T.J. zatrzymał się na skraju gęstego listowia, dwukrotnie zatrąbił w róg i coś krzyknął. Głos z oddali odpowiedział, równie wyraźnie. T.J. zapowiadał nasz przyjazd.
To wspaniałe uczucie nie musieć się poruszać. T.J. popisywał się swoimi umiejętnościami prowadzenia wozu po jamajskich bezdrożach. Jego pojazdem był zwykły przytulny minivan - lekki, chwiejny, o szybkości prawie że pocisku. Najbardziej przerażające były jego drobniutkie opony Tonka Toy. Ukryłam strach przed wykitowaniem w skręconym kawałku metalu, bo T.J. zrobił mi przysługę. Jego inicjały nic nie znaczą. Wziął je od T.J. Hookera, gliniarza z TV granego przez Williama Shatnera. Ksywa pochodzi od niesprecyzowanej roboty, jaką T.J. wykonywał przy użyciu haka, ale postanowiłam dalej tego nie odgadywać. Znałam kogoś na Jamajce, kto znał jego a on wiedział, gdzie są tajemne pola gandzi - może T.J. miał w nich jakiś udział, ale nie było to pewne.
Wyskoczyłam z minivana w skwarny karaibski upał. Wiejskie powietrze było słodkie ale niewiarygodnie ciężkie, podczas gdy niebo zaczęło gęstnieć. Sezonowe opady pod koniec sierpnia mogą spaść w każdym momencie, czasem w towarzystwie upiornych uderzeń błyskawic. Kilka mil dalej kaskady deszczu zmyły wzgórza. Słońce, które było bardzo jasne tam gdzie staliśmy, rozjaśniło szarość chmurnej ściany, tworząc uderzający kontrast dla tropikalnej zieleni. Może będzie tu wkrótce padać. Czasem trwa to kilka minut, kiedy indziej jest gwałtowne - jeszcze jeden powód, by uwolnić się od zabójczego wehikułu T.J.
Schroniliśmy się w cieni i rozpoczęliśmy wędrówkę śliskim szlakiem w kierunku wzgórz. Mój wewnętrzny głos powtarzał wciąż tę samą myśl - jest gorąco, gorąco, gorąco! "Delikatne handlowe wiatry", bezwzględnie wykorzystywane przez karaibską turystykę, były nieobecne w głębi kraju. Człapałam dalej za T.J.
Wyszliśmy z zagajnika na szerokie pole i podeszliśmy do jakiejś rudery częściowo ukrytej w wysokiej trawie. To była stróżówka dla gandziowych pól, które mieliśmy zamiar zobaczyć. Sto jardów od nas wyłonił się bosy, szczerzący się i ubrany w sfatygowane rajty pastuch. To jego głos odpowiedział na wezwanie T.J. Pomachał mu swoją maczetą. Z odległości kilku jardów rozpoczęli staccato konwersacji w dialekcie. Chociaż nie rozumiałam ani słowa, rozmowa była o mnie. "On tam zije ciały cias, facet, luka na gandzie" - wyjaśniał T.J. - "On cie numalnie sprawdza - upywnia sie, czy nie pstrykasz fotek wzgórz, facet. Ludzie rozpoznaja droge z wygladu okolicy. Nie chcemy tu żadnej policji na naszym terenie, facet".
W czasie, gdy dobiliśmy do rudery, strażnik wrócił do swojego spokojnego żywota, kładąc się do drzemki w hamaku i leniwie przytrzymując maczetę. T.J. klepnął dłonią i ruszyliśmy. Wlekliśmy się po ścianie młodych drzewek, po czym zeszliśmy przez rodzaj kanału. Na stromym stoku ujrzałam pierwszą linię roślinek otaczających krawędź pola. Kiedy w końcu wzniosłam się ponad gąszcz do poziomu pola, uświadomiłam sobie, że stoję na jednej stronie wzgórza, a gandzia rozpościerała się od szczytu do podnóża drugiej strony.

"Jezu!" - wydyszałam. - "To największe pole jakie w życiu widziałam!"
"Yah, paniusiu" - odparł T.J. - "Masz szczęście, bo jutro je ścinają".
T.J. powiedział mi, że wszystko to Purple Star - wielkie zdrowe sativa. Wyliczyłam, że szczyt wzgórza stanowi prawdopodobnie ok. 40 akrów, ale T.J. zapewnił mnie o innych polach w okolicy, trzykrotnie większych. Przyznał też, że tak ekskluzywne uprawy są rzadkie. W większości pola są znacznie mniejsze, a ci odważni na tyle, by szukać ekstra zarobku w tej biednej ekonomii muszą uciekać się do tej samej partyzanckiej taktyki jak hodowcy w Stanach, doglądając w sekrecie małych ogródków położonych na nieprzyjaznych glebach blisko bagien lub głębiej w buszu. Jest tak samo - klimat jamajski może pozwolić na trzy uprawy rocznie.
Korzenie popularności gandzi sięgają lat 30. XX wieku wraz z powstaniem rastafarianizmu i osiągnęły mityczne rozmiary za czasów Boba Marleya. Prawdopodobnie zioło przywędrowało razem z niewolnikami z Indii w 1845 roku. Słowa "ganja", "chillum" i "kali" pochodzą z języka hinduskiego. Niektórzy utrzymują, że Arawakowie, rdzenni mieszkańcy Jamajki, przypalali już przed przybyciem Kolumba, ale w rzeczywistości konopie nie są autochtoniczne dla Indii Zachodnich.
Dzisiaj Jamajka jest przytaczana jako jeden z najbardziej upalonych państw na świecie, z szacowaną liczbą niemal 2/3 całej populacji palących. Jednak produkcja konopi spada tutaj od lat 70., gdy wyspa spożywała 20 proc. całej światowej konsumpcji. W tamtym czasie, przemysł wydobywczy (gł. boksyt) spowodował migrację tysięcy tubylców z terenów wiejskich, zwiększając ciężar bezrobocia. Międzynarodowe konsorcja wydobywcze pożarły i tak niewielkie zasoby wyspy i zrujnowały wielu małych farmerów. Gandzia była sposobem na przetrwanie dla lokalnych rolników, a wysoko dochodowe uprawy stanowiły drugie po boksycie źródło wpływów podatkowych. Ale Wojna przeciw Narkotykom dopadła konopie także tutaj. Amerykańscy agenci antynarkotykowi palili pola przez prawie dwie dekady. Według Departamentu Stanu, uprawę w 1991 roku szacowano na 705 ton. W 1997 roku, zbiory zredukowano do 235 ton.
Oczywiście samotny posterunek z jedną maczetą nic nie znaczy dla armii Antynarkotykowych Wojowników, ale odstraszy złodziei. Kiedy schodziliśmy drogą w dół, T.J. zakrzyknął. Nie było żadnej odpowiedzi. Dopadliśmy rudery i rozglądnął się. Potem znowu krzyknął.
Kilka minut później strażnik wrócił, trzymając przy sobie kawał metalu dla rozwiania wszelkich wątpliwości. Odsunęłam się parę stóp do tyłu. On i T.J. przechadzali się tam i z powrotem.
Kiedy odszedł, T.J. wyjaśnił, że intruzi byli blisko i strażnik wśliznął się w krzaki, by oczekiwać ich przyjścia. Sygnał T.J. wystraszył ich. "Ich szczęście!", zaśmiał się.
Wróciliśmy do minivana. T.J. wydobył wielgaśną prymkę marychy, zrolował ją w cienki rulonik i podpalił. Sztachnął się a dym wydobył się zewsząd - z jego ust, nosa, nawet z uszu. Zasiadł za kółkiem i dym zaraz wypełnił wnętrze minivana.
Deszcz chlusnął i po chwili uderzał w chodnik. Wielki stożek został wypalony. Po kilku milach T.J. zwolnił. Blokada drogowa, powszechny przypadek w tych okolicach. Przypuszczalnym celem było powstrzymywanie przed wywozem gandzi ze wzgórz, ale tak naprawdę policja chciała dostać w łapę, żeby przepuścić w dalszą drogę.
T.J. opuścił okno i pozdrowił policjantów. Zdawali się go znać, bo odpowiedzieli machnięciem rąk. Prowadził minivana i gadał szybko. Nagle zatrzymał się i zaczął śpiewać dwa słowa, wciąż i wciąż: "Czas żniw, czas żniw, czas żniw".
Komentarze
...za drobna manipulacje:) rzeczywiscie obrazki nie odpalaly przez jakis czas, teraz jest ok i mozna napasc oczy soczysta gandzia. yah, mon...
ejo co jest grane ???
nada nie widać zdięć
tej utopi ..:-)
jeśli wy widzicie a ja nie to prosze żeby ktoś mi je przesłał na @
roxyk@wp.pl
z góry dzięki
..,ze w Polsce jest takie prawo,taki klimat i nielegalna ganja.
Moze kiedyś i my będziemy podśpiewywać: "harvest time,harvest time "
greetz
chilum
taki piekny byłby czas żniw..
Az sie rozmazylem;), a tak btw to musze kiedys sprobowac wypuscic dym uszami;)
Super!!! macie stronke. Niech mocz będzie z wami i marychy 705 ton! :)))))