Dla Ghulama Szaha opium to życie. Za kilkaset dolarów rocznie, jakie przyniosłaby uprawa pszenicy, ten 35-letni afgański rolnik z trudem mógł wyżywić rodzinę. Ale w ubiegłym roku przestawił się na uprawę maku. Dzięki temu mógł spłacić wszystkie długi i jeszcze wysłać nastoletnią córkę do Pakistanu na operację nerki. W tym roku zbierze około 25 kilogramów surowego opium, za które przemytnicy zapłacą mu jakieś 9 tys. dolarów.
W Afganistanie to prawdziwa fortuna. Większość ludzi zarabia tutaj mniej niż dolara dziennie. - Teraz mogę nakarmić moją rodzinę i spać spokojnie - mówi Szah. Za nagłą odmianę losu dziękuje Bogu i lokalnemu watażce Hazratowi Alemu, który podarował mu nawet kałasznikowa, by mógł bronić swojej rodziny i upraw.
- Wszyscy jesteśmy żołnierzami Alego - deklaruje rolnik. - Wszyscy dla niego pracujemy.
Hazrat Ali - jeden z najbardziej wpływowych ludzi w kraju, który produkuje dwie trzecie opium na światowy rynek - zaprzecza, by miał jakiekolwiek związki z narkotykowym biznesem. - Te oskarżenia to po prostu kłamstwa rozsiewane przez tysiące moich wrogów - mówi Ali w swojej kwaterze, położonej wiele kilometrów od małego poletka Szaha. - Chcą po prostu zniszczyć mój wizerunek i popularność, którą zdobyłem jako przeciwnik talibów i wojownik dżihadu.
Jego prywatna armia kontroluje prowincje Laghman, Kunar i Nangarhar, leżące u stóp Przełęczy Kyberskiej. Plotki głoszą, że w pobliskich górach Spin Ghar ukrywa się Osama bin Laden. Tradycyjnie ponad jedna trzecia afgańskiego opium uprawiana jest na tym terenie. Ali podkreśla jednak, że islam zakazuje zażywania opium i on robi wszystko, by wyplenić uprawy. Trzeba jednak przy tym zachować rozsądek. - Jeżeli zniszczymy wszystkie pola, ludzie nie będą mieli co jeść, popadną w nędzę i być może nawet umrą - mówi.
W tym roku zbiory maku jeszcze się nie skończyły, ale eksperci ONZ szacują, że afgańskie uprawy mogą przynieść nawet 4 tys. ton czystego surowca, jeśli nie więcej. Rekord, czyli 5 tys. ton, padł w 1999 r., rok później talibowie zakazali uprawy maku. Według danych ONZ z produkcji i sprzedaży narkotyków pochodzi około 20 procent PKB kraju. Największy udział w dochodzie mają jednak nie zubożali rolnicy, ale lokalni bonzowie i skorumpowani urzędnicy.
Prezydent Hamid Karzaj jest bezradny. Jego władza nie sięga daleko poza rogatki Kabulu. Na prowincji nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Tam warunki dyktują ci, którzy mają broń i pieniądze z handlu narkotykami. Ich samowola ogranicza napływ pomocy i inwestycji, które mogłyby ożywić legalną gospodarkę Afganistanu i wzmocnić wiarygodność Karzaja. Jak mówi jeden z zachodnich dyplomatów zaangażowanych w walkę z narkobiznesem: - Mamy tu prawdziwy bałagan.
Nic nie wskazuje na to, by ów bałagan miałby być szybko uprzątnięty. Amerykańska Agencja ds. Zwalczania Narkotyków (DEA) ma w Afganistanie tylko dwóch agentów, którzy z powodu dużego zagrożenia do minimum ograniczają swoje podróże na prowincję. Agencja uznaje Kabul za najniebezpieczniejszą ze wszystkich swoich placówek - gorszą nawet od Bogoty. Amerykańscy i brytyjscy agenci szkolą nowe afgańskie siły szybkiego reagowania, które będą mogły przeprowadzać naloty na uprawy narkotyków, ale nie są one jeszcze gotowe do działania. Dodatkowo sprawę komplikuje to, że wielu narkotykowych baronów okazało się pomocnych przy obalaniu talibów i wciąż są wojskowymi sojusznikami Stanów Zjednoczonych.
Komentarze
kiedy tam rzadzili produkcja opium/hery wynossila praktycznie 0. Odkad amerykanie zaprowadzili swoj lad afganistan znowu daje maksa z siebie. Taka to obludna rzeczywistosc.
jebac here ..... ale opium bym se zapalil :D ... tylko ze po tym podobno sie wzrok traci