Basista Red Hot Chili Peppers: mówiliśmy na siebie Bracia Wstrzykalscy

"Po wstrzykiwaniu sobie koki albo później, gdy jarałem crack, ogarniało mnie poczucie beznadziei i opętania. Te eksperymenty wywołują tylko smutek, nerwicę i fizyczny ból. Nie życzę tego nikomu. Nie zdawałem sobie sprawy, jakie spustoszenie w człowieku czyni ćpanie. Jak mogłem być tak głupi?"

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

ksiazki.wp.pl
Komentarz [H]yperreala: 
Tekst stanowi przedruk z podanego źródła.

Odsłony

1375

Po wstrzykiwaniu sobie koki albo później, gdy jarałem crack, ogarniało mnie poczucie beznadziei i opętania. Te eksperymenty wywołują tylko smutek, nerwicę i fizyczny ból. Nie życzę tego nikomu. Nie zdawałem sobie sprawy, jakie spustoszenie w człowieku czyni ćpanie. Jak mogłem być tak głupi? Jak mogłem się tak niszczyć? – pyta Flea, basista Red Hot Chili Peppers, w swojej autobiografii. Premiera w Polsce 13 listopada.

Flea (Pchła) to pseudonim basisty słynnego zespołu Red Hot Chili Peppers. Zespół ma na koncie takie kultowe albumy, jak ”Blood Sugar Sex Magic”, ”Californication” czy ”Stadium Arcadium”. Grupa wystąpiła w Polsce w 2016 i 2017 roku.

Zespół założyło czterech kolegów ze szkoły średniej w Fairfax w Kalifornii w 1983 roku: Flea (właściwie Michael Balzary), Anthony Kiedis, Jack Irons i Hillel Slovak.

Teraz basista Flea napisał autobiografię zatytułowaną ”Acid For the Childern” (kwas dla dzieci). Swoją opowieść zaczyna w latach szczenięcych: wspomina przeprowadzkę z rodzicami z Melbourne w Australii do Nowego Jorku w 1966 roku, a następnie przenosiny z matką do Kalifornii (ojciec – po rozpadzie małżeństwa – wrócił do Australii).

Następnie opisuje szkołę średnią i pierwsze kontakty z dziewczynami, muzyką i narkotykami.

Flea jest do bólu szczery i pisze otwarcie o swoich eksperymentach z substancjami uzależniającymi. Przypomnijmy, że Hillal Slovak zmarł z przedawkowania w 1988 roku, a sam Flea przeszedł detoks i oczyścił się dopiero w roku 1993.

Poniżej odważne, bolesne i szczere fragmenty autobiografii słynnego muzyka. Książka ukaże się w USA 5 listopada, a w Polsce 13 listopada, nakładem wydawnictwa SQN. Jesteśmy pierwszym nieanglojęzycznym krajem, na którego rynku ta książka się ukaże.

HERA LUB TRZECH DURNI

Nigdy dotąd nie próbowałem heroiny. Wiem, że to brzmi dziwnie, bo przecież brałem kokainę i metę jak głupi, ale heroina mnie przerażała. Smakosze tej substancji zostali mi skutecznie obrzydzeni w filmach i książkach. Miałem jakąś niedorzeczną teorię, że kokainę dość szybko wydala się z organizmu i nie jest przez to aż tak szkodliwa. Mogłem walić kokę cały wieczór i noc, aż nie było się już gdzie wkłuć, a ja sam zamieniałem się w trzęsącego się czubka, ale pomysł, by wstrzyknąć sobie heroinę i odpłynąć, całkowicie mnie przerażał. Sądziłem, że skończę jak Frank Sinatra w ”Złotorękim” albo zejdę w wannie niczym gwiazda lat 60. Wstrzykiwania sobie koki jakoś w filmach nie pokazywali.

Po raz pierwszy byłem świadkiem brania heroiny w naszym dawnym domu przy Formosa, gdy miałem 18 lat. Wpadł do nas starszy koleś, miał z 25 lat. Nazywał się Ray Nobody i grał na perkusji w jakiejś całkiem znanej miejscowej grupie. Mówił spokojnym, stonowanym głosem o towarze i o tym, że nie chce być odpowiedzialny za to, że zostaniemy ćpunami albo zniszczymy sobie życie. A potem spytał, czy chcemy spróbować. Nie byłem chętny, ale Anthony [Kiedis, wokalista RHCP – red.] się skusił. Siedziałem w kuchni i patrzyłem z oddali, jak przygotowują towar w salonie, otoczeni półmrokiem. Pan Nobody był uosobieniem gościa z zespołu rockowego. Miał grzywę czarną jak smoła, a jego zaćpana dusza zamknięta była w niezwykle bladym ciele. Oczy zakrywały ciemne ray-bany, do tego nosił stylową kurtkę skórzaną i inne wyłącznie czarne rockandrollowe ciuchy. Z niepokojem spoglądałem, jak oddają się czemuś, co wyglądało na prastary czarodziejski rytuał. Klimat był ciężki. Skończyli i wrócili do kuchni. Wyczuwałem, że ćpunek w czerni czuje się nieco winny. Niczym ciekawski dzieciak spytałem Anthony’ego: „I jak? Jak się czujesz?”. Spojrzał na mnie znanym mi wzrokiem sugerującym pełne zadowolenie.

Pierwszy raz spróbowałem heroiny, gdy wciągnąłem kreskę w naszym Hiltonie przy Wilton. Po kilku minutach towar zaczął działać i ogarnęło mnie uczucie ciepła, przyjemności i lekkości bytu. Odpłynąłem na chmurze szczęścia. Pomijając samo uczucie satysfakcji, byłem w stanie skupiać swoje myśli tylko na tym, na czym chciałem, czyli na rzeczach przynoszących mi szczęście. Zmartwienia życia codziennego wyrzucałem z głowy, podobnie jak powracające co jakiś czas lęki. Wszystkie te czynniki, które sprawiały, że czułem się za mały, zbyt chudy i bałem się dziewczyn, znikały w morzu euforii. Wyszedłem na ulicę, a rozgrzane, szare hollywoodzkie niebo rozjaśniło się i otworzyło się przede mną, bym mógł wzbić się w przestworza. Udałem się do tajskiej restauracji przy bulwarze. Usiadłem na poduszkach przy jednym ze stolików i zacząłem wpatrywać się w akwarium. Byłem w raju, a wielokolorowe rybki fascynująco wypełniały psychodeliczną przestrzeń. Rany, jak ja się świetnie czułem. Byłem największym luzakiem na świecie. Tak jakby otwarto przede mną wrota i pozwolono mi doświadczyć skrawka świata, w którym wszystko jest piękne, życie to łatwizna i nigdzie na horyzoncie nie widać sztywniaków. Czułem się jak prawdziwy artysta. Co za głupek. Jeśli dajesz się zwieść tylko dlatego, że coś zapewnia ci dobre samopoczucie, to jesteś głupkiem i tyle.

Fabrice sprzedawał heroinę, która dotarła z Paryża, mieszkańcom Hiltona przy Wilton. Ukrywano ją w paczkach po fajkach Gitane. Gdy trafiło się na taką paczkę, z pozoru wszystko wyglądało normalnie. Papierosy układano w idealnym porządku niczym na żołnierskim apelu, ale było widać tylko ich końcówki. Resztę odcinano, a cały spód paczki napychano cennym białym proszkiem. A był to towar z wysokiej półki. O tak. Dni, gdy pojawiały się u nas te piękne paczki z egzotycznymi fajkami, były dniami wielkiego szczęścia. Dzięki Fabowi wszyscy mieli zapewniony ostry odlot. Absolutnie nie zamierzam polecać nikomu tej ścieżki, która niechybnie prowadzi ku całkowitemu spierd… swojego żałosnego życia, bo tak właśnie będzie – zniszczycie je sobie i swoim bliskim. Ale mówię jak było – przez krótki czas podobało mi się to. Heroinowy odlot to niezwykle samolubny i krótkowzroczny typ przyjemności, lecz to wciąż jakaś przyjemność. Heroina jest niczym kuszący cię anioł śmierci.

Wiedziałem, gdzie Fab trzyma towar, więc któregoś dnia, gdy go nie było, ukradłem nieco z jego szafki. Przez długie lata było mi z tego powodu wstyd. Mimo swojego uzależnienia, Fabrice był zawsze ze mną szczery. Był moim kumplem, przegadaliśmy wiele wieczorów i zawsze mogłem na niego liczyć. Zawsze zachęcał mnie, bym kontynuował swoje muzyczne poszukiwania. Wiele lat później przyznałem się do kradzieży i przeprosiłem. Wtedy był już od wielu lat czysty. Wspaniałomyślnie przyjął moje wyznanie winy.

Pomógł nam też przy pierwszej demówce RHCP. Wyłożył trochę kasy, żebyśmy mogli wejść do studia.

Zawsze byłem zbyt ambitny i podekscytowany tym, czym naprawdę się interesowałem, by stać się ćpunem. A poza tym zjazd po heroinie jest przejeb…. Jakiś czas zajęło mi zrozumienie tego, że odlot po herze nie jest wart tego, co czuje się podczas zjazdu – że to naprawdę kiepski interes. Wtedy z tym skończyłem. Ale nawet w czasach, gdy brałem, nigdy nie robiłem tego dwa dni z rzędu, bo bałem się, że wpadnę w cug. Nigdy się nie uzależniłem. Za bardzo uwielbiałem grać w koszykówkę, czytać książki i szaleć na scenie, by poświęcić swoje życie ćpaniu. Może i niektórzy mają w sobie jakiś gen, który każe im ćpać nawet wtedy, gdy wiedzą doskonale, że to niszczy ich życie, ale ja go nie mam, choć obaj moi ojcowie byli/są narkomanami/alkoholikami. Ale mimo że ćpałem od święta, i tak narkotyki stały się zmorą mojego życia. Czekało na mnie bezkresne morze smutku.

Kur…, mam olbrzymie szczęście, że nie zabiłem się, ćpając. Ale i tak dostałem po tyłku.

Dla jasności – nigdy nie byłem uzależniony. Owszem, eksperymentowałem bez głowy. Sądziłem, że coś dzięki temu odkryję, ale te narkotyki zwodzą umysł, mieszają w organizmie, zaburzając poziomy serotoniny i dopaminy, sprawiają, że masz wrażenie, jakby działo się z tobą coś wspaniałego. Ale to wszystko bzdura. Nie ma w tym nic romantycznego. Jest tylko pustka. Te eksperymenty wywołują tylko smutek, nerwicę i fizyczny ból. Dużo biorą, nie dając w zamian absolutnie nic

Po jednym z pierwszych razów, gdy wstrzykiwałem sobie kokainę, poszedłem na imprezę, sądząc, że teraz mogę odczuwać wszystko tak mocno, bo przecież przez cały wieczór ćpałem. W moim własnym mniemaniu byłem teraz prawdziwym podziemnym artystą eksperymentującym i balansującym nad przepaścią.

Poszedłem do modnego, podziemnego klubu w centrum L.A. – Al’s Bar. To tam widziałem jedne z najlepszych koncertów mojej młodości – 45 Grave, Neighbors Voices, Meat Puppets czy Johanny Went. To także tam Red Hoci zagrali jeden z pierwszych koncertów. Chciałem zagadać do pewnej fajnej dziewczyny, więc zacząłem opowiadać jej o swoich narkotykowych wyczynach. Pokazałem jej swoją rękę pokrytą świeżymi śladami po wkłuciach. Spojrzała na mnie przerażonym i pełnym współczucia wzrokiem, pokiwała głową ze smutkiem i odeszła.

Ups.

Czułem się tak, jakbym właśnie opowiedział jej, że wspiąłem się na Mount Everest albo nurkowałem z krwiożerczymi rekinami, a ona zareagowała tak, jakbym powiadomił ją o czyjejś strasznej śmierci.

Sądziłem, że wstrzykiwanie sobie kokainy pozwala nam na wyrwanie się z małej przestrzeni przeznaczonej dla nas przez los. W świecie szalonego ćpania najdziwniejsze zachowania zdają się być całkiem naturalne. Po wstrzykiwaniu sobie koki albo później, gdy jarałem crack, zachowywałem się jak szalony, ogarniało mnie poczucie beznadziei, opętania. Nie życzę tego nikomu.

Nie zdawałem sobie sprawy, jakie spustoszenie w człowieku czyni ćpanie, dopóki nie zobaczyłem tego na przykładzie innych, gdy ja byłem akurat czysty. Wróciłem do domu z Davidem z Neighbors Voices i zastałem Anthony’ego stojącego na dachu i trzymającego nad głową wielką oponę. Zupełnie odleciał w kokainową paranoję i opowiadał, że ktoś chce go zaatakować. Zamierzał rzucić w napastnika oponą od auta. Namówiliśmy go, by zszedł z dachu, a następnie uspokoiliśmy go w domu, starając się wyrzucić z jego głowy wyimaginowane demony. Wciąż jednak szukał potwora chowającego się w szafie lub pod łóżkiem. Później dowiedziałem się, że to dość typowe zachowanie, gdy doświadcza się kokainowej psychozy.

Sam zachowywałem się równie irracjonalnie i dziwnie, gdy ćpałem, ale wtedy nie widziałem w tym nic niezwykłego. Pewnego razu czołgałem się po podłodze, szukając grudek cracku i przez przypadek wypaliłem trutkę na szczury. Uznałem, że to sensowne posunięcie. Jeśli nawiedzony ćpun wrzeszczy w lesie, ale sam nie słyszy swoich własnych wrzasków, to czy wciąż jest nawiedzonym ćpunem? Gdy wstrzykiwałem sobie kokę, ciągle chciałem więcej i byłem w stanie poniżyć się – świadomie lub nie – by ją zdobyć. Odczuwałem irracjonalny strach, gdy znikała narkotykowa euforia i wtedy właśnie odzywały się moje demony.

Tamtego szalonego dnia, gdy zdarzyła się ta historia na dachu, Anthony w końcu się uspokoił, więc ja i David poszliśmy na kanapki do Thrifty znajdującego się tuż za rogiem przy skrzyżowaniu La Brea i Santa Monica. David gestykulował żywo i ze swoim mocnym, francuskim akcentem powiedział: „Będzie zupełnie jak w kreskówce. Rzuci tą oponą, a ta trafi centralnie w tego złego gościa, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch!”. Śmialiśmy się jak szaleni. Teraz brzmi to strasznie – śmiać się z czyjegoś nieszczęścia. Ale tacy byliśmy. To pozwalało się rozluźnić. Chwilę później wciąż roześmiany David wskazał na kogoś siedzącego na końcu bufetu i powiedział radośnie, choć cicho: „Spójrz, Michael! To Popeye!”. Panie i panowie, zaklinam się, faktycznie siedział tam Popeye. Wcinał cheeseburgera kilka metrów od nas. Co prawda nie był w swoim kostiumie, ale i tak widok był osobliwy. Napakowane przedramiona, wykrzywiona twarz, marynarskie dziary, fajka. Niewiary-kur…-godne. Co za dzień.

Gdy ćpaliśmy, mówiliśmy z Anthonym na siebie Bracia Wstrzykalscy. Thelonius i Bartholomew Wstrzykalscy.

Nie miałem pojęcia, co sobie robię. Potrzebowałem pilnie duchowego uzdrowienia, a wpędzałem się jeszcze bardziej w cierpienie.

A to, co pisałem o uważaniu, wacikach, dezynfekowaniu alkoholem i nieużywanych strzykawkach? To też nie trwało długo. Na przykład jakiś rok później, gdy grałem w filmie Suburbia, byłem na imprezie z dzieciakami z obsady i kręcił się tam niejaki Bugboy, który miał przy sobie starą strzykawkę ze startymi napisami i stępioną igłą. W środku znajdowała się mocna mieszanka mety i wody. Staliśmy koło niego w czwórkę czy piątkę i po prostu po kolei wystawialiśmy ręce, a on kłuł nas beztrosko jedno po drugim. Ustawiłem się w kolejce i dostałem swoją porcję. Bugboy wtłoczył zawartość strzykawki w moją żyłę. Bogu dzięki za to, że mój anioł stróż czuwał nade mną. Jasna cholera. Przeżyłem, nie przedawkowałem, nie złapałem AIDS. Jak mogłem być tak głupi? Jak mogłem się tak niszczyć? Ale wtedy myślałem, że to dobry pomysł.

Oceń treść:

Average: 9.5 (6 votes)

Komentarze

ZX
Co za idiota, mówi, że nigdy nie był uzależniony i że nie rozumie, jak mógł przyjmować metę z używanej strzykawki i igły. Głupotę i uzależnienie stwierdzam.
Zajawki z NeuroGroove
  • Grzyby halucynogenne


Hm.


To bylo moje pierwsze spotkanie z grzybami na powaznie - od poczatku do

konca.


Wlasnorecznie zrywane i spozywane swieze. [hm...skad na niektorych tyle

larw..

takich bialych skurczybykow,dobrze ,ze mi sie nie wkrecila zadna paranoja

przed

podroza...well hehe ,ale byly zaczatki...imho autosugestia w przypadku

grzybow

dziala lepiej niz po kwasie...ale moze to tylko taki przypadek akurat :) ]

  • Haloperidol


doswiadczenie:morfina, tramadol,Dxm,Mj,tussipect,Grzyby,extasy,fu,bielun i wiele innych syfow!!


  • Szałwia Wieszcza

Substancja: Salvia Divinorum


Doświadczenie: dawniej sporo MJ (teraz rzadziej, ale nie omijam), LSD, raz SD (nie za głeboko), alk, tramal, aviomarin ;) ...chyba tyle



Gdzie/jak: samemu (co raczej nierozważne), W domu, spontanicznie bez specjalengo przygotowania




Przebieg:

  • 4-HO-MET

Poniższy tekst jest fikcją literacką.

15maj, 2010rok. Na ten dzień zaplanowane zostało pożegnanie z psychodelikami.

Pożegnanie w postaci sympatycznego 4-ho-met na łonie natury

Wszystko się kiedyś kończy, choć wiadomo, to zabawa, kreacja. Także zabawa trwa, jednak odstępuje od substancji na czas nieokreślony. Może dożywotnio :) Nigdy nie mów nigdy ;)

a teraz co nieco o przebiegu owej zacnej soboty :

Set & Setting : Park, las, samochód... chyba miasto

Substancja : 30mg 4-Ho-Met + imao

randomness