Pierwszy raz zobaczyłem księdza Andrzeja Miterę jesienią 1998 roku w Chicago. Był ubrany po cywilnemu i przypominał mi do złudzenia Roberta de Niro z filmu „Misja” — ciemnobrązowe włosy do ramion, broda, wzrost ok. 175 cm, szczupły, na pierwszy rzut oka widać, że wysportowany. Wiek około 30–33 lat. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że jest księdzem, a co dopiero misjonarzem w dorzeczu Amazonk i w Boliwii. Gdy po kilku dniach znajomości powiedziałem mu o tym, uśmiechnął się tylko i powiedział, że wie, o którym filmie mowa...
Dziecięce marzenia
O podróżach do dalekich krajów marzyłem już w dzieciństwie, ale nie
uświadamiałem sobie, podobnie jak większość chłopców w moim wieku, prawdziwej
potrzeby takich ekspedycji. Wtedy najistotniejszym motywem była chęć przygody.
Marzyliśmy z kolegami o wyprawach tropami bohaterów książek naszego dzieciństwa.[...]
Kraina koki
Pracuję w samym centrum produkcji narkotyków. Wokół kilkaset tysięcy hektarów koki. Jeszcze kilka lat temu uprawy były legalne, ale na początku lat 90. rząd boliwijski wprowadził specjalny program walki z narkotykami. Najbogatsze kraje świata, w tym przede wszystkim Stany Zjednoczone, uzależniły dalszą pomoc ekonomiczną dla Boliwii od ograniczenia produkcji narkotyków.
Płacą za każdy hektar nieuprawianej koki tysiąc dolarów. Właściciel
dotychczasowej plantacji otrzymuje zawiadomienie, że pewnego dnia pojawi się u
niego oddział wojska i plantacja zostanie zniszczona.
Prawdę powiedziawszy, jest to działanie pozorne, z czego doskonale zdają
sobie sprawę same władze. Roślina zostaje ścięta tuż nad ziemią, korzenie
pozostają nienaruszone. Dwa, trzy lata później plantacja jest znów pełnowartościowa.
Ludzie często sami zgłaszają swoje plantacje, kasują pieniądze i nic nie
robią, a po 2, 3 latach wszystko powtarza się od początku. I o to chyba wszystkim chodzi, aby wciąż na nowo kasować pieniądze.
Żucie liści koki jest odwiecznym tradycyjnym zwyczajem miejscowej ludności i nikt nie jest w stanie położyć temu kresu. Dlatego władze zezwalają na uprawę
tych roślin, ale wyłącznie na własny użytek. Nie wolno nimi handlować. Odgórnie
ustalono, że każda rodzina może mieć uprawę koki wielkości około dwóch hektarów.
Przeciętny mieszkaniec tropiku żuje kokę przez cały dzień. Można często
zobaczyć, że chodzą z przymocowanymi do pasków workami z liśćmi koki, by mieć ją cały czas przy sobie. To jest oficjalne. Nie odczuwają specjalnej euforii,
przynajmniej tak twierdzą. Używają koki, bo ona daje im siłę. Żując ją, mogą mało jeść, a przy tym ciężko pracować cały dzień. I rzeczywiście mało jedzą. Zresztą widać, że są bardzo szczupli, wręcz wychudzeni. I nie jest to kwestia biedy, braku pieniędzy. Z jedzeniem nie ma w tropiku problemu. Mogliby nałapać ryb, wykopać trochę juki (smaczna roślina podobna do polskich ziemniaków), narwać owoców, które rosną dosłownie wszędzie, nawet przy drodze, ale widocznie szkoda im na to czasu.
Tak naprawdę to właśnie koka jest bogactwem Boliwii. Ona daje życie tym,
którzy ją uprawiają. Noce w Boliwii są długie. Właściwie bez względu na porę roku trwają po 11, 12 godzin. To czas dla gangów narkotykowych. Ich członkowie krążą po plantacjach, często zaszytych głęboko w buszu, i odkupują od wieśniaków całe worki zebranych liści. To oczywiście opłaca się bardziej niż owe tysiąc dolarów za hektar. Istnieje też ryzyko. W Chimoré stacjonuje oddział komandosów
specjalizujący się w walce z producentami kokainy. Jest świetnie wyposażony, ma
do dyspozycji helikoptery, broń maszynową. Jego przeciwnicy oczywiście także.
Czasem dochodzi do strzelaniny. Jej odgłosy, nawet z daleka, niosą się echem po
wodzie. Nocami ciężarówki krążą po bezdrożach, skupując worki koki. Potem ten
towar odwożony jest do zakonspirowanych w dżungli małych prymitywnych fabryczek, gdzie przygotowuje się już półprodukty kokainy. Liście koki mieszane z papierem toaletowym i z wapnem gotują się całymi godzinami. To się później osusza, prasuje i wywozi dalej, do rafinerii. Niektóre z nich mają własne małe elektrownie. Komandosi polują właśnie na transporty półproduktów i już gotowych produktów.
Niszczące bogactwo
Władze próbują rozwiązać problem koki. Doskonale zdają sobie sprawę, że jej
uprawa daje utrzymanie większości wieśniaków zamieszkujących tropik, czyli
nizinne tereny w dorzeczu Amazonki. O ile pożywienie rośnie na drzewach lub w
ziemi, pływa w rzekach i biega po dżungli, o tyle pieniądze są niezbędne na
pokrycie innych potrzeb, jak choćby ubrania, nauka. I są to sumy niebagatelne.
Koka jest bogactwem Boliwii, ale kokaina jest tragedią Boliwijczyków,
ponieważ właśnie przez nią nie potrafią pracować. Koka rośnie sama, nie trzeba
jej pielęgnować. Jej zbiór i suszenie to tylko kilka tygodni pracy w roku. To
daje im pieniądze na przeżycie, nie zmusza do regularnej pracy. W związku z tym
Boliwijczycy nie mają poczucia obowiązku, potrzeby pracy.
Gdy ktoś zapyta Boliwijczyka, dlaczego zamiast koki nie uprawia bananów, ten tylko się uśmiecha. Bananów musiałby doglądać codziennie, a zyski z uprawy nie byłyby nawet w połowie takie, jak z koki. Tymczasem, uprawiając kokę, przez
większą część roku może próżnować i pić miejscowe trunki z kolegami. Piją
samogon, chichię, czyli piwo. Lubią świętować. Poza okresem zbiorów koki w
Chimoré panuje bezustanna zabawa...
txt skosiłem prosto z www.mateusz.pl/wdrodze/
Komentarze
a moze by tak zrobic legalizacje koki na calym swiecie i dac tym wiesniakom legalnie zarobic, opodatkowac ich, badac jakosc dostarczanej na rynek koki, a w miedzyczasie inwestowac zarobione pieniadze w edukacje i rozwoj drog, szkol, szpitali, etc. tak aby powoli samoczynnie wiesniacy przeszli od uprawy koki do innych zajec? w ten sposob mafia szybko stracilaby wplywy i umarla smiercia naturalna z braku pozywienia...
ale nie, lepiej z tym WALCZYĆ!!! WALCZYĆ, zabijac, mordowac, strzelac, niszczyc, wszystko w imie... ochrony ludzi przed nimi samymi. a usa zamiast zajmowac sie podażą koki w ameryce pd. niech lepiej zajma sie swoim gigantycznym popytem (czytaj: setkami tysięcy ćpunów)
a moze by tak zrobic legalizacje koki na calym swiecie i dac tym wiesniakom legalnie zarobic, opodatkowac ich, badac jakosc dostarczanej na rynek koki, a w miedzyczasie inwestowac zarobione pieniadze w edukacje i rozwoj drog, szkol, szpitali, etc. tak aby powoli samoczynnie wiesniacy przeszli od uprawy koki do innych zajec? w ten sposob mafia szybko stracilaby wplywy i umarla smiercia naturalna z braku pozywienia...
ale nie, lepiej z tym WALCZYĆ!!! WALCZYĆ, zabijac, mordowac, strzelac, niszczyc, wszystko w imie... ochrony ludzi przed nimi samymi. a usa zamiast zajmowac sie podażą koki w ameryce pd. niech lepiej zajma sie swoim gigantycznym popytem (czytaj: setkami tysięcy ćpunów)
a moze by tak zrobic legalizacje koki na calym swiecie i dac tym wiesniakom legalnie zarobic, opodatkowac ich, badac jakosc dostarczanej na rynek koki, a w miedzyczasie inwestowac zarobione pieniadze w edukacje i rozwoj drog, szkol, szpitali, etc. tak aby powoli samoczynnie wiesniacy przeszli od uprawy koki do innych zajec? w ten sposob mafia szybko stracilaby wplywy i umarla smiercia naturalna z braku pozywienia...
ale nie, lepiej z tym WALCZYĆ!!! WALCZYĆ, zabijac, mordowac, strzelac, niszczyc, wszystko w imie... ochrony ludzi przed nimi samymi. a usa zamiast zajmowac sie podażą koki w ameryce pd. niech lepiej zajma sie swoim gigantycznym popytem (czytaj: setkami tysięcy ćpunów)