Trafność filozofii orientalnej (wykład) - Alan W. Watts

Tagi

Źródło

Eseje

Odsłony

2102

Wykład dany przez Alana Wattsa w 1973 roku, przepisany przez Charlesa Kluepfela z audycji w Radiu WFMU w 2000 roku.

Teologia nie zawiera istotnych wzmianek promujących badania nad religiami innymi niż chrześcijańska Jest to raczej intrygujące, że większość badań z zakresu komparatystyki religijnej, które odbywają się w szkołach teologicznych, ma historycznie orientację misjonarską. Gdyż jest tak, że jeśli uważasz na starcie, że twoja religia jest prawdziwa, to tak naprawdę nie ma sensu studiować jakichkolwiek innych, bo szybko znajdziesz sposoby udowadniania tego, że są gorsze, a to dlatego, że taka jest twoja przesłanka prowadząca cię do takiej konkluzji. Zatem wszystkie spory o poszczególne zasługi różnych religii, szczególnie - gdy chodzi o chrześcijaństwo, często - gdy mowa o judaizmie, i czasami - gdy chodzi o islam, dotyczą religii zasadniczo imperialistycznych.

We wszystkich takich dyskusjach sędzią i adwokatem jest zwykle ta sama osoba, gdyż jeśli, na przykład, wdasz się w spór
odnośnie tego, czy Budda był głębszą duchowo osobą niż Jezus Chrystus, to dochodzisz do swej decyzji na podstawie hierarchii wartości, która jest oczywiście chrześcijańska, i to w tym sensie sędzia i adwokat są tym samym. I naprawdę jestem zdumiony tym chrześcijańskim imperializmem, gdyż przeważa on nawet wśród teologicznych liberałów, osiągając swą końcową absurdalność w postaci niereligijnego chrześcijaństwa - doktrynie, że nie ma Boga, a Jezus Chrystus jest Jego jedynym synem.

Jest tu wciąż pewien niepokój, że choć nie wierzymy już w Boga, to wciąż musimy być chrześcijanami, a to dlatego oczywiście, ponieważ mamy bardzo ciekawą organizację, którą trzeba zrozumieć Wewnętrzne znaczenie Kościoła działa w ten sposób, że społeczność zbawionych wymaga obecności poza nią tych niezbawionych, gdyż jeśli nie byłoby tego kontrastu, to nie wiedziałbyś, że należysz do danej społeczności. Na tej samej zasadzie wszystkie grupy społeczne z pretensjami do jakiegoś szczególnego statusu muszą stworzyć sobie obcych i sam św. Tomasz puścił farbę pewnego dnia, gdy powiedział, że święci w niebie będą mogli okazjonalnie popatrzeć na zmagania w piekle i chwalić Boga za ukaranie wszystkich złoczyńców

Jak widzicie, nie zachowuję się fair wobec nowożytnej teologii, ale jest pewien dziwny upór w tym przekonywaniu, że "nasza grupa jest najlepszą grupą", i uważam, że jest w tym coś osobliwie niereligijnego. Ponadto ukazuje to bardzo dziwny brak wiary, albowiem uważam, że jest wielka różnica pomiędzy wiarą z jednej strony, a wierzeniem z drugiej, że faktycznie wierzenie (ang. belief) jest zupełnie przeciwstawne wierze (ang. faith), bo to pierwsze jest tak naprawdę życzeniem sobie czegoś. Pochodzi od anglosaksońskiego korzenia "lief" - "życzyć sobie", tak więc wierzenie zawarte w, powiedzmy, wyznaniu wiary jest żarliwą nadzieją, że świat okaże się taki a taki.

Zatem w tym sensie wierzenie wyklucza możliwość wiary, gdyż wiara jest stanem otwartości na prawdę, na rzeczywistość -
jakakolwiek by się ona okazała, chcę znad prawdę - właśnie taka jest postawa wiary. Dlatego też wierzenie to używanie idei o świecie i o Bogu jako czegoś, czego można by się trzymać, w sensie "Tyś Opoką dla nas". Obrazy z hymnów pełne są skał – "Bóg naszą Fortecą Potężną", "Daremny przypływu szał, daremne piaski ruchome, na najpotężniejszej ze skał, wieczne miasto stworzone". W skałach jest coś bardzo sztywnego. Odkrywamy, że z czasem nasza skała się ściera, gdy coraz jaśniejsze staje się to, że nasz świat płynie. Świat, który unosi się w przestrzeni, gdzie każda pozycja jest względna i każdy punkt może być uznany za jego centrum. Świat, pod którym nic się nie znajduje, i dlatego właściwą postawą w naszych czasach jest nie trzymanie się skał, lecz nauczenie się pływać

Wiesz, że jeśli wpadniesz do wody, w której nie masz się czego złapać, i próbujesz zachowywać się tak, jak byś był na suchym lądzie, to utoniesz. Jeśli jednak odprężysz się i powierzysz siebie wodzie, będziesz się na niej unosił, i dokładnie to jest postawą wiary. To wszystko jest z pewnością zawarte w Nowym Testamencie, np. kiedy Jezus zaczął przepowiadać własną śmierć, jego uczniowie byli bardzo zaniepokojeni, ponieważ "to zapisane jest w naszym prawie", że Mesjasz nie może umrzeć. Odparł im:
"Jeśli ziarno upadnie na ziemię i nie obumrze, zostanie samo i nie przyniesie owoców, lecz jeśli obumrze, przyniesie dużo
owoców". Przy innej okazji powiedział im: "Wskazane jest, bym odszedł, bo jeśli nie odejdę, to Duch Święty do was nie
przyjdzie". Jednak my to wszystko przeinaczyliśmy.

Według mnie Jezus był jedną z tych rzadkich i niepospolitych jednostek, które miały szczególnego rodzaju doświadczenie
duchowe, które było bardzo trudno wyrazić w terminach żydowskiej teologii bez popełniania bluźnierstwa - "Ja i Ojciec to
jedno", innymi słowy: "Jestem Bogiem". Jeśli jesteś hindusem, to jest to oczywiście zupełnie naturalne stwierdzenie. W naszej kulturze, która u swych podstaw ma teologię żydowską, każdy, kto twierdzi: "Jestem Bogiem", jest albo bluźniercą, albo szaleńcem Ponieważ nasz obraz Boga - a obraz, nie zapominajcie, ma o wiele większą moc emocjonalną niż jakakolwiek ilość teologii i abstrakcji - jest taki, że jest on "naszym ojcem", ta koncepcja ma na nas większy wpływ niż "Byt Konieczny" czy Tillicha oczyszczona nazwa dla Boga - "Podstawa Istnienia", lub prof. Northropa "Niezróżnicowane Kontinuum Estetyczne". Nie są one zbyt zachęcające, choć subtelni teologowie wolą właśnie je i powiedzą nam, że kiedy nazywamy Boga ojcem, nie musimy wierzyć dosłownie, że istnieje jakiś rodzic płci męskiej, a tym bardziej że ma białą brodę i siedzi na złotym tronie nad gwiazdami. Nikt - żaden poważny teolog - nigdy nie wierzył w takiego Boga. Niemniej oddziałuje to na nas, ponieważ ten monoteistyczny obraz Boga ma na Zachodzie charakter polityczny. Tytuł "Król na Królami i Pan nad Panami" jest tytułem imperatorów starożytnej Persji. Taki obraz Boga wywodzi się od obrazu faraonów, wielkich władców Babilonii i królów Persji.

Tak więc jest to władca polityczny, Pan świata, który utrzymuje w nim porządek i nim zarządza, mówiąc metaforycznie - z góry. A ktoś, kto mówi: "Jestem Bogiem", daje tym samym do zrozumienia, że włada wszystkim, że wszystko wie, i dlatego wszyscy muszą paść przed nim na kolana i go czcić Lecz w Indiach, jeśli powiesz "Jestem Bogiem", to odpowie ci się: "Gratulacje, w końcu to odkryłeś", ponieważ sam obraz jest zupełnie inny. Nasz obraz świata jest taki, że został on zbudowany, stąd też bardzo naturalne wydaje się dziecku pytanie: "Jak zostałem zrobiony?" - tak jakbyś został jakoś złożony, lecz to odnosi się wstecz, do obrazów z Księgi Rodzaju, w której Bóg stwarza Adama, robiąc figurę z gliny, po czym wdmuchuje jej oddech życia przez nozdrza i figura ta ożywa. Mamy więc fundamentalne przypuszczenie, które leży nawet u podstaw rozwoju zachodniej nauki - że wszystko zostało zrobione i że można dowiedzieć się jak, ponieważ za światem stoi jego architekt. Można nazwać to ceramicznym modelem świata.

Jest takie podstawowe wrażenie, że istnieją dwie rzeczy - jedna to materia, a druga to forma. To pierwsze, tak jak glina, jest samo w sobie głupie, bez życia czy inteligencji. Aby więc ta materia mogła przyjąć uporządkowane formy, konieczna jest zewnętrzna inteligencja, która by ją ukształtowała. Mając to głęboko zakorzenione w zdrowym rozsądku, ludziom bardzo trudno jest zdać sobie sprawę z tego, że obraz ten nie jest koniecznie opisem świata. Faktycznie cała idea materii jest już zupełnie nieobecna we współczesnej fizyce, która bada świat fizyczny w czystych terminach formy i struktury.

Ale hinduski model świata - a mówię tu o hinduskiej mitologii, o popularnych wyobrażeniach po obu stronach, nie wdaję się w tej chwili w teologiczne zawiłości - otóż hinduski model świata przedstawia dramat; świat nie jest stwarzany, lecz odgrywany. Tak więc za każdą powierzchownością człowieka, zwierzęcia, rośliny, minerału znajduje się twarz - albo nie twarz - centralnej jaźni, Atmana, który jest Brahmanem; ostateczna rzeczywistość, która nie jest określona, gdyż, rzecz jasna, to, co jest centrum, nie może być uczynione przedmiotem wiedzy, tak jak nie możesz ugryźć własnych zębów ani podnieść siebie za sznurówki. To jest to, co istnieje, podstawa, i to ty nią jesteś, co jest tłumaczeniem sanskryckiego powiedzenia "Tat tvam asi" - "To jest tobą".

Idea jest taka, że naturą rzeczywistości jest gra w chowanego, gdyż to naprawdę jedyna gra, która istnieje - "teraz to widzisz, a teraz już nie". Cała natura wibruje; jest ruchem falistym, impulsem i przerwą. Tyle tylko że my nie zawsze to zauważamy, ponieważ nasze zmysły reagują wolniej na, powiedzmy, światło, które wydaje się ciągłą energią bez przerw. Zatem idea ta ma się tak: w nieskończonych cyklach czasu najwyższa rzeczywistość, jaźń, bawi się ze sobą w chowanego. Przez okres czasu zwany kalpą, który liczy 4 320 000 lat, jaźń ta jest przebudzona ku sobie i wie, że jest sobą. Ale przez następną kalpę zatraca się; mówi do siebie: "Spadaj, stary", i udaje, że jest ogromną różnorodnością rzeczy. To jest dokładnie to, co wy byście uczynili, gdybyście idąc spad, mieli możliwość śnienia dowolnego snu. Pozwoliłoby to wam oczywiście w jedną noc wyśnić 75 lat życia. Na początku mielibyście cudowne przygody, każdą możliwą rozkosz i spełnialibyście swe każde życzenie. Z biegiem czasu stałoby się to trochę nudne i posunęlibyście się dalej - wasze przygody byłyby bardziej niebezpieczne, po czym poszlibyście jeszcze dalej – śnilibyście, że nie śpicie. Wtedy też pakowalibyście się w poważne kłopoty, bowiem czyż nie byłoby niespodzianką w końcu obudzenie się? W końcu śnilibyście, że siedzicie w tej sali i słuchacie mnie. Stałoby tak się za wasze grzechy *śmiech+. być może właśnie to ma miejsce.

W sanskrycie ten sen nazywa się mają, lecz słowo to znaczy coś więcej niż tylko sen czy iluzja. Oznacza również moc twórczą, magię, umiejętność i miarę. Kładzenie fundamentów jest stwarzaniem mai. Świat jest wielką sztuką, grą. Nie w sensie czegoś trywialnego, ale w sensie przedstawienia scenicznego, jak np. "Hamleta". Granie na organach w kościele nie jest banalne. Tak więc aktor tej sztuki, będąc najlepszym ze wszystkich aktorów, nabiera siebie samego niemal całkowicie, gdyż każdy w tyle swego umysłu wie, że jest coś zabawnego w byciu sobą. Kiedy idziecie do teatru, łuk proscenium mówi wam, że to, co dzieje się za tym łukiem, nie dzieje się naprawdę, ale jakoś aktor przekonuje was niemal całkowicie, że to jest prawdziwe. Chce sprawić, byście siedzieli na krawędzi swych krzeseł, byście śmiali się, płakali i martwili, tak że niemal was przekonuje. Ale jeśli jest w tym tak dobry jak najwyższa jaźń, widownia jest nabrana całkowicie i wierzy, że ta sztuka dzieje się naprawdę. Cóż za cudowny talent!

Ale we wszystkich sztukach scenicznych za sceną znajduje się przebieralnia. Na tej scenie Pan nie występuje jako Pan, ale
pojawia się jako ty i ja, jako bohaterzy i złoczyńcy Lecz za sceną odkrywa swoją prawdziwą naturę, odrzuca swą maskę, która po łacinie nazywa się "persona". W klasycznym dramacie persona była maską z megafonem noszoną w amfiteatrze. Wskutek ciekawej degradacji słów słowo "osoba" (ang. person) zaczęło znaczyć prawdziwą jednostkę. Kiedy Harry Emerson Fosdick napisał "Jak być prawdziwą osobą", powinien był zatytułować ją "Jak być szczerze sztucznym".

Ten obraz, ten model świata, niepokoi chrześcijan. To, co w tym jest szczególnie niepokojące, ma swoje specjalne, teologicznie wyklęte słowo - "panteizm". Pojęcie to, że każda rola odgrywana jest przez najwyższego Pana, ma zatem zamazywać realną różnicę pomiędzy dobrem i złem. Jest to największa z bredni. Różnica pomiędzy dobrem i złem nie musi być wieczna, aby być realna. Mówienie, że różnica, która nie jest wieczna, nie jest prawdziwa, jest bardzo niechrześcijańskie, a z pewnością bardzo nieżydowskie, ponieważ jedną z fundamentalnych zasad żydowskich jest to, że wszystkie skończone rzeczy, które zostały stworzone przez Boga, są dobre. Wszystkie skończone rzeczy osiągają swój kres, a wzywanie autorytetu nieba w kwestiach przepisów moralnych jest jak przepuszczenie prądu o napięciu dwóch milionów wolt przez elektryczną maszynkę do golenia. Wynikło z tego w końcu mniemanie, że jeśli sprzeciwiłeś się woli Boga, to skoro zło jest wieczne, będziesz smażył się w piekle na wieki. Jak mawiają Chińczycy: "Nie przeganiaj toporkiem muchy z głowy przyjaciela". Tak jak wyznaczone sądownie męki i surowa sprawiedliwość, tak też i ta idea wywołuje brak poszanowania prawa, a surowy Bóg z tak nieugiętą postawą sprawia, że ludzie przestają całkowicie w niego wierzyć i, jak my to mówimy, wylewają dziecko razem z kąpielą.

Jest to jeden z wielu powodów, dla których ludzie mówią, że Bóg umarł. Bardzo niewygodnie jest mieć takiego Boga, który jest autorytarnym władcą świata, zagląda ci cały czas przez ramię, zna twoje najskrytsze myśli i cię ocenia. To bardzo niewygodne uczucie i każdy z radością by się go pozbył, gdyż nigdy znacznie nie poprawiło ono niczyjego zachowania. W tzw. czasach wiary ludzie byli tak niemoralni, jeśli nie bardziej, jak dzisiaj.

Każde ustalone pojęcie Boga jest idolatrią, skoro powiedziane jest, że "nie będziesz czynił żadnego obrazu tego, co znajduje się w niebie..." itd. Najniebezpieczniejsze i zgubne są obrazy nie z drewna i kamienia - tych już nikt nie bierze na serio - lecz obrazy w wyobraźni; pojęcia i myśli. Dlatego też podejście do Boga w religiach takich jak hinduizm, buddyzm czy taoizm ma charakter negatywny, które dawno temu, w średniowieczu, znane było jako teologia apofatyczna. Św. Tomasz z Akwinu powiedział: "Aby zbliżyć się do wiedzy o Bogu, konieczne jest postępowanie drogą negacji". Chodziło o mówienie o tym, czym Bóg nie jest, gdyż w swej wielkości przewyższa on każde możliwe pojęcie. Dlatego o Bogu hinduizm mówi: "Jedyne, co można naprawdę powiedzieć, to >>neti, neti<<", czyli "nie to, nie to", i dlatego w buddyzmie terminem stosowanym dla ostatecznej rzeczywistości jest sunjata, który oznacza pustkę. Każdy podręcznik o komparatywnej religii napisany przez różnych teologów, których czytałem, twierdził, że to straszny negatywizm i nihilizm. Nie zdawali sobie oni sprawy z tego, że to nie o to chodzi. Jeśli, dla przykładu, na oknie
znajduje się piękny obraz słońca, to twoim aktem wiary w prawdziwe słońce będzie zdrapanie tego obrazu, tak żebyś mógł
wpuścić do środka prawdziwe światło słoneczne. W ten sam sposób obrazy Boga na oknie umysłu wymagają zdrapania, gdyż
inaczej staną się idolami, substytutami rzeczywistości.

Mam nadzieję, że taki rodzaj zrozumienia wyniknie z teologii typu "Bóg umarł". Nie wiem, czy tak będzie, choć faktycznie w tradycji chrześcijańskiej jest kilka precedensów takiej inteligentnej teologii, którą nazwałbym ateizmem z imię Boga lub agnostycyzmem w imię Boga. Słowo "agnostyk" ma ciekawą historię. Wywodzi się z greckiego "agnosia", które tłumaczymy na angielski jako "niewiedza". A jest taka bardzo ciekawa XIV-wieczna rozprawa mistyczna pt. "Obłok niewiedzy", według której najwyższa forma modlitwy kontemplacyjnej ma miejsce wtedy, kiedy zostawi się za sobą wszystkie pojęcia Boga, innymi słowy, kiedy całkowicie porzuci się lgnięcie do Boga. To właśnie jest najwyższym aktem wiary. Nie potrzebujesz wtedy już żadnego obrazu Boga, ponieważ przeszkadzałby ci w dostrzeganiu rzeczywistości.

Ale kiedy upierasz się przy posiadaniu takiego obrazu, wtedy otrzymujesz Kościół - wielką, imperialistyczną organizację. W końcu jeśli Kościół jest ciałem Chrystusa, to czyż nie przez przełamanie jego ciała życie zostało dane światu? Lecz Kościół nie chce zostać przełamany, chodzi w kółko w poszukiwaniu nowych wyznawców. Różnica pomiędzy lekarzem a księdzem jest taka, że ten pierwszy chce uwolnić się od swych pacjentów, zatem daje im lekarstwo i ma nadzieję, że nie będą już go więcej potrzebować Natomiast ksiądz zmuszany jest do uzależniania swych pacjentów, tak żeby dokonywali stosownej opłaty. Doktor wierzy w obrót, wie, że zawsze będą chorzy ludzie, i ksiądz także musi w to wierzyć Uwolnijcie się od swych kongregacji! "Powiedziałem wam już wszystko, idźcie sobie. Jeśli chcecie się ze brać  dla duchowej imprezy w czci, w porządku".

Kiedy byłem kapelanem na uniwersytecie, mówiłem studentom, że nie chcę, by przychodzili do kościoła z poczucia obowiązku,
bo psuliby wszystkim zabawę. Lepiej by było, gdyby poszli popływać lub zostali w łóżkach, gdyż zamierzaliśmy celebrować
komunię świętą, a miałem na myśli prawdziwe świętowanie. Ale my traktujemy religię ze śmiertelną powagą. Pamiętam, kiedy
byłem chłopcem, jak niegrzeczne było śmianie się w kościele. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak powiedział G.K. Chesterton, że "anioły latają, gdyż biorą siebie lekko". Albo, jak powiedział Dante w "Paradiso", że kiedy usłyszał pieśni aniołów, to brzmiało to jak śmiech wszechświata. Śpiewają one: "Alleluja, alleluja, alleluja", co tak naprawdę nic nie znaczy; to tylko taki wzniosły nonsens. W podobny sposób buddyjskie i hinduskie teksty pieśni nic nie znaczą i nigdy nic nie znaczyły. Wszystkie one są tylko wspaniałym śpiewem - glosso lallia.

Pragnąłbym położyć nacisk na to, że dla żywotności religii na Zachodzie wiara nie powinna być wyrażana w terminach rzeczy, idei bądź opinii, do których się lgnie w akcie desperacji. Wiara jest odpuszczeniem sobie, a to musi rozpocząć się od odpuszczenia sobie Boga, pozwolenia, by Bóg odszedł. Nie jest to ateizmem w zwykłym znaczeniu - żarliwą nadzieją, że Boga nie ma. Obawiam się, że ruch taki da w wyniku to, co ktoś kiedyś nazwał chrześcijańskim sekularyzmem - że życie jest tylko pielgrzymką pomiędzy porodówką a kostnicą i że troska chrześcijanina powinna mieścić się pomiędzy nimi. Takie jest zdroworozsądkowe rozumowanie w dzisiejszych czasach. Poważnie wątpię w to, czy większość ludzi wierzy w swoją religię; raczej nie, stała się już niewiarygodna.

Nawet świadkowie Jehowy są bardzo uprzejmi, kiedy przychodzą pod twoje drzwi. Jeśli naprawdę wierzyliby w to, co mówią,
krzyczeliby na ulicach. Jeśli jacyś katolicy wierzyliby w to, co głoszą, robiliby okropny rwetes. Mieliby najstraszniejsze programy telewizyjne, przy których batman wypadałby słabo. Dawaliby na całą stronę ogłoszenia o strasznych rzeczach, które miałyby się wydarzyć, i traktowaliby to bardzo poważnie. Ale nikt tego nie robi, ponieważ nadzwyczaj wiarygodne stało się to, że życie to właśnie taka podróż pomiędzy porodówką a kostnicą. Wciąż przyjmujemy za zdroworozsądkowy XIX-wieczny mit, który w historii Zachodu wyparł mit ceramiczny, mianowicie mit w pełni automatycznego modelu wszechświata, wszechświata, którym rządzi głupia i ślepa siła. Haekela przypadkowy ruch atomów jest z tej samej półki co libido Freuda - ślepa fala pożądania leżąca u podstaw ludzkiej psychologii. Widzicie, co faktycznie ma tu miejsce? Człowiek pozwolił sobie na poniżającą postawę względem świata, mówiąc: "Dość myślenia życzeniowego, wiary w Boga lub kogoś >>tam, na górze<<, kto troszczy się o staruszki i słabe dusze. W dzisiejszych czasach trzeba być twardym i stawiać czoła faktom". Czyniąc świat tak niesłychanie banalnym, człowiek oznajmiał swój własny "realizm", ale to były tylko pozory.

Wracając do tej postawy, co jest jej poetyckim odpowiednikiem? Człowiek, maleńki zarazek, żyjący na niepozornej skale krążącej wokół małej gwiazdy na peryferiach zwykłej galaktyki. Cóż za poniżenie. Z drugiej strony jeśli pomyślę o tym dłużej, jestem zupełnie zdumiony, odkrywając siebie na tej okrągłej skale krążącej wokół kuli ognia. To bardzo dziwna sytuacja i im więcej na to patrzę, tym bardziej nie mogę uwolnić się od wrażenia, że życie jest zupełnie dziwne. Bowiem filozof to pewien rodzaj intelektualnego prostaka, który zmaga się z rzeczami, które rozsądni ludzie biorą za oczywiste. A rozsądni ludzie twierdzą, że życie to nic takiego, po prostu idą przed siebie i czymś się zajmują. Jest obecnie nawet taki ruch w filozofii, analiza logiczna, który zabrania myślenia o życiu, gdyż jest ono bezsensownym pojęciem. W taki sposób filozofia stała się dyskusją o banałach, a magazyny filozoficzne są obecnie tak nudne jak każde inne czysto techniczne badanie. Żaden dobry filozof nie zastanawia się już po nocach nad przeznaczeniem człowieka, naturą Boga itp., gdyż dzisiejszy filozof to praktyczny gość, który przychodzi do uniwersytetu z walizeczką o dziewiątej rano i wychodzi o piątej po południu. Uprawia filozofię w dzień, co polega na dyskutowaniu, czy pewne zdania mają sens i jeśli tak, to jaki. Filozof ten - jak powiedział William Earl w swym zabawnym eseju - przyszedłby do pracy w białym fartuchu, jeśli uszłoby mu to na sucho.

Problemem jest to, że filozof stracił poczucie zdziwienia - coś, czego według współczesnej filozofii nie wolno ci mieć Coś jak entuzjazm w XVIII-wiecznej Anglii; coś bardzo niedobrego. Ale ja sam nie wiem, jakie pytanie zadać, kiedy zastanawiam się nad wszechświatem, bo to nie jest pytanie, tylko uczucie. Wyobraźcie sobie, że robicie wywiad z Bogiem i możecie zadać tylko jedno pytanie. Jak ono by brzmiało? Nie ma pośpiechu, wkrótce i tak odkryjecie, że nie macie pojęcia, o co zapytać, ponieważ nie da się sformułować pytania, które jest zdziwieniem. W chwili gdy usta otwierają się, by je wypowiedzieć, odkrywa się, że mówi się nonsens. Niemniej, nie powinno to przeszkodzić w tym, by zdziwienie było fundamentem filozofii.

Jak powiedział Arystoteles, zdziwienie jest początkiem filozofii, ponieważ uderza cię to, że życie jest bardzo dziwne, że tzw. niepozorne i małe ludzkie stworzenie ma wewnątrz swej czaszki mechanizm neurologiczny, który jest w stanie umieścić siebie w centrum tego niewiarygodnego obszaru galaktyk i zacząć to wszystko mierzyć Jest to zupełnie niezwykłe dodatkowo, gdy zdasz sobie sprawę z tego, że w świecie, w którym nie ma oczu, słońce nie byłoby światłem; tam, gdzie nie ma delikatnej skóry, kamienie nie są twarde i że tam, gdzie nie ma mięśni, nie ma poczucia ciężkości. Życie jest związkiem, a ty jesteś wrzucony w jego sam środek!

Z pewnością jest w życiu miejsce na postawę zdumienia istnieniem, które jest zarazem podstawą szacunku dla życia właśnie. Nie ma tego za wiele w naszej kulturze, choć nazywamy ją materialistyczną. Materialista to ktoś, kto kocha materię, a przypuszczam, że w tradycji chrześcijańskiej i żydowskiej można by rzec, iż Bóg jest największym materialistą, bo, jak powiedział William Temple, "Bóg zainteresowany jest w wielu innych rzeczach poza religią". Gdyby Bóg interesował się tylko religią, świat składałby się wyłącznie z budynków kościelnych, Biblii i kleryków, co byłoby zupełnie nudne. W obecnej "materialistycznej" kulturze dążymy do całkowitego zniszczenia materii oraz jej gwałtownej przemiany w śmieci i trujące gazy. Nie jest to kultura materialistyczna , gdyż nie ma w niej szacunku dla materii, a szacunek ten z kolei bazuje na zdziwieniu, na uczuciu zdumienia zwykłym kamyczkiem trzymanym w dłoni. Obawiam się więc, że teologia "Bóg umarł" przekształci się w świeckie wyświadczanie dobrych uczynków w imię Jezusa. I w tym miejscu, uważam, możemy zostać mocno ożywieni i pobudzeni wprowadzeniem w nasze życie duchowe pewnych rzeczy orientalnych. Należy zrozumieć, że sednem nauk hinduskich i buddyjskich jest doświadczenie, a nie teoria czy wierzenie. Jeśli religia jest kombinacją kanonu, kodeksu i kultu, to odnosi się to do judaizmu, islamu i chrześcijaństwa, ale w tym sensie buddyzm już nie jest religią. Kanon jest objawionym symbolizmem dotyczącym tego, o co chodzi we wszechświecie, a boski autorytet nakazuje ci w to wierzyć Kodeks to objawiona wola Boga, której musisz być posłuszny. Zaś kult to objawiona forma czci, którą każe ci się praktykować Są to przykazania, ponieważ Bóg jest szefem, władcą, Królem Królów i Panem nad Panami. Ale nauki jogi w hinduizmie czy też różne formy medytacji buddyjskiej nie wymagają od ciebie wierzenia w cokolwiek; nie ma też w nich przykazań Choć zawierają w sobie pewne reguły, to przyjmuje się je na własną odpowiedzialność, a nie w jakimś akcie posłuszeństwa Nauki te są doświadczalnymi technikami przemiany świadomości, a ich główną troską jest pomoc ludziom w uwolnieniu się od halucynacji, że każdy z nas jest ego zamkniętym w skórze, takim małym człowieczkiem wewnątrz twojej głowy, pomiędzy uszami i za oczami, który jest źródłem świadomej uwagi i woli. Większość ludzi uważa, że jest tylko tym i że ciało jest czymś, co mają. "Mamo, kim bym był, gdyby moim tatą był ktoś inny?". Rodzice dają ci ciało, a twoja dusza wskakuje w nie na jakiś czas, w momencie poczęcia lub narodzin, trudno zdecydować I takie mamy przekonanie, że jesteśmy czymś w ciele, że mamy ciało, ale nim nie jesteśmy. Tak więc doświadczamy bicia serca jako czegoś, co się nam przydarza, podczas gdy mówienie i chodzenie jest czymś, co my sami robimy.

Czy to nie ty sprawiasz, że twe serce bije? Język nie pozwala ci nawet tak pomyśleć; nie mówi się tak. A w jaki sposób myślisz? W jaki sposób jesteś świadomy? Nie wiesz tego. A czy wiesz, w jaki sposób otwierasz i zamykasz swą dłoń? Jeśli jesteś fizjologiem, to być może mi to powiesz, lecz to nie pomoże ci w otwarciu i zamknięciu dłoni lepiej, niż ja to robię. Wiem, jak to zrobić, ale nie umiem ująć tego słowami. W ten sam sposób hinduski Bóg wie, w jaki sposób stwarza cały wszechświat, ponieważ to robi, ale nie wyjaśniłby tego, bo byłoby to głupie. Równie dobrze można by spróbować wypić Ocean Spokojny przy pomocy widelca. Kiedy hindus dostępuje oświecenia i pozbywa się halucynacji, że jest ego zamkniętym w skórze, oraz odkrywa, że centrum jego jaźni jest tożsame z wieczną jaźnią wszechświata, to na twoje pytanie: "Jak ty to robisz?", odpowie: "Tak samo, jak ty otwierasz i zamykasz swą dłoń". My wszyscy jesteśmy tą wieczną jaźnią. Każdy ciekawski, przychodzący do Sri Ramany, wielkiego mędrca hinduskiego, który zmarł parę lat temu, pytał go: "Mistrzu, kim byłem w poprzednim wcieleniu?", na co ten zwykle odpowiadał: "Kto zadaje to pytanie? Kim ty jesteś?".

Nauczyciel duchowy zarówno hinduistyczny, jak i buddyjski, chcąc cię obudzić, wyleczyć z halucynacji bycia ego zamkniętym w skórze, drażni cię w pewien sposób. Ma zabawne spojrzenie, jakby mówiące: "Wyłaź, Sziwa, wiem, co robisz". "Kto, ja?". Patrzy na ciebie w ten sposób, aż w końcu masz wrażenie, że widzi cię na wylot, tak że wszystkie twe egoistyczne, złe myśli i inne okropności są dla niego widoczne, więc musisz spróbować je zmienić Proponuje ci, byś ćwiczył kontrolę umysłu i żebyś pozbył się pragnień Porzucasz egoistyczne pragnienie, aby wyzwolid się od ego, i nawet udaje ci się wyciszyć umysł i skoncentrować Ale wtedy zabija ci ćwieka, mówiąc: "Czyż nie pragniesz nie pragnąć? Dlaczego starasz się pozbyć swego egoizmu?". Odpowiedź jest taka, że chcesz na tym dobrze wyjść Uważasz, że bycie nieegoistycznym będzie opłacać się bardziej niż bycie egoistą. Luter i św. Augustyn to przejrzeli. Tak to właśnie jest. Poprzez to zaczynasz dostrzegać brak realności, złudność swej oddzielonej jaźni. Ma ona cechy rzeczywistości jedynie na mocy konwencji, w takim samym sensie jak linie południków i równoleżników albo miara czasu na zegarze. To dlatego jednym ze znaczeń słowa "maja", iluzji, jest właśnie miara.

Na ten przykład rzeczy są miarą, są jednostkami myśli, tak jak centymetry są jednostkami miary odległości. W świecie fizycznym nie ma żadnych rzeczy. Ile rzeczy składa się na jedną rzecz? Ilekolwiek zechcesz, ponieważ rzecz to rzeczownik - jednostka myśli, która jest rzeczywistością o tyle, o ile możesz ją pojąć jako jedną ideę. Tak więc wtedy, kiedy miejsce ma uświadomienie sobie halucynacji bycia oddzieloną jaźnią, odbywa się to poprzez odkrycie, że twoja domniemana, oddzielona jaźń nie może nic zrobić Nie może udoskonalić siebie przez działania w tym kierunku ani przez zaniechanie wszelkich działać Obydwie te drogi bazują na złudzeniu. Właśnie to trzeba zrobić, by wyleczyć ludzi z ich halucynacji - sprawić, by zachowywali się zgodnie ze swymi przypuszczeniami wynikającymi z tej halucynacji.

Ludzie, którzy twierdzą, że Ziemia jest płaska, nie mogą zostać przekonani, że jest okrągła, dlatego, iż oni WIEDZĄ, że jest płaska - czyż tego nie WIDAĆ? Co wtedy robisz? Mówisz: "Chodźmy spojrzeć z krawędzi Ziemi, czyż to świetny pomysł? Ale żeby być pewni, że dojdziemy do tej krawędzi, musimy bardzo uważać, by nie chodzić w kółko". Narzucasz zatem pewną dyscyplinę: idziesz stanowczo i rygorystycznie na zachód, np. wzdłuż równoleżnika 40 stopni, i kiedy wrócisz do miejsca, gdzie zacząłeś, przekonujesz się, że Ziemia jest przynajmniej cylindryczna. Wynika to z eksperymentu, reductio ad absurdum twoich przesłanek. W ten sam sposób guru hinduski bądź buddyjski działa reductio ad absurdum, wychodząc z przesłanki ego zamkniętego w skórze. Co wtedy się dzieje?

Z niejasnych relacji o wschodnim mistycyzmie można wnioskować, że znikasz wtedy na zawsze w nieskończonym morzu różowej
galaretki i wpadasz w taki zachwyt, że zapominasz swoje imię, adres, numer telefonu i funkcję w życiu. Ale nic z tych rzeczy. Choć w swym nagłym najściu stan mistycznej iluminacji może zawierać wrażenie wspaniałej jasności i przezroczystości, to gdy się do niego przyzwyczaisz, jest ono jak codzienne życie. Istnieją istoty, które poprzednio uważałeś za oddzielone jednostki, i istniejesz ty, który poprzednio uważałeś siebie za jedynie stawiającego czoła tym ludziom. Kiedy wielkiego mistrza zen, dr. D.T. Suzukiego, spytano, jak to jest być oświeconym, odparł, że jest to jak każde zwykłe doświadczenie, tyle że pięć centymetrów nad ziemią. Gdyż nie zmienia się sposób, w jaki twoje zmysły postrzegają; zmianie ulega twoje myślenie, twoje definicje tego, co widzisz, twoja ocena tego. Ma to miejsce wtedy, gdy już nie lgniesz do rzeczy, kiedy pozbywasz się wrogiej postawy wobec świata, wiesz już bowiem, że świat jest tobą!

Spójrzmy na to z punktu widzenia biologii. Jeśli opisuję zachowanie żywego organizmu, to nie mogę tego zrobić bez
jednoczesnego opisania zachowania środowiska tego organizmu. Odkrywam, że nie opisuję organizmu w środowisku, lecz
zjednoczone pole zachowania zwane "organizm - środowisko". To dziwne słowo, ale istnieje takie. Środowisko nie steruje
organizmem ani organizm nie steruje środowiskiem. Są one dwoma aspektami, biegunami tego samego procesu.

Należy zrozumieć, że taka postawa wobec świata, widzenie fundamentalnej jedności jaźni, która manifestuje wszystko, nie jest postawą, która - jak skłonni są uważać misjonarze - zaprzecza wartości różnic. Należy więc zrozumieć zasadę zwaną
"identycznymi różnicami". Weźmy monetę - orzeł jest inny od reszki, a jednak te dwie strony monety są nierozłączne. Albo
procesy kupowania i sprzedawania - różnią się od siebie, ale nie możesz czegoś kupić, jeśli w tym samym czasie ktoś ci czegoś nie sprzedaje, i vice versa. To o to chodzi, gdy mowa jest o podstawowej jedności przeciwieństw zwanej w hinduizmie adwajtą, niedualizmem, lub gdy Chińczycy używają słowa "tao" dla określenia sposobu działania zasady pozytywnej i negatywnej, jin i jang. Nie jest to jedność, która niweluje różnice, lecz jedność, która manifestowana jest właśnie przez różnice, które postrzegamy. Chodzi tu o biegunowość, jak w przypadku dwóch biegunów magnesu - są różne, a jednak są tym samym, jednym magnesem.

Kiedy twierdzimy, że orientalny monizm jest punktem widzenia życia, z którego wszystko zlewa się w jakąś obrzydliwą papkę, to jest to bardzo nie fair. Tak po prostu nie jest. Możesz stwierdzić, że doktryna, iż każdy jest Bogiem, niszczy możliwą miłość pomiędzy jednostkami, ponieważ aby cię kochać, musisz być "inny ode mnie", bo w innym wypadku jest to miłość siebie samego. Jednak argument ten upada, gdy weźmie się pod uwagę doktrynę Świętej Trójcy. Jeśli Bóg jest trzema osobami, to nie mogą się one nawzajem kochać na mocy tego samego argumentu. Hinduizm używa po prostu chrześcijańskiej idei Trójcy, tyle że robi z niej wielo-trójcę zamiast jednej. I to wszystko.

Oczywiście solą w oku w podejściu doktryny monistycznej czy panteistycznej jest zawsze problem zła. Czy mamy stworzyć
podstawę do bycia odpowiedzialnym za zło? Nie chcemy tego, gdyż pragniemy utrzymać obraz Boga nieskalanego, pomimo tego,
że nasza Biblia mówi: "Ja jestem Panem, poza którym nie ma innego. Ja stwarzam światło i ciemność, ja czynię pokój i stwarzam zło. Ja, Pan, czynię to wszystko". Nie słyszeliście historii o yetzer harra? Otóż zgodnie z żydowską teologią na początku czasu Bóg zaszczepił Adamowi coś, co nazywa się właśnie yetzer harra. Oznacza to przewrotnego ducha, a ja nazywam to elementem nieredukowalnego łotrostwa. Trzeba to koniecznie mieć w sobie, aby być ludzkim. Wiecie, jak to było z tym zakazem jedzenia owocu z drzewa poznania. To była jedyna pewna droga, by doszło do zjedzenia z niego. Lecz oczywiście gdy Pan Bóg oskarżył Adama i powiedział: "Jadłeś z tego drzewa, z którego ci zabroniłem", to ten zrzucił winę na Ewę i powiedział: "Ta kobieta, którą mi dałeś, skusiła mnie i dlatego zjadłem". Zatem spojrzał On na Ewę i powiedział: "Co ty na to?", a ona: "Ależ to wina węża". Jego spojrzenie padło na węża, który jednak nic nie powiedział, gdyż wiedział zbyt wiele i nie zamierzał zdradzić sekretu tego przedstawienia. Kim jest ten, kto siedzi po lewicy Boga? Wiemy, kto po prawicy. Ale lewica jest zatajona, gdyż jest to ta strona, gdzie siedzi prokurator, a w Księdze Hioba, jak wiecie, to szatan jest prokuratorem w niebiańskim sądzie. Jest on oskarżycielem, wiernym pracownikiem sądu. Gdyż, widzisz, całym problemem jest to, że byłoby bardzo niedobrze, gdyby to Bóg stworzył zło, a my bylibyśmy jego ofiarami. Innymi słowy, jeśli podtrzymujemy model Króla Wszechświata oraz wszystkich stworzeń mu poddanych, wtedy Bóg odpowiedzialny za zło byłby bardzo niemiły wobec innych ludzi. Lecz według tej teorii Bóg nie jest "inną" osobą, nie ma też Jego "ofiar". Jest On nie kim innym jak Swoją własną ofiarą. To TY jesteś odpowiedzialny i jeśli chcesz pozostać w stanie iluzji, to zostań, lecz zawsze możesz się obudzić.

 

Oceń treść:

Average: 9 (1 vote)
Zajawki z NeuroGroove
  • LSD-25


dawka : 1/4 kwasa w papierku (moja pierwsza dawka) + troche grassu (lekko)


data : 21, grudnia 2001


inni ludzie : jeden lekko pijany, raczej nie zna się na drugach...


+ inni ludzie, z którymi nie spotkaliśmy się przez moje sensacje :(





dodam, że jechaliśmy na impreze, a jak chciałem spróbować czegoś innego, mój

wybór padł na kwasa, ponieważ już wcześniej chciałem spróbować tego

specyfiku (tutaj nastąpiło to dosyc spontanicznie).



  • MDMA (Ecstasy)

doswiadczenie: THC w duzych ilosciach, 2 razy feta, pierwsza pigula...

pigula: tancerzyk





Okolo 23.15 - zjadlem tancerzyka

Okolo 23.45 - zaczyna działać

Okolo 00.00 – maxymalne działanie





okolo 01.00 - zaczynam pisac:



  • LSD-25
  • Marihuana
  • Tripraport

Podekscytowanie nadchodzącym tripem planowanym już od dłuższego czasu i mającym odbyć się podczas pobytu w Norwegii; nadzieja na kanapowy, introspektywny trip która niestety zostaje dość brutalnie rozwiana.

Wyprawa na dworzec w Oslo od początku jawi się w moim umyśle jako coś abstrakcyjnego. Z pewnym niepokojem wyczekuję momentu, w którym poznam K – naszego kwasowego towarzysza. Dość dotkliwie odczuwam to, że jestem w całkowicie nieznanym miejscu, otoczona masą ludzi spieszącą się nie wiadomo dokąd i po co, podświadomie wyłapuję niezrozumiałe strzępki norweskich rozmów. Czekam na K razem z P, jednocześnie przecierając oczy i usiłując wyplenić z nich resztki zaspania będące skutkiem zerwania się z łóżka o nieludzkiej wręcz godzinie.

  • Bad trip
  • Benzydamina

Pomimo iż kilka tripów z benzydaminą było za mną, doskonale wiedziałem, co cipacz robi z mózgu, za sprawą tego, że nigdzie dxm nie mogłem dorwać, zakupiłem 4 paczki tantum rosa, ekstrakcja wyszła bardzo dobrze, jestem sam w swoim pokoju, nikogo wokół mnie, tylko ja i ciemność, kto miał schizy na benzie wie dobrze, że to nie za dobre miejsce, jednakże... dla mnie idealne, kocham tripy w samotności.

 
Za godzinę zero przyjąłem sobie 19:30, wtedy skończyłem ekstrakcję i postanowiłem władować w siebie do razy 2 gramy benzy.

T+25 minut – mój test na to, czy benza się ładuje to dmuchanie ustami, takie głośnie wydychanie powietrza co minutę, jeżeli dźwięk zacznie być „metaliczny”, mam znak, że benza zaczyna działać, co też nastąpiło po 25 minutach.