, mamy mniejsze prawdopodobieństwo na to, że
podejmie próbę opanowania się gdy podsunięty zostanie jej drink lub porcja
narkotyku. W samej rzeczy, w badaniu opublikowanym w 1996 roku przez Billa
Millera, profesora psychologii na University of New Mexico czytamy, że ci
dorośli, którzy najszczerzej zaakceptowali swoją bezradność mieli najcięższe i
najbardziej niebezpieczne nawroty. Osobowość nastolatków jest na dodatek
plastyczna, a co za tym idzie, przekonywanie ich, że są pozbawionymi woli
narkomanami może utwardzic postawę antyspołeczną, którą nastolatek tylko
wypróbowywał.
Jądrem problemu leczenia uzależnień u nastolatków w programach dla dorosłych
jest to, że większość nastoletnich użytkowników narkotyków czy alkoholu nie
jest pozbawionymi kontroli nad swoim życiem ćpunami.
Ponad jedna szósta nastolatków na przymusowym leczeniu nie spełnia w ogóle
kryteriów diagnostycznych "zaburzenia na tle zależności od substancji
(Substance Abuse Disorder)" (lżejszy przypadek uzależnienia), większość także w
ogóle nie kwalifikuje się do "zależności od substancji" ("substance dependence"
- termin psychiatryczny) (w/g
SAMHSA). Jeszcze bardziej niepokojące jest
to, że, jak pokazują statystyki
SAMHSA, mniej więcej trzy czwarte
nastolatków w USA wysyłanych aktualnie na terapię jest tam kierowanych przez
sądy lub szkoły (
przymusowo - agquarx), zamiast pojawić się tam w wyniku
diagnozy specjalisty. Innymi słowy, wielu z nich ma problemy niewiele bardziej
poważne niż ich koledzy, którym udało się uniknąć testów.
Na domiar złego, oprócz przylepienia dzieciakom etykietki ćpuna, programy
terapii uzależnień mogą także wprowadzić je do otoczenia mogącego mieć na nich
najgorszy z możliwych wpływ. Badania udowodniły, że nastolatki są bardziej
podatne na nacisk społeczności niż dorośli, są także bardziej podatne na
nacisk rówieśników. Programy terapeutyczne dla nastolatków wyrywają ich ze
zdrowej grupy rówieśniczej i otaczają dziećmi sprawiającymi problemy
wychowawcze, praktycznie gwarantując, że wzorce osobowe jakie będą dla nich
dostępne będą wzorcami negatywnymi.
Jednym ze stałych elementów tego typu terapii grupowej jest dyskusja na temat
doświadczeń z narkotykami, co przedstawia użytkowników ciężkich narkotyków jako
"spoko ziomali", bo ich opowieści są o wiele bardziej ekcytujące, niż własne
doświadczenia "niedzielnego palacza trawki". Jest nawet gorzej - oprócz
uświadomienia stosunkowo niewinnym dzieciakom różnych nowych sposobów na odlot
i zdobycie narkotyków, programy te często dostarczają im sposobności nawiązania
nowych kontaktów (
ze światem przestępczym - agquarx). Pewna 17. letnia
dziewczyna ze stanu Floryda opowiedziała mi, że nie używała kokainy przed
umieszczeniem na terapii - po wyjściu jej nowy najlepszy kumpel poznany na
odwyku zdobył dla niej pierwszą działke.
Istnieją programy terapeutyczne dla młodzieży, które nie wymuszają
etykietkowania i pozbawione są problemu "niewłaściwego otoczenia", którymi
obarczone jest większość standardowych programów antynarkotykowych. Badania
przedstawione na odbywającej się wiosną konferencji prowadzonej przez National
Institute on Drug Abuse (NIDA, Narodowy Instytut d/s Uzależnień) porównały
nastolatków, którzy zostali wysłani na tradycyjne terapeutyczne sesje grupowe z
rówieśnikami do nastolatków, których przechodzili terapię rodzinną oraz trzecią
grupę, u których zastosowano terapię mieszaną. Dzieci po leczeniu w grupie z
rówieśnikami zaczeły używać o 50 procent więcej marihuany, dzieci po
terapii mieszanej 11 procent więcej. Nastolatki leczone razem z
rodzicami natomiast zmniejszyły swoje spożycie o 71 procent.
Zabawne jest, że aktualne, pełen "dobrych intencji" próby leczenia ignorują
nowo poznane czynniki, co do których wiemy, że są skuteczne w pomaganiu
nastolatkom w zaprzestaniu poszukiwania sposobu na odlot, bo większość z nich
kończy właśnie naukę szkolna. Im ktoś jest lepiej wykształcony, tym mniejsze
szanse na to, że się uzależni lub pozostanie uzależniony przez dłuższy okres,
jeśli się to mu przydarzy; a zatem wyrwanie dzieci ze środowiska szkolnego i
umieszczenie wśród zwichrowanych rówieśników, dla poddania terapii, której
działania nie dowiedziono to szaleństwo, niewiele mniejsze niż
wyrzucenie ich ze szkoły i zostawienie samym sobie na ulicy. Nauka w ośrodkach
dla uzależnionych jest kiepskiej jakości w porównaniu z tą jaką dostarcza
normalna szkoła, a narkotyczna plama w papierach rozwiewa szanse na przyjęcia
do dobrego liceum.
Jest zatem jasne, że ogromna większość nastolatków (nawet tych z naprawdę
poważnym problemem) po prostu "wyrasta" z narkotyków. Ten naturalny
proces naprawczy jest dostrzegalny w statystykach otrzymanych z okresowej
ankiety przeprowadzanej przez administrację federalną USA na temat użycia
narkotyków. Pokazuje ona, na przykład, że pomimo tego, że 18,4 procenta
ludności w wieku 18-24 lat podpadła w 2001 roku pod diagnozę "uzależnienie lub
zależność od alkoholu lub innych narkotyków", tylko 5,4 procenta osób w wieku
ponad 26 lat spełnia te kryteria diagnostyczne. Ponieważ mniej niż 2 procent
ogółu populacji otrzymuje pomoc terapeutyczną (włączając w to samoleczenie),
większość z tych młodych ludzi najwyraźniej wychodzi z nałogu o własnych
siłach.
Czemu zatem z uporem maniaka nalegamy na wtłaczanie nastolatków w
nieprzystosowane dla nich programy terapeutyczne, kiedy pozwolenie im na
ukończenie szkoły działa znacznie lepiej? Czy rodzice naprawdę chcą, by ich
palące trawkę lub pijące od czasu do czasu alkohol w dużych ilościach dzieci
(które zresztą wykazują zwykle większy umiar od rodziców) wrzucone zostały do
jednego worka "terapii" z szprycującymi się heroiną ćpunami i by wmawiano im,
że nie są w stanie się przeciwstawić narkotycznemu głodowi?
Badania dowodzą, że terapia rodzinna i behawioralne wsparcie indywidualne
działają lepiej na nastolatki niż programy przystosowane dla dorosłych
narkomanów. Tego typu terapia może pomóc nawet dzieciom silnie uzależnionym i
powinna ona zostać wprowadzona powszechnie już dawno, zamiast stanowić
przedmiot dyskusji wśród uczonych. U dzieci z lekkim problemem narkotykowym,
które często po prostu zachowują się "jak dzieci", paradygmat powinien brzmieć
"Po Pierwsze, Nie Szkodzić". Mimo, że idea ta może nam się bardzo nie
podobać, zostawienie dzieci w spokoju i pozwolenie im na wyrośnięcie ze złych
nawyków jest daleko bardziej sensowne niż przymusowe testy, kary i "leczenie"
poprzez pogarszanie ich stanu zdrowia.
Komentarze
a bush na to: niemozliwe
a w polszczy to nie inaczyj, też po pójściu do "monaru " jedyne tematy jakie porusza się w ośrodku to ćpanieeeeee i tylko ćpanieeeee i wszystko co z tym związane
a w polszczy to nie inaczyj, też po pójściu do "monaru " jedyne tematy jakie porusza się w ośrodku to ćpanieeeeee i tylko ćpanieeeee i wszystko co z tym związane
wszystko to świeta prawda - no nic nie da sie zrobic? smutne...dzieci dalej bedą cierpieć przez debilizm dorosłych, a czy to coś złego napic sie piwa czy zajarać trawki?
wszystko to świeta prawda - no nic nie da sie zrobic? smutne...dzieci dalej bedą cierpieć przez debilizm dorosłych, a czy to coś złego napic sie piwa czy zajarać trawki?
Bo niema nic w tym złego. Bo to tylko dla sportu...