Oczywiście książki o narkotycznych przygodach powstają w Polsce nie od dziś. Wystarczy przypomnieć mało udaną, ale ciekawą z dokumentalnego punktu widzenia książkę "Tarzana" Michalewskiego "Mistycy i narkomani" - autobiografię zdeklarowanego ćpuna, która jeszcze w połowie lat 90. - obok czytanych książek Castanedy - była jedną z podstawową lektur jeszcze w połowie lat 90. młodzieży dobijającej się do Huxleyowskich drzwi odmiennych stanów świadomości.
W ciągu ostatnich czterech ukazało się kilka istotnych książek z narkotykami w roli głównej, jakby literatura gwałtownie postanowiła wziąć się za bary z nowym elementem rzeczywistości: powszechną dostępnością używek, degradacją ich znaczenia, kiedy z ambrozji dostępnej wąskim kręgom wtajemniczonych zmieniają się w chleb powszedni. "Wojna polsko - ruska", "Heroina", "Osiem cztery" - znakomite, mocne książki debiutantów, które pozostają w pamięci. Celowo pomijam nieco wcześniejszy "Dryf" Jana Sobczaka, opowiada on bowiem o latach 80. oraz wyznania narkomanów, narkomanek i opowieści terapeutów - twory bardziej paradokumentalne niż literackie.
Pojawia się znakomita okazja do podsumowania: w wydanej niedawno przez Prószyńskiego książce Doroty Szczepańskiej "Zakazane po legalu" odbijają się wszystkie cechy literatury narkotycznej. Odbijają się, dodajmy, jak w krzywym zwierciadle, które sprawia, że kształty puchną i urastają do niebotycznych, groteskowych rozmiarów.
Zmierzch nauczycieli
We wszystkich czterech książkach widać jedną cechę wspólną - kompletny brak wyrażanej dosłownie sfery dydaktycznej. Trochę jak w "Requiem dla snu", filmie, który ćpanie pokazał beznamiętnym okiem, bez krztyny pouczania znanego z policyjnych pogadanek w szkołach średnich. Konia z rzędem temu, kto w nowych polskich książkach o narkotykach znajdzie postacie owładnięte misją edukacyjną, monarowców, terapeutów. Bohaterowie wydani są przez autorów na pastwę narkotyków bezwzględnie i z całą surowością. Gdzieś po umysłach bohaterów "Osiem cztery" Nahacza błąkają się co prawda frazy o szkodliwości "jarania", "moralniaki" przypływają i odpływają, czasem zakłuje podejrzenie, że może kolejne "grzybienie" to o jeden krok za daleko. Marne jednak to wyrzuty i błyskawicznie znikają, bo chyba gdzieś w podświadomości tkwi przekonanie, że ćpun to złachmaniony osobnik spod dworca, z poranionymi żyłami. A przecież Olgiert wraz z kolegami strzykawek nie używają.
Oczywiście można podnosić rwetes i płakać, że mamy do czynienia z literaturą na wskroś niemoralną, która nie odstrasza dziatwy od zgubnej i pozornej słodyczy używek. A jednak takie twierdzenie jest nadużyciem.
Weźmy choćby "Heroinę" Piątka, która - kto wie, czy zgodnie z zamierzeniami autora - jest książką obrzydliwą, wręcz lepką, mimo że bohater mówi głównie o miłych sprawach: cieple, sympatycznych uśmiechach itd. Narrator otoczony jest kokonem, dzięki któremu świat dolega mniej i nawet okrutne zabójstwo, któremu się przygląda, nie burzy tych pozorów. Heroina wygładza ostre kanty rzeczywistości. A mimo to każdemu czytelnikowi o zdrowych zmysłach i minimalnej wrażliwości w trakcie lektury musi zbierać się na wymioty. Dlaczego? Bo Piątek katuje czytelnika nadmiarem cukru (brązowego, oczywiście), wpycha mu go w gardło, mówi "udław się". Ta kuracja odbywa się bez jednego słowa deprecjonującego używki, ale jeżeli ktokolwiek odczytuje "Heroinę" jako pochwałę narkomanii, znak to niechybny, że jego kubki smakowe wymagają naprawy.
Podobnie "Wojna polsko-ruska...". Krzywdę tej książce - w sensie krytycznym, a nie komercyjnym oczywiście - wyrządziła ogólna tendencja do wychwytywania kolejnych pieprznych wyrażeń, fikołków stylistycznych czy kontrowersyjnych scen. Umyka przez to tragizm postaci Silnego, również wyrażany nie wprost, dramat umysłu, który na skutek narkotyków i nadmiaru informacji zmienia się w rozwrzeszczaną wieżę Babel, zbudowaną z wszystkich możliwych dialektów współczesnej polszczyzny. Silny hoduje w swoim umyśle piekielny bałagan.
Grzybki przed maturą
Dydaktyzm nie pojawia się również w prozie Nahacza, tutaj jednak obrońcy moralności mieliby pole do popisu: można przypuszczać, że bohaterowie "Osiem cztery" to nowa rasa Polaków - ćpuny weekendowe, które budzą się po ostatniej stronie książki, wygładzają zmiętoszone ubrania, wsiadają do aut rodziców i wracają do domów, bo matura coraz bliżej i uczyć się trzeba. Jakby narkotyki były nieodłącznym składnikiem rzeczywistości, który można bez trudu kontrolować.
Dorocie Szczepańskiej w tej kwestii blisko do Nahacza:
- No to chcesz czy nie - pyta, machając oprawką.
- Chcę, cholera - mówię, przysuwając się do stolika. - Ale nie chcę, kurczę, żebyśmy skończyli jak para heroinistów jakichś.
- No co ty, słoneczko. Komu jak komu, ale nam - stuka się w pierś - to nie grozi. Jesteśmy na to za mocni, za dobrzy, zbyt racjonalni (...) My jesteśmy bogami, a bogowie są ponad. Przecież wiesz, że znamy umiar. Wiemy co i jak. To tylko demagogia, te filmy o dżankach, co bez działki się trzęsą i idą żebrać albo kurwić się za centa.
Podobieństwa "Zakazanego..." i "Osiem cztery" na tym się nie kończą. W obu książkach bohaterowie obcują z siłą, która ujawnia swą obecność dopiero po wchłonięciu odpowiedniej ilości halucynogenów. Ale to, co dla Olgierta jest mistycznym obcowaniem i wędrówką ku niepokojącej tajemnicy, Anecie jawi się jako kolejna kolorowa przygoda, opisywana językiem ze sprzedawanych w tanich księgarniach podręczników dla początkujących szamanów.
Brak dydaktyzmu w literaturze narkotycznej jest tym dziwniejszy, że tworzą ją również ... nauczyciele. Janusz Paliwoda, autor minipowieści "Joint" dziękuje na pierwszej stronie książki swoim uczniom. A dalej pokazuje rzeczywistość szkoły, w której nauczyciele są równie odrażający jak dzieci, które edukują. W finale obie strony barykady łączy tytułowy joint. Paliwoda został właśnie zwolniony ze szkoły. Przyczyna: publikacja książki.
Nauczycielką była również Dorota Szczepańska. Wykładała w policealnym studium do momentu udzielenia wywiadu, w którym bez fałszywej pruderii opowiedziała o urokach seksu i dobrego skręta.
Naćpany język
Na tle trzech wcześniejszych książek widać, co zgubiło Szczepańską i zmieniło jej książkę w niezamierzoną groteskę. Podobnie jak w filmach sensacyjnych klasy B nadmiar, nieświadome przekroczenie granicy pomiędzy, użyjmy adekwatnej terminologii, rozsądnym dawkowaniem obrazów a przedawkowaniem. Na 260 stronach autorka serwuje mało zróżnicowane wariacje jednego zdarzenia (impreza) i dwóch czynności (ćpanie i "ruchanko").
Co gorsza autorka "Zakazanego po legalu" próbowała skopiować niepodrabialny język, którym posługuje się Silny, skomplikowany, chaotyczny, pełen inwersji, wtrąceń, nagłych załamań. Łatwość podróbki jest pozorna, Masłowska stworzyła bowiem postać podszytą autentycznym bólem, język powieści tętni nieudawanym dramatem, chociaż Silny nigdy się do niego nie przyzna. Nie wystarczy dokonać kilku przestawek i stylistycznych sztuczek - wypada jeszcze wlać w nie autentyzm. Tego w "Zakazanym..." zabrakło. To paradoks: Silny, twór całkowicie fikcyjny i metatekstualny wygląda na postać prawdziwą. Prawdziwe postacie Szczepańskiej zachowują się zaś jak wycięte z kolorowego papieru. A papierowi jak wiadomo brakuje trzeciego wymiaru, głębi.
Nahacz i Piątek podążają w zupełnie innych kierunkach: pierwszy ze szczególną lubością podsłuchuje zdania niedokończone, rozmyte, pełne niedopowiedzeń, "Ty mi tutaj nie żadne takie, szmakie", język drugiego sprawia wrażenie zmiękczonego przez heroinę - jest spokojny, płynny, bez gwałtownych przejść. Język tych książek jest równie naćpany jak ich bohaterowie.
W stronę Opium
Czy wydanie "Zakazanego" oznacza, że temat narkotyków w młodej literaturze lada moment zwiędnie i stanie się pożywką dla autorów czytadeł, że za kilka lat będziemy patrzeć na ćpuńskie wątki prozy najnowszej jak na kolejną krótkotrwałą modę, która zaowocowała kilkoma ciekawymi książkami?
Niekoniecznie, chociaż trudno sobie wyobrazić, że zdania mogą być bardziej naćpane niż u Masłowskiej, że można zabrnąć dalej w niezamierzoną parodię niż Szczepańska. Bardzo ciekawy wydaje się bowiem wątek poruszony lekko przez Nahacza. Dla jego bohaterów narkotyki są brzytwą rozcinającą powłokę rzeczywistości. Rysa, która pojawia się dzięki nim, rodzi niewygodne, niezręczne pytanie - czy świat widziany na kwasie czy grzybach to jedynie halucynacja skaleczonego umysłu, czy też może odkrywa się nowa, niedostrzegana wcześniej warstwa, jednocześnie piękna i niebezpieczna; świat, którego brak wywołuje niejednoznaczne odczucia, podobnie jak w "Opium" Cocteau - z jednej strony radość z odzyskanego życia i zdrowia, z drugiej zaś żal za tym, że inna rzeczywistość po raz kolejny się oddala.
Podobnie jak w "Dukli" Stasiuka, który posiadł jednak tę umiejętność, że ukryte przed oczami laików głębie widzi bez pomocy narkotyków. Bohaterom sporego kawałka najmłodszej polskiej prozy do zdobycia metafizycznych wtajemniczeń niezbędne jest sztuczne wspomaganie.
Michał Olszewski - rocznik 1977, pisarz, dziennikarz "Gazety Wyborczej", jego tom opowiadań "Do Amsterdamu" wygrał konkurs prozatorski wydawnictwa Znak
Komentarze