Zapoznałem się z eterem z okazji operacji, którą mi robiono, gdy miałem siedem lat.
Zasypiając usłyszałem jakiś szczególny rytm, który zdawał się wszystko przenikać. Rytm ten
usłyszałem i przy następnych eterostanach. Sądzę, iż pochodzenie jego jest następujące:
eter zaostrza ogromnie słuch (stan ten trwa jeszcze kilka godzin po eteryzacji), skutkiem
tego dochodzi do świadomości rytm uderzeń krwi w uszach. Zdawało mi się, że umarłem i lecę
w przestrzeni międzygwiezdnej, która wyglądała jak ciemnoniebieska tapeta, pokryta złotymi,
kilkoramiennymi gwiazdkami. Wszystko drgało w tym szczególnym rytmie. Myślałem z ironią:
"Oni mnie tam operują na ziemi, a nie widzą. że ja - umarłem." Podniesiono mi na chwilę
maskę z eterem: zobaczyłem mój dziecinny pokój, leżałem na stole. Pomyślałem: "Umarłem,
jestem w piekle, gdzie są diabły? może za moją głową?" Usiadłem, by się obejrzeć za siebie.
Założono mi maskę i trzech lekarzy siłą, z trudem ułożyło mię na dziecinnym stole, który
służył za stół operacyjny. Z dalszych wizji przypominam sobie niewyraźnie jakiś jakby
rajski ogród. Upał. Dwoje nagich, czerwonawych, tłustych, "obfitych" ludzi opycha się
winogronami. Coś tropikalnego, bogatego, zmysłowego i obrzydliwego. Po narkozie z
radosnym zdumieniem przekonałem się, że żyję. Z uczuciem roztkliwienia i szczęścia
dotykałem przedmiotów, stwierdzając, że są, że są twarde i że "przecież jestem znów w
rzeczywistości".
W wieku lat czternastu zabijanie owadów eterem podsunęło mi chęć spróbowania ponownie
tego narkotyku. Napajając chustkę eterem przykładałem ją do nosa i wdychałem głęboko. Było
lato. Siedziałem wśród zbóż na osłonecznionym pagórku. Za chwilę posłyszałem ten sam rytm,
wszystko pozostało takie samo, a jednak stało się jakieś inne, podobne do tego, co było
wtedy. I tu nastąpiła najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeżyłem pod eterem i którą
potem na próżno usiłowałem odnaleźć. Widziałem otaczające zboża, pagórek, słońce - ale nie
ja to widziałem: j a ź ń z n i k ł a, p o z o s t a ł a b e z o s o b
o w a ś w i a d o m o ść. Wkrótce potem stworzyłem bardzo konsekwentny logicznie
system panteistyczny, gdzie ponad stanem indywidualnej jaźni umieszczałem ponadosobowy
świadomy b y t.
Odtąd eteryzowałem się coraz częściej. Maksimum osiągnąłem jako uczeń ósmej klasy.
Lubiłem przechadzać się wieczorem po ponurych dzielnicach warszawskiego Powiśla z chustką
pod nosem i flachą eteru w kieszeni. Eter nigdy nie dawał mi nawet śladów euforii: tylko
dziwność i ponurość. W owych czasach byłem głęboko niespokojny i zrozpaczony (jak to często
bywa we wczesnej młodości) i szukałem zapomnienia o sobie, o własnym nieszczęściu w nauce
(studiowałem prawie bez przerwy) i w narkozie. Wytworzyła się we mnie jakby "seconde
personnalite narcotique". W normalnym stanie nasz czas układa się od czuwania do czuwania,
wieczór zszywamy z rankiem, a senne marzenia - to niewyraźne marginalia; w owych czasach
istniało dla mnie jeszcze drugie, ciągłe w sobie życie - pod narkozą, które od czasu do
czasu dopominało się bezwzględnie o - dalszy ciąg. Podobnie kobieta "przyzwoita" nie myśli
o życiu erotycznym lub myśli z obrzydzeniem. Ale przecież od czasu do czasu wyżyć się musi.
Jak? Wiedzą jej kochankowie. W zwykłym stanie pamiętałem (i pamiętam) tylko szczątki
głębokich i silnych doznań narkotycznych; ale wystarczyło kilka razy głęboko wciągnąć
powietrze przez chustkę nasyconą eterem - i w kilka sekund już byłem gdzie indziej, tam,
od razu odpoznawałem swój stan i przeżywałem niejako drugi raz pewne rzeczy lub ich
dalszy ciąg.
Oto te resztki, które przechowała moja normalna świadomość: czas jest niejako zwolniony,
zdaje się, że upływają niezmiernie długie okresy - a trwa to kilka lub kilkanaście sekund.
Przestrzeń też olbrzymieje: most Poniatowskiego robił na mnie wrażenie czegoś nieskończenie
wielkiego. Dzięki eterowi zacząłem rozumieć poezję symboliczną. Każda latarnia, pęknięcie
płyty trotuaru, przechodzący pies, wszystko to było symbolem, koniecznością, miało
nieskończenie głębokie znaczenie, było straszliwie ważne. Wszystko jest piękne i straszne;
jakiś pagórek z jesiennymi drzewami, noc zostawiły niezatarte wspomnienie niewypowiedzianej
wielkości i tragicznego piękna - jak Ulalume Poego. Ta symboliczność, piękno i
konieczność, to, że wszystko rozwija się jak wspaniała symfonia, przypomina doznawanie
rzeczywistości w początkach schizofrenii. Wydaje się. że ma się zdolność przewidywania.
Myślę: "Tam - ktoś idzie." Odwracam się i rzeczywiście spostrzegam przechodnia. Sądzę, że
daje się to objaśnić w ten sposób: słyszy się przechodnia, ale do świadomości dochodzi nie
odgłos kroków, lecz tylko wynikający z tego wrażenia sąd: "Ktoś idzie." Stąd złudzenie
"proroczości". Fontanny uczuć i myśli zalewają świadomość, zdaje się, że życie jest jak
puchar przelewający się przez brzegi. Powiedziałem wtedy do siebie: "Każda chwila jest
godna Szekspira." To znowu przychodzi tak straszliwe, niemożliwe do zapamiętania, martwe
przerażenie, taka samotność "kosmiczna", jaką przeżywa chyba tylko samobójca i o której
zdaje się nikt nigdy nie przyniósł wieści, bo znają ją tylko ci, co odchodzą. Są to stany
poprzedzające omdlenie spowodowane nadmiarem narkotyku. Pomyślałem w takiej chwili:
"Gdybym mógł spamiętać to, co teraz czuję, to już nigdy nie mógłbym się śmiać."
Myśli moje i doznania odnosiły się do metafizyki: rzeczywistość odczuwałem jako
nieustanną, wytężoną walkę Boga z Nicością. Równowagę, spokój rzeczywistości widziałem jako
równowagę potężnych, zmagających się ze sobą sił. Rzecz psychologicznie interesująca: w
owym czasie byłem panteistą - deistą miałem stać się kilkanaście lat później, a jednak pod
eterem byłem, a raczej bywałem właśnie deistą. Mówię: bywałem, gdyż niekiedy zdawało mi się,
że Nicość zwyciężyła Boga. Pamiętam, że raz w takim właśnie stanie usłyszałem, jak w
ubogim domku robotniczym babka uspakajała małe wnuczątko. Doznałem głębokiego wzruszenia.
Myślałem: "Boga nie ma, życia zagrobowego nie ma, na tamtym świecie nie ma więc nagrody
dla tej staruszki, ale i na tym świecie też jej nie będzie, bo nim wnuczek się odwdzięczy -
babka umrze. A jednak ona go tuli. Oto prawdziwa, bezinteresowna miłość".
To znowu zwyciężał Bóg. Widziałem jasno Jego istnienie. Wytwarzałem jakieś oczywiste
rozumowania, które tego dowodziły. Zapisałem je, odczytałem na trzeźwo - kompletna bzdura.
Raz tylko napisałem niezły wiersz pod eterem:
Nie. ja nigdy, nigdy nie zapomnę,
Jakie Moce, światłe, przeogromne,
Morza Mocy drżały wokoło mnie.
- W chwili tej Bóg mówił do mnie,
Oceany słońc... otchłań słońca..
Jasność... jasność... jasność... bez końca!
- Bo mój Bóg był wtenczas ze mną.
Pamiętam, że kiedyś przebudziłem się z omdlenia eterowego i poczułem nagle jakąś obecność,
bliżej niż chmury, która opiekuje się mną i prowadzi mię przez życie. Poczułem tak
wyraźnie, że upadłem na kolana, zalany łzami, z okrzykiem: "Boże - jesteś!" Sądzę, że ten
intensywny dualizm: Bóg - Nicość, ich wzajemna walka, której polem zdawał się świat cały,
to być może nic innego, jak rzutowanie na metafizykę wewnętrznych, organicznych procesów:
walki mojego ciała z trucizną - eterem.
I jeszcze jedno. Dręczyła mię w owych czasach myśl. którą w ten sposób sformułował św.
Bazyli Wielki: "Nie znam kobiety, ale nie jestem dziewicą." Eter nie tylko nie dawał mi
ukojenia, lecz przeciwnie, myśl ta stawała się okropną, nie do zniesienia pod wpływem
narkotyku. Nigdy, jak wtedy, nie odczuwałem nędzy zupełnej samotności.
Gdy poznałem kobietę - intensywność doznań eterowych osłabła. Siłą metafizycznych
wdzierań się ku Bogu nie była tak tragiczna, momenty pełni nie były tak rozsadzające ani
też przerażenie samotności tak zupełne. Stopniowo przestawałem używać eteru; nie czując tak
gwałtownej potrzeby ucieczki od siebie, nie pragnąłem tej okropnei odmiany świadomości i
gdy jako chłopiec siedemnastoletni eteryzowałem się co kilka dni, teraz jako dorosły
mężczyzna nie robiłem już tego od kilku lat, i to bez specjalnego wysiłku woli.
Przedstawiłem wedle możności to, co pamiętam ze stanów eterowych, ich dziwność jednak
wymyka się spod opisu. No ale wszak nie mam robić propagandy proeterowej. Przedstawię więc
szkodliwość eteru, starając się wmówić ją sobie i innym z tą samą siłą przekonania, z jaką
małżonkowie w chwili zawierania małżeństwa starają się wziąć na serio przeświadczenie o tym,
że chcą naprawdę i będą sobie nawzajem wierni.
Sądzę, iż jednym z głównych uroków - a zarazem jedną z najgłębszych szkód -- narkotyku,
nawet tak przykrego i nie dającego euforii jak eter (przynajmniej dla mnie), jest to, iż
gwałci on niejako sanktuarium duszy; jak świętokradca rozbija święte naczynia i wyjmuje
bezbronnego Boga, którego nie powinny dotykać takie ręce i widzieć takie oczy, napawa się
Jego widokiem, dotknięciem i niszczy Go. tak samo narkotyk wdziera się w głębie
podświadomości, gdzie drzemią i rozwijają się jakieś myśli, jakieś stany, które dopiero
znacznie później, gdy dojrzeją, mają wejść w naszą świadomość. Jest to więc coś, co
przypomina też poronienie: niedojrzały, potworny jeszcze embrion zostaje wydobyty na
światło dnia. Tak. było np. u mnie z deizmem. Dzięki więc narkotykowi poznajemy własne
głębie, ale nie we właściwej porze, drogą gwałtu. Sądzę, iż działa to niszcząco na
podświadomość i przedwcześnie odsłonięte jej twory nie rozwiną się już nigdy tak
harmonijnie, jak by to miało miejsce bez interwencji narkotyku.
Ciekawe są same doznania: myśli wydają się ciekawymi tylko, dopóki się jest pod narkozą.
Eter to kłamca, i to na krótką metę.
Następnie podkreślam, że eter nie daje euforii ani zapomnienia o rzeczywistych
cierpieniach duszy, lecz przeciwnie - potęguje je, a potem po wytrzeźwieniu następuje
bardzo przykry katzenjammer.
Zauważyłem też, iż działa on fatalnie na płuca: prawie zawsze po eteryzowaniu się miałem
prędzej lub później, po upływie kilku dni - do dziesięciu, uporczywe zaziębienie z gorączką,
tak że musiałem kłaść się do łóżka, nieraz na dwa tygodnie.
Wreszcie zapach eteru jest ohydny i denuncjuje on eteromana na kilka kroków, i to nawet
na drugi dzień po eteryzacji. A zdarza się też, że nieprzytomnym zaopiekuje się komisariat
czy pogotowie ratunkowe i będą płukać żołądek domniemanemu ,,niedoszłemu" samobójcy.
Nie znam wprawdzie narkotyku dającego tak silne metafizyczne wzruszenia, lecz mijają one
szybko, a opłacane są zdrowiem. W rzeczywistości takie rzeczy każą na siebie czekać, ale
samotna wycieczka górska może też dać potężne metafizyczne przeżycia, które znacznie lepiej
utrwalają się w świadomości od kradzionych przeżyć i wymuszonych ekstaz narkomana.
Komentarze
Tacy ludzie są niezbędni dla świata Eter górą!!!!
genialne w swojej prawdzie spojrzenie na temet nierealności i złudności świata nartotyków. Jestem ciekawy kto tu jest jeszcze na tyle dojrzały że dojdzie do takiego samego wniosku?
złuDNOść świata NARKOTYKÓW - czysta poezja
chcę kupić trochę eteru na próbę
"Było lato. Siedziałem wśród zbóż na osłonecznionym pagórku. Za chwilę posłyszałem ten sam rytm, wszystko pozostało takie samo, a jednak stało się jakieś inne, podobne do tego, co było wtedy. I tu nastąpiła najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeżyłem pod eterem i którą potem na próżno usiłowałem odnaleźć. Widziałem otaczające zboża, pagórek, słońce - ale nie ja to widziałem: j a ź ń z n i k ł a, p o z o s t a ł a b e z o s o b o w a ś w i a d o m o ść. "
Miałem tak samo, byłem o rok starszy od tego pana. Wąchałem przy kolegach-oni tylko obserwowali moje doświadczenie. Patrzyłem na nich, słyszałem ich słowa, ale to nie ja patrzyłem, nie ja słyszałem. A jednak nie straciłem świadomości i wzystko pamiętam. Moje małe "ja" gdzieś się schowało. Trwało to może 30 sekund. Gdy doszedłem do siebie powiedziałem tylko kolegom: "nie było mnie". Nigdy po niczym tak mnie nie wzięło. Fajnie być bezosobową jaźnią. Po prostu satori.
eter jest dosyc łatwo kupic 1L kosztuje jakies 18 zł a czystosc to cz.d.a czyli 99.9% plus kurier jakies 20 zł poszukajcie w sklepach internetowych..........
eter jest dosyc łatwo kupic 1L kosztuje jakies 18 zł a czystosc to cz.d.a czyli 99.9% plus kurier jakies 20 zł poszukajcie w sklepach internetowych..........
[quote=mi & maj frjend]skoro eter byl twoim kompanem od dziecinstwa dlaczego wiec tak go potraktowales nieladnie?[/quote]
Ten pan nie żyje od ponad pół wieku.
10 lat temu eterowałem często z kolegą i sam. Miałem kilka kartonów przeterminowanego eteru do narkozy. Na początku było fajnie. Potem potrzebowałem coraz wiecej i częściej. Wdychałem codziennie. Skończyło się na dwóch butelkach ostatnich w jeden wieczór , co doprowadziło mnie do wiecznej fazy przez ponad tydzień. Nie mogłem zrozumieć co kto do mnie mówi przez ponad tydzień. Bałem się ze to mi zostanie . Przeeterowałem się. Narozrabiałem bardzo wtedy podczas tej długiej fazy i straciłem przyjaciela.