"Jeśli brakuje audytu, trudniej jest nam mocować się z własnymi pęknięciami. Kto zaudytuje singla? Pies, domagający się miski najwyżej zaszczeka" — z psychoterapeutą Robertem Rutkowskim rozmawiamy o "trawniku”, który musimy "odmałpkować".
Zuzanna Opolska, Medonet: Eksperci przekonują, a badania to potwierdzają, że ostatnie dwa lata sprzyjały uzależnieniom. Czy "byli" pacjenci wrócili do pana gabinetu, a może zyskał pan nowych?
Robert Rutkowski, psychoterapeuta: Najprostszą i najbardziej szczerą odpowiedzią byłyby słowa: nie wiem. Naprawdę nie mam zielonego pojęcia. Głównie dlatego, że do mojego gabinetu obecnie pacjenci zapisywani są na październik. U mnie nie ma żadnych fluktuacji — pacjent, który był zapisany, czeka, przychodzi i sobie rozmawiamy.
Powiem więcej, w moim gabinecie pandemii nie było. Ona nie istniała — ostanie dwa lata w żaden sposób nie wpłynęły na moich pacjentów. Tylko proszę mnie źle nie zrozumieć — wcale nie jestem wyjątkowy, po prostu każdy, kto ma problem z alkoholem, tak naprawdę w trakcie pandemii dostał dodatkowe narzędzie wzmacniające utrzymanie kierunku działania.
To ciekawe… jakie?
Zniknął jeden z poważniejszych wyzwalaczy, czyli kontakt z innymi. Zgasły imprezy, zgasły domówki, zgasły nawet posiadówki. Całe życie towarzyskie zostało "zamrożone". A biorąc pod uwagę, że większość osób uzależnionych nie radzi sobie ze swoją obsesją w kontekście społecznym, "spirytus movens" odpadł.
Oczywiście na pewno znaleźli się i tacy, którzy rozpoczęli przygodę z substancjami psychoaktywnymi, w tym z alkoholem pod przysłowiowy telewizor, ale oni trafią do systemu pomocy najwcześniej za rok. Proszę zauważyć, że uzależnienie jest procesem bardzo powolnym. To, o czym mówię, koresponduje z wynikami badań nad wzrostem spożycia alkoholu w trackie pandemii. To nie jest tak, że wszyscy pili, możemy mówić o pewnych podgrupach.
To kto "popłynął"?
Na pewno single mieli i mają przechlapane. Trudniej jest się mocować ze swoimi pęknięciami, jeśli brakuje audytu. Bo kto ich zaudytuje? Pies, domagający się miski najwyżej zaszczeka. Rodzina, partner, partnerka, a w szczególności dzieci, w odróżnieniu od kota, chomika czy rybki, nie pozostawią przestrzeni. Doszło wręcz do tego, że część osób nie popłynęła.
Wie pani, trochę się waham, rozmawiając o uzależnieniu od alkoholu… Być może warto sprecyzować, czym jest uzależnienie. Mam wrażenie, że sam termin miesza nam mocno w głowach.
Mamy ICD.10, definiujące uzależnienie jako zespół objawów somatycznych, behawioralnych i poznawczych, w których picie alkoholu staje się priorytetowe nad innymi poprzednio ważniejszymi zachowaniami…
Tak, mamy kryteria diagnostyczne opisane we wszystkich bibliach dla mądrali podobnych do mnie. Mamy też księgi, takie jak ICD.10 czy DSM-5, dawniej DSM-IV, czyli współczesne klasyfikacje choroby alkoholowej, które zwykłego śmiertelnika mało interesują. Generalnie uznaje się, że tam, gdzie pojawiają się straty w obszarze społecznym, rodzinnym czy zawodowym, to mówimy o uzależnieniu. Czyli, wychodzimy z założenia, że problem z alkoholem masz człowieku dopiero wtedy, kiedy się uzależnisz…
Tak, wcześniej mamy picie na literę r, eufemistycznie: "rekreacyjne", a formalnie: "ryzykowne" …
A jednak gdybyśmy chcieli być w zgodzie z obowiązującą nauką, a z natury staram się być precyzyjny, to na przestrzeni ostatnich lat, a dokładnie 23 sierpnia 2018 r. w na łamach "The Lancet" ukazały się wyniki badań trudne do przyjęcia współczesnym ludziom. Z drugiej strony trudno z nimi polemizować: trwały 26 lat, objęły populację 195 krajów. Niestety, mówią wprost: nie ma bezpiecznej ilości alkoholu, bez względu na jego rodzaj. Każde spożycie: puszka piwa, lampka wina czy kieliszek pieprzówki mogą wywołać duplikację uszkodzeń DNA, czyli raka. Kiedy to przeczytałem, to pomyślałem, że mamy pozamiatane: procenty znikną z naszego życia.
Nie zniknęły — jak pokazują rosnące słupki spożycia, jest ich więcej. Zresztą "magia resweratrolu trwa", nadal część ekspertów przekonuje, że czerwone wino jest dobre na serce…
Statystyki są przerażające – w 1938 r. statyczny mieszkaniec naszego kraju wypijał 1,5 litra czystego alkoholu, w latach 50. już 3,2 litra, w 70. – 5,1 litra, w stanie wojennym – ok. 10 litrów, a dzisiaj wypijamy prawie 12 litrów.
Jak każdy posłaniec złych wiadomości liczyłem się z tym, że utną mi głowę. Tak też się stało – w social mediach uznano mnie za wariata. Tylko że w ciągu czterech ostatnich lat pojawiło się znacznie więcej badań potwierdzających metaanalizę z "The Lancet". Niestety, nie jesteśmy gotowi na spotkanie prawdy o alkoholu. Dlaczego w ogóle o tym mówię? Bo to całkowicie zmienia perspektywę. Nie możemy traktować alkoholu jako sanatoryjnej wody źródlanej do momentu, kiedy w naszym życiu pojawią się straty. Takie podejście to przeszłość. To już historia.
Na pewno pan wie, że poprzednie kryzysy XXI w. wiązały się z większym spożyciem alkoholu – 11 września, epidemia SARS na przełomie lat 2002-2003, Wielka Recesja, czyli globalny kryzys z lat 2007-2009. Stąd wiele krajów w odróżnieniu od Polski, obawiając się powtórki scenariusza, decydowało się na wprowadzenie ograniczeń sprzedaży. Popełniliśmy błąd?
Może to rozwinę – obawiano się nie tylko fali uzależnień, ale najpotężniejszej i najbardziej dramatycznej choroby we współczesnym świecie, czyli depresji. Dżumy XXI w. Biorąc pod uwagę, że alkohol jest najsilniejszą na Ziemi substancją depresjogenną, rządy myślące perspektywicznie wprowadzały ograniczenia sprzedaży i konsumpcji napojów alkoholowych.
Proszę zauważyć, że my w Polsce śmiejemy się ze Szwedów i ich restrykcyjnej polityki antyalkoholowej, czyli całego Systembolaget, a to wszystko ma sens. Północ, krótkie dni, brak słońca, brak witaminy D w połączeniu z alkoholem to gotowy przepis na masową depresję, a na to gospodarka żadnego kraju nie może sobie pozwolić. Dlatego odpowiadając na pani pytanie, powiem wprost: polski rząd, nie decydując się na wprowadzenie ograniczeń sprzedaży i konsumpcji alkoholu w czasie pandemii, popełnił gigantyczny błąd, za który będziemy płacić przez najbliższe lata zwiększoną ilością depresji i uzależnień.
To porozmawiajmy o alkoholizmie "z klasą", czyli HFA (High Functioning Alcoholics) – alkoholikach wysokofunkcjonujących. Czy w pandemii nie było im trudniej? Kilka hamulców kontroli odpadło: nie musieli wsiadać rano za kierownicę, spotkania i prezentacje przeszły w bezpieczny tryb online, a bary kroplówkowe pozamykano…
Jeśli byli singlami, to sobie nie poradzili: hulaj dusza, piekła nie ma. Natomiast, jeśli mieli partnerów, to byli bardziej chronieni, przede wszystkim przez obecność dzieci.
Czyli jednak relacje są najważniejszym czynnikiem chroniącym?
Dodałbym przymiotnik "dobre". Bliscy są darmowym audytem, poduszką bezpieczeństwa, która na życiowych zakrętach, a czasami ostrych wirażach, pozwala nam miękko wylądować. W każdym razie rodzina się przydaje nie tylko do zdjęć.
Nawiążę do tytułu jednej z pana książek – "Pułapek przyjemności". Kilka rzeczy, w które lubimy uciekać, nam odebrano – zamknięto granice, zamknięto restauracje, siłownie, baseny, w pewnym momencie też lasy. Jak reaguje ludzka psychika, kiedy zabiera się jej, to co kocha?
Zawsze byłem i jestem lege artis. Naprawdę uważam, że warto żyć w zgodzie z prawem, nie tylko w kontekście prawnym, ale przede wszystkim dla zdrowia psychicznego. Warto legalnie płacić podatki, być uczciwym pracodawcą i pracownikiem, respektować literę prawa, ale przyznam, że moja postawa legła w gruzach, kiedy pozamykano osiedlowe siłownie, parki i lasy. To była kompletna paranoja! Sam, będąc "człowiekiem biegającym", miałam wyjątkowy komfort — bieżnię domową, na której "hasałem". Jak radzili sobie inni? Nie wiem, ale nie dziwię się, że nielegalnie otwierano siłownie. Generalnie zabronić ludziom się ruszać, to skazać ich na szaleństwo różnych obsesji, nałogów czy zaburzeń psychicznych.
Czy jedną z tych obsesji może być Internet? Już teraz część badań wskazuje, że w trakcie ostatnich dwóch lat korzystanie z sieci znacznie wzrosło wśród dorosłych, nastolatków i dzieci, co negatywnie wpłynęło na nasze zdrowie psychiczne. Częściej odczuwaliśmy niepokój i lęk, mieliśmy depresyjne myśli…
Myślę, że młode pokolenie jest dużo bardziej odporne psychicznie, niż nam się wydaje. Oczywiście ci, którzy mieli skłonność do zamykania się w świecie wirtualnym, mogli zanurzyć się głębiej. Natomiast ewidentnie pandemia zaudytowała relacje rodzinne. W domach, w których nigdy nie było bliskości, rozmowy, wymiany myśli, było źle. I odwrotnie, jeśli domowników łączyła wieź, to wzajemnie się ratowali. Dowodem jest wzrost sprzedaży gier planszowych, rowerów, domowego sprzętu fitness, roślin doniczkowych czy boom na "pandemiczne szczeniaki". Sam na golden retrievera czekałem prawie dziewięć miesięcy.
Powiem pani więcej, byliśmy tak zdesperowani, że za pieniądze wypożyczaliśmy od siebie psy. Tylko po to, żeby móc bezkarnie chodzić na spacery. Tak więc żyliśmy trochę, jak w czasach okupacji: tajne siłownie, tajne bary, imprezowe podziemie. Być może w najbliższym czasie powstaną o tym prace doktorskie.
A jak pracowało się panu z pacjentami – czy telefon albo ekran jest w stanie zastąpić normalną wizytę?
Już od ponad dekady pracuję online, głównie ze względu na pacjentów z zagranicy, ale nawet w czasie "twardego lockdownu" nie zlikwidowałem trybu na żywo. Po prostu dawałem moim pacjentom wybór z prostej przyczyny — jeśli pracuje się z osobami po próbach samobójczych, którzy potrzebują kontaktu z drugim człowiekiem jak tlenu, to specjalista nie może okazać lęku. Nie może pokazać, że boi się swojego pacjenta. Co nie oznacza, że nie podjąłem środków ostrożności: wyrzuciłem z gabinetu wszystkie przedmioty, oddaliłem się na odległość 4 m i niestety kupiłem piekielnie drogie szwajcarskie urządzenia oczyszczające powietrze. Klimat jak na sali operacyjnej.
Paradoksalnie bardzo dobrze wspominam pierwszą falę: jadę samochodem na spotkanie z pacjentami przez wymarłe miasto, nie ma korków, za to miejsc parkingowych od groma – coś pięknego. Chociaż podobnie jak większość Polaków do dzisiaj jem makaron, który kupowaliśmy "na zapas". W końcu nikt z nas nie wiedział, jak to wszystko się skończy…
Już na koniec czas na "górnolotne" pytanie: jak pana zdaniem może wyglądać krajobraz zdrowia psychicznego po pandemii?
Oddalając się trochę dronem na dystans, tak jak to lubią współcześni filmowcy, to z zoomu dalekiego zasięgu będzie lepiej. Naprawdę wierzę, że świat stanie się lepszy. Dlatego, że jest pewna właściwość, o której warto wiedzieć — człowiek pod wpływem stresu aktywizuje sobie nowe białka. W naszym organizmie powstają nowe geny, które czynią nas dużo lepszymi, niż byliśmy wcześniej. I większość z nas stanie się sprawniejsza w działaniu, w zarządzaniu sobą, własnymi przyjemnościami i słabościami.
Z drugiej strony rzeczywistość nigdy nie jest tak różowa, jak byśmy chcieli i… najsłabsze jednostki odpadną. Wszyscy ci, którzy nie zastosowali pewnych procedur, żeby chronić się przed nałogami, nie byli dla siebie dobrzy i nie traktowali swojego ciała jak świątyni, zasilą system zdrowia, który zatka się jeszcze bardziej. Myślę jednak, że bez względu na pandemię, mamy do odrobienia bardzo ważną lekcję.
Jaką?
Musimy zrobić porządek z alkoholem. Nie mówię o prohibicji, ale o koniecznych ograniczeniach. W Polsce powinno się zamknąć ¾ punktów sprzedaży alkoholu. Nie wiem, czy pani wie, ale w samej Bydgoszczy jest więcej sklepów monopolowych niż w całej Norwegii! W naszym kraju na jeden sklep monopolowy przypada 275 osób, a biorąc pod uwagę, że mówimy o prawie 40 mln populacji, to mamy do czynienia z czystym obłędem!
Staliśmy się pijalnią Europy. Proszę zauważyć, że Litwa już trzy lata temu zakazała sprzedaży szampana bezalkoholowego dla dzieci, u nas ma się świetnie. Alkohol promuje się na każdym kroku – bezhołowie trwa i postępuje.
Już na koniec dodam, że przed apartamentowcem, w którym mieści się mój gabinet, jest trawnik. To jest centrum Warszawy, nie obrzeża. Elegancka dzielnica, nazywana "polskim Dubajem", a nie podejrzany rewir. I kiedy przechodzę, to potykam się o małpeczki, symbol współczesnej Polski. Niestety, parafrazując Wacława Potockiego "małpką Polska stoi".
Komentarze
To jest piekielnie inteligentny czlowiek, można czytać i czytać jego wypowiedzi z zapartym tchem. Parę razy go odwiedziłem i wiem, jaką ma moc przekonywania... Wtedy wizyta kosztowala 300zł, teraz prawodpobonie 300€, a może niedługo 300 BTC?