Urugwaj świętuje pierwsze legalne marihuanowe żniwa. Od sierpnia ubiegłego roku można hodować tu marihuanę na własny użytek, tak więc konopie, które zakiełkowały we wrześniu lub październiku, wydały teraz pierwsze plony. W ubiegłą sobotę w Montevideo odbyła się z tej okazji wielka fiesta. Frekwencja zaskoczyła organizatorów, którzy na ogromny teren wydarzenia nie mogli wpuścić wszystkich chętnych. Czy święto stanie się nową świecką urugwajską tradycją?
Grupka ludzi siedzi na schodach przed ratuszem, na głównej ulicy miasta. Pije piwo. Pali jointa. Przechodzi policja. Uśmiecha się do nich i pozdrawia. Utopijny tekst jednej z piosenek polskiego reggae? Nie, po prostu zwykłe środowe popołudnie przy calle 18 de Julio, głównej ulicy w Montevideo. Od czasu, kiedy pod koniec 2013 roku zalegalizowano tu marihuanę, jointy stały się częścią lokalnego krajobrazu. Typowy Urugwajczyk coraz częściej w jednej ręce trzyma tykwę z yerba mate, a w drugiej skręta.
Słynne La Ley 19172 (hiszp. ustawa nr 19172), zatwierdzone przez urugwajski senat 10 grudnia 2013 roku zakiełkowało na dobre dopiero kilka miesięcy później. W sierpniu 2014 roku zalegalizowano domowe uprawy marihuany, a w październiku zaczęto rejestrację klubów hodowców. – W domu można mieć 6 krzaczków konopi, zaś klub może mieć ich 99. Nie każdy ma smykałkę do botaniki, więc łatwiej po prostu wstąpić do klubu. Płacisz miesięczną składkę członkowską i dostajesz swój przydział marihuany – wyjaśnia mi Rodrigo, projektant graficzny z Montevideo. Taki klub może liczyć od 15 do 45 osób.
Pierwsze żniwa
Jednym z dwóch najstarszych w Urugwaju klubów hodowców jest Club Cannábico CLUC - organizatorzy „pierwszej w historii Urugwaju fiesty de la cosecha”, czyli końca marihuanowych żniw. - Marihuanę zbiera się jesienią, co wynika z cyklu wegetacji rośliny. Konopie w określonych fazach swojego wzrostu potrzebują takiego, a nie innego stosunku godzin światła i ciemności. Na południowej półkuli marihuana wydaje plon właśnie w kwietniu – wyjaśnia mi spotkany na festiwalu Diego, który sam ma w domu kilka krzaczków. Wymyślono nawet na tę okazję nowe świeckie przysłowie - "En abril, cogollos mil", gdzie „cogollo” oznacza marihuanowe kwiatostany, których właśnie w kwietniu jest podobno tysiąc.
Impreza kończąca żniwa odbyła się 16 maja na terenie starego więzienia dla kobiet Miguelete. - Dzisiaj całe pokolenie świętuje swoją wolność i wyzwolenie się od represji i prohibicji. Dlatego dzisiaj tańczymy całą noc w jednym z tak emblematycznych miejsc, miejscu wypełnionym tak głębokim symbolizmem – powiedzieli przed imprezą jej organizatorzy. Nie spodziewali się, że na wydarzeniu zjawią się takie tłumy. – Jest tu chyba całe Montevideo! – podnieca się Diego. Na Facebooku swoją obecność na fiesta de la cosecha zadeklarowały 4 tysiące osób. Wiele z nich nie dostało się do środka, z powodu braku miejsca na terenie byłego więzienia. Druga impreza odbywała się na ulicy przed wejściem.
Stan constans
Były prezydent kraju Jose Mujica widział w legalizacji marihuany nie tylko wyzwolenie się od represji związanych z jej posiadaniem. Twierdził on, że tylko tak można skutecznie rozprawić się z przestępczością narkotykową. Jak mówił, walka z przemysłem narkotykowym nie przynosi rezultatów i jego zdaniem, aparat państwowy wydając nowe ustawy może skuteczniej walczyć z uzależnieniami i gangami handlarzy narkotyków niż policja i wojsko. Cieszący się dużym poparciem w kraju najbiedniejszy prezydent świata, który 90 proc. swojej pensji przeznaczał na cele charytatywne, a po mieście jeździł starym niebieskim garbusem, wedle urugwajskiego prawa nie mógł jednak kandydować na kolejną kadencję i realizacji swoich idei doprowadzić do końca.
Jego następca (i poprzednik zarazem) Tabaré Vázquez, mimo że wywodzi się z tej samej politycznej partii, pozostaje większym sceptykiem, jeśli chodzi o marihuanę. Z zawodu jest lekarzem onkologiem i wielkim promotorem zdrowia. To on podczas swojej pierwszej kadencji wypowiedział wielką wojnę papierosom: wprowadził zakaz palenia w zamkniętej przestrzeni publicznej, wycofał produkty określone jako light i nakazał, by 80 proc. powierzchni opakowań papierosów pokryły ostrzeżenia przed niebezpiecznymi skutkami palenia. Urzędujący ponownie od 1 marca 2015 roku prezydent nie kwapi się również, by Urugwaj pchać dalej w drodze do większych swobód związanych z marihuaną.
Podczas swojej kampanii wyborczej otwarcie powiedział, że nie cofnie wprowadzonych za rządów Mujiki praw. - Nie zamierza jednak iść jednak ani o krok dalej, jedynie zachować stan constans. Nie ma co liczyć na to, że za jego kadencji marihuanę będzie można kupić w aptekach, tak jak początkowo zapowiadano – mówi Rodrigo. Planowano, by każdy zarejestrowany obywatel Urugwaju miał mieć prawo nabyć miesięcznie 40 gramów, co byłoby naliczane w specjalnym systemie. Gram w aptece miałby kosztować nie mniej niż 20-22 pesos (niecałe 3 zł).
Składki członkowskie
Marihuany jednak wciąż nie można w Urugwaju legalnie kupić. Zakazany jest wszelki nią handel. Można jedynie ją dostać od swojego klubu po opłaceniu wcześniejszej składki. – Płacę 1000 pesos (ok. 136 zł) na miesiąc i dostaję za to 40 gramów – mówi mi Verónica, należąca do drugiego z najstarszych w Urugwaju klubów - Movida Cannabica z miejscowości Florida. Jej klub liczy 18 osób. Wysokość składki jest inna w każdym z klubów. W Club Cannábico z Punta del Este zapłaci się już miesięcznie dwa razy więcej, a w klubie El Piso 2300 pesos (314 zł), a do tego 8000 pesos wpisowego. Zarówno hodując marihuanę w domu, jak i wstępując do klubu, wedle prawa nie można pozyskać z tego względu więcej niż 480 gramów suszu rocznie.
Żeby wstąpić do klubu albo hodować marihuanę w domu trzeba zarejestrować się w specjalnym urzędzie - Instytucie Regulacji i Kontroli Konopi, który działa przy tutejszym Ministerstwie Zdrowia. Pozwolenie dostaje się praktycznie od ręki, wystarczy tylko być pełnoletnią osobą fizyczną, obywatelem albo stałym rezydentem kraju, dostarczyć kilka dokumentów i kilka dokumentów wypełnić. Jeśli nie ma się takiego pozwolenia, nie ma się prawa posiadać żadnego krzaczka marihuany u siebie w domu. Z początkiem maja 2015 roku kartę hodowcy posiadało w Urugwaju 2000 osób, a 800 należało do jednego z klubów.
Problemy i wątpliwości
Rodrigo nie jest w klubie, nie zarejestrował się także jako hodowca. – Dlaczego tego nie zrobiłem? Chyba trochę jeszcze boję się opinii innych osób. Moja mama nie jest aż tak liberalna, mogłoby się jej to nie spodobać. Obecnie szukam też pracy i nie wiem, jak mój przyszły pracodawca zareagowałby na to, że mam la carta de cultivador (hiszp. karta hodowcy). Nie wiem, czy miałby do tego wgląd, ale wolę nie ryzykować – mówi. Szacuje się, że 56 proc. mieszkańców Urugwaju popiera obecne prawo dotyczące marihuany. Jednak środowiska prawicowe ciągle uważają marihuanę za narkotyk i pozostają krytyczne wobec obecnych swobód.
Wciąż działa w Urugwaju czarny rynek, na którym można kupić marihuanę pochodzącą z przemytu – najczęściej z Paragwaju, ale też z Brazylii lub Argentyny. Cena to zazwyczaj 500 pesos (68 zł) za 25 gramów. – Jest to jednak gorszy sort marihuany niż ten hodowany przez nas. Pełen chemikaliów i innych zanieczyszczeń. Można tam znaleźć różne rzeczy, na przykład fragmenty piór – mówi Diego.
Organizatorzy fiesty de la cosecha podkreślają, jak wiele jest jeszcze do zrobienia w kraju. Nie tylko w kwestii dalszych kroków w zapewnieniu spokoju palaczom marihuany, ale także na innych niwach życia. Do organizacji wydarzenia włączyły się także środowiska równościowe, a „królową żniw” był(a) Kevin Royk, artysta drag queen, który specjalnie na tę okazję przygotował(a) strój z motywami roślinnymi, a w długi bujny warkocz wplótł małe, sztuczne listki.
Relacja na żywo z operacji
- Nie istnieje u nas coś takiego jak turystyka narkotykowa – mówi Diego – Wszystko dlatego, że ustawa jest dla nas, dla Urugwajczyków. Nie ma uczynić z naszego kraju jakiejś mekki dla palaczy, konopnego eldorado, marihuanowego edenu. Mówi, że nie można przychodzić do pracy „pod wpływem” ani prowadzić samochodu po zapaleniu jointa. Można palić w otwartych miejscach publicznych, ale już niektóre miejsca mają własne reguły co do palenia marihuany. – Kiedyś poszedłem na imprezę candombe, zapaliłem jointa, ale podszedł do mnie ktoś z organizatorów i powiedział, że jest to tu niemile widziane – opowiada Rodrigo. - Rozumiem, ich miejsce, ich prawa - dodaje.
Diego podkreśla, że Urugwaj jest swego rodzaju eksperymentem, prekursorem idei wolnych konopi, a możliwe, że w przyszłości wzorem dla całego świata. – Jesteśmy taką operacją, które pokazują czasem na żywo w telewizji na kanałach medycznych. Patrzcie, uczcie się, wyciągnijcie z tego, co chcecie dla siebie – dodaje.