Gra w czarne i białe - Alan W. Watts

Kiedy uczono nas 1, 2, 3 oraz A, B, C, to niewiele nam kiedykolwiek powiedziano o grze w czarne i białe. Jest tak samo prosta, lecz należy do zatajonej części rzeczy.

Tagi

Źródło

Eseje

Odsłony

2666

Kiedy uczono nas 1, 2, 3 oraz A, B, C, to niewiele nam kiedykolwiek powiedziano o grze w czarne i białe. Jest tak samo prosta, lecz należy do zatajonej części rzeczy. Rozważ, po pierwsze, że twe wszystkie pięć zmysłów to inna forma jednego
podstawowego zmysłu - czegoś w rodzaju dotyku. Widzenie to bardzo wrażliwe dotykanie. Oczy dotykają albo czują fale światła, w ten sposób umożliwiając nam dotykanie rzeczy znajdujące się poza zasięgiem naszych rąk. Podobnie uszy dotykają fal dźwięku, a nos - małych cząsteczek pyłu i gazu. Lecz złożone wzory i układy neuronów, które stanowią te zmysły, składają się z jednostek neuronowych, które mogą przyjmować tylko dwa stany: "on" i "off". Pojedynczy neuron może mózgowi centralnemu wysłać sygnał "tak" lub "nie" - nic więcej. A jak wiemy, gdyż w komputerach używa się arytmetyki binarnej, gdzie jedynymi cyframi są 0 i 1, te proste elementy mogą utworzyć ogromnie skomplikowane i zdumiewające wzory.

W tym względzie nasz system nerwowy i komputerowe 0/1 są jak wszystko inne, gdyż świat fizyczny jest zasadniczo wibracją.
Czy myślimy o tej wibracji jako o falach, czy jako o cząstkach, a może lepiej falo-cząstkach, to nigdy nie znajdziemy szczytu fali bez jej koryta, ani cząstki bez przerwy czy przestrzeni pomiędzy nią a resztą. Innymi słowy, nie ma takiej rzeczy jak półfala ani nie ma cząstki samej z siebie, bez przestrzeni wokół jej. Nie ma "on" bez "off" ani góry bez dołu.

Choć wysokie dźwięki wydają się kontinuum, czystym dźwiękiem, to nim nie są. Każdy dźwięk jest w istocie dźwiękiem/ciszą, tyle że uszy nie rejestrują tego świadomie, gdy zmiana jest zbyt szybka. Staje się to wyraźne dopiero przy najniższych słyszalnych dźwiękach, powiedzmy, organów. Światło także nie jest czystym światłem, lecz światłem/ciemnością. Pulsuje ono falami z ich podstawowym ruchem góra/dół i w pewnych warunkach prędkość wibracji świetlnych może zsynchronizować się z innymi poruszającymi się obiektami, tak że te drugie wydają się w spoczynku. To dlatego nie używa się lamp łukowych w tartakach, gdyż emitują one pulsujące światło, które łatwo synchronizuje się z prędkością piły, tak że jej zęby wydają się stad w miejscu.

Podczas gdy oczy odnotowują i odpowiadają zarówno górnym, jak i dolnym wartościom tych wibracji, to umysł, czyli nasza
świadoma uwaga, zauważa jedynie te górne. Ciemność, cisza czy przerwa "off" są ignorowane. Jest niemal ogólną regułą, że
świadomość ignoruje przerwy, a jednocześnie nie może zauważyć jakiegokolwiek pulsu energii bez nich. Jeśli położysz swoją dłoń na kolanie atrakcyjnej dziewczyny i tak ją zostawisz, ona może przestać być tego świadoma. Lecz jeśli będziesz poklepywał jej kolano, będzie czuła mocno twoją obecność i zainteresowanie. Lecz ona zauważa i - masz nadzieje - ceni bardziej "on" niż "off". Niemniej same rzeczy, w których istnienie wierzymy, są zawsze "on/off". Same "on" ani same "off" nie istnieją.

Wielu ludzi wyobraża sobie, że słuchając muzyki, słyszą po prostu sukcesję tonów, pojedynczych lub w grupach po 23, zwanych akordami. Gdyby to było prawdą, jak to jest w wyjątkowych przypadkach ludzi głuchych na tony, nie słyszeliby żadnej muzyki ani nawet żadnej melodii - tylko następujące po sobie hałasy. Słyszenie melodii jest słuchaniem przerw między tonami, pomimo tego, że możesz być tego nieświadomy i pomimo tego, że te poszczególne przerwy nie są okresami ciszy, lecz "krokami" o różnej długości pomiędzy punktami na muzycznej skali. Te kroki lub przerwy są słyszalną przestrzenią, jakże różną od przestrzeni odległościowej pomiędzy ciałami lub przestrzeni czasowej pomiędzy zdarzeniami.

Jednak głównym nawykiem świadomej uwagi jest ignorowanie przerw na różne sposoby. Większość ludzi uważa, na przykład, że
przestrzeń jest "po prostu niczym", dopóki nie zapełni jej powietrze. Są zatem zmieszani, gdy artyści lub architekci mówią o typach i właściwościach przestrzeni, a jeszcze bardziej, gdy astronomowie i fizycy mówią o przestrzeni zakrzywionej, rozszerzającej się, o przestrzeni skończonej lub o jej wpływie na światło lub gwiazdy. Z powodu tego nawyku ignorowania przerw przestrzennych nie zdajemy sobie sprawy, że tak jak dźwięk jest wibracją dźwięku/ciszy, tak cały wszechświat (tzn. istnienie) jest wibracją materii/przestrzeni. Gdyż materia i przestrzeń są tak nierozłączne jak wnętrze i to, co na zewnątrz. Przestrzeń jest relacją pomiędzy ciałami, i bez niej nie ma ani energii, ani ruchu.

Gdyby istniał obiekt, tylko jedna piłka bez otaczającej jej przestrzeni, nie byłoby żadnego sposobu na pojęcie lub odczucie jej jako piłki czy jakiegokolwiek innego kształtu. Gdyby nie było nic na zewnątrz niej, to nie miałaby zewnętrznego wyglądu. To mógłby być Bóg, lecz na pewno nie obiekt! Tak samo, gdyby istniała tylko sama przestrzeń, bez czegokolwiek w niej, to nie byłaby to wcale przestrzeń Gdyż nie ma przestrzeni jak tylko przestrzeń pomiędzy rzeczami, wewnątrz rzeczy lub na zewnątrz rzeczy. To dlatego przestrzeń jest relacją pomiędzy obiektami.

Czy możemy sobie wyobrazić jedno samotne ciało, jedynie piłkę we wszechświecie, w środku pustej przestrzeni? być może. Lecz piłka ta nie miałaby energii, żadnego ruchu. W odniesieniu do czego można by powiedzieć, że ona się porusza? Uważa się, że rzeczy poruszają się w porównaniu z innymi, które są względnie nieruchome, gdyż ruch jest ruchem/spoczynkiem. Mamy zatem dwie piłki, które się do siebie zbliżają, bądź oddalają. Oczywiście jest teraz ruch, ale która z nich się rusza? Pierwsza, druga czy obie? Nie ma jak tego stwierdzić Wszystkie odpowiedzi są równie poprawne i błędne. Dodajmy trzecią piłkę. Pierwsze dwie piłki są oddalone od siebie na stałą odległość, lecz ta trzecia zbliża lub oddala się od nich. Lecz czy aby na pewno? Tamte dwie mogą poruszać się razem w kierunku ku lub od trzeciej, bądź też piłki jeden i dwa mogą zbliżać się do trzeciej, która także zbliża się do nich, tak że wszystkie są w ruchu. Jak mamy zdecydować? Jedna odpowiedź jest taka, że ponieważ pierwsza i druga piłka są razem, stanowią grupę, są zatem większością. Stąd ich głos będzie decydował, kto się porusza, a kto nie. Lecz jeśli trzecia przyłączy się do nich, i jeśli cała trójka znajduje się w stałej odległości od siebie, to grupa jako całość nie może się poruszać Niemożliwe będzie nawet dla którejkolwiek powiedzieć reszcie, czy też dwóm do pozostałej: "Dlaczego podążasz w kółko za mną (za nami)?". Gdyż grupa jako całość nie będzie miała punktu odniesienia, by wiedzieć, czy się porusza lub nie.

Zauważ, że podczas gdy same dwie piłki mogą się poruszać jedynie po linii prostej, trzy piłki poruszają się po powierzchni, lecz nie w trzech wymiarach. W chwili, gdy dodamy czwartą piłkę, uzyskujemy trzeci wymiar głębi i teraz wydaje się, że nasza czwarta piłka może stad oddzielnie od pozostałych trzech, mieć obiektywne spojrzenie na ich zachowanie i zachowywać się jak arbiter. Lecz jeśli dodaliśmy czwartą, to która to jest? Którakolwiek z nich może znajdować się w trzecim wymiarze w odniesieniu do pozostałej trójki. Można by to nazwać "pierwszą lekcją względności", gdyż zasada pozostaje taka sama, ile by piłek nie dodać; odnosi się to zatem do wszystkich ciał niebieskich we wszechświecie oraz do wszystkich obserwatorów ich ruchu, gdziekolwiek się oni znajdują. Każda galaktyka, gwiazda, planeta czy obserwator może być uznany za centralny punkt odniesienia, tak że wszystko jest centralne w odniesieniu do wszystkiego innego!

Lecz w całej tej dyskusji została przeoczona jedna możliwość Załóżmy, że piłki się wcale nie poruszają, lecz że przestrzeń pomiędzy nimi się rusza. W końcu mówimy o odległości (tzn. o przestrzeni), która wzrasta bądź maleje, jak gdyby była to rzecz, która może coś zrobić Jest to problem rozszerzającego się wszechświata. Czy inne galaktyki oddalają się od naszej, czy nasza od nich, czy też wszystkie od siebie nawzajem? Astronomowie próbują rozwiązać ten problem mówiąc, że to przestrzeń się rozszerza. Lecz znowu - kto ma to stwierdzić? Co się porusza - galaktyki czy przestrzeń? Fakt, że nie można tego stwierdzić, jest sam w sobie wskazówką dla odpowiedzi - nie tylko że tak galaktyki jak i przestrzeń rozszerzają się (jak gdyby były dwoma różnymi czynnikami), lecz że coś, co musimy niezgrabnie nazwać galaktykami/przestrzenią lub materią/przestrzenią się rozszerza.

Problem pojawia się, gdyż zadajemy pytanie w niewłaściwy sposób. Przypuszczaliśmy, że materia jest jedną rzeczą a przestrzeń zupełnie inną lub w ogóle niczym. Potem okazało się, że przestrzeń nie jest tylko nicością, gdyż materia nie istniałaby bez niej. Lecz pomyłką na początku było uważanie materii i przestrzeni za dwie różne rzeczy, zamiast za dwa aspekty tej samej rzeczy. Chodzi o to, że są różne, lecz nierozłączne, jak przód i tył kota. Oddziel je, a kto zginie. Zabierz szczyt fali, a nie będzie jej koryta.

Podobne rozwiązanie daje się zastosować do starego problemu przyczyny i skutku. Twierdzimy, że wszystko i każde zdarzenie
musi mieć przyczynę, tzn. jakieś inne rzeczy lub zdarzenia, i że te z kolei staną się przyczyną innych skutków. Więc jak przyczyna prowadzi do skutku? By pogorszyć sprawę, jeśli wszystko, co myślę lub robię, jest układem skutków, to muszą być ich przyczyny sięgające wstecz do nieskończonej przeszłości. Jeśli tak jest, to nie mogę poradzić na to, co robię. Jestem po prostu kukiełką poruszaną przez sznurki sięgające wstecz w czasy, które znajdują się poza moim wzrokiem.

I znowu jest to problem, który pochodzi z zadawania złego pytania. O to mamy kogoś, kto nigdy nie widział kota. Patrzy on przez wąską szczelinę w płocie, a po drugiej stronie przechodzi kot. Najpierw widzi on jego głowę, potem futrzany tułów i w końcu ogon. Niezwykłe! Kot zawraca i idzie z powrotem i znowu widać głowę, a trochę później ogon. Sekwencja ta zaczyna wyglądać jak coś regularnego i godnego zaufania. Ponownie kot zawraca i widzi on tą samą regularną sekwencję - najpierw głowa, potem ogon. Z tego wnioskuje on, że zdarzenie "głowa" jest niezmienną i konieczną przyczyna zdarzenia "ogon", które jest skutkiem "głowy". Ten absurd i pomieszanie jest porażką w dostrzeżeniu, że głowa i ogon są razem - że są całym jednym kotem.

Kot nie urodził się jako głowa, która jakiś czas później wywołała ogon; urodził się jako całość, kot z głową i ogonem. Problemem naszego obserwatora było to, że oglądał go przez wąską szczelinę i nie mógł zobaczyć całego kota na raz.

Wąska szczelina w płocie jest bardzo podobna do sposobu, a w jaki patrzymy na życie naszą świadomą uwagą, ponieważ gdy
zwracamy ją na coś, to ignorujemy wszystko inne. Uwaga jest wąską percepcją. Jest sposobem patrzenia na życie kawałek po
kawałku, używając pamięci by związać te cząstki razem - jak wtedy, gdy badamy ciemny pokój światłem latarki o bardzo wąskim strumieniu światła. Tak zawężona percepcja ma zaletę bycia ostrą i jasną, lecz musi skupiać się na jednej części świata po następnej, i na jednej cesze po drugiej. A kiedy nie ma cech, tylko przestrzeń lub ciągła powierzchnia, uwaga nudzi się i szuka za większą ilością cech. Jest ona zatem czymś podobnym do mechanizmu skanującego w radarze lub telewizji, a Norbert Wiener ze swymi kolegami znalazł pewne dowody na to, w mózgu mają miejsce podobne procesy.

Lecz proces skanujący, który przedstawia świat kawałek po kawałku, wkrótce przekonuje tego, który go stosuje, że świat jest wielkim zbiorem kawałeczków zwanych oddzielnymi rzeczami i zdarzeniami. Często mówimy, że można myśleć tylko o jednej rzeczy na raz. Prawdą jest, że patrząc na świat kawałek po kawałeczku, nabieramy przekonania, że składa się on z oddzielnych rzeczy, tym samym stwarzamy problem tego, jak te rzeczy są połączone oraz jak wywołują i wynikają z siebie. Problem ten nigdy by nie powstał, gdybyśmy byli świadomi tego, że to tylko nasz sposób patrzenia na świat pociął go na oddzielne kawałki, rzeczy, zdarzenia, przyczyny i skutki. Nie widzimy, że świat jest całością, tak jak kot z głową i ogonem.

Mówi się także o uwadze, jako o zauważaniu. Zauważyć to wy brać , to uważać pewne fragmenty percepcji lub cechy świata za
bardziej godne uwagi i ważne od innych. Na pewne baczymy, resztę zaś ignorujemy - z tego powodu świadoma uwaga jest w tym
samym czasie ignorancją, pomimo tego, że daje nam wyraźny i czysty obraz czegokolwiek, co zapragniemy zauważyć Fizycznie
widzimy, słyszymy, czujemy, smakujemy i dotykamy niezliczonych właściwości, których nigdy nie zauważamy. Możesz prowadzić
samochód przez pięćdziesiąt kilometrów rozmawiając cały czas z przyjacielem. To, co zauważyłeś i zapamiętałeś, to była
rozmowa, lecz jakoś reagowałeś na drogę, na inne samochody, światła drogowe i Bóg wie, na co jeszcze, tak naprawdę bez
zauważania czy też kierowania świadomej uwagi na nie. W ten sam sposób możesz rozmawiać z kimś na przyjęciu, nie
pamiętając bez dłuższego zastanowienia jakie ubranie on lub ona miała na sobie, gdyż to nie było ważne dla ciebie. Jednakże twoje oczy i nerwy z pewnością zareagowały na te ubrania. Widziałeś, lecz tak naprawdę nie patrzyłeś.

Wydaje się, że zauważamy poprzez podwójny proces, w którym pierwszym czynnikiem jest wybór tego, co jest interesujące lub
ważne. Drugi czynnik, działający równocześnie z pierwszym, jest tym, że musimy oznaczyć niemal wszystko, co może być
zauważone. Oznaczanie jest systemem symboli - słów, numerów, znaków, prostych obrazów (jak kwadraty i trójkąty), nut
muzycznych, liter, ideogramów (jak w języku chińskim) oraz skal do dzielenia i rozróżniania odmian kolorów bądź tonów.
Symbole te umożliwiają nam klasyfikowanie naszych cząstek percepcji. Są etykietkami na przegródkach, w które pamięć je
wkłada, a najtrudniej zauważyć taką cząstkę, dla której nie ma etykietki. Eskimosi mają pięć słów dla różnych rodzajów śniegu, ponieważ żyją z nim i jest on dla nich ważny. Ale język Azteków ma tylko jeden wyraz na śnieg, deszcz i grad.

Co zarządza procesem wyboru tego, co zauważamy? Po pierwsze (co będziemy musieli określić później) to, co wydaje się
użyteczne lub bezużyteczne dla naszego przetrwania, naszego statusu społecznego oraz bezpieczeństwa naszych ego. Po drugie, znowu działając równocześnie z pierwszym, wzór i logika wszystkich symboli oznaczania, których nauczyliśmy się od innych, od naszego społeczeństwa i naszej kultury. Trudno jest w rzeczy samej zauważyć cokolwiek, dla czego nasz język (czy to werbalny, matematyczny, czy też muzyczny) nie ma opisu. To dlatego pożyczamy słowa z obcych języków. Nie ma angielskiego słowa na rodzaj uczucia, które Japończycy nazywają "yugen", a które możemy zrozumieć tylko poprzez otwarcie naszych umysłów na sytuacje, w których Japończycy używają tego słowa.

Muszą istnieć zatem niezliczone cechy i wymiary świata, na które nasze zmysły reagują bez naszej świadomej uwagi, nie mówiąc już o wibracjach (takich jak promienie kosmiczne), mających długość fali, na które nasze zmysły nie reagują wcale. Postrzeganie wszystkich wibracji na raz byłoby chaosem, tak jak wtedy, gdy ktoś uderza we wszystkie klawisze pianina na raz. Lecz istnieją dwa ignorowane czynniki, które można sobie łatwo uświadomić, a które stanowią ostoję złudzenia ego oraz nieświadomości tego, że każdy z nas jest jedną Jaźnią w przebraniu. Pierwszy to nieświadomość tego, że tak zwane przeciwieństwa, jak światło i ciemność, dźwięk i cisza, materia i przestrzeń, "on" i "off", wewnątrz i na zewnątrz, pojawianie się i znikanie, przyczyna i skutek, są biegunami, aspektami tej samej rzeczy. Lecz nie mamy słowa na tę rzecz, nie licząc takich mglistych pojęć, jak Egzystencja, Istnienie, Bóg czy Ostateczna Podstawa Bytu. W większości przypadków są to niejasne idee, które nie stają się żywym uczuciem czy doświadczeniem.

Drugi czynnik, ściśle związany z pierwszym, to to, że jesteśmy tak zaabsorbowani świadomą uwagą, tak przekonani, że ten wąski rodzaj percepcji jest nie tylko jedynym sposobem widzenia świata, lecz także podstawowym wrażeniem siebie jako świadomego bytu, że aż jesteśmy całkowicie zahipnotyzowani tą rozczłonkowaną wizją wszechświata. Czujemy, że ten świat jest naprawdę zbiorem rzeczy, które jakoś się zeszły razem lub się oddzieliły, i że każdy z nas jest taką częścią. Widzimy je wszystkie jako samotne - narodzone samotnie, umierające samotnie - może jako części i fragmenty większej całości albo wymienne części wielkiej maszyny. Rzadko widzimy wszystkie tak zwane rzeczy i zdarzenia "dziejące się razem", jak głowa i ogon kota, lub jak tony i modulacja - wznoszące się i opadające, przychodzące i odchodzące - pojedynczego śpiewającego głosu.

Innymi słowy nie gramy w grę w czarne i białe - w uniwersalną grę w góra/dół, "on/off", materia/przestrzeń i jednostka/wszystko. Zamiast tego gramy w grę w czarne przeciwko białemu lub - zwyczajniej - w białe przeciwko czarnemu. Gdyż szczególnie wtedy, gdy częstotliwość wibracji jest niska, jak dzień i noc lub życie i śmierć, jesteśmy zmuszeni do bycia świadomymi czarnego, czyli negatywnego aspektu świata. Wtedy, nieświadomi nierozłączności pozytywnych i negatywnych
biegunów rytmu, obawiamy się, że czarne wygra grę. Lecz gra "białe musi wygrać" już nie jest grą. Jest walką, której towarzyszy poczucie chronicznej frustracji, gdyż robimy coś tak szalonego, jak próba zachowania gór i usunięcia dolin.

Główną formą tej walki jest życie kontra śmierć, tak zwana walka o przetrwanie, która ma być prawdziwym, poważnym
zadaniem wszystkich żywych stworzeń Złudzenie to podtrzymywane jest (a) ponieważ walka jest chwilowo wygrana (żyjemy
dopóki nie przestaniemy) i (b) gdyż życie wymaga wysiłku i pomysłowości, choć jest to prawdą również w grach dalekich od
walki. O ile nam wiadomo, zwierzęta nie żyją w stałym lęku przed chorobą i śmiercią tak jak my, gdyż żyją w teraźniejszości. Niemniej, głodne lub zaatakowane, będą walczyć Musimy jednak uważać przy braniu zwierząt za modele "doskonale naturalnego" zachowania. Jeśli "naturalne" znaczy "dobre" lub "mądre", ludzie mogą uczyć się od zwierząt, choć nie zawsze to robią.

Lecz ludzie, szczególnie zachodnia cywilizacja, zrobili ze śmierci straszydło. Ma to coś wspólnego z popularnym wierzeniem chrześcijańskim, że po śmierci nastąpi straszny Sąd Ostateczny, kiedy grzesznicy zostaną skazani na czasowy horror w czyśćcu lub wieczną agonię w piekle. Dziś bardziej powszechną obawą jest to, że śmierć zaprowadzi nas do wiecznej nicości - tak jakby istniał pewien rodzaj doświadczenia podobnego do bycia zakopanym żywcem na zawsze. Nigdy więcej przyjaciół, nigdy więcej słońca i śpiewających ptaków ani miłości czy śmiechu; nigdy więcej oceanu i gwiazd - tylko ciemność bez końca.
"Nie osuwaj się delikatnie w tę dobrą noc...
Wściekaj się, wściekaj na zanik światła".

Wyobraźnia po prostu nie umie pojąć nicości, musi zatem wypełnić pustkę fantazjami jak w eksperymentach deprywacji
sensorycznej, gdzie badani zawieszani bez obciążenia w dźwięko- i światłoszczelnych pokojach. Gdy śmierć uważana jest za
ostateczne zwycięstwo czarnego nad białym w śmiertelnie poważnej walce "białe musi wygrać", to fantazje wypełniające pustkę są głównie makabryczne. Nawet nasze popularne fantazje nieba są raczej ponure, gdyż zwykły obraz Boga przedstawia bardzo poważnego i wspaniałego Dziadka siedzącego na tronie w kolosalnym kościele, a w kościele rzecz jasna można się przyzwoicie cieszyć, ale nie można zrywać boków z przedniej zabawy.
"O, jaka musi być ich radość i chwała,
Te nieskończone święta widziane przez błogosławionych..."

Kto chce utknąć w kościele, nosić togę i śpiewać "Alleluja" na zawsze? Oczywiście obrazy te są ściśle symboliczne, lecz wszyscy wiemy, jak dzieci odbierają staroświeckie święta protestanckie i Dobrą Księgę Boga obłożoną czernią, zawierającą okropną typografię. Inteligentni chrześcijanie wyrastają z tych złych wyobrażeń, lecz w dzieciństwie wślizgnęły się one w nieświadomość i nadal skażają nasze odczucia odnoście śmierci.

Osobiste uczucia wobec śmieci są warunkowane postawami społecznymi i mało prawdopodobne jest to, że istnieje jakakolwiek
naturalna i wrodzona emocja związana z umieraniem. Na przykład zwykło się uważać, że narodziny dziecka powinny być bolesne, jako kara za grzech pierworodny lub za wielką przyjemność towarzyszącą poczęciu dziecka. Gdyż Bóg powiedział Ewie i wszystkim jej córkom: "W bólu będziesz rodziła". Stąd, gdy wszyscy uwierzyli, że przy rodzeniu obowiązkiem kobiety jest cierpień, kobiety wypełniały ten obowiązek i wiele wciąż to robi. Zatem bardzo zdziwiło nas odkrycie, że kobietom w
"prymitywnych" społecznościach wystarczyło kucnąć, by urodzić dziecko podczas pracy w polu, po czym odgryźć pępowinę,
owinąć dziecko i pójść w swoją stronę. Nie chodziło o to, że tamte kobiety są twardsze od naszych, lecz że mają inną postawę. Gdyż nasi właśni ginekologowie odkryli ostatnio, że wiele kobiet może być przygotowanych psychologicznie do naturalnego i bezbolesnego porodu. Bóle porodowe zwane są "skurczami", a przyszła matka uczona jest przygotowawczych ćwiczeń rozluźniających skurcze i uczących ją współpracy z nimi. Mówi im się, że poród to nie choroba. Idzie się do szpitala tylko w razie gdyby coś poszło źle, choć wielu awangardowych ginekologów pozwala swym pacjentkom rodzić w domu.

Przedwczesna śmierć może być skutkiem choroby, lecz - tak jak poród - śmierć jako taka nie jest wcale chorobą. Jest naturalnym i koniecznym końcem ludzkiego życia - tak naturalnym, jak opadanie liści na jesień (Wieczne liście są, jak wiemy, zrobione z plastiku, a kiedyś może przyjdą czasy, kiedy chirurdzy będą w stanie wymienić wszystkie nasze organy na ich plastikowe substytuty, tak że osiągniemy nieśmiertelność poprzez stanie się plastikowymi modelami samych siebie). Lekarze powinni zatem zbadać możliwość postępowania ze śmiercią i jej bólami tak, jak postępują z porodem i jego "bólami".

Śmierć jest mimo wszystko wspaniałym wydarzeniem. Tak długo, jak nam bezpośrednio nie zagraża, lgniemy do samych siebie i
swego życia w ciągłym niepokoju, jakkolwiek by go nie tłumić Lecz gdy przychodzi czas, kiedy lgnięcie na nic się już nie zdaje, okoliczności są idealne dla całkowitego odpuszczenia sobie. Gdy to nastąpi, jednostka zostaje uwolniona z więzienia ego. W normalnym biegu zdarzeń jest to wyjątkowa możliwość przebudzenia się ku wiedzy, że czyjaś faktyczna jaźń jest Jaźnią, która odgrywa wszechświat - okazją dla wielkiej radości. Lecz obecnie panuje taki zwyczaj, że lekarze, pielęgniarki i bliscy przywdziewają uśmiechnięte maski, zapewniając pacjenta, że wkrótce wydobrzeje i że za tydzień lub miesiąc będzie z powrotem w domu lub na wakacjach nad morzem. Co gorsza, lekarze nie znają roli ani nie przechodzą treningu obchodzenia się ze śmiercią. Ksiądz katolicki jest w znacznie lepszej pozycji - zwykle wie, jak postępować bez partactwa czy marudzenia. Lecz lekarz ma odkładać śmierć każdym kosztem, włączając w to oszczędności życiowe pacjenta i jego rodziny.

Ananda Coomaraswamy powiedział pewnego razu, że wolałby umrzeć dziesięć lat za wcześnie niż dziesięć minut za późno – zbyt późno, zbyt zgrzybiały czy nafaszerowany lekarstwami, by pochwycić okazję odpuszczenia siebie. "Modlę się - mówił - by śmierć nie przyszła i nie zastała mnie nieunicestwionego" - to znaczy, zanim odpuściłem sobie. To dlatego G.I. Gurdżijew, wspaniały łotr- mędrzec, napisał w swym "All and Everything":

"Obecnie jedynym środkiem przetrwania istot zamieszkujących Ziemię byłoby wszczepienie im ponownie nowego organu...
takiej umiejętności, że każdy z tych nieszczęśników podczas swego istnienia czułby i byłby ciągle świadomy nieuchronności swej własnej śmierci, tak jak i śmierci każdego, na kim spoczną jego oczy. Tylko takie wrażenie i taka świadomość mogą zniszczyć całkowicie egoizm w nich skrystalizowany".

Tak jak teraz rozpatrujemy śmierć, to wygląda to na przepis na koszmar. Lecz ciągła świadomość śmierci ukazuje świat jako tak płynny i zwiewny, jak ulotne są wzory dymu papierosowego w powietrzu - że nie ma czego się chwycić ani nikogo, kto by miał się chwytać Jest to przygnębiające o tyle, o ile utrzymuje się pogląd, że musi być jakiś sposób na naprawienie tego, na odroczenie tego choć jeszcze raz lub że ma się, bądź jest się, rodzajem ego-duszy, która przetrwa rozkład ciała. (Nie twierdzę, że nie ma osobowego istnienia po śmierci, tylko że wierzenie w nie nas niewoli).

Nie jest to mówieniem, że nie powinniśmy się bad śmierci, tak jak nie mówiłem, że nie powinniśmy być samolubni. Tłumienie
strachu przed śmiercią tylko go nasila. Chodzi tylko o to, by wiedzieć z całą jasnością, że "ja" i wszystkie inne "rzeczy" teraz obecne znikną, dopóki ta wiedza nie przekona cię, by je uwolnić - wiedzieć to tak pewnie, jakbyś właśnie spadł z krawędzi Wielkiego Kanionu. W rzeczy samej zostałeś strącony w przepaść, gdy się narodziłeś, więc nie pomoże ci chwytanie się kamieni spadających z tobą. Jeśli boisz się śmierci, to się bój. Chodzi o to, by wejść z nimi w kontakt, pozwolić im następować po sobie - strachom, duchom, przemijaniu, rozkładowi i tym podobnym. Wtedy pojawi się jak dotąd niewiarygodna niespodzianka – nie umierasz, ponieważ nigdy się nie narodziłeś. Po prostu zapomniałeś kim jesteś.

Wszystko to przychodzi znacznie łatwiej przy współpracy przyjaciół. Gdy jesteśmy dziećmi, nasze inne jaźnie - nasze rodziny, przyjaciele i nauczyciele - robią co tylko możliwe, by utwierdzić nas w iluzji oddzielności, by pomóc nam być szczerze sztucznymi, co jest dokładnie wyrażone przez "bycie prawdziwą osobą". Gdyż osoba, z łaciny "persona", była pierwotnie megafonem-maską używaną przez aktorów w amfiteatrach starożytnej Grecji i Rzymu, maska, przez ("per") którą wydobywał się dźwięk ("sonus"). W momencie śmierci odkładamy persony, tak jak aktorzy ściągają swe maski i kostiumy w zielonym pokoju poza sceną. I tak jak ich przyjaciele zjawiają się za sceną, by pogratulować im wystąpienia, tak też nasi właśni przyjaciele powinni ze brać  się przy łożu śmierci, by pomóc nam wydostać się z naszej śmiertelnej roli, by przyklasnąć przedstawieniu czy, nawet więcej, świętować szampanem lub sakramentem (wedle smaku) wielkie przebudzenie śmierci.

Jest wiele innych sposobów, w które gra w czarne i białe zmienia się w grę "białe musi wygrać" i tak jak w walce o przetrwanie polegają one na ignorowaniu, wymazywaniu ze świadomości współzależności obydwu stron. W ciekawy sposób jest to oczywiście częścią samej gry w czarne i białe, gdyż zapomnienie lub ignorowanie tej współzależności jest chowaniem się w grze w chowanego. Z kolei gra w chowanego jest grą w czarne i białe!

Za pomocą ilustracji możemy odbyć podróż w aspekt naukowej fikcji, która bardzo szybko staje się naukowym faktem.
Zastosowana nauka może być uważana jako gra w porządek-versus-traf (lub porządek-versus-przypadek) szczególnie w domenie
cybernetyki - nauce o automatycznej kontroli. Poprzez środki naukowego przewidywania i ich technologicznego zastosowania
próbujemy uzyskać maksimum kontroli nad naszym otoczeniem i samymi sobą. W medycynie, komunikacji, produkcji
przemysłowej, transporcie, finansach, handlu, prowadzeniu domu, edukacji, psychiatrii, kryminologii i prawie próbujemy
stworzyć bezpieczne systemy, uwolnić się od możliwości błędów. Im potężniejsza technologia, tym większa potrzeba takiej
kontroli, jak przy przedsięwziętych środkach ostrożności przy samolotach odrzutowych i, co najciekawsze, przy konsultacjach pomiędzy technikami elektrowni jądrowej mających dad pewność, że nikt nie naciśnie Przycisku przez pomyłkę. Użycie potężnych przyrządów z ich ogromnymi możliwościami zmiany człowieka i jego środowiska wymaga coraz więcej legislacji, licencjonowania i nadzoru policji, a przez to coraz bardziej złożonych procedur inspekcji i prowadzenia zapisów. Wielkie uniwersytety, na przykład, mają wiceprezydentów zarządzających związkami z rządem oraz wielki personel sekretarek do nadążania z prowadzeniem stosów roboty papierkowej. Czasami robota papierkowa, zapis tego, co zrobiono, wydaje się być ważniejszy od tego, co się wydarzyło. Dokumentacja studentów w sekretariacie często trzymana jest w sejfach i podziemiach, ale książki z bibliotece nie, chyba że wyjątkowo rzadkie lub niebezpieczne. Podobnie też budynek administracji staje się największy i najokazalszy na campusie, a grono profesorskie zauważa, że coraz więcej ich czasu na nauczanie i badania musi być poświęcone zebraniom komitetu i wypełnianiu formularzy, by zatroszczyć się samymi technikami zarządzającymi instytucją.

Z tego samego powodu, jest coraz trudniej prowadzić mały interes, który nie może sobie pozwolić na finansowy i prawny zapis, które te najprostsze przedsięwzięcia muszą obecnie przestrzegać Łatwość komunikacji poprzez takie masmedia jak telewizja, radio, książki i periodyki umożliwia jednej konkretnej osobie mieć dostęp do milionów. Jednakże telefon i poczta umożliwia ogromnej części tych milionów odpowiedzieć, co może być schlebiające i miłe poza tym, że nie ma jak dawać indywidualnych odpowiedzi, szczególnie gdy korespondujący szuka rady na osobiste i szczególne problemy. Tylko prezydent lub premier czy też głowy wielkich korporacji mogą sobie pozwolić na personel i maszynerię do radzenia sobie z takim odpowiadaniem.

Prędkość i sprawność transportu przez autostrady i powietrzem na wiele sposobów ogranicza wolność podróży. Coraz trudniej
jest po prostu przejść się, z wyjątkiem takich "rezerwatów dla spacerowiczów" jak parki stanowe. Lecz ten najbliższy mojemu domowi ma przy swoim wejściu płot obwieszony długą linią afiszów mówiących: ZAKAZ OGNISK. WSTĘP BEZ PSÓW. NIE
POLOWAĆ. NIE OBOZOWAĆ. ZAKAZ PALENIA. ZAKAZ JAZDY KONNEJ. ZAKAZ PŁYWANIA. ZAKAZ PRANIA. (Nigdy tego nie
zrozumiałem). PIKNIKI W OBRĘBIE WYZNACZONYCH MIEJSC. Kilometry tego, co było łatwo dostępnymi plażami są teraz parkami
stanowymi zamykanymi o 18:00, tak że nikt już nie może ucztować tam przy blasku księżyca. Nikt też nie może pływać poza
stumetrową strefą obserwowaną przez ratownika, ani wypłynąć dalej niż kilkadziesiąt metrów na szeroką wodę. Wszystko z
powodu "najpierw bezpieczeństwa" i bezpiecznego życia.

Spróbuj po prostu przejść się po zmierzchu po ładnym amerykańskim osiedlu. Jeśli przebrniesz się przez druciane płoty wzdłuż szosy po to, by iść jej pasem, możesz usłyszeć z radiowozu policyjnego: "Dokąd idziesz?". Bezcelowe wałęsanie się jest podejrzane i irracjonalne. Jesteś prawdopodobnie włóczęgą lub włamywaczem. Nie wyprowadzasz nawet psa! "Ile pieniędzy masz ze sobą?". Na pewno stad by cię było na autobus, ale jeśli masz mało gotówki lub nic, jesteś zwykłym lumpem i strapieniem. Przecież kompetentny włamywacz podjechałby po swój łup Cadillac'iem.

Uporządkowane podróżowanie znaczy teraz poruszanie się z największą bezpieczną prędkością z punktu w punkt, które są coraz bardziej zawalone ludźmi i zaparkowanymi samochodami i dlatego coraz mniej wartymi zobaczenia. Z tych samych powodów jest coraz mniej wygodne załatwianie interesów w centrach naszych wielkich miast. Prawdziwa podróż wymaga maksimum niezaplanowanego wałęsania się, gdyż nie ma innego sposobu na odkrywanie niespodzianek i cudów, które, jak ja to widzę, są jedynym dobrym powodem nie pozostawania w domu. Jak już powiedziałem, szybka interkomunikacja pomiędzy punktami czyni je wszystkie tym samym punktem. Plaża Waikiki jest po prostu pomieszaną wersją Atlantic City, Brighton i Miami.

Pomimo faktu, że więcej wypadków przytrafia się w domu niż gdziekolwiek indziej, wzrastająca wydajność komunikacji i
kontrolowania zachowania ludzkiego może, zamiast wyzwalać nas jak ptaki w powietrze, uziemić nas jak ropuchy. Wszystkie
informacje będą napływać przez super realistyczną telewizję i inne urządzenia elektroniczne jak dotąd na etapie planowania, ledwo wyobrażone. W pewien sposób umożliwi to jednostce rozszerzyć siebie wszędzie bez poruszania ciałem, nawet do odległych regionów przestrzeni. Lecz będzie to nowy rodzaj jednostki, jednostki z ogromnym zewnętrznym układem nerwowym sięgającym dalej i dalej w nieskończoność Ten elektroniczny układ nerwowy będzie tak połączony, że wszystkie jednostki podłączone pod niego będą dzielić te same myśli, uczucia i doświadczenia. być może będą ich wyspecjalizowane typy, tak jak istnieją wyspecjalizowane komórki i organy w naszych ciałach. Gdyż pojawi się tendencja, by wszystkie jednostki stopiły się w jedno bioelektroniczne ciało.

Rozważ zdumiewające środki stwarzane do wścibiania nosa, urządzenia używane już w biurach, fabrykach, sklepach oraz w
różnych liniach komunikacji takich jak poczta i telefon. Poprzez tranzystor i techniki miniaturyzacyjne urządzenia te stają się coraz mniej widoczne i coraz wrażliwsze na najsłabszy impuls elektryczny. Zmierza to wszystko ku końcowi osobistej prywatności, do stopnia, kiedy niemożliwe stanie się nawet ukryć swe własne myśli. Na koniec nikt nie ostanie się z własnym umysłem; będzie tylko ogromna i złożona społeczność-umysł wyposażona być może w takie fantastyczne moce kontroli i przewidywania, że będzie znała swoją własną przyszłość

Jednak im pewniej i żywiej znasz przyszłość, tym bardziej ma sens stwierdzenie, że już jej doświadczyłeś. Gdy wynik gry jest pewny, to pasujemy i zaczynamy następną. To dlatego wielu ludzi sprzeciwia się temu, by im przepowiedziano ich przyszłość - nie dlatego, że wróżbiarstwo jest zwykłym przesądem czy że proroctwo byłoby okropne, lecz po prostu dlatego, że im pewniej zna się przyszłość, tym mniej niespodzianek i zabawy jest w jej przeżywaniu.

Pozwólmy sobie na jeszcze jedną fantazję w tym kierunku. Technologia musi starać się utrzymywać równowagę pomiędzy ludzką
populacją a dobrami konsumpcyjnymi. Będzie to wymagało z jednej strony rozsądnej kontroli narodzin, a z drugiej rozwoju wielu nowych typów pożywienia z ziemi, oceanów i powietrza, bez wątpienia włączając w to przetworzenie ekskrementów w
substancje odżywcze. Jednak w każdym systemie takiego rodzaju zachodzi stopniowa utrata energii. Gdy zasoby się zmniejszają, populacja musi się zmniejszyć proporcjonalnie. Gdy do tego momentu nasz ród odczuwa siebie jako pojedynczy ciało-umysł, to ta nadjednostka zauważy, że robi się coraz mniejsza, aż do ostatniej buzi zjadającej ostatni kęsek. Jednak może być również tak, że na długo przed tym ludzie będą wysoko trwałymi plastikowymi replikami ludzi bez dalszej potrzeby jedzenia. Lecz czyż nie byłoby to tym samym, co śmierć rodu ludzkiego, nic tylko puste plastikowe echo nas samych rozbrzmiewające na wieki?

Większości z nas żyjących dziś wszystkie te fantazje o przyszłości wydają się wstrętne - utrata prywatności i wolności,
ograniczenie podróży i postępująca przemiana ciała i krwi, drzewa i kamienia, owocu i ryby, widoku i dźwięku w plastikowe, syntetyczne i elektroniczne reprodukcje. Coraz częściej artysta i muzyk umieszczają siebie poza biznesem poprzez robienie coraz wierniejszych i niedrogich reprodukcji swych oryginalnych dzieł.

Wszystkie te ewentualności mogą wydawać się tak odległe, że aż niewarte niepokoju. Jednak na wiele sposobów one są już z
nami, a prędkość technologicznych i społecznych zmian zwiększa się bardziej, niż chcielibyśmy przyznać Popularność fikcji
naukowej świadczy o powszechnej fascynacji takimi pytaniami, a fikcja ta jest faktycznie komentarzem o teraźniejszości, gdyż jednym z najlepszych sposobów zrozumienia tego, co dzieje się dziś, jest rozciągnięcie tego do jutra. Jaka jest różnica pomiędzy tym, co się dzieje z jednej strony, a kierunkiem tego ruchu z drugiej? Jeśli lecę z Londynu do Nowego Jorku, to poruszam się ku zachodowi nawet przed opuszczeniem brytyjskiego wybrzeża.

Fikcja naukowa, w której sobie folgowaliśmy, ma zatem dwa morały. Pierwszy taki, że jeśli gra porządek-versus-przypadek ma trwać jako gra, to porządek nie może wygrać Gdy przewidywalność i kontrola wzrastają, tak też proporcjonalnie gra przestaje być warta świeczki. Szukamy nowej gry z niepewnym rezultatem. Innymi słowy musimy ponownie się schować, zapewne w nowy sposób, a następnie szukać siebie nowymi sposobami, gdyż razem stanowią one o tańcu i cudzie istnienia. Przeciwnie, przypadek też nie może wygrać, gdyż biegunowość porządek/przypadek okazuje się być tego samego rodzaju jak "on/off" i góra/dół. Niektórzy astronomowie twierdzą, że nasz wszechświat zaczął się od eksplozji, która wyrzuciła wszystkie galaktyki w przestrzeń, gdzie poprzez negatywną entropię rozpuści się na zawsze w promieniowanie bez właściwości. Nie uważam tak. Moim podstawowym metafizycznym aksjomatem, moim "skokiem wiary" jest to, że co wydarzyło się raz, może zawsze wydarzyć się ponownie. Nie tyle, że musi istnieć czas przed pierwszą eksplozją oraz czas po końcowym rozpuszczeniu się, lecz że czas (jak przestrzeń) zakrzywia się ku sobie.

To założenie wzmocnione jest przez drugi morał tych fantazji, jeszcze bardziej zaskakujący. Stosuje się tu francuskie przysłowie "plus ca change, pul c'est meme chose" - im bardziej się zmienia, tym bardziej jest takie samo. Zmiana jest w pewnym sensie iluzją, gdyż zawsze jesteśmy w punkcie, z którego każda przyszłość może nas za brać ! Jeśli ród ludzki rozwinie elektroniczny układ nerwowy poza ciałami pojedynczych ludzi, dając nam wszystkim jeden umysł i globalne ciało, to będzie to dokładnie to samo, co stało się ze zorganizowanymi komórkami, które składają się na nasze ciała. Już to zrobiliśmy.

Ponadto, nasze komórki cielesne i ich najmniejsze składowe pojawiają się i znikają, tak jak fale światła wibrują i jak ludzie przechodzą od narodzin do śmierci. Ciało ludzkie jest jak wir; wydaje się być stałą formą zwaną wirem, lecz funkcjonuje z tego powodu, że żadna woda w nim nie zostaje. Same cząstki wody są także "wirami", wzorami ruchu nie zawierającymi żadnego stałego i nieredukowalnego "tworzywa". Każda osoba jest formą strumienia - cudownym potokiem mleka, wody, chleba, befsztyków, owoców, warzyw, powietrza, światła, promieniowania, wszystkie które są z kolei również strumieniami. Tak samo jest z instytucjami. Jest pewna "stała" zwana Uniwersytetem Kalifornijskim, w której nic się nie ostaje - studenci, grono profesorskie, administratorzy a nawet budynki przychodzą i odchodzą, co czyni sam uniwersytet tylko ciągłym procesem, formą zachowania.

Co do mocy przewidywania i kontroli, to pojedynczy organizm już je opanował w stopniu, który musiał zadziwić neurony, gdy po raz pierwszy nauczyły się tej sztuczki. Jeśli skopiujemy siebie w formach mechanicznych, plastycznych i elektronicznych, to nie będzie to nic nowego. Każdy rozwijający się gatunek musi patrzeć z obawą na tych ze swych członków, którzy pierwsi przejawiają oznaki zmiany oraz na pewno uznają ich za niebezpiecznych czy szalonych. Ponadto ten nowy i nieoczekiwany typ reprodukcji jest z pewnością nie bardziej dziwny niż wiele metod już odkrytych w świecie biologicznym - zdumiewająca przemiana gąsienicy w motyla czy też umowa pomiędzy pszczołami i kwiatami albo nieprzyjemny, choć cudownie złożony system komarów rozprzestrzeniających malarię. Jeśli to wszystko skończy się tym, że ród ludzki nie zostawi po sobie większego śladu niż układ elektronicznych wzorów, to czym się martwic? Przecież to właśnie tym jesteśmy obecnie! Ciało czy plastik, inteligencja czy mechanizm, nerw czy przewód, biologia czy fizyka - wszystko to wydaje sprowadzać się do cudownego elektronicznego tańca, który na poziomie makroskopowym przedstawia siebie sobie w pełnym zakresie form i "substancji".

Lecz problemem leżącym u podstaw cybernetyki, który czyni ją nieskończonym sukcesem/porażką, jest kontrolowanie samego
procesu kontroli. Moc jest niekoniecznie mądrością. Mogę mieć potencjalną wszechmoc w zarządzaniu moim ciałem i fizycznym
otoczeniem, lecz jak mam kontrolować siebie, by uniknąć szaleństwa i pomyłki w jej użyciu? Genetycy i neurolodzy mogą dojść do tego, że będą mogli stworzyć jakikolwiek typ ludzkiego charakteru do zarządzania, lecz skąd mają wiedzieć, jakie typy charakterów będą potrzebne? Sytuacja pionierskiej kultury wymaga twardych i agresywnych indywidualistów, podczas gdy
kultura miejsko-przemysłowa wymaga towarzyskich i współpracujących ze sobą pracowników zespołu. Gdy wzrasta prędkość
zmian społecznych, to jak genetycy mają przewidzieć adaptacje smaku, temperamentu i motywacji, które będą konieczne za
dwadzieścia czy trzydzieści lat? Ponadto każda ingerencja w bieg natury zmienia ją w nieprzewidywalny sposób. Ludzki organizm, który wchłonął antybiotyki nie jest do końca tym samym organizmem, którym był wcześniej, gdyż zachowanie jego
mikroorganizmów zostało znacznie zmienione. Im więcej się ingeruje, tym więcej trzeba analizować ciągle wzrastającą liczbę szczegółowych informacji o skutkach ingerencji w świecie, którego nieskończone detale nierozłącznie przeplatają się ze sobą. Już te informacje, nawet w wysoce wyspecjalizowanych naukach, są takie obszerne, że żaden człowiek nie ma czasu, by je czytać, nie mówiąc już o przyswojeniu ich.

Przy rozwiązywaniu problemów technologia stwarza nowe problemy i wydaje się, że jak w "Through the Looking-Glass" musimy
biec coraz szybciej, by być tam, gdzie jesteśmy. Pytanie jest zatem takie, czy postęp technologiczny faktycznie "zmierza dokądś" w sensie, że wzmaga radość i szczęście życia? Na pewno pojawia się uczucie ożywiającej ulgi w momencie zmiany - przy kilku pierwszych użyciach telefonu, radia, telewizji, odrzutowca, cudownego narkotyku czy maszyny liczącej. Lecz wkrótce po tym te nowe wynalazki brane są za oczywiste i zaczynamy czuć się zmęczeni nowymi problemami, które one ze sobą niosą. Pewien mający powodzenie dyrektor uczelni raz mi się skarżył: "Jestem tak zajęty, że muszę mieć helikopter!". "Cóż - odparłem - będziesz do przodu tak długo, jak będziesz jedynym dyrektorem z helikopterem. Lecz nie ciesz się tym. Każdy będzie od ciebie więcej oczekiwał".

Postęp technologiczny robi na pewno wrażenie z ograniczonego punktu widzenia jednostki. Jako stary człowiek, Sir Cedric
Hardwicke powiedział w latach sześćdziesiątych, iż żałuje tylko tego, że nie mógł żyd w epoce wiktoriańskiej - z penicyliną. Ja wciąż jestem wdzięczny, że nie muszę poddawać się leczeniu dentystycznemu z czasów mego dzieciństwa, ale świadomy jestem tego, że postępy w jednej dziedzinie splecione są z postępami we wszystkich innych. Nie mielibyśmy penicyliny czy nowoczesnego znieczulania bez lotnictwa, elektroniki, komunikacji masowej, autostrad i rolnictwa przemysłowego, nie wspominając broni atomowej i biologicznej.

Przyjmując zatem szersze spojrzenie na rzeczy, cały projekt "podboju natury" wydaje się coraz bardziej mirażem – zwiększeniem tempa życia bez zasadniczej zmiany pozycji, tak jak Red Queen zasugerowała. Lecz postęp technologiczny staje się coraz szybszym regresem z powodu podstawowego złudzenia, że człowiek i natura, organizm i środowisko, kontrolujący i
kontrolowany są zupełnie różne. Możemy "podbić" naturę, gdybyśmy mogli najpierw, lub w tym samym czasie, podbić naszą
własną naturę, choć nie widzimy, że natura człowieka i natura "na zewnątrz" są tym samym. W ten sam sposób nie widzimy, że "ja" jako wiedzący i kontrolujący jestem tym samym, co "mnie" jako coś co ma być znane i kontrolowane. Samoświadome
sprzężenie zwrotne kory mózgowej pozwala nam na halucynację, że jesteśmy dwoma duszami w jednym ciele, duszą racjonalną i
duszą zwierzęcą, jeźdźcem i koniem, dobrym człowiekiem z lepszymi instynktami i uczuciami oraz łotrem z gwałtownym
pożądaniem i wzburzonymi pasjami. Stąd zdumiewająca hipokryzja winy i skruchy oraz przerażających okrucieństw kar, wojen a nawet samokarania w imię brania strony dobrej duszy przeciwko złej. Im bardziej w swoją stronę, tym bardziej ta dobra dusza ujawnia swój nierozłączny cień, oraz im bardziej wyrzeka się cienia, tym bardziej się nim staje.

Stąd też przez tysiące lat ludzkiej historii miał miejsce tak ogromnie daremny konflikt, wspaniale odegrana panorama triumfów i tragedii zasadzonych na zdecydowanym tabu przeciwko przyznaniu, że czarne idzie za białym. Nic prawdopodobnie kiedykolwiek nie doszło nigdzie tak bardzo z równie fascynującą wrzawą. Jak wtedy, gdy Tweedledum i Tweedledee postanowili walczyć, zasadniczą sztuczką gry w czarne i białe jest tajna konspiracja tych partnerów, by zataić ich jedność i by wyglądać jak najbardziej odmiennie. Jest to jak walka na scenie tak dobrze odegrana, że widownia gotowa jest uwierzyć w to, że jest to prawdziwa walka. Za oczywistymi różnicami znajduje się ukryta jedność tego, co wedanta nazywa Jaźnią, Jednym, wszystkim, co jest, które chowa się w formie ciebie.

Jeśli zatem istnieje ta podstawowa jedność jaźni i innych, jednostki i wszechświata, to jak nasze umysły stały się tak wąskie, że tego nie wiemy?

 

Oceń treść:

Average: 9.9 (8 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Bad trip
  • Grzyby halucynogenne
  • Marihuana

Nastawienie początkowo mieszane, potem byłem chętny do wzięcia, trzy osoby w domku w środku lasu, w tle gra telewizor.

T+00:00
Biorę 3g grzyba (miało być 2g, ale dawkowanie na oko - nie polecam nikomu). Nastawienie mam wtedy bardzo pozytywne, liczę na dobrą zabawę. 

T+00:30
Zaczynają być widoczne pierwsze efekty, jest bardzo przyjemnie, pokój ozdiobiony światełkami świątecznymi zdaje się napełniać kolorami. Kolega, który patrzył przez drzwi wygląda jak ktoś będący w pudełku czekolady Nussbeisser (ta z okienkiem z orzechami). Pokój w którym się znajduję wydaje się zmieniać kształty, raz ściany są bliżej, a raz dalej.

  • Marihuana
  • Marihuana
  • Pozytywne przeżycie

Całkiem dobre nastawienie, jedynym niesprzyjającym czynnikiem była niska temperatura i brak miejsc do siedzenia.

                                                           POCZĄTEK ZACNEJ OPOWIEŚCI

  • 2C-P
  • Tripraport

Pozytywne nastawienie, troche chodzenia po mieście + impreza u znajomych.

T+0 

Godzina 16:00 zarzucamy z kumplem po 12mg 2C-P. Po zarzuceniu postanawiamy pójść do sklepu po winko, co by poczekać aż się załaduje i coś w tym czasie porobić. (później mieliśmy iść na impreze).

T+1

  • Ketamina
  • Pierwszy raz

Dom, weekend. Dla mnie kolejny narkotykowy wieczór, dla niej ćpuńskie rozdziewiczenie.

Tripraport będzie w większości opisem jej przeżyć (pisanych moją ręką z powodu nieznajomości polisha) z moimi kilkoma groszami. 

Arrrr!

W weekend miałam poraz pierwszy zażyć coś innego, silniejszego niż marihuana. Ketaminę. Mój chłopak, w miarę doświadczony w narkotykach, wyjaśnił mi jak to działa i czego mogę się spodziewać. No, ale tego to się nie spodziewałam. 

randomness