Globalizacja to słowo, które jest na ustach wszystkich. Globalizuje się wymiana towarowa, wymiana kulturowa, a nawet wymiana myśli... W tym sensie podlega jej prawie wszystko łącznie z duszą... globalizacja ludzkiej duszy.
W każdej ludzkiej społeczności, czy tej składającej się z trzech, czy z trzech milionów członków, wyróżnić można jednostki zadowolone i niezadowolone ze swojego losu.
Gdyby przez chwilę się zastanowić, to można by śmiało powiedzieć, że nie ma na całym świecie grupy ludzkiej, która byłaby całkowicie szczęśliwa i zadowolona ze swojego losu. Jednak należałoby równoważąc to dodać, że jeśli pokręcilibyśmy się tu i ówdzie po mieście, to znaleźlibyśmy kilka jednostek, które nie uważają się za pokrzywdzone przez los.
Wkrada się nam tu pradawna grecka dychotomia - rozdźwięk pomiędzy szczęściem jednostki i grupy społecznej, do której ona należy. Każdy z nas należy do jakiejś grupy i nie ma znaczenia czy będzie to grupa naukowa, towarzyska, polityczna, religijna, zawiązana chwilowo lub też na dłuższy okres czasu, powstała dzięki staraniom jednej osoby czy też całych milionów.
GRUPA JEST FAKTEM!
A przynajmniej za taki grupę uznajemy..... W rzeczy samej, podejrzliwie pogłębiając tą tezę wcale nie musimy uznać tego faktu za 'pewny', możemy go wręcz odrzucić na rzecz może trochę mniej czytelnego, ale za to O WIELE BARDZIEJ twórczego stwierdzenia, że: 'Faktem jest to, co za fakt
uznajemy'.
Kiedy w społeczności pierwotnej do chorego przychodzi szaman i stwierdza, że jest on rzeczywiście chory, wtedy cała rodzina, klan, a nawet plemię uznaje za oczywiste, że jest naprawdę chory i musi podlegać leczeniu, jakie zaaplikuje mu szaman. Jednak sam James Frazer w swojej 'Złotej Gałęzi' sądził jeszcze, że szaman jest rodzajem półświadomego wariata, który w równym stopniu oszukuje sam siebie, co i innych członków własnej społeczności, którzy biernie podporządkowują się jego mentalnemu panoszeniu.
To przekonanie było dla Europejczyka w czasach kolonialnych rzeczą 'oczywistą'; parskliwym śmiechem skwitowałby on wszelką próbę wyjaśnienia mu, że może być inaczej, że on może się mylić, że jego kultura nie jest apogeum technicznych i mentalnych możliwości człowieka. Frazer oczywiście nie widział żadnego z 'prymitywnych tubylców' na własne oczy, chroniąc się przed taką możliwością grubymi ścianami własnego gabinetu, w którym mógł bezpiecznie, bez grozy niespodzianki uprawiać w spokoju swą dyscyplinę.
Robiąc mały skoczek semiologiczny można powiedzieć, że to co nas w tej historii interesuje, to głębokie przeświadczenie Europejczyka o tym, że można poznawać świat metodą faktów dokonanych, kreować rzeczywistość własnym pragnieniem, własnym przekonaniem i własnym słowem. Tą strukturę można bez zbytniego upraszczania nazwać magiczną bądź mityczną, ponieważ odwołuje się ona do archaicznego związku, jaki zachodzi pomiędzy człowiekiem, a otaczającą go rzeczywistością. Związek ten w plemionach pierwotnych jest rozumiany jako oparty o pewną duchową moc, która zawarta jest we wszystkim co żyje. Ta moc może być podtrzymywana lub niszczona przez bogów, duchy czy w końcu samego człowieka; jednak dzięki jej posiadaniu każdy pojedynczy byt sam może decydować o swoim losie. Śmierć nie jest końcem braku kontroli nad tym losem, lecz tylko wejściem w większą współzależność z 'niewidzialnym' wszechświatem stanowiącym domenę przodków caŁEJ koSmiCZnej ZbiorOwości.
Może nam się to wydawać niezrozumiałe lub niemal fantastyczne, ale w społecznościach plemiennych uznaje się, że WSZYSTKO żyje i posiada świadomość oraz moc, którą może wykorzystać aby nadać rzeczywistości pożądany bieg - rzeczywistości, w której człowiek jest jednym z wielu znaczących elementów. Istotnie, we krwi zarówno Indianina z Dorzecza Amazonki, jak i przeciętnego Europejczyka czy Amerykanina żyje głębokie przekonanie o możliwości zdobywania, przekazywania i redystrybucji mocy. Moc ta w plemionach pierwotnych jest rozumiana jako namacalna energia, którą można wcierać, wymiotować, obcinać, gubić czy śnić. W naszym postindustrialnym, zdominowanym przez technologię społeczeństwie moc ta jest obecna pod postacią pieniędzy, ropy i informacji.W głębi rzeczy nie ma między tymi dwoma ujęciami ontycznej różnicy, gdyż obydwa z nich stwarzają przejście pomiędzy człowiekiem, a światem korzystając z czynnika mocy jako pomostu umożliwiającego mediację pomiędzy tymi dwoma sprzężonymi ze sobą elementami.
Europejska cywilizacja długo jednak ukrywała ten swój wewnętrzny cel - pożądanie mocy - przed własnymi oczami, myląc wplatanymi w kulturową osnowę sublimacjami swoich prawdziwych pragnień, z których najbardziej znana jest bodajże PRAWDA, ale są też takie jak harmonia, pokój, szczęście i wolność, a w dalszej kolejce rozwój, stabilizacja, zamożność etc. Oczywiście nawet jeśli wartości z drugiego szeregu są dziś wychwalane pod niebiosa jako te najważniejsze - 'wieczne i uniwersalne wartości każdego wolnego społeczeństwa...' - to nie wolno nam zapominać, że to te pierwsze stanowiły i stanowią główną podporę ideologiczną ich legitymizmu, są one niejako sankcjami zapewniającymi możliwość ich realizacji, wyższą instancją, do której można zawsze odnieść w usprawiedliwieniu samo pragnienie ich realizacji, jak i niepowodzenie w ich spełnieniu. W ten sposób tzw. wartości duchowe stać się mogą zarówno gwarantem brutalnego podboju odmiennych kulturowo terytoriów, usprawiedliwieniem wojen toczonych dla czysto ekonomicznych korzyści, jak i 'pokojowego' uszczęśliwiania jednostek i społeczności, które trzymają się od tych wartości z dala na skutek historycznej odmienności czy też świadomego, osobistego wyboru.
W świecie, który za pośrednictwem cyfrowych technologii niebezpiecznie kurczy się do rozmiarów niewielkiej wioski często zapominamy, że to odmienności stanowią o istnieniu kultury; bez różnic w traktowaniu rzeczywistości wszystkie ludzkie zbiorowości rozmywają się nagle w jednej, wspólnej, milczącej masie ciał i umysłów.
Patrząc na 'Wojnę w Iraku'? zastanawiam się nad wieloma sprawami, ale wśród nich wyjątkowe miejsce zajmuje sens cierpienia.
Pomijając zupełnie kwestię 'sprawiedliwości' tej wojny, która zbyt blisko ociera się o samo usprawiedliwianie, bez którego człowiek w istocie jest bezradny; nie mogąc zagłuszyć wyrzutów sumienia staje się zbyt realny, zbyt silny, zbyt samotny... ciekawy jest paradoksalny fakt zakwestionowania w Iraku przez Amerykanów wartości przez siebie tak namiętnie wyznawanych w dyskursie publicznym, wolności i samostanowienia... 'narodu arabskiego'. Rzuca się w oczy żywa sprzeczność, której niemożności rozwiązania wojna jest najbardziej oczywistym wynikiem - odmienność wyznawanych przez obie strony wartości i norm. Amerykanie, którzy wolność słowa, wyznania i ustroju wznieśli na sztandary teraz łamią swoje własne przykazania kulturowe na rzecz wartości być może nie tak uduchowionych, ale o wiele bardziej się dla nich w ostatecznym rozrachunku liczących: ENERGII, a dokładniej rzecz biorąc kontroli nad rynkiem paliw kopalnych (ropy). Jest w tym pewna gorzka ironia mówiąca, iż pierwszą rzeczą wskazującą na brak przywiązania do jakichkolwiek wartości jest nadmierne czczenie jednej. Amerykański kult energii, witalności, młodości i ekspansji aktywności ma także swoje drugie oblicze, którym jest kult śmierci, przemocy, kłamstwa, egoizmu, chciwości, a nade wszystko niepohamowany kult pieniądza!
Doświadczenie uczy, iż każdy fetyszyzm doprowadzić musi w swoim niepohamowaniu do zniszczenia czczonego przedmiotu. Odwołując się do historii Europy można by wysnuć głęboki związek pomiędzy teokratyczną, zdominowaną przez duchowy terroryzm kulturą średniowiecza i śmiercią Boga w Oświeceniu. W ten sam sposób kult i władza króla, który był namiestnikiem Boga na ziemi jest bezpośrednio związany z wydarzeniami Rewolucji Francuskiej, podczas której Ludwik XVI zostaje demonstracyjnie ścięty personifikując równocześnie śmierć Boga. Tajemniczy związek mocy pochodzącej z kultu, wiary czy religii ze śmiercią, cierpieniem i samo okaleczaniem stanowi od dawna zagadkę dla wszystkich ludzi świadomych świata, w którym przyszło im żyć.
Jednym ze skrajnych przykładów kultów łączących szczere, emocjonalne uwielbienie dla idei Wyższej Istoty z miłością do samo okaleczania się jest prawosławna sekta skopców powstała pod koniec XVIII w. w Rosji, która praktykuje samo kastrację chłopców oraz deklitorektomię (na początku istnienia sekty odcinano kobietom także piersi) kobiet jako tzw. 'wybielenie' czynione na pamiątkę rzekomego 'wybielenia' Jezusa przez Jana Chrzciciela. Żeby jednak daleko nie sięgać wystarczy przypomnieć amerykańską (a jakże!) 'Bramę Niebios', której charyzmatyczny przywódca posługując się swoimi psychologicznymi talentami i nie mniejszą żarliwością religijną nakłonił kilkadziesiąt osób do popełnienia samobójstwa w celu udowodnienia Bogu, że jest się gotowym na przyjście Nowego Jeruzalem.
Kult cierpienia i śmierci z całą pewnością jest pochodną religii chrześcijańskiej z jej emocjonalnym nakierowaniem na cierpienie Syna Człowieczego, jedynej jednostki ludzkiej, która stała się z wyroku losu Bogiem. Cierpienie Jezusa miało wynikać z jego wielkiej miłości wobec rodzaju ludzkiego, chęci wzięcia na swoje barki grzechów ludzkości i odkupienia ich swoim cierpieniem, a w ostatecznym rozrachunku śmiercią.
Jest to oczywiście wszystko kwestia wiary, a zatem mit ten nie przemówi do nikogo, kto wpierw nie uzna, iż zgrzeszył przy swoim porodzie przejmując tym samym długą linię grzechu wywodzącą się od czasów Adama i Ewy. Kult chrześcijański jest zatem kultem dwojakim, z jednej strony dźwigającym ciężar grzechu, a z drugiej wypełnionym słodyczą miłości. To wieczne rozbicie chrześcijanina na istotę zarazem szczęśliwą i nieszczęśliwą jest jednym z najdziwniejszych fenomenów europejskiej kultury objawiającym się we wszystkich działaniach, w których dostrzec można tą szczególną mityczną żarliwość, niepodważalne przekonanie o własnej racji, ewangelizacyjną energię podboju cudzych światów, boski nakaz podporządkowywania sobie wszystkiego co obce, co nie jest jeszcze nazwane.
Śmierć Jezusa na krzyżu jest końcem jego cierpienia, mistycznym orgazmem, wstąpieniem do nieba. Jego narodziny są zaś początkiem wielkiej obietnicy, zapowiedzią rozkoszy, zstąpieniem na ziemię. Między pierwszym i ostatnim wydarzeniem przebiega jednak fala cierpienia. Przeprowadzając szybkie, statystyczne wyliczenie zobaczyć możemy, że biblijne - czyli jednym słowem mityczne - życie Jezusa ma odzwierciedlać życie każdego człowieka, w którym cierpienia jest o wiele więcej niż szczęścia.
Saul z Tarsu czyniąc z chrześcijaństwa religię o ambicjach ponad plemiennych musiał zuniwersalizować przesłanie Wielkiego Nauczyciela tak aby jego przesłanie dotrzeć mogło do każdego. Jak jednak głosi nieubłagane prawo ekonomii, umasowieniu każdego procesu produkcji towarzyszyć musi pogorszenie jakości produktu. Jeśli potraktujemy doktrynę chrześcijańską jako duchowy produkt, otrzymamy czarno na białym jego możliwości rynkowej ekspansji, standaryzacji produkcyjnej oraz marketingową moc wiązania ludzkich pragnień i marzeń.
Ameryka pomimo bycia tyglem kultur, klas, wartości i sposobów życia, w swojej warstwie deklaratywnej jest opanowana przez normy quasi religijne wywodzące się z purytańskiej gleby mentalnej pierwszych ochotniczych osadników. Z drugiej jednak strony do Nowego Świata wywożono także angielskich przestępców w nadziei pozbycia się ich raz na zawsze. Ten, jakby nie było, ambiwalentny klimat powstawania narodu amerykańskiego jest doskonałym odbiciem wyznawanych przez niego wartości i jego dążeń na wewnętrznej arenie społecznej, jak i politycznej arenie międzynarodowej. Można by rzec, iż Ameryką rządzi jednocześnie Jezus Chrystus i Judasz Iskariota, a mentalność przeciętnego, białego Amerykanina klasy wyższej i średniej jest mieszanką dyspozycji psychicznych kata/oprawcy i zbawiciela/mentora.
W ten sposób Amerykanie torturując świat mogą go jednocześnie zbawiać i nie widzą w tym zasadniczej sprzeczności; przynoszenie innym cierpienia jest zbawianiem od niego, a zrzucanie na kobiety i dzieci bomb kasetowych jest czynem błogosławionym, gdyż posiada on boską sankcję, taką samą jaką posiadali inkwizytorzy skazując na tortury lub spalenie na stosie osobę podejrzaną o uprawianie czarów. Na poziomie ideologicznym nie możemy mieć do Amerykanów żadnych pretensji, na pewno chcą dobrze, a kilka bomb, rakiet i trochę ostrzału artyleryjskiego przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziło, prawda? Na poziomie emotywnym jednak działania wojenne zawsze przynoszą cierpienie, którego nie da się usprawiedliwić żadną wewnętrzną przyczyną, ponieważ wojny MOŻNA ZAWSZE UNIKNĄĆ, a zatem trzeba tutaj stworzyć jakieś usprawiedliwienie, które w wypadku Amerykanów jest starą bajką o wyzwoleniu uciskanych, przynoszeniu wolności i ukaraniu winnych. Jak wiemy już jednak co najmniej od czasów Freuda, powołaniu do życia każdego mitu musi towarzyszyć ofiara z krwi, pierwotne ojcobójstwo musi poprzedzać następującą po nim harmonię życia zazdrosnych o penisa/matkę dzieci. To dzieci bawią się w Iraku zabijając steranego życiem, gnębionego ostatnimi wytryskami ojca symbolizowanego przez 'wiecznego tyrana' Saddama Husajna, który został osadzony na tronie przez te same dzieci prawie 40 lat wcześniej. Historia i mitologia splatają się we wzajemnej walce w Iraku z tak wielką siłą, że tylko powstanie nowej mitologii i nowej historii może być przyczyną i wynikiem tej walki.Sens cierpienia ludności Iraku, jak i żołnierzy wystawionych na okrucieństwa wojny zawiera się w ofierze składanej Nowemu Porządkowi Dziejów, wizji totalitarnego systemu, w którym każdy dokonany przez jednostkę czy naród wybór będzie już od dawna wiadomy, ponieważ w tym świecie takich wyborów się nie przewiduje...
* * *
Uwielbienie Nietzschego dla Greków objawiało się u niego szczerą miłością do tego co nazywał 'kulturą dionizyjską' - ekstatycznym i psychedelicznym rozpasaniem wśród szumu krwi wypełnionej alkoholem, skopolaminą, hioscyjaminą i atropiną będącymi mocą gorącego wina i beladonny. Sam Nietzsche brał prawdopodobnie beladonnę w swojej mieszance na astmę w dzieciństwie lecz nie wiadomo czy dostrzegł kiedykolwiek jej skutki dla psychiki, nie leczył za to syfilisa, co podobno bardzo przyczyniło się do jego delirium w końcowym stadium życia. Jakby nie było Nietzsche będąc filologiem i poetą nie zajmował się szczegółowo neurochemicznym gruntem kultów opętania w Grecji, co jednak zostawiło młodszym pokoleniom badaczy większe pole do popisu w tej subtelnej materii.
Kultury zarówno pierwotne, jak i antyczne dopiero od niedawna są analizowane i badane pod kątem rozpowszechnienia i używania przez nie substancji enteogennych zawartych w wielu grzybach, roślinach i zwierzętach. Jak wskazują jednak bezpośrednie dowody substancje takie były dla wielu z tych społeczności święte i posiadały wielkie znaczenie dla całej ich kultury.
W naukach społecznych jeszcze do niedawna obiektywność faktów była Świętym Graalem metodologii, a skłonność do relatywizmu badacza uważana była za rodzaj wewnętrznego brudu, zmazę niechlujstwa, ciężar irracjonalizmu. Sam Emille Durkheim był jeszcze gnębiony przez zmorę znalezienia w naukach społecznych 'faktów obiektywnych' i z przekonań zawartych w jego pracach na temat faktów społecznych należałoby wnioskować, że wydawało mu się to poszukiwaniem pomyślnie zakończonym.
Problem obiektywność vs. subiektywność rozbija się oczywiście o starożytną Grecję z jej słońcem, winem, kobiecymi potworami, gajami oliwnymi i narkotycznymi roślinami. Wasson był przekonany o tym, że Platon tworząc swoja teorię idei musiał być pod wpływem działania grzybów psylocybowych, które jak wiadomo ich amatorom, odsłaniają piąty wymiar naszej kosmicznej egzystencji. Platońskie idee pomimo swojego na pół spekulatywnego rysu, który jest najprawdopodobniej jeszcze tworem jego niepełnego wglądu, posiadają wyraźny odcień zmysłowości - idee da się oglądać, niemal dotykać. Działanie grzybów objawia się min. zlewaniem rzeczywistości mentalnej i zmysłowej w jedną całość, co daje wrażenia podobne do platońskich. Jak możemy sądzić, Platon zjadł swoje grzyby podczas inicjacji w którymś z antycznych stowarzyszeń tajemnych, co podziałało na niego tak mocno, iż już do końca życia uczepił się pewnych struktur, które ujrzał wtedy, lub których dotknął (pisma nie mówią niestety ile grzybów zjadł).
Majowie sądzili, że kiedy człowiek zjada grzyby, przychodzą bogowie zastępując ludzi w ich ciałach przez cały czas trwania lotu.
Słowo 'ekstasis' znaczy zaś po grecku 'lot duszy', co jak także sugeruje Wasson, związek ma z grzybami psylocybowymi. Święte rośliny były, są i będą znane na całej kuli ziemskiej z powodu ich jednej, niepowtarzalnej cechy: przeżycia przez nie wywoływane prawie zawsze należą do najciekawszych i pozostawiających najgłębsze wspomnienia.
W plemieniu Tukano z Amazonii mit yaje wspomina o gaphi mahso - kobiecie yaje, która wycierając swoje nowo narodzone dziecko z krwi liśćmi rośliny tooka i odcinając pępowinę zostawiła na nich krew, z odciętej pępowiny wyrosło wtedy 'pnącze umarłych' znane także jako banisteriopsis caapi. Ayahuasca rozpowszechniona jest w tej chwili w prawie całej Ameryce Pd. jako święta roślina, która przywrócić może zagubioną duszę z zaświatów. W całej Amazoni jest używana przez szamanów, kobiety, a nawet dzieci - wierzy się, że szczególnie dzieci chroni przed chorobami - w celach leczniczych, magicznych i obrzędowych. Wywołuje ona potężne i należące do najwspanialszych wizje, którym towarzyszy bardzo często całkowita przemiana osobowości jednostki. Nieszczęśliwie jednak William Burroughs zażywszy po raz pierwszy ayahuascę w towarzystwie indiańskiego curandero i jego pomocnika wpadł w paranoję myśląc, że obydwoje uknuli spisek zabicia go po cichu w dżungli, jak więc widzimy zdarzają się i takie 'loty duszy'. Nie zmienia to jednak faktu, że w społecznościach plemiennych szacunek dla roślin przetwarzających w szczególny sposób doświadczenie jednostki jest wielki, a same rośliny często uznawane są za bóstwa. Bóstwa różnią się od człowieka przede wszystkim tym, że posiadają dużo mocy, która pozwala im dowolnie kształtować swoją fizyczną tożsamość i kontrolować do pewnego stopnia zmysłową i duchową rzeczywistość. Człowiek jest w tych społecznościach kimś, kto stoi z jednej strony znacznie lepiej od bogów i znacznie gorzej od zwierząt, ponieważ może kraść moc tym pierwszym i tracić ja na rzecz drugich. Powszechna w Amazonii wiara w to, że szamani potrafią zmieniać się w jaguary, jest powodowana z jednej strony zażywaniem yage, a z drugiej 'naturalną wiarą' w płynność tożsamości.
W naszym społeczeństwie środki enteogenne są także obarczone licznymi, mitycznymi przekonaniami, tak że łatwo zobaczyć, iż ich moc wcale nie jest uważana za mniejszą, niż dzieje się to w społecznościach pierwotnych. Jednak moc ta jest nacechowana jednoznacznie BARDZO negatywnie, co wypływa, jak sądzę, z dominacji w nim poglądu mówiącego, iż tożsamość nie podlega zmianie. Poglądu tego, nawet bardzo bronionego, nie da się ani przez chwilę utrzymać posługując się obrazowaniem zmysłowym, gdyż nasze narodziny, dorastanie, starzenie się i śmierć są jego największymi wrogami. Racjonalistyczne, kartezjańskie myślenie o rzeczywistości jako o mechanizmie zakłada jednak 'wiedzę pewną', to znaczy taką, która opiera się jedynie na faktach dających się dyskursywnie potwierdzić. Jak udowadnia jednak Michel Foucault wszelkie rządy dyskursu opierają się w istocie na przemocy, która narzuca pewne rozwiązania, potwierdza zasadność 'naszych danych' w oparciu o odniesienie do wyższej instancji nomotetycznej.
Po cichu w mentalnym prawodawstwie naszej kultury zawsze zakładało się, że tą najwyższą instancją jest Bóg i to w istocie on feruje wyroki o prawowierności faktów. Cicha władza dyskursu opierała się więc na niepisanej zmowie, na mocy której każda jednostka wypowiadająca sąd wartościujący o świecie musiała się w nim podporządkować niewidzialnym regułom narzuconym przez ów byt absolutny. W innym wypadku sąd taki był fałszem, herezją, zboczeniem lub przestępstwem, nie mieścił się w ramach przewidzianych dla rzeczywistości. Foucault wyprowadził z takiego punktu widzenia jasny wniosek: rzeczywistość historyczna i społeczna jest konstruktem i trwa w niej wieczna wojna o ustalenie kto mówi za kogo, a więc w istocie wojna informacyjna, wojna kodów władzy nad dyskursem. Są to zmagania kulturowego podziemia z kulturowym nadziemiem.
Dzisiaj nie sposób już utrzymywać poglądu, że fakt jest rzeczą daną, jest on raczej jedynie fikcją neuronowych sprzężeń, matrycą strukturalną, wykształconym nawykiem, kulturowo uwarunkowanym źródłem poznawania świata, które rozsypuje się w rzeczy samej z każdą chwilą, w której pomiędzy naszymi myślami powstaje przerwa... chwila bez Boga, a więc chwila wolności.
Kartezjusz nie chciał lub nie widział potrzeby uwzględniania w człowieku więcej niż jednego sposobu istnienia, myślenia. Myślenie zakłada zaś myślący podmiot i Kartezjusz tutaj nie mógł się już pozbyć myśli, że dotarł do sedna sprawy nie mając tak naprawdę na to żadnych dowodów poza myślą samą, którą to jednak uznał - dzięki przemocy absolutystycznego dyskursu - za dowód per se.
Kryminalizacja środków enteogennych w naszej kulturze tak samo nie opiera się na dowodach o ich szkodliwości lecz na strachu, który paraliżuje wszelkie postępowanie dowodowe mogące wykazać coś zupełnie przeciwnego. W rzeczy samej jest to religijny strach przed mściwym Bogiem dyskursu, który 'wiąże ręce chcące sięgnąć po zakazany owoc'. Strach jednostek zniewolonych przez obcą wolę. Strach ludzi uwiązanych w piwnicy własnych ograniczeń, które boją się złamać. Jest to świadomość zbyt mocno religijna aby mogły do niej przemówić głosy doświadczenia. Wiara przecież wynika z pisma, a nie z duchowych doświadczeń!
W istocie, im więcej dowodów na to, że środki te umiarkowanie używane nie szkodzą, a dodatkowo jeszcze pomagają, tym intensywniejsza staje się rządowa propaganda mająca na celu zupełne zepsucie całej opinii publicznej. Obecna polityka serwowania społeczeństwu absurdalnych bzdur, przeinaczeń i półprawd na temat narkotyków jest oczywiście pochodną mitycznego leku przed nieznaną mocą, która może zmienić życie społeczne (a właściwie już je zmienia) wchodząc w najgłębsze zakamarki kultury, którą jednostki mają w głowach. Strach ten jest z jednej strony racjonalnie motywowany: 'więcej narkotyków, więcej narkomanów', ale z drugiej jest irracjonalnie podsycany. Wietrzymy tu echa wojny informacyjnej, jaką toczą ze sobą idee przemiany i regresyjnego trwania istniejącego porządku kulturowego. Święte rośliny przynoszą ze sobą starożytną mądrość zakotwiczoną w korzeniach, liściach i nasionach o tym, że rzeczywistość jest w istocie święta, a więc nic nie powinno być w niej zakazane i człowiek aby nadążać za samym sobą musi cały czas cofać się o krok. W naszej kulturze jednak dominują memy pośpiechu, centralizacji i dominacji, które pod pozorem ułatwiania życia ludziom, coraz bardziej je komplikują. Wystarczy wyjść na ulice, a zaleje nas hałas powodzi samochodów, jednak wystarczy też zapalić sobie trochę haszyszu, a hałas stanie się doskonałą harmonią, w której huragan dźwięków zyskuje nowy, nieznany i fascynujący wymiar równać się mogący tylko z pierwotnym uczuciem zlewania się z każdym drzewem i krzakiem kiedy czeka się w trawie na nadchodzącą z głębi lasu zwierzynę. Nie twierdzę tu, że palenie zioła lub haszu wznieca w nas mordercze instynkty, gdyż dzieje się niemal przeciwnie, ale że wywołuje w nas pewną naturalną świadomość bycia tu-i-teraz, którą Castaneda nazywał świadomością myśliwego polującego na moc. Oczywiście takiego korzystania z darów natury trzeba się nauczyć, ale nikt nie mówi, że nauka jest łatwa. Sprzeciwianie się wielu tzw. demokratycznych państw, w tym i polskiego, legalizacji środków enteogennych tj. konopie, grzyby psylocybowe czy LSD i próby delegalizowania następnych (patrz: salvia divinorum), jest tak naprawdę elementem polityki zabraniającej dostępu do własnego wnętrza, a więc najwyższą forma totalitaryzmu, która przywodzi na myśl orwellowską 'myślozbrodnię' z '1984' i z tego powodu jest w gruncie rzeczy utopijna, literacka, wytworzona historycznie, a więc MUSI BYĆ JAK NAJSZYBCIEJ ZNIESIONA, gdyż w innym wypadku wieczna wojna pomiędzy poszukującymi psychonautami, a skostniałym aparatem mózgowym polityków będzie się ciągnąć w nieskończoność nie przynosząc żadnej ze stron nic dobrego.
Sprawę legalizacji wszystkich środków enteogennych należałoby zacząć od rzetelnej i długiej debaty prowadzonej na wielu poziomach przez wielu ludzi z jawnym i pełnym dostępem każdego członka społeczeństwa do wyników różnych badań naukowych, alternatywnych statystyk, wywiadów z zainteresowanymi tematem oraz głosami poszkodowanych i sceptycznie nastawionych. Nim się tak nie stanie, psychonauci wszystkich krajów będą walczyć o swoją wolność oznaczającą dla nich wybór pomiędzy życiem w świecie pełnym magii i wegetowaniem z okruchami bezużytecznej, martwej wiedzy starszych pokoleń, które nie mogą już być wyznacznikiem wolności i szczęścia dla młodych, gdyż ich rola sprowadza się w tej chwili tylko do stwarzania pozorów triumfu partyzantów martwej martyrologii, systemu normatywnego, który nie odpowiada już dłużej realiom życia w społeczeństwach Zachodu stając się uwierającym boleśnie balastem nie odpowiadającym w żadnym wypadku pragnieniom samych twórców nowożytnej cywilizacji.
* * *
Globalizacja' to słowo, które jest na ustach wszystkich. Globalizuje się wymiana towarowa, wymiana kulturowa, a nawet wymiana myśli... W tym sensie podlega jej prawie wszystko łącznie z duszą... globalizacja ludzkiej duszy.
Wielu z włodarzy naszego demoliberalnego systemu zasiadających w zarządach wielkich koncernów mówi nam, że to WSPANIALE i będziemy mogli mieć z tego powodu jeszcze więcej samochodów, proszków do prania i gumy do żucia. Co jednak z naszą KULTURĄ? Jeśli oczywiście zdefiniujemy naszą kulturę po ich myśli - jakie buty nosisz? jakie filmy oglądasz? jakie ciasteczka wcinasz? - to oczywiście wszelki problem znika: jesteśmy tylko konsumentami, 'kultura' jest nam do niczego nie potrzebna. Jednak jeśli nasza kultura jest czymś więcej niż zewnętrznym przedłużeniem naszych kubków smakowych, oczu i uszu? Jeśli posiada pewną MOC? Jeśli jest nam naprawdę potrzebna? Co wtedy....? Nie wyrzucimy jej przecież do kosza, jak opakowanie pot telewizorze. Nie wyrzucimy przecież do śmietnika własnej duszy. NIE ZROBIMY TEGO, nawet pomimo medialnych wirusów wciąż namolnie nam to proponujących: 'Bądź sobą, wybierz....'
Jak pisze Bey: 'Produkcja kulturowych różnic nie jest nieskończona.' Kultura oznacza różnicę pomiędzy jedną kulturą, a drugą, niepowtarzalność tej pierwszej wobec drugiej. Pomimo, że jest to definicja negatywna, nie jest to definicja negatywistyczna. Definiując w ten sposób kulturę (wciąż za Durkheimem) mówimy, że jest ona po prostu specyficzna do takiego stopnia, że nic nie jest w stanie jej odzwierciedlić. Wyrażając się bardziej ezoterycznie, neoplemiennie (ale też odwołując się do Maussa) można rzec, iż posiada ona MOC, której rezerwuar jest ograniczony w porównaniu ze zbiornikiem mocy całego wszechświata. Tych obydwóch rodzajów mocy może jednak doświadczyć każda jednostka wysilając się (czy też zarzucając kwasa :P) i dokonując transgresji poza moc pierwszej struktury. Święty Timothy Leary powtarzał, że transgresja służy centralizacji wokół wewnętrznego rdzenia, który może być rozumiany jako jaźń jednostki, hinduski atman. Coraz większe wyzwolenie zawsze pociąga za sobą coraz większą i większą współzależność z tym, co znajduje się po wyzwoleniu. Wyzwalając się z siatki represyjnego dyskursu i obalając kody jego władzy zawsze stajemy w końcu przed wyborem co zrobić z tak wywalczoną wolnością? Plemienny szaman swą duchową wolność poświęca na rzecz działania dla dobra wspólnoty i w ten sposób osiąga harmonię z duchami, z mocy których uzyskał swoją własną moc. Mistrz ZEN, który osiągnął dzięki swym wysiłkom oświecenie wie, że nie zmienia to absolutnie nic i poświęcając się zwykłym rzeczom wie, że to właśnie jest najwspanialszą harmonią. Szaman jest nieustannie wpleciony w niewidzialny łańcuch mocy, w którym każdy niewłaściwy uczynek będzie miał swoje konsekwencje. W ten sam łańcuch wpleciony jest mistrz ZEN nazywając go karmą. Łańcuch mocy i powinności wobec siebie i innych, wobec kultury i wobec świata.
Anonimowe głosy reklam mówią nam 'po cichu', że należy zerwać ten długi łańcuch na rzecz lepszej zabawy, większej przyjemności, korzystniejszego układu. Każde zerwanie powiązań skutkuje jednak zabiciem wewnętrznej części duszy, która te powiązania podtrzymywała. Destabilizacja oznacza chaos, świat jest chaosem, kto rozdaje pączki?
Jesteśmy częścią większej całości (rodziny, miasta, społeczeństwa, kultury, świata, kosmosu) i to jak na nią wpływamy determinuje to, jak ona wpływa na nas. Mamy moc zaklętą w naszej duszy, naszym systemie nerwowym, naszym łańcuchu DNA i tylko od nas zależy jak ją wykorzystamy.
Na globalizacji korzystają głównie 'wielcy' - ci, którzy potrafią i mają środki do realizowania swych pragnień, ci którzy mają pieniądze, broń i władzę, ci którzy nie chcą uznać wzajemnych więzów zależności pragnąc pogłębiać (nieświadomie?) już panującą alienację ekonomiczną, społeczną, duchową. 'Wielcy' mówią nam, co mamy robić, jak mamy myśleć, dokąd iść. Chcą nas zmieść z powierzchni ziemi, chcą zniszczyć nasze marzenia, nasze cele, nasze racje. To oni rozprowadzają halucynogenne wirusy zarażające naszą świadomość bezradnością, słabością i bezmyślnością. To oni pożądają MOCY. To oni nie chcą się z nikim nią dzielić. To oni ustanowili siłą, a teraz chcą narzucić wszystkim swój własny Nowy Światowy Porządek. Ich Oko jednak jest zakryte. Są ślepi w swojej dzikiej, niepohamowanej żądzy zduszenia wszelkiego życia, wszelkiej spontaniczności. Są jak krokodyl, który nałykał się diamentów i nawet pod groźbą śmierci z przejedzenia nie chce ich zwrócić. To oni są wrogami wszystkich, prawdziwych bojowników o wolność.
W istocie to oni chcą obalić rządy kultury na rzecz rządów telewizora, ponieważ kultura nie jest im do niczego potrzebna. Jeśli osiągnęliśmy już wyzwolenie od ich chorych kodów, uderzmy teraz w cały system zależności, jaki składa się na 'istotę' ich rządów. Jeśli widzimy w jaki sposób nami rządzą i nie chcemy dłużej znosić ich tyranii, zrzućmy ich kajdany WŁAŚNIE TERAZ! Każdy zna swoją drogę i niech będąc w harmonii ze swoimi duchami walczy po swojemu. Bliźniacza moc lubi się przyciągać, tak więc spotkanie prędzej czy później nastąpi. Taka jest bowiem droga...
* * *
W istniejącym układzie nie ma już równo pasujących do siebie klocków tworzących osnowę społecznej rzeczywistości. Składa się ona w tej chwili bardziej z mgieł, chmur, obłoków, oparów i dymu... nie ma jednak dymu bez ognia.
Postmodernistyczna myśl francuska (Baudrillard, Lyotard, Deleuze) sugeruje nam, że nastąpił 'koniec oczekiwania na koniec'. Kulturowa teleologia zakotwiczona dzięki chrześcijańskim wpływom w europejskim myśleniu o świecie nie może już dłużej mówić nam o końcu gdyż pojawiająca się historyczna pustka ewoluuje poza samą możliwość końca, poza historyczny ogon. 'Wyjściem' z tego punktu może być 'niemożność', 'ironia', 'zagubienie', 'schizofrenia' itp. Stany te byłyby wg ww. myślicieli odpowiedzią na brak wskazówek, konwenansów, praw, odniesień, tożsamości, a więc w rzeczy samej pogłębianiem tego status quo poprzez bierność jego akceptacji. Zbornym dla tych teorii punktem jest podkreślanie sceptycyzmu wobec tzw. metanarracji, absolutystycznych odniesień, władców treści.
Istotnymi elementami składowymi postulowania owego 'BRAKU' jest brak wyraźnych granic na spoiwach kulturowej rzeczywistości i brak rządów - lub wręcz niepożądanie takich rządów - mogących te granice wyznaczać. Innymi słowy mówią oni: 'Panowie i Panie - SYTUACJA JEST BEZNADZIEJNA! JESTEŚMY UDUPIENI!'
Jeśli jednak spojrzymy na wszechobecny po jednej i po drugiej stronie oceanu chaos, zobaczymy że istnieją w nim wyraźne ścieżki, którymi kroczą do boju najemni żołnierze Nowego Światowego Porządku chcący pod naszą 'nieobecność' wprowadzić ów ład nim zdążymy mrugnąć okiem. Jeśli powiążemy te dwa fakty, to łatwo zobaczymy, że owi postmoderniści są 'ukrytymi agentami' owego porządku wprowadzającymi do kultury specjalnie stworzone 'wirusy komunikacyjne' mające za zadanie osłabić wszelką wolę do walki, naszą, świętą dionizyjską wolę mocy...
NIE WIERZMY IM - NIE JESTEŚMY SŁOWAMI!
Temu kto ma oczy łatwo zauważyć, że decydującym o nas czynnikiem w coraz większym stopniu staje się KAPITAŁ! To kapitał decyduje 'za nas' gdzie się przeprowadzamy, co jemy, gdzie się uczymy, jakich środków komunikacji używamy, gdzie mieszkamy itd. Kiedy Marks zdefiniował kulturę w oparciu o ekonomiczne stosunki produkcji, zapewne nie wiedział, że jego utopijne wtedy wizje nieszczęść człowieka, jakie poprzez kapitalizm dotkną jednostki i narody staną się kiedyś rzeczywistością.
Pieniądz będący jeszcze do niedawna fizycznie obecny w kulturze pod postacią monet i papierów wartościowych teraz zakotwiczył się w jej sferze idealnej nadając sobie rolę upiora straszącego z zaświatów platońskiej jaskini tych zlęknionych jego działalnością ludzi. Wywraca swoją związaną z żywiołem ziemi moc płodzenia na nice stając się wysysaczem wartości, norm, wyborów, mroczną otchłanią, kulturowym Trójkątem Bermudzkim.
W kulturach typu ludowego upiór reprezentował zimny oddech obcości związanej ze śmiercią, śmiercią przeżywającą cielesność. Pełnił on jednak rolę ambiwalentną, był jednocześnie postrachem żywych i ostoją pewności potwierdzającą w efekcie wieczność ludzkiego życia. Upiór czy też wampir (etymologia tych słów jest taka sama) był jednak zawsze obrazowany bardzo fizycznie, miał ludzkie ciało, choć przez śmierć uszkodzone, śmierdział, jęczał i żywił się krwią swoich niedawnych pobratymców. W istocie żywił się tym, z czym był i czego już nie miał - mocą życia lub też bardziej nietzscheańsko: wolą mocy.
Wampir prześladował więc najczęściej tych, którzy mieli jej w sobie najwięcej, piękne dziewice i roześmiane dzieci, odbierał im moc aby móc przedłużać swój nędzny żywot i nie robił tego z wyrachowania (ludowy wampir jest raczej obrazem nędzy intelektualnej), ale z dzikiej żądzy dyktowanej przez naturę.Wysysający nasze życie pieniądz ma naturę podobną do natury wampira, tak jak on żywi się ludzką krwią i tak jak on przedłuża tym samym swoje życie w nieskończoność - kredyt sprawia, że kapitał ciągle rośnie, a nie maleje -, obiektywizuje tym samym rzeczywistość naszą własną mocą stając się najpotężniejszą znaną metanarracją, funkcjonującą bowiem w oparciu o dobrowolne zniewolenie, strach przed własną mocą, która może być dzięki temu użyta przez 'kogoś innego'. Innymi słowy rządzący nami wampir jest siedzącym w nas terrorystą powoli zamieniającym swoją grozą wszystkie nasze pozytywne cechy w ich odwrotność. Przeistacza on bowiem, tak jak filmowe wampiry, istoty nie umiejące się mu przeciwstawić w ghule, bezwolne sługi zaspokajające wszystkie jego zachcianki, które aby teraz żyć, muszą żywić się jego 'zatrutą krwią'.
Wampir kapitału jest dzięki temu - mocy przemieniania życia w śmierć - najpotężniejszą siłą wiążącą ludzką wolę, ludzkie pragnienia i marzenia. Wszystko bowiem czego dotknie, ugryzie, zamienia się w truciznę zapomnienia. Tak jak na łąkach Elizjum zmarli pili wodę sprawiającą, że zapominali o życiu pod Słońcem, tak jednostki ogarnięte mackami postindustrialnego kapitalizmu zapominają o 'prawdziwym życiu' żywiąc się zatrutym celem bytowania, którym jest tylko karmienie zaszczepionego w sobie wampira, absurdalna wegetacja duchowa na rzecz rozpływania się w jadzie kapitału.
Zwraca tu jednak uwagę jedna rzecz, a mianowicie ekstaza, którą osiąga jednostka stykająca się w bezpośrednim doświadczeniu z mocą wampira, wydzielanym przez jego kły narkotykiem... Będący pod jego wpływem człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że podziwiając jego chwałę i oddając mu się we władanie (kupując, pragnąc dóbr, konsumując) obdziera się z własnej mocy uczestnicząc w cudzej ekstazie, obcym święcie, triumfie halucynogennego spektaklu nad twórczą wyobraźnią. Na styku mocy wampira-kapitału i jednostki zachodzi bowiem przedziwna transmutacja wolności w zniewolenie, zaspokojenia w odwleczenie, życia w śmierć - wszystko to dzieje się jednak dzięki narkotycznej ekstazie, której naporowi wyalienowana jednostka nie jest w stanie sprostać, tak więc podaje się bezcielesnemu tańcowi aby tym samym dać moc wampirowi. Zasilana dzięki temu pax diabolica przez ludzką ekstazę pula wampirycznej energii zwiększa się sukcesywnie wykluczając powoli wszystkie inne ośrodki mocy generujące alternatywne wizje życia. Jedna wielka stacja uwalniająca tak zniewalający narkotyk do psychosfery staje się Jedynym Ośrodkiem Rzeczywistości, rdzeniem kultury, prawdą ostateczną i niepodważalną, dla której zginąć znaczy tyle co żyć. Redefinicji ulegają zatem tradycyjne spory o sens życia, cel istnienia, etykę działania; ich zawieszenie jest bowiem potrzebne aby dawać kapitałowi pole do działania.
Dwulicowość mocy kapitału polega na tym, że jednocześnie odciąga człowieka od swojego wewnętrznego rdzenia w poszukiwaniu halucynogennych mar szczęścia spreparowanych na potrzeby tej pustej ekstazy przez speców od marketingu i jednocześnie obiecuje, że zaprowadzi go tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł za pośrednictwem innych przewodników: magii, religii, filozofii... do raju, do Ziemi Obiecanej, do Nowego Jeruzalem. Na głębszym poziomie widzimy wyraźnie w jaki sposób kapitał generuje marzenia w oparciu o mityczne wzorce zakotwiczone w zbiorowej nieświadomości aby stworzyć tym samym legitymację swojej prawowierności, posłuszności ludzkiej woli. Legitymacja te jednak jest fałszywa, gdyż odbierając człowiekowi wszelką wolę i możliwość decyzji więzi go w sieci wyobrażeń generujących się ad hoc na każde skinienie odbierając tym samym wszelką wiarygodność ich prawdziwej intencji. Innymi słowy morze alternatywnych rozwiązań, rozpasany i wszechstronny terminal pragnień jest tylko lustrem łowiącym tworzącą się, mentalną energię, które pożera wszelkie próby działania bez niego wykrzywiając je w świetle soczewek zbudowanych z pustki. Każde słowo, skinienie i marzenie oddane temu lustru staje się w ten sposób macką jeszcze bardziej owijającą się wokół szyi człowieka. Macka ta zaś wydziela tak silny, oszałamiający zapach, że już sama jej obecność sprawia, że jednostka ludzka przestaje się wahać pomiędzy wyborem 'tego co jest' i 'tego co może być' osnuwając się w przestrzeń zapomnienia, gdzie może 'nie być tu-i-teraz'.
Wiemy jednak, że narkotyczną moc kapitału da się zwalczyć jak wspomnienia koszmarnego snu, który zdaje się wisieć nam na powiekach. W kulturze ludowej na wampiry zawsze znajdowały się panacea, a zatem analogicznie, dla zwalczenia istniejącego stanu rzeczy także możemy znaleźć pewne 'magiczne środki'. Nasz czosnek, osikowy kołek i woda święcona powinny zostać zastąpione współczesnymi tego odpowiednikami. Jeśli czosnek wytwarzał tak oszałamiający zapach, że wampir uciekał gdy tylko go poczuł, to naszym środkiem defensywnym przed zdradziecką mocą kapitału powinien stać się kod, szyfr, alternatywny język grupujący w sobie wszystkie znaczenia wyparte przez niego na margines. Język taki umiejętnie użyty mógłby posłużyć do zbudowania naszej twierdzy, w której jak w pirackim gnieździe wszyscy rozumieliby się nawzajem nie musząc wystawiać się na ataki memetycznego wirusa z zewnątrz. Innymi słowy potrzebna jest nam memetyczna i semiotyczna struktura, która broniłaby się od wewnątrz mocą wspólnego porozumienia, bez jakiejkolwiek sztywnej hierarchii językowej.
Tak samo, jak linia obrony potrzebna by nam była linia ataku na skorumpowany i przeciążony, wampiryczny terminal odbierający nam przestrzeń do tworzenia, mieszkania i rozwijania się. Za osikowy kołek, który dociera do serca wampira uśmiercając go mógłby posłużyć nam radykalny ruch poparcia dla chaosu wytwarzający wir, w którym urodzeni rebelianci czuliby się jak ryba w wodzie. Do takich działań optujących za niszczeniem politycznych murów, zasiedlaniem pustych, psychogeograficznych przestrzeni i stwarzaniem sieci komunikacyjnej należałoby włączyć 'magię wyobraźni', która dokonując wyłomu w ludzkiej, spustoszonej świadomości wskazywałaby na nie odkryte lądy, miejsca poza mapą i regiony nie dotknięte krzywym zwierciadłem. Innymi słowy w sposób praktyczny należy wciąż na nowo udowadniać, że inne życie jest możliwe zajmując terytorium wroga i działając po cichu na jego terenie, jak również pod osłoną nocy wkraczając na terytorium, którego jeszcze nie zdążył zająć. Taka taktyka umożliwiałaby pojawianie się w najdziwniejszych miejscach z różnymi dziwnymi pomysłami, które należałoby sumiennie kontynuować wierząc w ich słuszność. Naszymi sprzymierzeńcami w tych działaniach mogłyby być zarówno środki enteogenne, sztuka dadaistyczna, demonstracje antyrządowe, komunikacja internetowa, jak i twórczo działające nauki społeczne. Potrzebna jest nam fraktalna sieć rytuałów, która objęłaby swoim zasięgiem całą, zbiorową świadomość wszech bytowania w różnych, dziwnych wymiarach.Jako egzorcyzm w rodzaju wody święconej posłużyłby nam zaś śmiech, którym kwitowalibyśmy wszelkie memy w rodzaju: 'to niemożliwe', 'to utopia', 'to się nigdy nie uda', 'jesteście na straconej pozycji'. Mamy własne drogi, tak więc niech nasza tajemniczość i odlotowość mówią same za nas; nie marnujmy energii na rozmowy z wampirem, nie chcemy z nim rozmawiać, ale zniszczyć go na zawsze, a przynajmniej odebrać mu złowrogą moc, którą roztacza jak płaszcz nad całą ludzką świadomością...
Conradino Beb
Komentarze
jestem pod wrażeniem...świetne!
jestem pod wrażeniem...świetne!
Lubie pochłaniać wartościową wiedzę ,ona mi pomaga kształtować swój światopogląd.Zaś psyhodeliki doskonale pomagają to pojąć i doznać nierozerwalnej więzi ze wszechświatem i Bogiem.
Lubie pochłaniać wartościową wiedzę ,ona mi pomaga kształtować swój światopogląd.Zaś psyhodeliki doskonale pomagają to pojąć i doznać nierozerwalnej więzi ze wszechświatem i Bogiem.
Lubie pochłaniać wartościową wiedzę ,ona mi pomaga kształtować swój światopogląd.Zaś psyhodeliki doskonale pomagają to pojąć i doznać nierozerwalnej więzi ze wszechświatem i Bogiem.
Lubie pochłaniać wartościową wiedzę ,ona mi pomaga kształtować swój światopogląd.Zaś psyhodeliki doskonale pomagają to pojąć i doznać nierozerwalnej więzi ze wszechświatem i Bogiem.
Lubie pochłaniać wartościową wiedzę ,ona mi pomaga kształtować swój światopogląd.Zaś psyhodeliki doskonale pomagają to pojąć i doznać nierozerwalnej więzi ze wszechświatem i Bogiem.