Wbrew radzieckiej propagandzie powszechny alkoholizm mieszkańców imperium nie był wcale spadkiem po „pijanym caracie". Alkoholik, w narodzie zwany poufale ałkaszą, pojawił się jako produkt bolszewickiej utopii. Hodowany wytrwale w laboratoriach inżynierii społecznej z czasem wymknął się spod kontroli i walnie przyczynił do upadku ZSRR.
Historia spożycia alkoholu w Rosji niczym nie różniła się od tradycji innych słowiańskich narodów. Przodkowie Rosjan raczyli się miodami i piwem, bo winogronowy spirytus dotarł do nich za pośrednictwem genueńskich kupców dopiero w XIV w. Według latopisów alkohol był spożywany okazjonalnie jako atrybut świąt, i taka kultura picia utrzymała się aż do końca państwa carów. Prawosławie (a szczególnie starowiercy) piętnowało nie tylko jego nadużycie, ale spożycie w ogóle, i do panowania Piotra Wielkiego, obwinianego o wszelkie zło, czyli europeizację kraju, istniał ścisły monopol alkoholowy państwa i surowa reglamentacja wyszynku. Wprawdzie od XIX w. rosyjską wódką handlowano na 10-litrowe wiadra, ale w przedrewolucyjnym imperium poziom rocznego spożycia nigdy nie przekroczył 5 litrów czystego spirytusu w przeliczeniu na statystycznego mieszkańca. Co więcej, badania przeprowadzone w 1913 r. wykazały, że alkoholu w ogóle nie używało 43 proc. mężczyzn oraz 95 proc. kobiet, co mocno zawstydzało ówczesne Europę i USA. Mimo to już na początku XX w. pod osobistym patronatem Mikołaja II powstał powszechny ruch triezwiennikow, czyli abstynentów. Do jego osiągnięć należał założony w 1902 r. pierwszy zakład terapii przeciwalkoholowej, który był wyrazem troski „okrutnego caratu" o cenne zdrowie robotników tulskich zakładów zbrojeniowych. Gdy w 1914 r. wybuchła I wojna światowa, „zły car" natychmiast wprowadził suchoj zakon, czyli prohibicję mocnych alkoholi. Ziemniaki i zboża były bardziej potrzebne do wyżywienia wojska, choć obawa przed demoralizacją wielomilionowej armii też miała znaczenie.
Złota epoka samogonu
Nie ulega wątpliwości, że koniec caratu był zarazem końcem zdrowych pokoleń Rosjan. Według autorów dokumentalnego cyklu „Otdieł kadrow", radziecki ałkasza pojawił się na dziejowej scenie w noc październikowego puczu 1917 r., a jego pierwsze pochmielje (kac) było spowodowane radosną degustacją carskiej kolekcji win w Pałacu Zimowym. Podczas krwawej wojny domowej piły już równo obie strony konfliktu, choć lekką przewagę na tym polu zdobyła biała armia. Był to wynik zarządzeń Lenina i Trockiego, którzy z uwagi na szczególną demoralizację czerwonych wprowadzili drastycznie egzekwowaną karę śmierci za pijaństwo. Oczywiście bywało różnie, alkohol zamienił się bowiem w strategiczną broń. Jako że działania wojenne toczyły się głównie wzdłuż szlaków kolejowych, to pozostawione celowo lub przypadkowo cysterny spirytusu stawały się nie tylko obiektami zajadłych walk, ale potrafiły zatrzymać natarcie przeciwnika lub wojsk własnych aż do czasu pełnego skonsumowania zdobytej zawartości.
Bolszewicy utrzymali prohibicję do 1923 r. – w obawie przed monstrum, które stworzyli, czyli pijanym i uzbrojonym mużykiem. Jednak w tym samym czasie dzięki praktycznej instrukcji przypisywanej akademikowi Pawłowi Mendelejewowi... Rosjanie nauczyli się pędzić bimber. I w samą porę, bo właśnie nadchodziła epoka NEP, czyli częściowej swobody gospodarczej. A że z wartością radzieckiego czerwońca, tj. rubla, było źle, to samogon stał się podstawową walutą wymienialną. Nową miarą handlową była 2-litrowa butla 25-proc. bimbru, tak więc na społeczne następstwa pijaństwa nie trzeba było długo czekać. W połowie lat 20. XX w. poeta Włodzimierz Majakowski alarmował o smrodliwej rzece zacieru zalewającej Kraj Rad. Szczególnie drastyczna sytuacja panowała na wsi, gdzie według Majakowskiego bimber pędzono w co drugiej chacie, a pito w każdej. Zgodnie z duchem epoki zakładano nawet samogonowe spółdzielnie pracy, jak na przykład w guberni kurskiej, w której 17 proc. uprawy zbóż przeznaczano na zacier. Nic dziwnego, że po dziesięciu latach bolszewickiej władzy na wsi pozostało jedynie 4 proc. abstynentów.
40-procentowa mikojanówka
Na początku lat 30. XX w., gdy Stalin skolektywizował wieś i przystąpił do industrializacji kraju, miasta zapełniły miliony chłopów przymusowo przekwalifikowanych w tanią siłę roboczą. I wtedy Kreml przywrócił monopol państwa na wyroby spirytusowe, a następnie produkcję wina oraz piwa. Formalnym powodem była troska o zdrowie proletariatu, ponieważ państwowy alkohol miał wyprzeć zabójczy samogon. Jednak u podstaw decyzji leżały także czynniki ekonomiczne, bo za pomocą nakręcanej przez państwo podaży alkoholu Stalin drenował kieszenie obywateli z pustego pieniądza, którego w komunistycznej gospodarce nie można było zamienić na towary. Jako że sam wódz nie przepadał za wódką, to jego gruzińskie gusta zadecydowały o zwiększeniu produkcji win, co miało także wpłynąć korzystnie na zmianę struktury picia. W propagandowym filmie z 1940 r. komentator dziękował Stalinowi za to, że robotnik może pić szampany i portwajny, i to w ilości 60 milionów butelek rocznie. Film obiecywał wzrost produkcji do 120 milionów butelek w 1943 r., ale podstawowym dobrem wciąż pozostała wódka, której moc stale zwiększano. Jeśli w 1930 r. przeważał alkohol 30-proc., to dekadę później ideałem proletariusza stała się butelka 40-proc. wódki, ochrzczonej nazwiskiem narkoma (ministra) handlu Mikojana. Przyczynami nieustającego popytu były opłakane warunki życia i brak rozrywek. Odreagować ciężką pracę i strach wywołany masowymi represjami można było tylko w jeden sposób – pijąc. W tej dziedzinie państwo wychodziło naprzeciw potrzebom obywateli. Choć jednocześnie surowo dyscyplinowało, ponieważ tzw. prawo trzech kłosów karało śmiercią za najdrobniejszą kradzież żywności.
William Pochliobkin autor „Historii wódki", sugeruje jeszcze jedną, być może najważniejszą przyczynę rozpijania Rosjan. Celem reżimu było moralne rozbicie społeczeństwa, bo najbardziej podatni na alkoholizm okazali się robotnicy i inteligencja, a więc dwie najważniejsze grupy społeczne. Chodziło także o policyjną kontrolę. Tysiące donosicieli czyhały wręcz na nieostrożnie wypowiedziane myśli podczas rozmów przy butelce.
Narkomowskie obozy
Radziecki człowiek nigdy nie wypił prognozowanej na 1943 r. ilości wina, bo gdy dwa lata wcześniej wybuchła wojna z III Rzeszą, Stalin – wzorem carów – wprowadził prohibicję. Produkcja alkoholu została ograniczona do potrzeb przemysłu, roczne spożycie spadło do zaledwie 200 gramów na mieszkańca, ale paradoksalnie, to podczas wojny Rosjanie rozpili się na serio. Na terenach okupowanych hitlerowcy z całych sił wspierali wzrost spożycia, licząc na szybką degenerację nacji. Po drugiej stronie frontu niedostępność legalnego alkoholu przywróciła złoty wiek bimbrownictwa, a sytuacja jeszcze się pogorszyła w 1942 r. Wtedy to Stalin wraz rozkazem ni szagu nazad (kara śmierci za odwrót) postanowił podnieść morale armii za pomocą dziennej porcji 100 gram wódki lub spirytusu. Do końca wojny miliony sowieckich żołnierzy pierwszej linii, chcąc nie chcąc, nabierały nawyku codziennego picia. Doświadczeni frontowcy nigdy nie pili jednak przed atakiem, w odróżnieniu od nowicjuszy, którzy pijani wódką oraz strachem tracili instynkt samozachowawczy, stając się łatwym celem. Niemniej dochodziło do sytuacji, gdy całe dywizje odmawiały walki, bo na czas nie dotarł tzw. narkomowskij oboz, czyli wódczany deputat. Tak alkoholizowana armia sowiecka wkroczyła do Europy i Niemiec, gdzie rozegrała się tragedia gwałtów i rabunków podlewanych zdobycznym sznapsem. Jednak według Nikołaja Nikulina, autora „Wospominanij o wojnie", prawdziwa apokalipsa nastąpiła w ostatnich tygodniach konfliktu. Wiosną 1945 r. pękły ostatnie hamulce moralne i zmęczeni wojną żołnierze zaczęli pić na umór. Podczas operacji berlińskiej pijana w sztok armia poniosła kilkusettysięczne straty.
Pijany budżet
Po wojnie Stalin obawiał się efektu dekabrystów, czyli buntu armii, która – zwiedziwszy Europę – wzorem przodków z 1812 r. porównała tamtejszy poziom życia z realnymi osiągnięciami komunizmu. Przez ZSRR przetoczyły się pokazowe czystki, którym towarzyszyła rozmyślna decyzja o wzroście podaży alkoholu. Piwo i wino były sprzedawane dosłownie wprost na ulicy, a wódka w każdym sklepie, niezależnie od jego asortymentu. Tradycję frontowych 100 gramów przeniesiono na budowy socjalizmu. Jedna z kronik filmowych epoki upamiętniła toast „Za Stalina", jaki wznosili codziennie komsomolscy ochotnicy odbudowujący zniszczoną Ukrainę. Zwiększyła się oczywiście moc wódki. 40-proc. mikojanówka ustąpiła miejsca alkoholowi 53-, a potem 60-procentowemu. Dlatego w trzy lata po śmierci Stalina poziom spożycia alkoholu przez statystycznego mieszkańca wzrósł do 8 litrów. Zgodnie z obecnymi normami Światowej Organizacji Zdrowia jest to próg, po którym następuje szybka degradacja każdej populacji. Innymi słowy, Rosjanie zaczęli się samounicestwiać na olbrzymią skalę. Czy władze zdawały sobie sprawę z konsekwencji takiej polityki? Tak, ale postępowały cynicznie.
W 1958 r. nowy gensek Chruszczow rozpoczął kampanię antyalkoholową, podpisując szumne zarządzenie „O wzmocnieniu walki z pijaństwem". Na jego mocy zakazano ulicznej sprzedaży piwa i wina, a wódkę wycofano ze sklepów przyzakładowych oraz dworców kolejowych i lotnisk. Jednak nie ograniczono produkcji alkoholu oraz nie podniesiono jego ceny. Przyczyna tkwiła w ogromnych dywidendach z przemysłu spirytusowego. Już w 1955 r. w radzieckiej ekonomii pojawiło się pojęcie „pijanych pieniędzy", czyli superdochodów budżetowych. Przelicznik był rewelacyjny, bo koszt produkcji półlitrówki wódki wynosił 10–15 kopiejek, a państwo sprzedawało butelkę po 3 ruble, przy średniej płacy w wysokości 90–120 rubli. Do kasy płynęły więc miliardy, przeznaczane na dotowanie takich podstawowych artykułów spożywczych, jak: mąka, cukier i mięso. Wódka zapewniała więc nie tylko stabilizację społeczną, ale także funkcjonowanie nierentownej gospodarki.
Czym kończyły się próby rezygnacji z „pijanych pieniędzy" i urealnienia cen podstawowych artykułów? Gdy w czerwcu 1962 r. władze podwyższyły ceny mięsa, robotnicy Nowoczerkaska podnieśli bunt, krwawo stłumiony przez KGB. W starciach ulicznych zginęło ponad 100 demonstrantów, kilkuset zesłano do łagrów.
Bachanalia epoki rozwiniętego socjalizmu
W 1964 r., a więc w roku przejęcia władzy przez Leonida Breżniewa, statystyczny obywatel radziecki wypijał już 11 litrów czystego spirytusu. Ałkasza pokochał nowego genseka, którego ochrzcił mianem cara Ilicza II. Przyczyna była prosta: w tym okresie produkcja żywności wzrosła trzykrotnie, a produkcja alkoholu – aż 15-krotnie! W latach 70. XX w. do budżetu trafiało rocznie 56 miliardów „pijanych rubli", co według radzieckiego przelicznika było równe ok. 60 miliardom ówczesnych dolarów USA. Taka suma, wraz dochodami pochodzącymi z eksportu ropy naftowej i gazu, pozwoliła na utrzymanie niskich cen żywności i oczywiście alkoholu. Dla porównania, roczna dotacja dla kompletnie nierentownych kołchozów wynosiła 30 miliardów rubli, co pozwalało na sprzedaż żywności po cenach dwukrotnie niższych od kosztów produkcji. Ponadto Breżniew, który wprowadził bizantyjskie tradycje na komunistycznym dworze, sam nie stronił od dobrej wypitki, tak więc obyczaj suto zakrapianego świętowania przeszedł na całą partyjną nomenklaturę. Aby usprawiedliwić tak wystawny tryb życia, skorumpowana biurokracja nazwała dekadę lat 70. fazą budowy rozwiniętego socjalizmu, ale zamiast niego zaoferowała prostym ludziom radzieckim alkoholowe igrzyska. Oprócz pracującego pełną parą przemysłu spirytusowego, państwo rozpoczęło import ogromnych ilości taniego alkoholu z krajów tzw. obozu demokracji ludowej. Ałkasza pławił się więc nie tylko w stolicznej, ale także w węgierskim tokaju, rumuńskich i bułgarskich winach, polskiej wódce i kubańskim rumie.
Jednak wkrótce ekonomiści zaczęli bić na alarm. Nie chodziło o sztucznie utrzymywane ceny, ale drastyczny spadek wydajności gospodarki. Głównym powodem było powszechne pijaństwo skutkujące masową absencją i brakiem rąk do pracy. O tym, jak poważna była to epidemia, świadczy wszczęcie kolejnej kampanii antyalkoholowej. W połowie lat 70. XX w. Kreml z żalem ogłosił ałkaszę antysowieckim elementem i sięgnął po represyjne metody. W MSW powstała struktura trezwiennikow, jakiej w żadnym wypadku nie należy mylić z carskimi abstynentami. Była to wyspecjalizowana milicja, której jedynym zadaniem było zwożenie pijanych Rosjan do izb wytrzeźwień. Wyjątek stanowili prokuratorzy, funkcjonariusze KGB i bohaterowie pracy socjalistycznej, tych bowiem rozwożono do domów. Drugim etapem walki z alkoholizmem stała się organizacja obozów leczniczo-wychowawczych. Było to pokłosie decyzji o przymusowym leczeniu uzależnionych od alkoholu. Ałkasza trafiał do obozu na podstawie decyzji administracyjnej i przebywał w izolacji od dwóch do trzech lat. O psychologicznej terapii rzecz jasna nie było mowy, za to pacjenci byli wykorzystywani w gospodarce jako darmowa siła robocza. Z medycznego punktu widzenia taka metoda była nieskuteczna, bo dziewięciu na dziesięciu pacjentów powracało do picia. Dlatego gdy w 1982 r. ałkasza z żalem, lecz także pewną ulgą, opłakiwał śmierć Breżniewa, spożycie sięgnęło już 14 litrów spirytusu na głowę. Jednak istota nie tkwiła jedynie w dostępności alkoholu czy upodobaniu Rosjan do picia. Jak obecnie twierdzą rosyjscy socjologowie, była to powszechna forma kontestacji pustej jak bańka mydlana ideologii komunizmu. O ile w latach wcześniejszych społeczeństwo wierzyło jeszcze w świetlaną przyszłość, o tyle moralny upadek partyjnej nomenklatury rozwiał złudzenia i postawił obywateli przed dziejowym pytaniem: co dalej? Ze względu na brak możliwości jakichkolwiek reform, odpowiedzi szukano najczęściej w butelce.
Gorbaczow ratuje życie
W 1982 r. światło dzienne ujrzało samizdatowe (konspiracyjne) wydanie raportu nowosybirskich uczonych o medycznych, społecznych i ekonomicznych kosztach alkoholizmu. Kolejny gensek Jurij Andropow po zapoznaniu się z treścią natychmiast utajnił cały dokument. A zawartość była wstrząsająca, zważywszy tylko na liczbę pół miliona alkoholowych śmierci rocznie. Raport szacował także całkowitą liczbę radzieckich alkoholików (lub zagrożonych uzależnieniem) na 40 milionów osób. Inne równie znaczące dane odnosiły się do udziału wódki w kryminalizacji państwa, masowych narodzinach upośledzonych umysłowo dzieci oraz znacznym obniżeniu średniej przeżywalności mężczyzn. Prawda była tym boleśniejsza, że skutki epidemii spadły głównie na Rosjan, a nie radzieckich muzułmanów, co groziło zachwianiem imperialnego parytetu narodowościowego, a więc stabilności politycznej i militarnej ZSRR. Zaalarmowany Andropow zdążył jedynie przed śmiercią podnieść ceny wódki, ale ostatnią kampanię antyalkoholową wszczął w 1985 r. Michaił Gorbaczow. I postąpił drastycznie, zamykając po prostu przemysł spirytusowy. W upadającym imperium skutki kampanii przypominały najczęściej wylanie dziecka z kąpielą. Zamiast antyalkoholowej edukacji nadgorliwi czynownicy nakazywali wycinanie całych winnic, ze szczepami hodowanymi od setek lat. Barbarzyństwo dotknęło szczególnie ukraińskiego Krymu, dlatego zdarzały się przypadki samobójstw zatrudnionych tam botaników. Na opornych, którzy odmawiali niszczenia efektów własnej pracy, znaleziono paragraf w postaci 15 lat więzienia.
Jednak dzięki ekstremalnemu podejściu do problemu zmniejszyła się umieralność, a nawet nastąpił boom demograficzny. Znacząco spadły także wskaźniki przestępczości oraz wypadków drogowych. Niestety, kampania nie przyniosła oczekiwanej poprawy wydajności pracy, a brak „pijanych dochodów" rozregulował budżet i system płac, wywołując kryzys ekonomiczny oraz społeczny bunt ałkaszy, które rozsadziły ZSRR od środka. Obecnie Gorbaczow jest obwiniany o wszelkie nieszczęścia, ale zdaniem naukowców podjął jedyną słuszną decyzję z punktu widzenia przetrwania narodu rosyjskiego. Mimo to dzisiejsze alkoholowe wskaźniki Federacji Rosyjskiej nie są optymistyczne: w latach 90. XX w. spożycie alkoholu sięgnęło apogeum i wynosiło 18 litrów spirytusu na statystycznego Rosjanina, a i to bez udziału samogonu. W 2013 r. Rosjanie wydali na zakup alkoholu 61 mld dolarów.
Komentarze
Istniało "prawo 5 kłosów ". O "trzech kłosach" nie słyszałem.
"Według latopisów alkohol był spożywany okazjonalnie jako atrybut świąt, i taka kultura picia utrzymała się aż do końca państwa carów."
co za propagandowy bełkot, nie da się czytać