Dlaczego Centrum Zdrowia Dziecka zabroniło podawania marihuany? I czy w tej decyzji jest drugie dno?
Szczerze mówiąc, obawiałem się takiego scenariusza. Gdy kilka miesięcy temu dr Marek Bachański z Kliniki Neurologii i Epileptologii CZD stał się medialnym celebrytą, a jedna z matek leczonego przez niego dziecka mówiła o nim jak o cudotwórcy, zastanawiałem się, czy aby nie za wcześnie mówić o marihuanie w tak optymistycznym tonie.
Byłem wprawdzie na konferencjach w węższym gronie, gdzie dr Bachański wypowiadał się nie jak cudotwórca, lecz rozsądny lekarz, i przekonywał, że to na razie tylko eksperyment oraz badanie kliniczne. Wciąż jednak dziwił mnie brak komentarza placówki, w której marihuana była podawana kilkorgu dzieciom z ciężką, lekooporną padaczką. Dr Bachański nie leczył ich nielegalnie – sprowadzał preparat za zgodą właściwych konsultantów i ministerstwa zdrowia.
Czy Centrum Zdrowia Dziecka może mu więc utrudniać taką kurację albo wręcz jej zabraniać? Z pewnych względów tak, ponieważ jest to badanie kliniczne, a ono wymaga spełnienia niezwykle restrykcyjnych warunków i informowania komisji etycznej o postępach i wynikach.
Z oświadczenia CZD wynika, że tego właśnie lekarz nie spełnił – mimo regularnych ponagleń. Konflikt został nagłośniony teraz, ale – jak przekonuje rzeczniczka instytutu – już w marcu, kiedy o Bachańskim, marihuanie i małych pacjentach zaczęły pisać media, dyrekcja wskazała lekarzowi właściwą drogę postępowania: na tę kurację potrzebna jest zgoda komisji bioetycznej. Doktor o nią do dzisiaj, według rzeczniczki, nie wystąpił.
Według zainteresowanego prawda wygląda nieco inaczej – dr Bachański twierdzi, że nie zdążył przedstawić dyrekcji informacji, o które był proszony, ponieważ miał na to za mało czasu. Poza tym chciał przeprowadzić badanie na 75 chorych, ale dyrekcja zaproponowała o wiele mniejszą grupę, co też stało się kością niezgody.
Rozumiem irytację pacjentów, poirytowanych wymogami administracyjnymi i papierologią. Ale nigdzie na świecie nie można prowadzić badań klinicznych w państwowej placówce na własną odpowiedzialność, a tym bardziej licząc tylko na wsparcie mediów.
W całej sprawie jest jednak drugie dno. Czy w tle konfliktu nie ma sporu między producentami preparatów terapeutycznej marihuany? Bo nie ukrywajmy: mówimy o specyfikach leczniczych, a nie o zwykłej trawce, z którą opinia publiczna kojarzy konopie.
Preparat stosowany przez dr. Bachańskiego jest odmienny od produktu dostępnego już w Polsce i zarejestrowanego przez inną firmę we wskazaniu stwardnienia rozsianego. Być może ma on działanie korzystne również w padaczkach lekoopornych, których leczeniem zajmuje się dr Bachański. By to jednak stwierdzić, należałoby przeprowadzić takie same badania jak te, które Bachański prowadzi z użyciem innego preparatu. Czy więc za ostatnią decyzją dyrekcji Centrum Zdrowia Dziecka nie stoi uleganie wpływom konkurencji, która chciałaby storpedować nowy specyfik? Zadaję to pytanie, gdyż zabrakło mi w całej tej układance jasnej odpowiedzi ze strony szpitala.
No i na koniec pytanie zasadnicze: kiedy ministerstwo zdrowia ureguluje wreszcie miejsce leczniczej marihuany na rynku? Kiedy zostanie wykonane zobowiązanie, do którego już dawno temu wezwał Trybunał Konstytucyjny?
Spraw związanych z leczniczym wykorzystywaniem marihuany nie można dłużej zamiatać pod dywan, bo widać, jakie rodzi to emocje i wywołuje nieporozumienia. W całym tym konflikcie zrodzonym w Centrum Zdrowia Dziecka wszyscy mają swoje argumenty: szpital musi pilnować prawa, lekarz ma swoje obowiązki wobec pacjentów, a rodzice chorych dzieci chcą wykorzystać każdy sposób, by uwolnić swoje pociechy od cierpienia.
Okazuje się, że to państwo musi stworzyć warunki, by każda z tych stron mogła wreszcie poczuć się komfortowo. Na razie jednak tego zadania nie wykonało.