Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

zawsze warto umierać - bo możesz narodzić się na nowo

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
P: 200 ug 25-LSD w kartonikach podawane doustnie, z czego pierwsze 50 ug zostało zjedzone o 13.30, drugie 50 około 15, ostatnie 100ug po godzinie 18. A: identyczne dawkowanie.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
P: podniecenie, zadowolenie z perspektywy spróbowania czegoś nowego, chęć zrelaksowania się z nową substancją psychoaktywną. A: spokój, ciekawość i podniecenie. Otoczenie: wolny dzień w wynajmowanym pokoju w bloku, od właściciela mieszkania dzielił nas przedpokój. Pogoda raczej średnia. Dobre oświetlenie i muzyka gatunku "stoner rock", lecz nie tylko. Generalnie warunki nasilające atmosferę bezpieczeństwa.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
P: Marihuana A: Marihuana

zawsze warto umierać - bo możesz narodzić się na nowo

Zacznijmy od tego, że słowa są puste. Nie opiszą tego, nie mają sensu ani znaczenia. Potężny trip wymyka się ludzkim miarom i pojęciom, język człowieka jest zbyt ubogi, żeby oddać chociaż 1/100 przeżytych doświadczeń. Próbowaliśmy jednak z A jakoś ubrać w litery nasze doświadczenie. Oto reultat - "... pustynia, kosmos, pustynia". Nasze mózgi pracowały na zbyt wysokich obrotach, aby nadążyć z opisywaniem co się dzieje. Jeżli jesteś zainteresowany właściwym tripem i tak zwaną "ostrą" jazdą przejdź od razu do T+5h.

Ale zacznijmy od początku. Bohaterów jest dwójka: P, właściciel pokoju, oraz A, koleżanka z roku. Umówiliśmy się o godzinie 13. Posiadałem (P) wtedy 2 kartoniki po 200 ug oraz torbę trawy, gdyby kwas nie zadziałał, ale umówiliśmy się, że na pierwszy raz spróbujemy 50 ug, zresztą zgodnie ze wszelkimi wskazówkami próbowania LSD. Pokroiłem 200 ug na 4 kawałki i poczęstowałem A jednym, samemu oczywiście też biorąc. W oczekiwaniu na trip pokazałem A stronę, na której zamówiłem kwas oraz wysokie noty mojego sprzedającego (same 5/5), by upewnić ją, że wszystko jest w najlepszym porządku. A położyła pieniądze na stół, poczym walnęła się na łóżko. Ja włączyłem nastrojową muzykę, która od zawsze kojarzyła mi się z podobnym rodzajem przeżyć - Sun Dial dla zainteresowanych i również się położyłem.

T+1,5 godziny. Leżąc na łóżku zaczęliśmy o rozmawiać o kwasie, między innymi o tym, że czytaliśmy w necie tak zwane przykazania tripujących, które niezmiernie nas bawiły np "Nigdy nie warto umierać" albo "Samochody mogą zrobić ci krzywdę", "Zdejmowanie koszulki w miejscach publicznych przyciąga uwagę niewtajemniczonych". Do godziny nie było żadnych efektów, A tylko non stop się śmiała. Co jakiś czas podchodziliśmy do lustra, by zobaczyć źrenice. Nasze ciało reagowało na narkotyk, jednakże nie mózg, czego oczekiwaliśmy. Śmiałem się, że musimy "nakarmić fazę" i wziąć jeszcze 50 ug, ale A nie chciała. A po półtorej godziny miała pierwsze duszności, szczękościsk i ucisk na szyi, żadnych pseudohalucynacji, mi natomiast zaczęły wyjątkowo delikatnie poruszać się szafa i półki. Generalnie nie tego oczekiwaliśmy. Zaczęliśmy robić głupie rzeczy. Mój właściciel jest głęboko wierzący ( ja wręcz przeciwnie ), dzięki czemu w moim pokoju wisi matka Boska. Odwróciłem ją, mówiąc, nie może patrzeć jak ćpiemy i że pęknięcie w obrazie powiększa się gdy robię złe rzeczy, co rozśmieszyło A. 

T+2 godziny i więcej, dodatkowe 50 ug na głowę, koło 15.30. Byliśmy zawiedzeni, że kwas nie działa jak powinien, więc namówiłem A na kolejną porcyjkę. Zapaliłem trzy świeczki, zmieniłem muzykę. A przestała się śmiać, moje pseudohalucynacje także zniknęły. Leżeliśmy na łóżku, rozmawialiśmy przez jakiś czas, później nie wiedzieć czemu zatrzymałem na chwilę muzykę, by włączyć - uwaga - "Kolorowy Wiatr" Górniak. Posłuchaliśmy, wróciliśmy na łóżko, A zaproponowała jakiś film w oczekiwaniu na efekty, ale mi się nie chciało. Żartowałem, że wystawię panu sprzedawcy 1 na portalu. Chciałem zwrócić A hajs i zaproponować palenie, gdyby nadal miało nie działać. Śmieszyło nas też, że nie ma z nami trzeciego kolegi, który musiał zrezygnować z tripowania na rzecz trzymania swojej umierającej cioci za rękę. 

T+3 godziny, do 18.20 - wszedł pierwszy trip, aczkolwiek bardzo słaby, którego żadne z nas w ogóle nie pamięta, bo następny był zbyt mocny. A wie tylko, że się odbył, rzeczywistość zaczęła jej się zlewać. Ja skupiłem się na odczuciach wewnątrz mnie, obrazach jakiejś dziwnej dżungli, prawdopodobnie pod wpływem wycia Górniakowej. Powiedziałem A że muszę się przytulić. Wciśnięci w siebie na łóżku spędziliśmy może z pół godziny. Później wstałem, oprócz oczu żadnych efektów. Zdenerwowany powiedziałem, że zaraz wezmę całe 200ug. A schowała mi wtedy kwas, gdy poszedłem do toalety. Wyciągnęła też z torebki laleczkę voodoo ( ognisko kwietniowe w krk, prezent od nieznajomego ćpuna, nie wnikajcie ). A wzięła kawałek świeczki i zgniatając go w rękach miała wrażenie, że się rozpuszcza. Nie mogąc znaleźć kwasu, zapytałem A czy wie gdzie jest. A przyznała, że go schowała, na co ja zareagowałem zabraniem jej lalki i uciąłem żeby A wiedziała, że ja i moi ludzie nie żartujemy( byłem terrorystą ). Ponieważ jestem jednak dobrym człowiekiem, bo operacji zasklepiłem jej ranę w ogniu i oddałem A w zamian za kwas. Zabrałem za to jej wosk i powiedziałem, że to jej życie, łamiąc go i oddajac kawałki, zostawiając sobie jeden pod lampką a drugi spalając. Wtedy zaszantażowałem że biorę 200ug. A stwierdziła, że sam tego nie mogę wziąć i zgodziła się na kolejną porcję, jak się miało okazać, morderczą. Po przebytych akcjach zmieniliśmy sprzedawcy ocenę na 3.5 (dowcip), wracały głupie teksty o trzecim koledze i przykazaniach tripujących. A zobaczyła w głowie rozpadajacą się twarz gdy zamknęła oczy i przestraszyła się. 

T+5h, od godziny 19 do 2.07 (A patrzyła na czas), dodatkowe 100 ug na głowę, w sumie 200 ug. Tu się zaczyna właściwy trip. 

Branie 200 ug za pierwszym razem, nawet na przestrzeni wielu godzin nie jest najlepszym pomysłem i stanowczo go odradzam. Nie chodzi o bad tripy, tych nie było za dużo, raczej o to, że mózg i umysł nie wytrzymują dawki i eksplodują ( mi zdarzyło się to wielorotnie, A również ) Po kolei:

19.00 jesteśmy z powrotem na łóżku. Muzyka gra, później jak się okazało była zapętlona, co mogło mieć istotny wpływ na doznania (utór Death and Beyond zespołu My Brother The Wind), gdyż były one podobne i cykliczne. Ja i A byliśmy mocno przytuleni do siebie, czekając na pierwsze podrygi kwasu. Zaczęło lekko nami rzucać ( sztywniały nam kończyny i wyginały się w różnych kierunkach, A miała szczękościsk) Pojawiły się pierwsze pseudohalucynacje, pojedyńcze pęknięcia na suficie rozszerzały się szaleńczo, gdziekolwiek nie spojrzeliśmy (liczba mnoga jest celowa, wiele razy mieliśmy identyczne odczucia co więcej, dzieliliśmy się "tripem", lecz o tym za chwilę) Zadowoleni, ze coś się dzieje, patrzeliśmy na pokój. Dla mnie wszystko było galaretą, obrazy ruszały się. Nie tracąc kontaktu wciąż żartowaliśmy, że dajemy 3.5, że dobrze, że nie ma z nami kolegi itp. Wydawało mi się przez moment, że lampa na suficie jest wielkim okiem jakiegoś gada. A mówiła, że na suficie pęknięcia robiły się coraz większe, a pod sufitem chodzi robak, który robi tunele. W pewnym miejscu na suficie A widziała dziwne zębatki, które odkręciły się, ukazując łąkę. Od tamtej pory nie wstawaliśmy na długie godziny. Razem z A cały czas relacjonowaliśmy sobie tripa. Ja, zachwycony doznaniami A, która zamknęła oczy postanowiłem zrobić to samo. To stało się naszym nowym przykazaniem - "Nie warto otwierać oczu".

Myślę, że doznania wewnątrz nas są intensywniejsze niż na zewnątrz. Po tym doświadczeniu wiem już, że kwas nie został wymyślony po to, żeby wziąć go z koleżkami i czekać na halucynacje z zewnątrz. To piękno, które udało nam się wydobyć było w nas, w naszym umyśle. Nie należy też mieć postawy roszczeniowej jak ja i A, że trip nam się należy. W końcu przyjdzie i niekiedy da więcej, niż możemy się zdzierżyć.

T+6h, do godziny 21. Faza najmocniejsza i najprzyjemniejsza. Zaczęło nas potężnie wykręcać, rzucaliśmy się po całym łóżku, ściskając się i dotykając (dotyk odczuwaliśmy intensywniej). Mięśnie pracowały, skurczając się i rozkurczając, ja dodatkowo odczuwałem silny nacisk na czoło i oczy, które uciekały mi mocno w górę przy każdym "wykręcaniu" się ciała. A było bardzo duszno i gorąco, byliśmy pod kocem. Kompletnie bezsilna mówiła, że jej ciało jest w kawałkach, które jednakże była w stanie kontrolować. Rozsypała się około 10 razy. Miała wrażenie, że prawie wychodzi ze swojego ciała, lecz za każdym razem dawała radę wrócić. Obrazy przeskakiwały jej jak w kalejdoskopie, niepowiązane żadnym ciągiem logicznym. Zaczęła płakać przez następne 2 godziny, lecz nie były to łzy smutku, gdyż nadal mieliśmy kontakt i mówiliśmy nasze oklepane żarty, co prawdopodobnie ratowało przed krzywymi zjazdami. 

Mój trip wyglądał podobnie, dużo obrazów, kolory głównie fioletowy i purpurowy jak u A. Będąc ściśniętym razem z A, miotając się na łóżku zacząłem myśleć, że tańczymy jakiś harmonijny taniec Jedności. Stało się to niejako rytuałem, oddawaliśmy się razem psychodelicznym doświadczeniom, co stopiło nas w jedną osobę. Okazało się, że A czuje to samo. Mówiliśmy jakieś słowa, ale wyszło na to, że nie ma "ja", nie ma "ty", tylko my. My przed kwasem i po kwasie, zupełnie różne osoby. Zacząłem myśleć, że w ten sposób muszą porozumiewać się bogowie, jeżeli istnieją, że kwas jest językiem Absolutów. A nie było na łóżku, psychicznie wywędrowała wszędzie i nigdzie, nie było jej, nie chciała wracać. Płakała i mówiła, że jest szczęściem. Ja mówiłem, że mogę wszystko, totalny kreacjonizm. W głowie pojawiały mi się trójkąty na tle kosmosu, pustynia, dużo kolorów, koty, piramida i jeszcze wiecej kosmosu. Tworzyłem fantazyjne obrazy i kształy w głowie. Dostałem małego ślinotoku, przytulony do A zacząłem lizać łóżko za jej plecami. A ukręciła sobie głowę i umarła. Generalnie mózg wybuchł na milion razy ( uczucie nacisku na głowę i oczy, wykręcone kończyny) 

T+8h - pierwsze lądowanie, po 21. Lądowanie zakończyłem wyżej wspomnianym lizaniem. Zerwałem się z łóżka, świat trochę się trząsł. Sprawdziłem oczy i kazałem A zrobić to samo. Myślałem, że trip się skończył, biegałem po pokoju mówiąc, że jestem pierwszym człowiekiem na planecie "koniec fazy". Ustaliliśmy, że rano podzielimy się doświadczeniami, bo teraz nie możemy znaleźć na to słów. Ja usiadlem za biurkiem, wylewałem wosk na biurko i parzyłem nim palce, by sprawdzić czy czuję. Dodaliśmy nowe przykazanie - "ogień może cię poparzyć". Trzymając nóż w ręku, agresywnie kroiłem świeczkę na kawałki. Wziąłem część wosku, która była kawałkiem życia A i rozpuszczałem go w ogniu, mówiąc "patrz co robię z twoim życiem". Później wziąłem więcej wosku i uformowałem z niego mózg. Spalając go, mówiłem, że to nasza głowa po lsd. Wróciły nieśmieszne żarty. A chciała iść do toalety, ale zabroniłem jej, żeby nie skończyła jazdy. A zaczęła znowu tripować, więc postanowiłem dołączyć. Wrażenia wizualne były słabe, więc uzgodniliśmy, że zamykamy oczy i chowamy się pod "kocyk fazy". 

T+9, od 22 do 24. Trip drugi, nieco słabszy. Nadal przytuleni, nadal powykręcani, nadal mnóstwo kosmosu. A udało się oddzielić od ciała i podróżować po świecie. Zaliczyła wieżę Eiffla, góry, Wielki Kanion, Mount Everest, Amsterdam (A jeździ tam na wakacje do pracy) oraz dziwne wioski i lasy. Pojawił się pierwszy wspólny badtrip. A trochę się miotała i ciężko oddychała, więc zapytałem czy wszystko dobrze. Odpowiedziała, że nie chce wracać. Przekonywałem ją, że nigdy nie warto umierać, recytując zasadę, która jakoś przestała nas śmieszyć. Zdaliśmy sobie sprawę, że nasz organizm jest poteżnie naćpany, mieliśmy wątpliwości, czy nas nie pokręci na stałe. Cykliczna muzyka i stare żarty pomogły nam jednak z tego wyjść. A skakała na bungee, lecąc cały czas w dół. Mój trip był niejako odbiciem pierwszego, znów kosmos i trójkąty, wiele nakładających się obrazów i wybuchający mózg. Dziwne, lecz byliśmy w stanie porozumiewać się z A. Wtedy wymyśliłem, żeby podzielić się tripem. Kazałem mówić A co widzi. A mówiła, a ja odtwarzałem jej komunikaty w głowie. Doszedłem do wniosku, że przy dużym natłkoku informacji i bodźców mój mózg wybucha w akompaniamencie wykręcenia, dając mi potężnego kopa, więc ochoczo namawiałem A do podawania mi obrazów. Wybrała krajobraz morski z łódką, ogólnie klimaty piratów z karaibów, butelki, muszla. Potem zamieniliśmy się rolami. Przekazywane przeze mnie bodźce były mniej przyjemne: też plaża, ale w niej ból, dużo bólu, krew, przemoc, ktoś leży i go kopią. Wymienialiśmy się przez chwilę tripami, pozwalając by drugie mogło odczuwać to co pierwsze. Doszliśmy do wniosku, że gdyby nie to, że jesteśmy razem trip by nas przerósł. Wrócił temat trzeciego kolegi. Zaproponowałem, żebyśmy wysłali do niego energetyczną wiadomość, którą odbierze sobie patrząc w niebo. A się zgodziła, a ja uniosłem rękę z wyciągniętym palcem ku górze, który rozbłysł niesamowicie. Później każde z nas oddało się swoim fazom, ja widziałem tego kolegę jak leci do nas na chmurze w otoczeniu kotów. Następnie ukazała mi się ktoś o posturze matki Boskiej, który wyciągał do mnie dłonie, każąc wybierać między dobrem i złem, światłem i ciemnością. Nie wybrałem, nie czułem się na siłach. A zaczęła łapać mikrobadtripy, podobnie jak ja, ale wyprowadzaliśmy się z nich samodzielnie. Włączały mi się chore obrazy, lecze nie przerażające, raczej wytwory wyobraźni, dużo dzikiej rozpusty przeróżnych kreatur.

T+11, drugie lądowanie, po północy. Nie mamy mózgów, czujemy się puści. Zaproponowałem zapalenie jointa, dla relaksu, lecz nie wprowadziłem pomysłu w życie. Ja wróciłem na fotel, mówiąc że to koniec tripu, A zaprzeczyła, mówiąc, że już to dzisiaj mówiłem i w ogóle, mamy deja vu, bo muzyka się powtarza. Wyszła do toalety. Wróciła z informacją, że pralka do niej mówiła, co uznałem za niedorzeczne. Mi natomiast ruszał się dywan, ukryłem twarz w dłoniach. A poczuła się słabo, położyła się. Zaczęło ją ponownie wykręcać. Gdy przykryła się kocem miała wrażenie, że jest sama w pokoju. Świata nie było, byliśmy zapakowani w kartonowe pudełko. Nie chcąc jej zostawiać, dołączyłem. Po chwili mnie również zaczęło wykręcać.

T+11,5h od 0.30 do 02.07 trzeci trip zwany letargiem. Dla mnie zaczął się nieprzyjemnie. Wcześniej podróż miała kolory fioletu. Teraz jednak zastąpiła go wszechogarniajaca biel, która dosłownie zalewała mi umysł. Postanowiłem z tym walczyć, jednakże biel była zbyt silna, raz po raz przykrywając mój mózg, resetując wszystkie wspomnienia, emocje i uczucia. Na każdy przypływ reagowałem potężnym wstrząsem, który na szczęście A potrafiła opanować, przytulajac mnie. A pamieta, że mogła przewidzieć co się wydarzy na długo co się wydarzy. Historia tripu zaczęła się dla niej od końca. Widziała biuro, lecące numery i liczbę 006, która objawiła się jej trzykrotnie. Mieliśmy tripa podobnego do poprzednich, z tym ze odbywal się niejako poza naszą świadomości. Poprzednie wycieczki mogliśmy niejako kontrolować i pamiętac je. Ten był męczącą jawą. Ja osobiście czekałem, aż on się skończy, miałem dość mózgu, który eksploduje co 5 minut przez następne dwie godziny. Przeprosiliśmy z A tripa za naszą roszczeniową postawę i obiecaliśmy poprawę. Przestaliśmy kontaktować i cokolwiek czuć. Powtarzaliśmy sobie, że "nie warto umierać", w celach kontrolnych, by sprawdzić czy drugie w ogóle żyje. Zmieniliśmy ocenę sprzedawcy z 3.5 na milion i dziwiliśmy się, że ma odwagę dawać takiego kwasa ludziom. Chcieliśmy, żeby każde z nas mogło odczuć przynajmniej jedną tysięczną naszego tripa, ale chyba nie było to konieczne. Obydwoje mieliśmy za dużo doznań. 

T+13 ostatnie lądowanie, 2.07. Pierwsza wyszła A i mnie obudziła. Wtedy stwierdziłem definitywnie, że koniec, ale A nie była pewna. Włączyłem przygnębiającą muzykę (Saturns Children - Electric Wizard) i położyłem się z powrotem. Jedyne co byliśmy w stanie powiedzieć to "wow". Stwierdziłem, że nie da się porównać tego doświadczenia do niczego, nie da się opisać tego osobie, która nie brała, bo jedyne co można z siebie wydusić to "yyyyyhm, no wiesz, pustynia, kosmos, pustynia". Za dużo odczuć. Za dużo myśli. Nasz mózgi postarzały się o 10 lat, przynajmniej na najbliższe kilkanaście godzin. Odczuwaliśmy (odczuwamy) mniej intensywnie. Nie możemy się skupić, ale to zapewne przejdzie. Przed zaśnięciem ( bardzo słaby, płytki półsen do 10 rano ) redefiniowałem nasze przykazanie. Warto umierać. Bo możesz narodzić sie na nowo.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
P: podniecenie, zadowolenie z perspektywy spróbowania czegoś nowego, chęć zrelaksowania się z nową substancją psychoaktywną. A: spokój, ciekawość i podniecenie. Otoczenie: wolny dzień w wynajmowanym pokoju w bloku, od właściciela mieszkania dzielił nas przedpokój. Pogoda raczej średnia. Dobre oświetlenie i muzyka gatunku "stoner rock", lecz nie tylko. Generalnie warunki nasilające atmosferę bezpieczeństwa.
Ocena: 
Doświadczenie: 
P: Marihuana A: Marihuana
Dawkowanie: 
P: 200 ug 25-LSD w kartonikach podawane doustnie, z czego pierwsze 50 ug zostało zjedzone o 13.30, drugie 50 około 15, ostatnie 100ug po godzinie 18. A: identyczne dawkowanie.

Odpowiedzi

[cut - to nie strona pośrednicząca w zdobywaniu narkotyków . PT]

Wybitnie genialna decyzja, kapitanie. 

Bardzo dobry raport- mimo iż są to tylko słowa i doskonale zdaję sobie sprawę, że muszę to poczuć, by... by to poczuć, to jednak Twoje przykazania mogą być cenną nauką. Zwłaszcza to, że do tripanależy podejść z mocnym szacunem. Kwas to potężna i zarazem piękna substancja- mam nadzieję, że i mi ukaże coś wspaniałego. Mam nadzieję, że wszystkie raporty, które przeczytałem, będą stanowiły dla mnie korzystną naukę i mentalne przygotowanie. Dzięki za to, że podzieliłeś się z nami doświadczeniem =)

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media