Poniższy rysunek i tekst został stworzony pod wpływem muchomora czerwonego.
Mamy przepisy, które już dzisiaj pozwalają nie karać za uprawianie marihuany
Osoby uprawiające marihuanę do celów leczniczych ciągle ryzykują, że wymiar sprawiedliwości zrobi z nich przestępców. Tymczasem kształtuje się nowa linia orzecznicza, z której wynika, że jak ktoś się leczy, to nie szkodzi ani sobie, ani społeczeństwu. I nie ma za co go karać. Rozmowa ze Steliosem Alewrasem, prawnikiem broniącym użytkowników marihuany.
Tagi
Źródło
Komentarz [H]yperreala
Tekst stanowi przedruk z podanego źródła. Pozdrawiamy!
Odsłony
1802Osoby uprawiające marihuanę do celów leczniczych ciągle ryzykują, że wymiar sprawiedliwości zrobi z nich przestępców. Tymczasem kształtuje się nowa linia orzecznicza, z której wynika, że jak ktoś się leczy, to nie szkodzi ani sobie, ani społeczeństwu. I nie ma za co go karać. Rozmowa ze Steliosem Alewrasem, prawnikiem broniącym użytkowników marihuany.
Mateusz Kowalik: Czy polskie prawo traktuje osoby, które uprawiają marihuanę w celach medycznych albo kupują ją poza obiegiem aptecznym, żeby się leczyć, jak przestępców?
Stelios Alewras: Co do zasady tak, ponieważ ten sam surowiec jest traktowany na dwa różne sposoby, w zależności od tego, skąd pochodzi. Marihuana kupiona w aptece jest surowcem do sporządzenia leku recepturowego, natomiast nabyta na czarnym rynku albo wzięta z własnej uprawy jest nielegalnym środkiem odurzającym. Stąd mowa o popełnieniu przestępstwa.
Jako prawnik i działacz konopny dowodzi pan jednak, że nie należy karać osób, które leczą się marihuaną na własną rękę.
Zgodnie z polskim prawem karnym, żeby zaistniało przestępstwo, musi nastąpić jednoczesna kumulacja kilku elementów. Pierwszy to przedmiotowe znamiona czynu: tutaj przedmiotem jest środek odurzający. Drugi to znamiona podmiotowe, czyli zawiniony, świadomy, bezprawny atak na dobra chronione prawem. W końcu czyn musi być społecznie szkodliwy w stopniu wyższym niż znikomy.
W przypadku przeciwdziałania narkomanii chronionymi dobrami są zdrowie indywidualne i publiczne. Tymczasem uprawa czy posiadanie marihuany w celu leczniczym to przecież nic innego jak działania na rzecz poprawy czyjegoś zdrowia. Dlatego nie mogą być one atakiem na chronione przez wspomnianą ustawę dobra. Stąd już blisko do konkluzji, że taki czyn nie jest szkodliwy społecznie, skoro służy zdrowiu konkretnej osoby
Wymiar sprawiedliwości to przekonuje?
Mamy już dwa rozstrzygnięcia, które podzielają taką argumentację. W jednym prokurator umorzył postępowanie przeciwko mężczyźnie, który uprawiał pięć krzaków konopi indyjskich. Robił to, żeby pozyskać marihuanę dla syna cierpiącego na dziecięce porażenie mózgowe, któremu marihuanową terapię przepisał lekarz. W związku z okresowym brakiem surowca w aptekach ojciec sam wziął się za uprawę. Prokurator uznał, że szkodliwość społeczna takiego czynu jest subminimalna, i odmówił ścigania tego człowieka przed sądem. To pierwszy takie rozstrzygnięcie w Polsce, zapadło w grudniu 2020 roku, jest prawomocne.
Teraz czekamy, czy uprawomocni się wyrok sądu w Tarnowskich Górach, którym we wrześniu zostało umorzone postępowanie przeciwko mojemu klientowi. Chory na boreliozę mężczyzna dostał receptę na marihuanę, ale przez jej ogólnokrajowe braki recepty zrealizować nie mógł. A kiedy już mu się udało, to za miesięczną kurację zapłacił 1440 zł, a mówimy o osobie bezrobotnej. Przez te trudności mężczyzna zaczął uprawę na własną rękę. Przed sądem stanął za posiadanie 26 krzaków konopi indyjskich i łącznie 1,5 kilograma suszu.
Co na to sąd?
Sędzia wziął pod uwagę, że człowieka nie było stać na marihuanę przepisaną przez lekarza, bo był bezrobotny. Wiedział też z urzędu o powracających i długotrwałych brakach surowca w aptekach. Korzystna była także opinia psychologa. Uznała ona, że choroba powoduje cierpienie i że w zaistniałej sytuacji mężczyzna miał prawo do poczucia bezradności, które w połączeniu z silnym bólem może skłaniać do niekonwencjonalnych działań zmierzających do ratowania własnego zdrowia. Prokuratura złożyła zażalenie na umorzenie, ale obydwie sprawy pokazują, że w orzecznictwie zaczynają kiełkować poglądy uwzględniające korzyści zdrowotne użytkowników, którzy chcą się leczyć.
Te zmiany to wyjątek czy jakiś trend?
W podobnych sprawach nadal orzekane są kary, ale coraz łagodniejsze. Zmiany biorą się stąd, że sądy i prokuratury z różnych źródeł dostają coraz więcej informacji o medycznym działaniu marihuany. Sprawy pacjentów są komentowane w mediach społecznościowych, trafiają do mediów tradycyjnych, Sejm proceduje pakiet ustaw konopnych. A przede wszystkim sędziowie zaczynają rozumieć, że marihuana na cele medyczne jest już legalna, tylko że jest bardzo droga, a receptę nie zawsze można zrealizować. A kiedy leku brakuje, to pacjent może zapewnić go sobie sam, uprawiając kilka krzaków konopi.
Jednocześnie wciąż sędziowie często używają argumentu, że pacjent może leczyć się inaczej niż marihuaną. Albo: że co to za pomysł, żeby leczyć nią depresję. Nie pomaga to, że 20 lat temu ustawodawca umieścił marihuanę wśród substancji zakazanych, nie wiedząc, że ma ona właściwości lecznicze. Przez te lata sędziowie nasłuchali się, jak to ona szkodzi, i wielu z nich orzeka w tym właśnie duchu. Największą krzywdę wyrządza niewiedza o wynikach badań na temat rzeczywistej szkodliwości marihuany, w rozumieniu medycznym.
Sędziowie mogą tego nie wiedzieć, ale przecież od czegoś mają biegłych.
Wielu z nich ciągle jest przekonanych, że marihuana to tylko zło, a każdy jej użytkownik jest uzależniony w sposób szkodliwy dla zdrowia. A przez to dochodzi do paradoksów. Prowadziłem sprawę pana Karola, który mimo półtorarocznej udokumentowanej historii leczenia medyczną marihuaną został skazany na półtora roku pozbawienia wolności za posiadanie znacznych ilości. Sądy penitencjarne w I i II instancji uznały, że oskarżony chorobę wymyślił sobie tylko na potrzeby obrony. A w postanowieniu o warunkowym przedterminowym zwolnieniu z zakładu karnego znalazło się sformułowanie, że jego warunkiem będzie powstrzymanie się od przyjmowania środków odurzających
Wątpliwości nabrała kuratorka nadzorująca skazanego, występując do sądu o wyjaśnienie treści wyroku. No bo czy na mocy tak sformułowanego postanowienia ma on także przestać zażywać marihuanę przepisaną przez lekarza i legalnie kupioną w aptece? Już samo zatrzymanie jest dotkliwe, bo poza tym, że osoba chora trafia na policję i przed wymiar sprawiedliwości, to funkcjonariusze rekwirują rośliny i susz, czyli lekarstwo zatrzymanego. A tutaj doszło do tego, że sąd decyduje o sposobie leczenia, a przecież nie jest to jego rolą.
Taka osoba zgłasza się do prawnika. Od czego trzeba zacząć, żeby prokuratura czy sąd uznali, że zatrzymany lub zatrzymana potrzebuje marihuany do leczenia, a jej używanie nie jest szkodliwe społecznie?
Wyobraźmy sobie, że przychodzi do mnie człowiek ze sprawą za posiadanie kilkunastu gramów marihuany. Odpowiedzialność za to można co do zasady złagodzić na dwa sposoby. Jeśli osoba ta czuje się od marihuany uzależniona, to przyjmujemy, że jej używanie było szkodliwe dla zdrowia i w grę wchodzi dobrowolne poddanie się terapii uzależnień i np. wpłata darowizny na rzecz zwalczania narkomanii. Wszystko to może być okolicznością łagodzącą.
Jeżeli podejrzany twierdzi, że marihuana mu pomagała w codziennym funkcjonowaniu i jej zażywanie nie wywoływało żadnych negatywnych konsekwencji w pełnieniu ról społecznych, w życiu zawodowym i prywatnym, to nie może być mowy o uzależnieniu. Żeby to ustalić, robię szczegółowy wywiad: w jakim celu stosuje marihuanę, jak długo, o jakich porach dnia, jak wpływa na zdrowie, na relacje osobiste. Okazuje się, że większość osób dochodzi do wniosku, że zażywa, bo w jakiś sposób im to służy – bo pomaga zasypiać, redukuje stres, bóle, napady lękowe czy łagodzi depresję.
Można wtedy wskazać na medyczny cel zażywania. Ustalam, czy osoba ma historię leczenia. Jeśli ktoś nie korzystał nigdy z marihuany wydawanej na receptę, to wskazuję kilka klinik, w których przyjmują lekarze posiadający wiedzę w tym zakresie. Jeśli lekarz taką wypisze, pomaga to w obronie przed sądem, ponieważ potwierdza zasadność stosowania marihuany i podważa szkodliwość społeczną jej posiadania przez podejrzanego.
Sędziowie są bardziej skłonni złagodzić karę w tym drugim przypadku.
Nie jest tak, jak się wydaje władzy, że wszyscy, którzy używają, są uzależnieni.
Zgadza się. A robienie z siebie osoby uzależnionej tylko na potrzeby obrony jest ryzykowne, bo ta okoliczność może wypłynąć z postępowania karnego na zewnątrz. Wielokrotnie spotkałem się z sytuacją, że jeszcze przed zakończeniem sprawy prokurator informował starostwo o tym, że dana osoba jest uzależniona i w związku z tym należałoby zweryfikować jej uprawnienia do prowadzenia pojazdów. Sąd może mieć wątpliwości, czy osobie uzależnionej przyznać opiekę nad dzieckiem w sprawie rodzinnej.
Jak ktoś posiadał susz tylko na własny użytek, to jest to silna okoliczność łagodząca?< strong> Idealna sytuacja jest taka, że susz został ujawniony w niewielkiej ilości, tylko w domu i wszystko wskazuje na to, że to tylko dla danej osoby. Wtedy nawet większe ilości mogą się załapać na umorzenie. Ale jeśli zostaje zatrzymanych dwóch chłopaków, którzy razem palili skręta, i jeden z nich ma przy sobie jeszcze gram, to może pojawić się dodatkowy zarzut – udzielanie. A to może wykluczyć użytek własny i o umorzenie może być trudniej.
Wygląda na to, że można mieć dobrego prawnika albo liczyć na łagodnego prokuratora lub dobrze poinformowanego sędziego. A czy to nie prawo samo w sobie powinno bardziej odzwierciedlać społeczną rzeczywistość?
Prawo daje możliwość umarzania spraw, jeśli nie ma szkodliwości społecznej czynu, tj. w przypadku konieczności leczniczej. Problemem jest jednak to, że sądy nie przyjmują do wiadomości, że brak historii leczenia nie oznacza, że schorzenie leczone marihuaną nie istniało. Często osoby stosujące marihuanę od wielu lat, zanim jeszcze trafiła do aptek, nie chodziły do lekarza po inne recepty czy diagnozę, bo im to nie było potrzebne, skoro pozyskiwali swoje lekarstwo bez udziału lekarza. W razie braku historii leczenia sędziowie przyjmują intuicyjnie, że schorzenie jest wymyślone na potrzeby postępowania karnego. A tak nie powinno być, bo to, że istnieje schorzenie, przy leczeniu którego pomocna jest marihuana, nie jest uzależnione od wydania recepty czy nawet istnienia diagnozy.
Zmiana przepisów jest konieczna, żeby w ogóle nie dochodziło do sytuacji, w której za posiadanie marihuany na własny użytek trafia się przed wymiar sprawiedliwości. A teraz najbardziej potrzebujemy sędziów i prokuratorów z otwartą głową, którzy dostrzegą potrzeby ludzi.
**
Stelios Alewras – adwokat specjalizujący się w sprawach narkotykowych i aktywista prolegalizacyjny, współzałożyciel stowarzyszenia Wolne Konopie. Prowadzi blog o sprawach narkotykowych Na własny użytek.
Komentarze
26 szt. krzaków na własny użytek? :) :)