Rozmowa z kolumbijskim etnobotanikiem Eduardo Luną
Substancje halucynogenne nie zawsze są szkodliwe, czasem nawet pomagają nam w lepszym poznaniu świata i samego siebie - twierdzi wykładowca Uniwersytetu Helsińskiego, kolumbijski etnobotanik Eduardo Luna. Niesłusznie lekceważymy wiedzę amazońskich szamanów. Ich napoje potrafią uruchomić uśpione do tej pory partie naszego mózgu.
La Vanguardia: Zachwala pan yagé, roślinę z amazońskiej puszczy, z której sporządza się napój. Co jest w niej takiego niezwykłego?
Eduardo Luna: Opowiem panu pewną historię. Obserwowałem kiedyś, jak ogromny wąż pełzł w kierunku domu szamana i nagle zacząłem myśleć tak, jakbym sam był tym stworzeniem. Zamieniłem się w węża! Na tym właśnie polega działanie yagé: ten napój zmienia naszą świadomość, ale jednocześnie pozwala nam zachować jasność myśli. Nagle zdałem sobie sprawę, że oblizuję się na myśl o przepysznych żabach, które spodziewałem się znaleźć w stawie. Chciałem podpełznąć tam powolutku, żeby ich nie spłoszyć... Ale nagle przeraziła mnie myśl, jak bardzo przejęłaby się moja matka widząc, jak sunę po ziemi, żeby schwytać i zjeść żabę.
Zażył pan narkotyk dla zabawy?
Ależ skąd. Stan, w który się wprowadziłem, nie miał nic wspólnego z rozrywką, Yagé, inaczej ayahuasca, nie bierze się dla przyjemności. Jest jak sakrament. Gdy chwilę później pomyślałem o żabach, wyszedłem i zwymiotowałem. W drodze powrotnej zauważyłem, że pióra szamana zamieniły się w latające ptaki.
Czy taka podróż w inny wymiar nie jest szkodliwa dla zdrowia?
Nie, ponieważ śmiertelna dawka yagé to 5 litrów, a Indianie zażywają niewięcej niż 50 mililitrów. Chociaż osoby słabego zdrowia niech lepiej tego nie próbują. Za to ludzie zdrowi nie mają się czego obawiać. Ja zażywam yagé od 35 lat.
Kiedy pił ją pan ostatni raz?
Sześć miesięcy temu, w Brazylii. Nie biorę jej regularnie. Zresztą nikt tego nie robi. Yagé wprawia nas w bardzo nieprzyjemny rodzaj transu. Poza tym wywar smakuje jak wymiociny i sam wywołuje wymioty. Jego zażywanie ma sens jedynie wtedy, gdy ktoś zaangażuje się w ten rytuał w sensie duchowym i religijnym. To rodzaj sakramentu, komunii. Pozwala wejrzeć w siebie i otwiera umysł na nieznane oblicza rzeczywistości, które można dzielić z innymi wtajemniczonymi.
Kto pana do tego namówił?
Po raz pierwszy zażyłem yagé, bardzo ostrożnie i w niewielkiej dawce, zachęcony przez węgierskiego etnobotanika Terence???a McKenny. Przeżyłem wtedy prawdziwe objawienie. Poczułem się, jakbym nagle znalazł się w ???Ogrodzie rozkoszy ziemskich??? Hieronima Boscha. Odkryłem inne wymiary, nowe światło i kolory, których istnienia nie podejrzewałem. Nauczyłem się też dystansu do samego siebie: zrozumiałem, kim naprawdę jestem, i od tego czasu przestałem się wszystkim przejmować. Odkrycie yagé było ważnym etapem w moich naukowych poszukiwaniach. W młodości wstąpiłem do seminarium. Urodziłem się w Kolumbii, w mieście Florencia i moi rodzice chcieli, żebym został księdzem. Zająłem się studiami teologicznymi, ale porzuciłem je i pojechałem na studia do Madrytu. Po powrocie do Kolumbii poznałem indiańskiego szamana Apollinara Yacanamijoya. (...)
Był razem z panem w dniu, w którym po raz pierwszy zażył pan yagé?
Tak. Pamiętam, że kiedy ze zdumieniem odkrywałem samego siebie, powiedziałem do niego: ???Don Apollinar, pan jest prawdziwym mędrcem???. A on mi na to odpowiedział: "To nie ja jestem nauczycielem, lecz yagé". Szaman przygotował dla mnie napój z użyciem miejscowych odmian tej rośliny - Banisteriopsi caapi i Diploterys cabrerana. Szybko przekonałem się, że yagé daje prawdziwą mądrość.
Czy pańskie życie zmieniło się od tego momentu?
Tak. Wiedziałem, że muszę sięgnąć po wiedzę moich przodków. Przez długie lata ją lekceważyłem. W Madrycie studiowałem filozofię, ożeniłem się z Norweżką, zamieszkaliśmy w Oslo, gdzie wykładałem na uniwersytecie. Potem przeprowadziliśmy się do Helsinek.
I co jakiś czas wyruszał pan w podróż w inny wymiar?
Tak. Czytałem też wiele książek. Studiowałem farmakologię, botanikę, fizjologię i neurologię, aby napisać pracę doktorską poświęconą indiańskiemu szamanizmowi. Chciałem postawić most między Zachodem a zapomnianą mądrością szamanów. Kiedyś ci mędrcy płonęli na stosach Inkwizycji. Później przyszło oświecenie, wraz ze swym upraszczającym i krótkowzrocznym racjonalizmem. Sami zniszczyliśmy nasze duchowe bogactwo, nasze dziedzictwo. Choć nie w całości. Na przykład w katolickim sakramencie komunii świętej wierni przyjmują wino (też substancję o działaniu odurzającym). Ten rytuał to nic innego, jak ślad po helleńskich misteriach z Eleuzis.
Czy wyłączenie umysłu nie grozi jakimś niebezpieczeństwem?
Wcale nie. Rozum to tylko jedno z narzędzi poznawczych. Dlaczego mielibyśmy ograniczać nasze życie tylko do jednego wymiaru? Jak pan wie, domeną prawej półkuli mózgowej są emocje i kreatywność, a lewej racjonalne myślenie. Po zażyciu yagé nieracjonalna prawa półkula naszego mózgu staje się po prostu aktywniejsza.
I co nam to daje?
Osiągamy stan snu na jawie. Możemy wtedy pozbyć się naszych ograniczeń związanych na przykład z traumatycznymi przeżyciami z przeszłości. Jesteśmy w stanie głębiej wejrzeć w siebie. Ale nie znamy jeszcze wszystkich właściwości rośliny yagé. Otwórzmy drzwi przed tą mądrością, zamiast je zamykać.
Skąd mamy wiedzieć, że nie chodzi tu o jakieś sekciarskie eksperymenty?
Rzeczywiście, wiele nowych brazylijskich religii, takich jak Santo Daime czy Barquinha, uczyniło z zażywania yagé rodzaj swojego rytuału. Ale dla mnie ta roślina była wielką pomocą w zdobywaniu solidnej wiedzy naukowej. I dostarczyła mi wiele osobistych przeżyć. Pamiętajmy, że jeśli ograniczymy nasze życie tylko do jednego wymiaru, utracimy wszystkie pozostałe.
Komentarze