Będziemy szczęśliwsi, jeśli nauczymy się naśladować prymitywne plemiona i przejmiemy ich rytuały – przekonuje Josep M. Fericgla, założyciel katalońskiej Szkoły Życia. A najcenniejsze są te obrzędy, które pozwalają przeżyć człowiekowi własną śmierć na jawie. Po takim doświadczeniu wszystko wokół nabiera sensu. Rozmowa z Josepem M. Fericglą.
La Vanguardia: Ile razy pan umierał?
Josep M. Fericgla: Umieram co tydzień.
Jak to możliwe?
Regularnie dokonuję podsumowania swojego życia. To tak, jakbym żegnał się ze światem, a potem ponownie się rodził. Człowiek najbardziej obawia się śmierci. Świadomość nieuchronnego końca ogranicza nas i nie pozwala nam otworzyć się na nowe przeżycia egzystencjalne. Ze strachu nie potrafimy w pełni korzystać z tego, co mamy tu i teraz. Musimy walczyć z tym lękiem. Gorąco was do tego zachęcam. Naprawdę warto przeżyć własną śmierć – to doświadczenie sprawia, że życie staje się pełniejsze. Ale najpierw trzeba nauczyć się umierać. Umieranie jest jedną z umiejętności, którą niektóre społeczności opanowały do perfekcji. Wiąże się z nią wiele rytuałów. Na ich podstawie opracowałem metodę odpowiednią dla naszego kręgu kulturowego.
Na czym ona polega?
Polecam weekend w odosobnionym miejscu, z dala od codziennych spraw. Bez towarzystwa innych ludzi, bez zegarka i telefonu komórkowego. W takim otoczeniu można zerwać z rutyną – jeść i spać o innych porach, niż zwykle się to robi. Natomiast dzięki technikom relaksacyjnym znanym szamanom, joginom i sufitom można zapanować nad swoim umysłem. I przywołać te wszystkie odczucia, które dopadną nas na chwilę przed śmiercią. W trakcie tego doświadczenia nasza świadomość pozostanie cały czas włączona.
Co się wtedy czuje?
Każdy człowiek przeżywa to na swój sposób. Niektórym osobom ich dotychczasowe życie przesuwa się przed oczami jak film. Inni właśnie wtedy uświadamiają sobie, jak bardzo krępuje ich codzienność. W moich warsztatach wzięło już udział ponad trzy tysiące osób i wszystkie zgodnie twierdzą, że dzięki nim żyją bardziej intensywnie. Wartości, takie jak miłość czy przyjaźń, nabrały dla nich nowego znaczenia.
Czy każdy z nas może poddać się takiej terapii?
Oczywiście. Wystarczyłoby, żeby jeden procent ludzi na ziemi przeżył takie doświadczenie raz w życiu, a świat stałby się lepszy. Wiele takich zjawisk, jak przemoc, chuligaństwo, narkomania, po prostu by zniknęło. Ale to niestety utopia.
Dlaczego przeżycie własnej śmieci miałoby być takie pożyteczne?
Człowiek ma naturalną potrzebę „oczyszczenia się” z negatywnych emocji. Chciałby co jakiś czas zmienić skórę, tak jak wąż. To pragnienie dotyczy zwłaszcza ludzi młodych. Ponieważ jednak nasza kultura nie pozwala im zaspokoić tej potrzeby, uciekają się do różnych patologicznych zachowań.
Czy to oznacza, że pijąc alkohol lub biorąc narkotyki, młodzież rozładowuje napięcie?
Tak. Nastolatki podejmują próby stworzenia swoistego rytuału, ale są one nieudane i nie przynoszą zaspokojenia. Przygotowuję specjalne warsztaty dla młodzieży. Dzięki nim młodzi ludzie będą mogli pokonać chaos w swoim życiu i zbudować je na nowo.
Nie potrafimy zrobić tego o własnych siłach?
To trudne zadanie. Zazwyczaj nie wiemy, dokąd zmierzamy, poruszamy się bez celu. Wiele osób zapomina o tym, że życie ma znaczenie. Jeśli potrafisz odpowiedzieć na pytanie: „Po co tutaj jestem?”, odnajdujesz sens. (…) Istnieją rytualne techniki, które pomagają nam poznać się na nowo i odkryć istotę naszej osobowości – przekonać się, jaki jest sens naszego istnienia.
A jaki jest sens pańskiego istnienia, panie Fericgla?
To praca, którą na co dzień wykonuję: zachęcam innych do poznania siebie w rytuałach inicjacyjnych. Ale z wykształcenia jest pan antropologiem. Tak, lecz najbardziej interesuję się etnopsychologią. To nauka o tym, jak społeczeństwa budują swoją tożsamość, a więc cały swój świat. Każdy człowiek rodzi się z pewnymi uzdolnieniami – ma w sobie potencjał. Ale jeśli z niego nie korzystamy, pozostanie w ukryciu. Moje warsztaty pomagają odkryć nasze zdolności i je rozwijać.
Jakie to zdolności?
Na przykład empatia. Albo intuicja. Obie te umiejętności pozwalają nam lepiej zrozumieć drugą osobę, a także otaczający nas świat. Niektóre społeczności, na przykład Shuarowie, rozwinęły te cechy w niewyobrażalnym dla nas stopniu. Ten lud zamieszkujący Amazonię od setek lat przyrządza ayahuascę, zwaną również „napojem bogów”. Po wypiciu owego narkotyku Shuarowie osiągają wyższe stany świadomości – mogą „spotykać” dalekich krewnych, sprawdzić, co u żony, albo odnaleźć zgubionego psa.
Czy to naprawdę działa?
Sprawdziłem na sobie. Będąc w amazońskim lesie „odwiedziłem” za pomocą ayahuaski znajomych w Barcelonie. Stwierdziłem potem, że moje wizje były w znacznej mierze zgodne z rzeczywistością. Raczej nie dałoby się tego wyjaśnić zwykłym zbiegiem okoliczności.
Wobec tego jak to wytłumaczyć?
Ayahuasca pomaga rozwiązać wewnętrzne konflikty i dotrzeć w głąb siebie. (…) Człowiek zapada w rodzaj mistycznego snu, który dzieje się naprawdę. Może połączyć się myślami ze wszystkimi istotami posiadającymi świadomość – a więc ze wszystkimi żywymi organizmami. Nawet z kapustą. Bo kapusta też ma pewną świadomość. Gdyby jej nie miała, nie potrafiłaby zapuścić korzeni ani wypuścić liści.
Czego jeszcze uczą Shuarowie?
Przekonują, że każdy człowiek ma swoje miejsce w życiu, które powinien zająć. Bez wahania. Wystarczy spojrzeć w głąb siebie i wszystko wokół natychmiast nabierze sensu.
Komentarze