Listy z książki "Po tej stronie granicy" - 2/6

Przedruki listów, sprowokowanych emisją w TP (Telewizji Polskiej) pierwszych dokumentów o polskiej narkomanii w 1981 roku. Część 2 z 6.

Listy z książki "Po tej stronie granicy" - 2/6


część książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)
okladka okładka


Poznań, 26 III 1981

Bardzo jesteśmy wdzięczni Panu za zajęcie się tym strasznym problemem - jestem już u kresu sił - nie wiem, co zrobić, żeby ratować syna i resztki zdrowia, jakie nam zostały. To są dobre dzieci, tylko brak im wytrwania i silnej woli, przez dłuższy czas - jaki był by wskazany dla wyjścia z narkomanii. Nasze rozmowy, płacze i to, że w każdej chwili mogą się ze szpitala wypisać, im nie pomoże. Syna leczyłam już dwukrotnie w Garwolinie u p. dr A., potem był 4 miesiące w Bieszczadach u p.N., w Klinice Psychiatrycznej Poznańskiej, gdzie w ogóle nie chcą przyjmować narkomanów (mówią, że dużo z nimi kłopotu i oni nie potrafią ich leczyć). W tym roku syn był w Szpitalu w Gnieźnie (Dziekanka) i mimo pomocy i opieki krewnego tam na miejscu psychologa też po 8 dniach wypisał się twierdząc, że dalej to on sam sobie da radę. I obecnie siedzi w domu, nie pracuje, mówi, że do pracy jeszcze nie może pójść, bo jest uzależniony od leków, a z nimi nie kończy, raczej jest coraz gorzej, a dni i miesiące lecą - na co czekać, co robić?

Wraca, kiedy chce i jak chce - łyka leki, wiem, że stale szuka maku, co to za życie - jak zmienić, jak go ratować - całymi nocami muszę pilnować, żeby nie zapalił domu, mieszkamy w bloku, wszyscy są narażeni na niebezpieczeństwo. Sama już dostałam marskość wątroby i resztkami sił próbuję to wszystko zmienić - ale to musi być przymusowe leczenie, niekoniecznie szpitalne, bo to są ludzie zdrowi, zdolni do pracy - jak nie będą uzależnieni fizycznie, to powinni jak najwięcej pracować, żeby nie myśleć. Są to chłopcy zdolni, inteligentni, chętni do pracy - tak przy najmniej jest z moim synem w tych dniach jego życia, gdy nie jest uzależniony. Jednak każde niepowodzenie czy strach powodują powrót do nałogu i siedzenie, i przysypianie. Może mógłby to być jakiś zakład rzemieślniczy produkujący różne rzeczy i wtedy każdy wybrałby sobie to, co umiałby z chęcią robić. Przecież my chętnie byśmy partycypowali w kosztach tego leczenia i ich pracy. Może można by oprócz lekarzy tak jak w Garwolinie zatrudnić lekarza leczącego hipnozą, to bardzo skuteczne. Słyszałam o takim lekarzu w Polanicy Zdroju, nosiłam się z za miarem wyjazdu tam z synem, ale lekarze psychiatrzy odradzili mi mówiąc, że dużo musiałabym zapłacić, a na długo taki miesiąc leczenia nie starczy. W naszej dzielnicy jest takich chłopców kilkunastu, może więcej i wszystkie rodziny są bezradne. My wychodzimy do pracy, a w domu odbywa się gotowanie makowin albo zażywanie środków znieczulających i nasennych. Może by Pan zechciał prosić o pomoc kardynała Wyszyńskiego, On mógłby przeznaczyć jakiś zakon tak jak w tym Bangkoku tam przecież zakonnicy leczą narkomanów z całego świata, jak tam dojechać z naszymi zarobkami? Słyszałam, że bilet kosztuje 60 000 zł, może by spłacać w ratach - może byłoby dobrze wysłać ich daleko - ta zmiana wpłynęłaby na ich zmianę. Mój syn w tym roku kończy 23 lata i naprawdę ze łzami błaga o pomoc - że chciałby z tego wyjść. Gdyby Pan widział jakąś drogę ratunku, proszę nam o niej powiedzieć - bo zginiemy razem z tymi dziećmi - jak tak dalej żyć?
Warszawa, 25 II 1981

W odpowiedzi na program telewizyjny z dnia 24 II 1981 4. o narkomanach donoszę wam o swoich kłopotach, które osobiście odczuwam; odnoszę się z wielkim uznaniem do CDN, że nareszcie znalazło się odważne grono ludzi zdrowo i po ludzku myślących. Mając syna narkomana, który od 15 roku życia zaczął się narkotyzować w gronie kolegów szkolnych (gimnazjum Reja, ul. Królewska), od kilkunastu lat starałam się o leczenie go z nałogu, ale niestety, nie ma takich miejsc czy szpitali, które mogłyby zająć się leczeniem za wyjątkiem szpitala na Nowowiejskiej 33, gdzie znajdują się miejsca dla 12 osób i to za pewnym prezen tem... w Garwolinie brakuje miejsca, na Al. Sobieskiego w szpitalu psychiatrycznym niewesoło, w Pruszkowie wszystkie możliwe miejsca są zajęte. A jak mi wiadomo, to w Polsce nie było ani jednego narkomana.
A jak się rozejrzeć po kraju, to na pewno znajdzie się przeszło 500 000 narkomanów, o ile nie więcej, i to młodych ludzi, na których Polska czeka. Pytam się, co z nich będą za obywatele i jaka przyszłość dla kraju, mając taki element ludzi chorych i nieuleczalnych. Czas wielki sprawę krótko i twardo, stanowczo postawić przed Sejmem, ażeby Sejm zajął się i tą pilną i paląca sprawą - w ratowaniu młodzieży przed zagładą. Adresu nie podaję, bo jest mi wstyd za taką opiekę nad chorą młodzieżą a jak się dużo mówi, mówi i co z tego... Nic.
W związku z audycją CDN w telewizji w dniu 24 II 81 pozwalam sobie dołożyć swoje trzy grosze na temat związany z narkomanią w kraju. Jestem kierownikiem Ośrodka Zdrowia w Bliżynie i mając styczność z problemem narkomanii od szeregu już lat, doszedłem do smutnego wniosku, iż problem narkomanii w Polsce jest jak dotąd traktowany z dużym pobłażaniem, żeby nie powiedzieć skandalicznie. Ludzie skądinąd uprawnieni do tego, aby tym problemem się zajmować, nie wyrażają żadnej troski, jeżeli chodzi o zapobieżenie czy zwalczanie narkomanii. ZOZ-y szczebla podstawowego czy wojewódzkiego pomimo zgłaszania przeze mnie pacjentów narkomanów nie reaguja zupełnie. Wynika to prawdopodobnie z braku bazy do leczenia narkomanów, jak i braku jakiejkolwiek zorganizowanej akcji w tym kierunku, nie mówiąc już o jakichkolwiek wytycznych ze strony służby zdrowia o postępowaniu i leczeniu narkomanów. Uważam, że problem jest palący i wymaga natychmiastowej reakcji ze strony służby zdrowia. Na moim terenie istnieje grupa narkomanów, 4-6 osób, która zetknęła się z tym nałogiem pracując na Śląsku w kopalniach - narkotyzują się słomą makową oraz lekami nabywanymi w aptekach, wyłudzając recepty od lekarzy na takie środki jak: kodeina, leki przeciwbólowe, analeptyki, leki psychotropowe, płyn tri itp. Wiek narkomanów 18-25 lat.
Zacząłem brać w 1976 roku, kiedy po raz pierwszy wziąłem. Od razu sprawiło mi to ogromną przyjemność. Nie musiałem brać dalej, jednak mój pogląd na świat, kiedy przespałem, zmienił się całkowicie. Nie było to branie z prawdziwego zdarzenia, jednak zacząłem ćpać coraz częściej. Lato 1976 było dla mnie przełomem. Po raz pierwszy wziąłem spreparowane przez kolegów opium z naszego maku. Było to dla mnie ogromne przeżycie i przyjemność. Brałem codziennie. Kiedy skończyły się zielone makówki, zacząłem gotować i pić wywar ze słomy makowej. Piłem jej dość duże ilości. gdyż organizm coraz więcej potrzebował. W roku 1977 poznałem moją żonę. Nie robiła mi żadnych sprzeciwów co do brania, gdyż sama od czasu do czasuu próbowała tej przyjemności. Kiedy w rokuu 1978 brałem ślub, wiedziałem, że muszę z tym nałogiem skończyć, dlatego też pojechałem do Państwowego Szpitala Kocborowo. Szpital zrobił na mnie ogromne wrażenie. Widząc ludzi chorych psychicznie byłem u kresu załamania. Po trzech dniach na głodzie wypisałem sie i zacząłem brać od razu po przyjeździe do Koszalina, gdyż tego potrzebowałem. Po trzech tygodniach pobytu w Koszalinie i dalszego brania ojciec załatwił mi szpital Srebrzysko w Gdańsku. Tam spotkałem narkomanów z Trójmiasta, którzy nauczyli mnie produkcji polskiej heroiny. Wypisałem się z tego szpitala po dwutygodniowym pobycie i tak jak ubiegłym razem brałem dalej. Ani narodziny dziecka, ani żadna osoba nie potrafiła mi już pomóc. Nie wiem, kiedy zatarła się granica między przyjemnością a przymusem brania i zdobywania narkotyku za wszelką cenę. W roku 1979 za namową ojca ponownie rozpocząłem leczenie w PSK. Po trzymiesięcznym pobycie uciekłem stamtąd. Wiedziałem już wtedy, że nie potrafię z tym nałogiem sam skończyć. W 1980 roku wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie zostałem ubezwłasnowolniony całkowicie przez ojca, który jest moim prawnym opiekunem. I to również nie powstrzymało mnie przed dalszym braniem. W tym też roku we wrześniu ponownie dostałem się do PSK, z którego to szpitala uciekłem. Ucieczka moja podyktowana była przemożnym popędem do dalsze gobrania. Nic nie mogło mnie od tego powstrzymać i dlatego od 5 II br. ponownie znajduję się w PSK. Warunki, jakie są tutaj, nie rokują żadnych nadziei na wyjście z nałogu. Jedyną moją myślą w tej chwili jest dalsze branie. Nuda, poniżenie takich ludzi jak ja oraz obraz pacjentów chorych psychicznie doprowadzają mnie do kresu wytrzymałości. Jedynym zajęciem tutaj jest siedzenie po każdym posiłku, jedyną rozrywką oglądanie telewizji. Jako że nie jestem chorym, śpię na materacu, taką decyzję podjął pielęgniarz oddziałowy. Czy w takich warunkach można myśleć o wyleczeniu? Również moje przyjście tutaj nie było zbyt miłe, gdyż zabroniono mi wielu swobód, a oddziałowy powiedział mi, że nienawidzi takich gnoi jak ja, to znaczy narkomanów. Dlaczego nikt nie stara się ze mną porozmawiać i mi pomóc? Głupie docinki personelu na mój temat pozbawiają mnie jakichkolwiek nadziei. Jak się tutaj leczyć, skoro człowiek zatraca całkowicie swoją godność, osobowość i tak już chorą.

Trzeba wspomnieć, że jest to rejon leczenia narkomanów z Malborka, Tczewa oraz mojego miasta Koszalina. Koledzy boją się tutaj przyjeżdżać. Może zdecydowałbym się na jeszcze jedną próbę zerwania z tym nalogiem, jednak nie tutaj, gdyż jeżeli będę tutaj dalej przebywał, a wyjdę stąd, to zacznę brać, aby zapomnieć, co mnie tutaj spotkalo. Wiem, że jestem człowiekiem chorym, pozbawionym jakichkolwiek uczuć. Wszystko stało się dla mnie obojętne. Czuję, że nie potrafię w życiu niczego dokonać, jedynym celem jest ćpanie. W głowie czuję pustkę, zamulenie.
Nie potrafię już myśleć jak człowiek. Żyję bez celu i zdaję sobie sprawę, w jakim stanie się znajduję. Abym mógł normalnie funkcjonować, musiałbym brać dalej, to znaczy wybrać najprostszą drogę. Sam nie staram się sobie pomóc, gdyż wydaje mi się to nieosiągalne. Wielu ludzi w Polsce, którzy nie przekroczyli 30 roku życia, jest w takim stanie jak ja, a nawet gorszym, jednak strach przed pobytem w takim szpitalu, w jakim ja teraz przebywam, nie pozwala na podjęcie leczenia. Będąc w 1980 roku w Częstochowie dowiedziałem się, że nieżyjący już dr. Z. Thielle na Kongresie Nałogów w Kopenhadze szacował liczbę narkomanów w Polsce na około 300 000 osób. Zgadzam się z tym całkowicie, a nawet dodam, że jest nas dużo więcej. Liczba ta rośnie w zastraszającym tempie. Sądzę to po swoim mieście Koszalinie, gdzie czternasto-piętnastoletnia młodzież zaczyna brać narkotyki nie tak jak ja, z początku brałem od przypadku do przypadku, ale całkowicie angażuje się w nałóg. Co dzieje się w tak dużych miastach jak Warszawa, Trójmiasto, Wrocław, Łódź i wielu innych miastach i miasteczkach, czy nie czas bić na alarm? Skończyć z tym okłamywaniem społeczeństwa o liczbie ludzi, którzy systematycznie się narkotyzują. Czas wreszcie zahamować to i zacząć leczyć tych chorych ludzi. Czy nie czas, aby powstały ośrodki rehabilitacji dla narkomanów podobne do Garwolina? Myśl, co będzie za parę lat z polską młodzieżą, przyprawia mnie o zawrót głowy. Wiem, że moja pozycja w tej chwili nie jest najlepsza, czyż nie należy pomóc ludziom, którzy zaczęli brać lub tym, którzy biorą długo, a chcą się leczyć. Dlaczego nasze organa bezpieczeństwa i porządku oraz sądy karzą narkomanów za włamania do aptek lub produkcję narkotyków dla własnych potrzeb, skoro ludzie ci są ludźmi chorymi, myślącymi innymi kategoriami niż normalny człowiek? Czy karami można zmienić psychikę człowieka? Przecież ludzie ci nie robią tego z przyjemności, ale z potrzeby fizycznej i psychicznej. Czas naprawdę z tym skończyć, gdyż za parę lat połowa młodych ludzi będzie gniła w więzieniach, które na pewno nie zmienią ich psychiki ani myślenia. Wręcz przeciwnie, staną się ludźmi chorymi bardziej niż przed pójściem odbywania kary. Chciałbym jeszcze raz spróbować zerwać z nałogiem, jednak czy jest ktoś, co potrafi mi pomóc? Szpital, w którym się znajduję, nigdy tego nie dokona, a wręcz przeciwnie, pogłębi mój nałóg. Jedynym miejscem do tego celu stworzonym jest Garwolin, w którym to szpitalu chciałbym poddać się dobrowolnemu leczeniu. Nieważne, jak długo, ale nie chcę umierać tak młodo. Pomóżcie mi, chcę wreszcie żyć jak człowiek, gdyż sam tego nie potrafię.

Droga Redakcjo! Jeżeli możliwe jest załatwienie miejsca w Garwolinie, a możliwość chyba taka istnieje, to bardzo bym prosił o poinformowanie mnie na jakich warunkach i w jakim czasie mógłbym się tam leczyć.
Jestem jednym z tych, o których był ostatni wasz program CDN - "Granica". Wysłuchałem wypowiedzi ludzi, którzy brali udział w tej audycji, i chciałbym wam przesłać kilka słów dotyczących tego tematu. Ci ludzie mieli bardzo dużo racji, aczkolwiek nie byli wolni od mylnych sądów. To jednak jest ich sprawa. Jednak co do głównego pytania "karać - leczyć?" sprawa jest jednoznaczna według mnie. Leczyć uzależnienia u ludzi, którzy biorą czy nawet produkują na własny użytek, a takich jest bardzo wielu, ale karać tych, którzy chcą z nałogu "przyjaciół" uczynić biznes sprzedając na dużą skalę ćpanie. Dlaczego podkreślenie tak wyraźnie umieściłem? To bardzo proste, czy powinno się ukarać człowieka, którego złapano na sprzedaży narkotyku w takiej sytuacji: w domu uzależniony przyjaciel przygotowuje sobie ćpanie, skończył, wziął i zostało mu trochę. Wtedy do niego przychodzi jakiś znajomy, silnie uzależniony, w kryzysie, w bardzo silnym kryzysie, trzęsący się, blady, ociekający potem i drżącym głosem błaga o sprzedanie mu działki. Odmówić mu? Zaproponuje każdą cenę, byle wziąć, będzie płakał, poniży się. Co zrobić? Sprzedaje mu wtedy za jakąś sumę (oczywiście w miarę przystępną, a nie 1 cm3 = 100 czy 200 zł) tę działkę. Złapany i oskarżony o handel dostaje sankcję. Co o tym pan myśli? Takich skrupułów nie miałbym jednak co do handlarzy nie biorących, a wykorzystujących nałóg do wzbogacenia się. Tych karałbym z całą surowością. Tyle może o karaniu. Jest jeszcze jeden problem - ubezwłasnowolnienie. Można to uczynić wtedy, gdy istnieje alternatywa: więzienie czy przymusowe leczenie. Nigdy jednak, gdy dotyczy to kogoś, kto nie wszedł w wyraźny konflikt z prawem (nie mówię o produkcji dla siebie). Uważacie państwo, że dla dobra narkomana, dla jego zdrowia trzeba go ubezwłasnowolnić, ja uważam, że oprócz zdrowia wolna wola jest najwyższą wartością człowieka. Gdyby mnie potraktowano w ten sposób, uważałbym to za zamach na moją wolność, za coś niedopuszczalnego. Nie mogę nigdy pogodzić się z jakąkolwiek ingerencją społeczeństwa w życie człowieka, z decydowaniem przez większość z pozycji siły (bo większość zawsze tak działa) o życiu jednostki. W paru przypadkach uważam to za niedopuszczalne, wręcz wstrętne - decydowanie o życiu lub śmierci, o wolności lub jej braku, kiedy czyjeś poglądy nie odpowiadają stereotypom większości (chyba że chodzi o poglądy wyraźnie przestępcze jak np. faszyzm, rasizm, terroryzm) i w wypadku odbierania decyzji o sobie i swoim życiu ludziom, którzy mogą to czynić bez wyraźnej szkody dla otoczenia. Jeśli panów nie interesują moje osobiste poglądy, to te ostatnie umotywuję bardzo logicznie, tak na chłopski rozum, i wtedy chyba zrozumiecie. Leczyć można wtedy, gdy chce tego leczony, wtedy istnieją dobre rokowania. Nie ma w medycynie takiej możliwości, aby wbrew woli narkomana wyleczyć go z nałogu. Jeśli mu się zamknie możliwości brania, to i tak, gdy wyjdzie, będzie brał, gdy zechce, a zechce na pewno choćby ze złości, na przekór wszystkiemu. Jedynym wyjściem jest stworzenie rozwiniętej sieci placówek specjalistycznych, z liczną kadrą lekarzy specjalistów i dobrze opracowanym systemem terapeutycznym skłaniającym się do psychiatrii humanistycznej, a nie farmakologicznej. Dobra terapia zajęciowa, rozmowy w grupach terapeutycznych i z lekarzem, hipnoza, to może zdziałać więcej niż tak zwany zimny prysznic w gwałtownym odstawieniu i odosobnieniu. Pomyślcie nad tym.
P.S. Nie podam adresu, gdyż jestem jeszcze "czysty", a nie chcę wyjść na głupca tak, jak ludzie po waszym filmie, kiedy to zgarnięto kilkaset osób i założono im kartoteki.
Warszawa, 24 IV 1981

Oglądałam przedstawiony w telewizji program poruszający problem narkomanii wśród młodzieży i pragnę podzielić się swoimi spostrzeżeniami na ten temat, licząc jednocześnie na pomoc. Jest to za gadnienie bardzo ważne, ponieważ obejmuje szeroki krąg młodzieży. I co najgorsze, niewiele się robi, aby tej młodzieży naprawdę pomóc. Mam prawo wyrazić tu swój pogląd, ponieważ opieram go na własnych obserwacjach i doświadczeniach, które zdobyłam podczas leczenia swojego syna. Syn mój zatruwa się bowiem płynem o nazwie roxy. Nie jest to wprawdzie narkotyk, ale silna trucizna, która powoduje nieodwracalne w skutkach uszkodzenia mózgu, wątroby i jeżeli nie spowoduje zgonu, to na pewno ciężkie kalectwo, z pobytem w zakładzie psychiatrycznym na stałe. Młodzież uzależnia się od tego płynu (roxy, tri) w wieku 14-16 lat, a więc wtedy, kiedy się rozwija, i szkody, spustoszenia, które powstają w jej organiźmie, są nieodwracalne. Ja ze swej strony wyczerpałam już wszelkie środki i sposoby, aby wyeliminować to z życia mojego dziecka. I proszę mi wierzyć , spotkałam zaledwie 2 czy 3 osoby, które chciały mi w tym pomóc. Ale też niewiele mogły zrobić, ponieważ nie w ich gestii leży wycofanie z handlu trucizny, która zalega półki drogerii i kosztuje tak niewiele, bo 4,5 zł buteleczka. Rozmawiałam również z ekspedientkami, które otrzymują do sprzedaży roxy. Ich zdaniem, głównie wykupuje ten płyn młodzież, często młode dziewczyny w ciąży, będące już pod wpływem tego środka. A ekspedientka nie może odmówić sprzedaży towaru, który został dopuszczony do sprzedaży. Odnośnie sprzedaży alkoholu są wywieszki: nietrzeźwym nie sprzedajemy, mło dzieży do lat 18 też nie. A w tym przypadku kupuje głównie młodzież.
Zastanawiam się niejednokrotnie, kto ma tu swój cel. Bo przecież jest to odświeżacz do skór i z pewnością zakłady kuśnierskie mogłyby otrzy mywać go z przydziału. Jeśli w sprzedaży roxy ma cel państwo, to prze cież zysk z pewnością nie dorównuje stratom, które ponosi z tego tytułu młodzież, rodzice i w konsekwencji całe społeczeństwo. Mój syn był kilkakrotnie leczony w szpitalu. Raz z ledwością uratowano mu życie na reanimacji i trzeba było ciężkiej pracy całego personelu oraz leków, któ rych odczuwamy brak na rynku i w szpitalach. A ma on obecnie 19 lat.
Jest dla mnie wielką tragedią choroba mojego dziecka. Tym okrutniejszą, że jestem bezsilna wobec przepisów i czyjejś nieprzemyślanej decyzji o dopuszczeniu do sprzedaży preparatu-trucizny. Jestem bezsilna wobec nieszczęścia, którego można by uniknąć... I znowu wszelkie leczenie na nic, wszelkie zabiegi i starania. Pokusa jest zbyt silna. Zwracam się do ciebie, Telewizjo! W imieniu swoim i innych rodziców, których dzieci są zagrożone - spowoduj, żeby trucizna przestała być dostępna dla młodzieży o słabym charakterze.
Kraków, 30 III 1981

Oglądałem prawie wszystkie Wasze programy z cyklu "Granica" i jestem za. Lecz jest parę ale. Tak, film był dobry i mocny, szkoda tylko, że tego typu filmóW nie było 5-10 lat temu i że w bardziej oczywisty i prosty sposób nie mogły pokazać wszystkich szkód, jakie wyrządza narkotyk w życiu osobistym i towarzyskim każdego z nas, nie wspominając już nawet o zdrowiu. Niestety, ostatni program wzbudził we mnie tyle kontrowersji, że postanowiłem napisać ten list. Zgadzam się, że trzeba coś zrobić, aby uchronić nastolatków przed braniem. Zgadzam się również tym bardziej z tym, żeby wszystkimi sposobami - byle mądrymi - zlikwidować handel wszelkimi specyfikami umożliwiającymi zdobywanie pieniędzy kosztem cudzego zdrowia, a nierzadko życia. Ale niektóre wypowiedzi lekarza (niestety, nie pamiętam nazwiska tej pani) pachniały mi polowaniem na czarownice. Stwierdzenia typu: narkomanów można poznać po wisiorkach, jak i w którymś z poprzednich programów: jeśli któreś z małżonków jest narkomanem, to i drugie też, wywołały najpierw mój śmiech, a później zdziwienie, że takich ludzi pokazuje się w TV jako odpowiedzialnych za zdrowie i życie niejednego z nas.

Wiadomość o śmierci dr Thielle bardzo mną wstrząsnęła. Uważałem i nadal uważam, że był to jedyny lekarz, który z powołania poznał to środowisko i potrafił dobrze leczyć z nałogu. Wiem również, niestety, że jeszcze parę lat temu starano Mu się rzucać kłody pod nogi i uważano za kogoś, kto przeszkadzał. A teraz jest, niestety, za późno. A szkoda, bo był to jedyny lekarz chyba, do którego szło się z przyjemnością i ze świadomością, że na pewno pomoże, jak tylko najlepiej będzie umiał.
Wiem, że jeżdżono do niego z całej Polski, właśnie po pomoc i On nam ją dawał. Ja również zawdzięczam mu leczenie odwykowe - takie, jakie powinno być, żeby nie odstraszało, żeby po tygodniu czy dwóch nie chciało się uciekać ze szpitala albo podciąć sobie żyły. I, niestety, właśnie Jego, naszego dr Thielle nam zabrakło. Nie wiem, jak wielu ludzi zdaje sobie sprawę, jaką stratą jest ta śmierć dla wszystkich z nas, którzy chcą żyć. Wrócę teraz do sprawy programów. Tak, owszem, wielu z nastolatków nosi wisiorki, rzemyki itp., ale nie jest to wcale oznaką, że biorą narkotyki. Stwierdzenie to jest tak samo nieodpowiedzialne, jak przeświadczenie, że narkomani noszą długie włosy. To nonsens. Te czasy skończyły się już 5-6 lat temu. Na pewno jakiś procent tych najmłodszych i jeszcze niezaawansowanych w nałóg upodabnia się do starszych wzorców. Ale dzisiaj każdy, kto dłużej ćpa czy grzeje, stara się jak najmniej wyróżniać z otoczenia. I ręczę, że takiego narkomana nikt nie odróżni w tramwaju czy na ulicy, nie umiejąc rozpoznać objawów czysto klinicznych (chyba taka jest fachowa nazwa). A najmniej widoczni są właśnie ci najbardziej groźni, którzy handlują cudzym życiem. Wiem z doświadczenia, że ci osobnicy nie wyróżniają się przeważnie niczym.
Mają krótkie włosy, są porządnie ubrani, bez ozdób czy wisiorków, bez jakichkolwiek oznak przynależności do kręgu narkomanów - tak jak ich widzi większość społeczeństwa. Oni wiedzą, co grozi im za sprzedaż i produkcję narkotyków, i to jest właśnie powodem ich jak najdalej posuniętej anonimowości. Potrafią nawet jeździć do innego miasta, gdzie nikt ich nie zna, żeby tylko było jak najmniejsze ryzyko. I to oni za ostatnie grosze wyłudzone z trzęsących się rąk potrafią żyć bez pracy zaspokajając często swoje największe zachcianki. Ja nawet nie potrafię zrozumieć, jak można handlować narkotykami, samemu biorąc i znając uczucie głodu i wiedząc, jak człowiek czuje się, gdy brak mu nagle tega najważniejszego i jedynego prawie "pożywienia" dla organizmu. Nie, nie rozumiem tych ludzi i nigdy nie zrozumiem. Nieprawdą jest również, że oboje małżonków musi być uzależnionych. Ja jestem narkomanem, ale moja żona nie była, nie jest i nigdy nie będzie narkomanką, chociażby dlatego, że ja bym do tego nie dopuścił. I wątpię, żeby to stwierdzenie pani doktor było regułą. Przecież jeśli się kogoś kocha, to pierwszą rzeczą, której się chce dla tej drugiej osoby, jest zdrowie i życie. Tymi sprawami chciałem zaznaczyć po prostu, aby przed wypowiedzeniem czegokolwiek publicznie osoby, które zostały do tego powołane, zastanowiły się czasami nad niepotrzebnymi i przykrymi niejednokrotnie dla innych stwierdzeniami, które nie muszą być wcale obowiązującymi normami.

Zdezorientować społeczeństwo jest łatwo, tylko dlaczego później mają cierpieć ci, co nie zawinili nic. Znam osoby, które bądź noszą wisiorki, rzemyki, kolorowe sznurki, bądź mają dłuższe włosy, a nigdy nie miały nic wspólnego z narkotykami, ewentualnie kończyło się wszystko na jednej próbie X lat temu i na pewno w nałóg nie weszły i nie wejdą. Nie mają również do czynienia ze środowiskiem narkomanów. I dlaczego, z jakiego powodu mają znosić podejrzliwe spojrzenia czy dwuznaczne zapytania swojego otoczenia. Jeszcze raz pytam - dlaczego?

Chciałbym poruszyć jeszcze jeden problem. Bodajże w programie, który następował bezpośrednio po filmie "Granica", poruszony został przez kogoś z dyskutantów problem uprawomocnienia narkomanii. Zgadzam się, że jest to bzdura, biorąc pod uwagę młody wiek większości uzależnionych. Zgadzam się, że rejestracja nastolatków i dawanie im na recepty narkotyków jest nonsensem. Ale jest tu i inny problem. Gdy ktoś przekroczył granicę 24-26 czy nawet 27 lat i mimo powtarzających się leczeń odwykowych, z tych czy innych powodów nadal tkwi w nałogu od wielu lat.

Wiadome jest przecież, że w 90% przynajmniej ludzie ci skazani są na śmierc - jeśli nie pomoże się im. Czy nie byłoby słuszne rejestrować ich i pod opieką lekarza dozować czysty, wyprodukowany w sterylnych warunkach specyfik farmaceutyczny, niż żeby sami narażając się na konfrontację z prawem, które często zmuszeni są łamać, zdobywali czy produkowali prymitywnymi sposobami brudne, zanieczyszczone mieszanki najróżniejszych rodzajów i pili to lub wstrzykiwali sobie niszcząc przy tym i rujnując dwa razy szybciej swoje zdrowie i życie? Przecież jasną sprawą jest, że domowym sposobem otrzymywana heroina zawiera mnóstwo dodatkowych zanieczyszczeń i najróżniejszych świństw. Więc czy nie byłoby bardziej moralne i pożądane ochronić tych ludzi przed łamaniem prawa i przedłużyć im zdrowie i życie kierując ich nałogiem przez lekarza? Ilu mniej z nich trafiłoby do aresztu czy więzień, ilu mniej uniknęłoby śmierci od przedawkowania! Ilu mniej zabierałoby sobie życie pod wpływem depresji wynikającej z braku narkotyku, a ile więcej istnień udałoby się przedłużyć dzięki świadomej ingerencji lekarza, świadomemu poddawaniu się leczeniu odwykowemu (nawet jeśli miałoby się powtarzać co jakiś okres czasu) i dzięki temu, że do organizmu dostawałoby się o wiele mniej szkodliwych składników z domowego przerobu.

Wiem po samym sobie, ile zdrowia kosztuje mnie zdobywanie surowca, przerabianie go po kryjomu i ile więcej dodatkowych objawów utraty zdrowia kosztuje mnie branie tego brudnego świństwa tak obrazowo przecież i nie bez trafnego wyboru nazwanego Zupą, kompotem czy makiwarą. Poza tym przecież i tak decyzja o tym kogo już tylko rejestracja może uratować, należeć powinna do lekarza psychiatry o odpowiednich kwalifikacjach. Ręczę, że przyniosłoby to tylko pozytywne skutki.

W końcu dać komuś możliwość przedłużenia życia chociażby o 5 lat to naprawdę dużo, a szansa wyjścia z nałogu (bo taka przecież też istnieje) jest przecież też tym, o co Wam i większości z nas chodzi. Spróbujcie podnieść ten problem jeszcze raz w programie, ewentualnie zróbcie coś, niech zajmą się nim mądre i doświadczone osoby. Mam jeszcze propozycję. Pokazaliście film i dyskutujecie na temat zdrowia, prawa, śmierci.
Młodzi ludzie często lekceważą te sprawy. Spróbujcie pokazać szkodliwość tego nałogu od innej strony. Można zacząć od degeneracji fizycznej, ale potem pokażcie, jak często najlepsi przyjaciele odsuwają się od nas, jak zostawiają nas dziewczyny, jak coraz bardziej pogłębia się izolacja między nami, a otoczeniem nawet najbliższym. Jak trudno zdobyć jest narkotyk wtedy, kiedy go najbardziej czasami potrzeba i do jakich czynów to potrafi popchnąć. Jak niemożliwe stają się wyjazdy na dłuższe wycieczki i wakacje i ciągle trzeba być przy swoim źródle narkotyku, bo każdy wyjazd może skończyć się głodem i wylądowaniem w szpitalu albo w rękach milicji. Pokażcie, jak coraz trudniej jest wykonywać proste czasami czynności myślowe. Wytłumaczcie dziewczynom, że narażają swoje ewentualne dzieci na śmierć lub inwalidztwo psychiczne lub fizyczne. Wytłumaczcie przyszłym mężczyznom, że ich męskość z czasem zniknie, i to dość szybko zaczną się kłopoty z prawidłowym stosunkiem, a następstwem będzie całkowity prawdopodobnie zanik płodności. Że zainteresowanie dziewczętami skończy się na oglądaniu i marzeniach.

Właśnie tak: bez dziewczyny, bez dzieci, bez wakacji, bez zdrowia i pozostaje tylko ta jedna najważniejsza i niezbędna czynność - zdobywać narkotyk. Myśli się o tym zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji. Staje się to sensem i jedyną wartością w życiu. Skąd, kiedy, ile, do kiedy starczy i tak co dzień, całymi tygodniami, miesiącami, latami. I dobrze, jeśli ma się dla kogo żyć, tak jak w mojej sytuacji, ale jeśli już nawet tego zabraknie, to życie staje się bieganiem za narkotykiem i marzeniami o własnej doskonałości - tak, marzeniami właśnie. No, ale chyba wystarczy tego pisania. Przepraszam za papier i tak różny charakter pisma, ale wpływ na to miał i charakter opisywanej sprawy i niechęć do przepisywania tego od nowa.

Aha, jeszcze jedna sprawa, byłbym zapomniał. Tępi się u nas na równi z innymi "trawkę", czyli marihuanę. A to przecież bzdura. Robiono na ten temat zresztą badania na Zachodzie i wiadome jest, że jest ona mniej szkodliwa niż papierosy. I nawet w mniejszym stopniu od papierosów powoduje uzależnienie. Wiem o tym również z własnych obserwacji, że ci, co palą "trawkę", to palą przeważnie bardzo rzadko i nie wpadli w żaden nałóg. Bo czyż nałogiem można nazwać palenie raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc czy nawet na pół roku, czy rok. Bzdura - prawda? Poza tym niech się ktoś spyta nałogowca, jak długo potrafi zachować choćby nawet jedną porcję używki. A wiem, że "trawkę" chowa się na okazję i potrafi przeleżeć czasami i wiele miesięcy na przykład do Nowego Roku czy imienin. A porównajmy z tym nałogowego palacza papierosów i znowu wyjdzie bzdura. Oczywiście rozumiem, że nie można propagować hodowli "trawki" ani jej używania, ale po co tępić ją na równi z morfiną czy heroiną, jeśli wielu ludziom wystarcza po prostu często ten jeden skręt na miesiąc czy dwa, a dzięki temu nie trują się gorszymi narkotykami. Co komu szkodzi, jeśli na jakichś imieninach czy innej imprezie jest trochę weselej, a za to nikt nie pije na umór alkoholu, żeby otrzymać ten sam efekt. Owszem, zgadzam się, że trzeba tępić handlarzy, ale po co rozpowszechniać przeświadczenie o takiej szkodliwości "trawki" jak pozostałych narkotyków. Uważam, że szlachetniejszym celem byłoby wytępienie wśród młodzieży nałogu papierosów, który jest o wiele groźniejszy dla organizmu i o wiele bardziej rozpowszechniony. Na tym kończę swój list. Nie wiem, czy wniesie on coś nowego w Waszą audycję czy raczej program telewizyjny, czy może przyniesie komuś jakiś pożytek, chociaż bardzo bym chciał, aby tak się stało. Nie podpiszę się swoim nazwiskiem ani adresem, bo nie chciałbym mieć kłopotów. Nie utrzymuję kontaktu ze środowiskiem już prawie pieęć lat i prawie równie długo nie mam kontaktu w ogóle z nikiem, kto miałby coś z tym wspólnego, poza paroma sporadycznymi przypadkami. Więc po co głupi list ma mi przynieść kłopoty. Ale proszę, nie uważajcie mego listu za anonim, jeśli ktoś będzie chciał mieć kontakt ze mną, to zawsze gotów jestem odpisać i pomóc w każdej sprawie, na jakikolwiek sygnał w Waszym programie.

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina

nazwa substancji : benzydamina


poziom doświadczenia : pierwszy raz


dawka, metoda zażycia : 1 gram ; doustnie


"set & setting" : dom, pod wieczor


efekty : haluny, smugi swiatla


czy dane doświadczenie... : inaczej patrze na srodki do plukania pochwy ;>

  • LSD-25
  • Pozytywne przeżycie

Środek wakacji, bezchmurne niebo, plaża

Tym razem raport zwięzły i krótki, ponieważ pik, który swoją intensywnością zdominował początek tripu, zaburzył pamięć dwóch pierwszych godzin, a kiedy już minął i pozwolił nam pozbierać się do kupy, byliśmy tak zmęczeni, że siedzieliśmy robiąc dosłownie nic. No dobrze, nie do końca nic – trochę tam myśli się w głowie kłębiło.

  • Marihuana
  • Marihuana
  • Retrospekcja

Psychoza. Epizody psychotyczne

to bedzie nadzwyczajny trip raport bo bedzie opisywal caly trip ktorym jest moje zycie. w koncu musialem sie zabrac za napisanie tego co mnie spotkalo chodz do dzis nie moglbym jednoznacznie okreslic czy moje przygody to sprawka narkotykow, slabej psychiki czy samego Boga.

 

  • 2C-P
  • Pierwszy raz

S&S: nastawienie pozytywne, aczkolwiek strach przed nieznanym, „z tyłu głowy” myśl, że mnie wystrzeli i nie ogarnę fazy. Miejscówa, ciepła, bezprzypałowa klatka schodowa, później miasto i moje mieszkanie.

 

Spodziewaj się niespodziewanego. Tak chyba najlepiej mogę określić słowami to co mnie spotkało, w konfrontacji z tym, czego oczekiwałam. Raport spisuję żeby ten, jak teraz mi się wydaje, sen nie umknął mi jak wszystkie inne.