Słowem wstępu, czyli geneza spotkania.
Nabrani
Raport "Polityki"
Tagi
Źródło
Odsłony
3254Co piąty polski nastolatek spróbował marihuany, co dziesiąty amfetaminy,
co piętnasty heroiny. W Warszawie dane są jeszcze bardziej szokujące: 40
proc. uczniów trzecich klas liceów przynajmniej raz zapaliło marihuanę,
co czwarty używał amfetaminy, co ósmy zapalił heroinę alarmuje Instytut
Psychiatrii i Neurologii. Alarmować trzeba, bo ten nowy obyczaj - "łagodnego
grzania" - zdążył spowszednieć i zbanalizować się. Poszło tym łatwiej,
że dużo mniej rzuca się w oczy. Nie jest to bowiem narkomania "ludzi od
Kotańskiego", typu: obdrapana brama, wrak człowieka wbijający strzykawkę
w siną nogę, kompot na melinie. Te używki są niejako luksusowe, estetyczne
- towarzyszce zabawie (jak marihuana) czy mobilizujące umysł do nauki i
pracy (jak amfetamina). Na naszych oczach stały się łatwo dostępne, niczym
pizza na telefon. Zrodziły swoistą podkulturę, która ma swój język (patrz:
słowniczek s. 4), swój system kodów i aluzji czytelnych dla wtajemniczonych.
Przypala się, grzeje, wrzuca i snifuje w warszawskich klubach i na dyskotekach
w zabitych dechami wsiach.
"Miękki narkoman" jest czysty, dobrze ubrany, jest... Normalny,
żaden margines. Uczeń, student, młody naukowiec, biznesmen, pracownik modnej
agencji reklamowej czy renomowanej firmy prawniczej. I właśnie dlatego,
że tak łatwo się maskować - przed rodzicami, otoczeniem - "miękkie grzanie"
jest szczególnie niebezpieczne. Niebezpieczne lak mit, że "miękkie nie
szkodzi, nie uzależnia, nie truje. Ot, trochę dopingu i rozrywki, towarzyski
weekendowy obyczaj.
Andrzej
34 lata, prawnik:
Moi rodzice mają działkę na totalnym zadupiu. Rzadko już tam jeżdżą,
więc gdy kumpel zaproponował, że się przejedzie do Amsterdamu i kupi nasiona
trawy, to się długo nie wahałem. Nie ma to jak własna uprawa. U dilera
cholera wie, co kupisz. Podobno szprycują trawę jakąś chemią, dodają heroiny
do wody. Fakt, że często jak przypalaliśmy kupne, to łapaliśmy cienkie
klimaty, jakieś paranojki w stylu, że nikt mnie nie lubi, łeb walił, no
chujówka. A jak sam zasadzisz, to wiesz co masz. No i ta przyjemność jak
rośnie, doglądasz swoje maleństwa. Trzeba tylko w pewnym momencie wyrwać
facetów, to znaczy męskie krzaki, które mają kulki z nasionami. Bo jeśli
zapłodnią żeńskie, to po ptakach. Numer polega na tym, że nie wiesz, które
są męskie, a które żeńskie, dopóki się nie pojawią te cholerne kulki. Trzeba
pilnować. W sumie mieliśmy - po wyrwaniu chłopaków - osiem krzaków, ja
z dziewczyną i trzy znajome małżeństwa. Taki nomen omen joint venture sobie
zrobiliśmy. Jedna para dała kasę na nasiona, a to nie jest taka tania sprawa,
bo naprawdę dobre kosztują. My wybraliśmy z holenderskiego katalogu specjalny
szczep na chłodne kraje. Połączyli chyba meksykańską trawę, taką o sile
bomby atomowej, z przemysłowymi konopiami syberyjskimi. Szło o to, żeby
krzaki szybko dojrzały w czasie krótkiego północnego lata. Druga para pojechała
na zakupy do Amsterdamu, trzecia wniosła know-how, a my daliśmy ziemię.
Rodzicom powiedziałem - jak już były krzaczory po półtora metra - że to
ziółka lecznicze. Z tych ośmiu krzaków mieliśmy palenia na dwa lata, a
nie palimy mało. Plus wszyscy znajomi, którzy przychodzili w gości. Boże,
pięknie było. Sama radość, żadnych paranojek, złych klimatów, nieustająca
śmiechawa.
Miejscowym we wsi, gdy się pytali, też mówiłem,
że to ziółka dla babci. Niby pokazywali w "Wiadomościach" gliniarzy, jak
kasują uprawy, ale chyba nikt nie przełożył moich ziółek na dragi z telewizji.
Gliny w każdym bądź razie mnie nie odwiedziły. "To było kilka lat temu.
Więcej nic: próbowałem, żeby nie kusić licha. Teraz kombinujemy, żeby ściągnąć
z Holandii sprzęt do hodowli w wodzie. Pod lampką w mieszkaniu, pełen kultur.
Krzak kurdupel na pół metra, a jarania z tego na kolejne dwa lata. W ostatnie
wakacje wpadłem na działkę. Spotykam chłopaków, z którymi pogrywałem w
piłkę. Mówią, że w D. (wieś gminna) koleś z C. (powiat) otworzył knajpę.
Pytam, jak jest w knajpie. A oni: "Zajebiście. Zimny browar z kranu za
dwa pięćdziesiąt, no i co sobotę, jak są tańce, można kupić skuna". Zatkało
mnie. "No trawę. Co ty? Z miasta jesteś i skuna nie znasz?" Myślałem, że
padnę. Chłopy od pługa oderwane jointy jarają. Żniwa na haju, coś pięknego.
Daniel
28 lat, socjolog, badania rynku:
Dawniej na Legii - a zawsze z kumplami siedzimy na otwartej trybunie,
czyli wśród najgorszej żuli - uważaliśmy z jaraniem. Proste chłopaki, proste
klimaty, po bożemu grzeją wódę, a trawa - to studenciki czy pedały. Więc
spotykaliśmy się najpierw w knajpie, przypalaliśmy na zapas i zupełnie
wyjęci z kontekstu szliśmy na stadion. Jak przed meczem z Hajdukiem Split
chorwaccy kibice obrócili się na trzy cztery i pokazali gołe dupy, stadion
zamarł, a my, totalnie najarani, dostaliśmy histerycznego ataku śmiechu.
O mało nie doszło do linczu. A dzisiaj... Z której strony zawieje, zawsze
pachnie trawą.
Ale co tam Legia. Idę z dziewczyną do klubu, a tam poseł, którego
kojarzę z telewizji, siedzi z kumplami i joincik krąży w koło. Bez krępacji.
Do szkoły mojego brata - jest w pierwszej gimnazjum - przyjechała telewizja.
Pani dziennikarka pyta zebraną na boisku dzieciarnię, czy u nich w szkole
są narkotyki. Łapie jednego łebka do kamery, a ten mówi, że skąd, że to
porządna szkoła. Wszyscy się śmieją. Dziennikarka pyta, dlaczego się śmieją.
A oni, że nic takiego, wesoło im. Pewnie, że im wesoło, bo połowa z nich
już przypala.
Robert
30 lat, biznesmen:
Lubię czytać w gazetach o tym, jak szkolą policjantów na wykrywanie
narkotyków. Akurat. Kiedyś mi odbiło. W biały dzień wziąłem z kumplem kwasa.
Zupełnie odjechaliśmy. Wsiedliśmy w samochód i dalej zwiedzać Warszawę.
No i nas dupnęli. Nie wiem, czemu, gdyż jechaliśmy powolutku, bo już 50
na godzinę wydawało się nam prędkością ponaddźwiękową. Dokumenty proszę.
A mojemu kumplowi odwalilo zupełnie z miłością do całego świata, gliniarzy
wliczając. Daje papiery takiemu spasłemu, wąsatemu i mówi: "Ależ proszę,
misiu". Gliniarz się zjeżył. "Jaki, kurwa, misiu?! Wysiadać!". Kumpel wysiada
i dalej swoje:, "Ale, o co chodzi misiu?" i bałwan próbuje gliniarza głaskać
po policzku. Ten wpadł w szal. Aż się potem dziwiłem, że nie spuścili nam
łomotu. "Piliście?", pyta. "Ależ skąd misiu - ciągnie kumpel przecież to
zabronione. Ja tylko kwasa wziąłem". A tamten nic, zero reakcji. Każe dmuchać
w balonik. No to dmuchamy, trzeźwi jak świnie i nic. Wzięli nas, więc na
pobranie krwi. Też nic. Puścili - a i kumpel już się trochę uspokoił -
myśląc pewnie, że trafili na jakichś totalnych pojebów. Po kwasie już nie
jeżdżę, ale po trawie proszę bardzo. Nieraz mnie zatrzymywali. Nigdy niczego
nie wyczuli.
Joanna
24 lata, studentka:
Przyjaciel zrobił u mnie oblewanie magisterki. Było radośnie i
głośno, sąsiedzi zadzwonili po policję. Przyjechało pięciu. Byli kompletnie
naspidowani. Amfetamina aż z nich parowała. Oczka im latały, patrzyli się
po bokach, cali naładowani, czuło się, że chcą sobie ulżyć i komuś przyłożyć.
Na szczęście mieliśmy kasę. `Zrobiliśmy zrzutkę, dorzuciliśmy dwie flaszki
i sobie poszli.
Ewa
21 lat, studentka:
Poniedziałek na wydziale to głównie rozmowy, kto i jak się
w weekend nastukał. Ludzie potrafią o tym gadać przez wszystkie
przerwy między zajęciami. Potem omawiamy plany na następny weekend.
Dosyć ciekawe, jak na studentów kierunku humanistycznego prestiżowego
uniwersytetu.
Janek
19 lat, maturzysta:
Trawa jest do zabawy, a amfetamina do nauki. Przynajmniej
dla mnie. Niektórzy kumple ciągną amfę i rozrywkowo, no bo wiadomo,
po amfie jest 12 godzin non stop szybkiej jazdy, ale ja wolę kontemplacyjnie
i śmiechawkowo, czyli normalnie sobie przypalić. Klasówka czy egzaminy
to inna sprawa. Była śmieszna historia z ojcem kolegi. Siedzieliśmy
w trójkę i nagle jego stary przeglądając gazetę mówi: "Co tak
ciągle piszą, że ta amfetamina taka niebezpieczna. Jak byłem
na studiach, zbliżały się egzaminy i trzeba było się: uczyć
po nocach, to mama kolegi, lekarka, wypisywała nam na nią recepty.
Można było kupić w aptekach, tylko że się inaczej nazywała".
Raz spróbowałem grzybów, ale to był marny pomysł. Kolega
powiedział, że rosną dziko nad rzeką i że jest po tym świetny trip.
Narwaliśmy i się objedliśmy. Czekamy, czekamy, nic. Eee, myślimy,
ktoś nas wypuścił. Rozjechaliśmy się do domów. I to była ostatnia rzecz,
jaką pamiętam z następnych trzech dni. Kumple mnie widzieli, jak
chodziłem po Starym Mieście gadając do kogoś obok, tylko że
nikogo tam nie było. Poszedłem do babci- miałem klucze, a jej nie było
w domu i wyszedłem zostawiając otwarte drzwi. Kiedy wróciła z działki,
były zaplombowane. Wywaliłem pół swojego pokoju przez okno.
Maciek
29 lat, dziennikarz:
Zbliżały się święta, jechaliśmy ze znajomymi do Zakopca.
I trzeba było zrobić zakupy. Zadzwoniłem do dilerów, takich studentów,
umówiliśmy się pod McDonaldem. Przyjeżdżam, a tam co metr ktoś
znajomy. Czasem ludzie, których rok nie widziałem. Patrzymy
się na siebie i wszyscy półuśmiechy, no bo nikt nie przyszedł na
Big Maca. Kiedyś chłopaczki handlowały wszystkim po trochu, aż zarobili
i włożyli w coś legalnego, a teraz to się porobiła jakaś specjalizacja.
Od trawy jeden, od amfy drugi, jeszcze jeden od czegoś innego.
Ale pełen komfort, na telefon z dostawą do domu i szybciej niż pizza.
Rafał
27 lat, pracownik reklamy:
Nie ma cudów. Jak jest czwarta rano, a towarzystwo na imprezie
rozgadane i bardzo żywotne, to wiadomo, że wszyscy są naspidowani.
Dlaczego biorą? Co za idiotyczne pytanie. `I o jak ze wspinaniem
się na szczyty gór. Po co? Bo są. Dlaczego biorę dragi? Bo są. I
są super. Każdy na swój sposób. Może poza heroiną. W brałna nie mam
zamiaru się bawić. Wystarczy mi widok zmulonych kolesi na osiedlu.
I paru znajomych siostry. Oni co prawda nie walą w żyłę, tylko palą,
ale to jednak jazda po równi pochyłej. A coraz więcej dzieciarni
w to idzie. Kiedy byłem na Dalekim Wschodzie, spróbowałem opium,
podobne klimaty. No i miąłem osiem godzin absolutnej nirwany.
Owszem, brałem kiedyś też do roboty. Jak się zbliżał termin,
a ja byłem głęboko w lesie, to leciała amfa. Trochę za często to
się zaczęło powtarzać, więc przystopowałem. Natomiast paru kolegów w firmie
nadal jedzie konsekwentnie na amfie. To widać, słychać i czuć. Skoro wypełniają
świetnie swoje obowiązki, to przecież nikt nie zwróci im uwagi.
Po ciężkim tygodniu, gdy przychodzi weekend, walę sobie koks. Że
drogo? Fakt, dwie bańki za torebkę, ale stać mnie teraz na to, no i nie
ma długiego zejścia jak po amfie. Dla mnie to czysta przyjemność: kokaina,
kumple, gorzała i dobra muzyka. I wszystkim się gęba nie zamyka. Stany
euforyczne. Gorzej, jak mnie czasem coś najdzie i zaczynam sobie zapisywać
przemyślenia po koksie, które wydają mi się szalenie odkrywcze. Kiedy to
czytam następnego dnia, aż mnie parzy rumieniec wstydu: albo totalny bełkot,
albo żenujące truizmy.
Czasem idziemy z dziewczyną potańczyć do klubu i łykamy sobie ecstasy.
Raczej od święta. Jak na mój gust - za długi ten odjazd. To chyba dzieciaki
wolą, mają parę, żeby tańczyć pół do by.. To chemiczne pokolenie. Ostatnio
objadłem się ecstasy. Pojechałem do znajomych do Włoch. Wzięli mole
do dyskoteki, a później do takiej dyskoteki bis, którą otwierają rano,
właśnie dla tych, co są tak nagrzani, że nie mają leszcze dosyć. Właśnie
byliśmy w takim stanie.
Teraz idą wakacje i zrobię sobie kilkumiesięczną przerwę. Od 1
maja do 1 września absolutnie nic, nawet alku. Nie ma w tym żadnej ideologii,
po prostu dla higieny osobistej, podczyszczę sobie organizm. Rowerek, pływanie.
5 września kumpel ma trzydziestkę. Świetna okazja, żeby zainaugurować nowy
sezon.
Robert
30 lat, konsultant handlowy:
Heroina zawsze mi się bardzo źle kojarzyła, że to taki narkotyk
z prawdziwego zdarzenia: szybko uzależnia i pakuje człowieka w wielkie
kłopoty. Paliłem raz na jakiś czas trawę, chociaż coraz mniej było z dawnych
klimatów, kiedy grass był czymś elitarnym - przynajmniej mnie się tak zdawało
- przepustką do wysublimowanego świata. Widziałem, jak powoli -zaczynają
palić wszyscy dookoła i nie chodzi mi tylko o krąg znajomych ze studiów
czy z pracy, lecz o dresiarski motłoch na moim osiedlu.
Kiedy oglądałem "Pulp Fiction" i słyszałem to słynne już
dzisiaj zdanie "heroina wraca i to wraca w wielkim stylu", myślałem,
że to taki filmowy tekst, a już na pewno bez przełożenia na polskie
realia. Nie dziwiłem się, kiedy mój o siedem lat młodszy brat strasznie
się tym podniecał. Pamiętałem doskonale, kiedy sam jako kajtek oglądałem
"Odlot" Formana, jak bardzo mnie kręciły wszystkie odnośniki
do trawy. Fakt, między innymi pod wpływem tego filmu chciałem przypalić,
ule już na przykład po obejrzeniu "Hair" tego samego reżysera i znanej
sceny odlotu po LSD wcale mnie do kwasów nie ciągnęło. Nie widziałem więc
nic niebezpiecznego w ekscytacji brata. A on tak krążył i krążył wokół
tematu, aż w końcu przyznał się, że "popala" - jak to ujął- heroinę
i jest mu z tym zajebiście, że kto tego nie spróbował, nic
nie wie o prawdziwym szczęściu i pięknie.. Próbowałem mu perswadować,
ale wyśmiewał mnie, mówił, że zdziadziałem, nie wiem, co się teraz nosi.
Czułem się kretyńsko, wyobrażałem sobie, jak bym reagował, gdyby parę lat
wcześniej nasi rodzice zechcieli mnie tłumaczyć szkodliwość marihuany.
Śmiałbym się w duchu, mój brat śmiał mi się w twarz. Nic wiedziałem, co
robić.
Przez następne kilka miesięcy panowało takie udawanie. Brat wiedział,
że heroina to dla mnie o jeden most za daleko, więc nie wracał do tematu,
a ja wiedziałem, że on nie zaniechał prób. Nie wiem, na co liczyłem. Pocieszałem
się, że są przecież ludzie, którzy próbowali heroiny i nie pociągnęło to
za sobą tragicznych konsekwencji. Spróbowali i tyle. Aż kiedyś w nocy zadzwonił.
Płakał, w zasadzie szlochał i pytał, czy może przyjechać. Po pół godzinie
trzymałem go w ramionach, cały się trząsł, odchodził od zmysłów, był przerażony
jak zaszczute zwierzę. `To było straszne.
Piotr
23 lata, brat Roberta, student:
Robert zaczął wtedy wydzwaniać po wszystkich znajomych a był środek
nocy- żeby coś zrobić. Udało mu się załatwić detoks. Lekarz mu powiedział,
że samo odtrucie orgarlizmu niczego nie załatwi, tyle tylko, że następnym
razem wystarczy mi mniejsza dawka, żeby odlecieć. Przekonał
go, że trzeba wziąć się za moją popieprzoną głowę. A ja na
szczęście byłem na to gotów. Szczerze mówiąc dlatego, że siedziałem
już po uszy w długach, w tym u dilerów. Zwyczajnie bałem się,
że ktoś mnie zmasakruje. A Robert wziął na siebie wszystko, w tym
rozmowę z rodzicami, którzy - śmieszne i smutne - przez cały czas
niczego nie wyczuli. Zobaczyłem ich dopiero, kiedy przyjechali do
ośrodka. Minął prawie rok i chyba mata to za sobą. Na wszelki wypadek
nie piję nawet piwa, ho wiem, co może być potem. I`o trzech
browcach zajaram jointa. Jak zajaram, to napiję się wódki, a jak
napiję się wódki, to zacznę skręcać brałna.
Jacek
32 lata, urzędnik państwowy:
Po maturze w ramach nagrody pojechałem do I Holandii do znajomych
rodziców. Ludzie po pięćdziesiątce, on prawnik, ona nauczycielka.
Poznali mnie ze znajomymi swoich dzieci. Ci wzięli na nocny
wypad. Wylądowaliśnly w coffe-shopie. Pytają, czy paliłem kiedyś stuff.
Ja, że jasne, mając na myśli to badziewie, które zrywaliśmy na osiedlu
pod szkołą. No i przypaliliśmy. Ja stosowałem znaną mi wówczas metodę,
to znaczy jak najdłużej trzymałem dym w płucach, oczy mi mało z orbit nie
wyskakiwały. Tamci patrzą na mnie jak na idiotę i pytają, co się dzieje,
a ja, że chcę, żeby mocniej podziałało. Oni-uśmiech pełen politowania -przyjechał
koleś z dzikiego kraju. Pół godziny później leżałem na chodniku przed
knajpą. Wsadzili mnie do taksówki, odwieźli do moich gospodarzy i
zostawili pod drzwiami. Następnego dnia moralniak nie z tej
ziemi, no i trochę strach, bo to przecież znajomi rodziców.
No więc spędzam dzień cichutko, aż przychodzi wieczór. W telewizji leci
"Rambo", oglądamy w trójkę, aż tu ona mówi: "Jacku, jeżeli palisz
trawę albo hasz...." la taki zupełnie malutki: "Błagam, nic już nie mówcie,
bardzo przepraszam..." Ona: "Daj mi dokończyć. A więc jeśli
palisz coś i to zwłaszcza coś holenderskiego, czyli szczególnie mocnego,
i to faktycznie po raz pierwszy w życiu, to powinieneś to robić
w oswojonym miejscu i z ludźmi,, których znasz i lubisz. Na przykład
tu i teraz". I mówiąc to podchodzi do kominka, bierze pudełeczko,
wyciąga fajeczkę i hasz. M lałem naprawdę bardzo głupią minę. Przyjaciele
moich rodziców!!! Ale to co dla moich staruszków było science fiction,
to dla ich holenderskich znajomych czymś oczywistym. Myślę o momencie,
kiedy mój sześcioletni syn podrośnie i za ileś tam lat będę mógł sobie
z nim przypalić. Śmiechawa z własnym dzieckiem, to jest to.
Jędrzej
33 lata, biznesmen:
Kilka tygodni temu spotkałem kumpla z dawnych lat. Wyglądał
jak śmieć. Próbowałem się zorientować, co robi, bez skutku. Kiedy
byliśmy w liceum, włóczyliśmy się całą paczką po mieście, grzaliśmy
jabole po trawnikach i przypalaliśmy jakieś zrywane siano. Wydawało
nam się, że to trawa. Mieliśmy się za punkowców i chyba nawet w jakimś
sensie byliśmy, mieliśmy wszystko gdzieś. Wszyscy z PRL-owskiej klasy średniej,
rodzice inteligenci, drobni urzędnicy, jeden rzemieślnik. I jakoś tak poszło,
że połowa się zeszmaciła, wylądowała gdzieś na krawędzi rynsztoka, jeden
koleś - choć nie bezpośrednio z naszej paczki przedawkował jakieś gówno.
Reszta zmieniła punkowskie skóry na garnitury i sobie radzi, nawet całkiem
nieźle. Dwóch w ogóle odstawiło wszystko, jeden nawet piwa nie bierze do
ust. My w trójkę uprawiamy wariant weekendowy, to nawet za mocno powiedziane,
raz na trzy, cztery tygodnie damy trochę czadu. Dlaczego tamtym poszło
źle, a nam lepiej? Cholera wie, to chyba kwestia charakteru, psychiki,
jakichś predyspozycji. Jeden się piwem zniszczy, drugi noże brać cokolwiek
i wie, gdzie jest nieprzekraczalna granica.
(c) to POLITYKA, 2000
Komentarze
jebac popapranych nabranych rokendrolowcow stoklosa to cwel