Cud metadonowy

"Wcześniej robiłam laskę, żeby mieć pieniądze na narkotyki, teraz - żeby zarobić na dojazdy po metadon."

Tagi

Źródło

Gazeta Wyborcza

Odsłony

34778

Wcześniej robiłam laskę, żeby mieć pieniądze na narkotyki, teraz - żeby zarobić na dojazdy po metadon.

Ta historia zaczyna się w łóżku chudej Kaśki o szóstej rano. Dzwoni budzik. Kaśka wstaje i cichutko, żeby nie obudzić syna i mamy, wychodzi z domu. Pociąg osobowy rusza z Dworca Gdańsk Główny o 7.40 i ona musi na niego zdążyć. W dwie godziny dojeżdża do Laskowic. Wysiada, a z nią kilku, czasem kilkunastu, skurczonych z zimna, niewyspania i smutku ludzi. Łapią autostop, bo autobus do Świecia będzie dopiero za godzinę.

Znosi głód, nie daje euforii

Syrop, który Kaśka musi pić codziennie, to metadon. Jest syntetycznym opiatem, kilka razy silniejszym środkiem niż morfina. Właściwie to narkotyk, ale sprawia, że Kaśce nie chce się już brać heroiny.

Piętnaście procent narkomanów w Polsce jest uzależnionych od opiatów (to m.in. heroina, morfina, kodeina). Można ich leczyć na dwa sposoby. Terapią abstynencyjną, czyli taką, w której narkoman po detoksie nie przyjmuje już żadnych środków. I terapią substytucyjną, czyli taką, gdzie po detoksie narkoman dostaje substytut narkotyku (metadon, buprenorfina), który go jednak nie otumania.

Przeciwnicy metadonu mówią, że podawanie go narkomanom to jak leczenie alkoholików wódką.

Zwolennicy twierdzą, że wprawdzie metadon nie daje całkowitej abstynencji, ale poprawia komfort życia. Tak jak insulina cukrzykom, która nigdy ich nie wyleczy, ale pozwoli żyć normalnie.

Dla Kaśki metadon to zbawienie. Nie musi kłuć się co kilka godzin, bo syrop działa dobę, czasem dłużej. Nie musi koncentrować się na zdobyciu towaru, bo metadon dostaje z polecenia lekarza. Nie musi kraść, wynosić rzeczy z domu, przeznaczać całej pensji na narkotyki, pożyczać od syna na heroinę, bo metadon jest dla niej za darmo.

Chemicy wynaleźli go przed II wojną światową. W latach 60. Amerykanie zaczęli podawać narkomanom uzależnionym od opiatów. Okazało się, że środek znosi głód narkotyczny, ale nie daje euforii. Pozwala myśleć normalnie. Narkomani na metadonie pierwszy raz od dawna usiedli z bliskimi do stołów, niektórzy poszli do pracy, zaczęli zwyczajnie żyć, pijąc codziennie wyznaczoną dawkę metadonu.

Środek trafił do Europy Zachodniej w latach 70. Wschodnia Europa przyjęła go w 1992 r. Pierwszym krajem była Polska.

W Świeciu program metadonowy powstał w 2005 r. Korzysta z niego ponad trzydziestu narkomanów z Trójmiasta.

Kaśka: Mała dawka codziennie

Ma 47 lat, jest salową w szpitalu. - W Gdańsku nie da się pogodzić metadonu i pracy - mówi. - Albo pracujesz i ćpasz, albo nie pracujesz i cały dzień spędzasz w pociągu w drodze po syrop. Wybrałam Świecie, poszłam na zwolnienie lekarskie. Ale boję się, że jak wrócę do pracy, to mnie już wywalą. Trzy lata temu kumpel, z którym kiedyś grzałam, powiedział mi, że jest na programie metadonowym w Warszawie. Radził, żebym w to weszła.

No i tu można powiedzieć, że Kaśka ma cholernego pecha, bo w Polsce jest 21 miejsc, gdzie można dostać metadon (m.in. sześć w Warszawie, dwa w Bydgoszczy, jeden w Lublinie, Szczecinie, we Wrocławiu, w Krakowie czy Świeciu. W Polsce białe plamy na mapie metadonowej są jeszcze w województwach: warmińsko-mazurskim, podlaskim, podkarpackim i opolskim.)

W Trójmieście za to nie ma ani jednego.

A przez pierwsze miesiące po syrop trzeba stawiać się codziennie, o stałej porze.

Narkomani z Gdańska najbliżej mają do Świecia - 120 kilometrów w jedną stronę. Kaśka zaczęła dojeżdżać z nimi w październiku 2010 roku.

Za bilet miesięczny na autobus miejski do dworca płaci 84 zł. Miesięczny na pociąg osobowy z Gdańska do Świecia kosztuje ponad 300 zł. Można by jechać szybciej droższym pospiesznym, ale którego narkomana na to stać?

Jeśli lekarz prowadzący program metadonowy uzna, że narkoman się stara, stawia się punktualnie w okienku, nie pije alkoholu, a z badań moczu wyjdzie, że nie dobiera (nie miesza narkotyków z metadonem), wtedy może się zgodzić na coraz rzadsze wizyty w punkcie metadonowym i na coraz większe dawki metadonu zabierane do domu. Ideałem jest wizyta w okienku raz na dwa tygodnie. Można do tego dojść po kilku latach. Kaśka na razie musi jeździć do Świecia trzy razy w tygodniu. Mogłaby wrócić do pracy szybciej, gdyby metadon był dostępny w Gdańsku.

Na razie w wolne od Świecia dni chodzi na terapię grupową i indywidualną, która jest obowiązkowym elementem programu metadonowego.

- Jestem z rozbitej rodziny - mówi. - I tak przez lata tłumaczyłam swoją narkomanię. Tata opuścił mnie i mamę, to zaczęłam ćpać. Ale to nie jest takie proste. Dochodzę do tego na terapii. Uczę się też tam, jak rozmawiać z matką. Nigdy nie szło nam to najlepiej. Ja się wstydziłam, ona wolała nie zauważać mojego ćpania. Powoli jednak zaczynamy mówić do siebie.

Grzanie (wstrzyknięcie narkotyku w żyłę) zabrało jej 26 lat. Pierwszy raz zaliczyła w drugiej klasie liceum z rozszerzonym francuskim. Jej młodość to niezliczona liczba skradzionych kosmetyków i ubrań sprzedanych potem za pieniądze na narkotyki. Kilkanaście pobytów na szpitalnym detoksie, dziewięć miesięcy w ośrodku dla uzależnionych i zero efektów.

 

Waldemar: zjeść pięć łyżeczek, popić herbatą

Jedenaście lat temu Waldemar przeczytał w "Dzienniku Bałtyckim" artykuł o narkomanie, który pije metadon, ma żonę, dzieci i żyje normalnie. Była tam też informacja, że program metadonowy ma powstać w Gdańsku przy Akademii Medycznej. Zadzwonił do lekarza, który miał go uruchomić. Usłyszał, że jeszcze musi poczekać.

Dzwonił co tydzień, co miesiąc, co kilka dni. Tak przez lata.

Pracował w stoczni przy budowie statków i grzał codziennie. Nie gotował już kompotu (polskiej heroiny) w domu, bo podczas produkcji wydziela się straszny smród. Wolał poskakać po worku ze słomą makową, zmielić ją potem w młynku, zjeść pięć łyżeczek, popić herbatą.

Cztery lata temu pomyślał, że zdechnie, jeśli czegoś nie wymyśli. Zadzwonił do Świecia. Pamięta rozmowę z lekarzem, kierownikiem programu metadonowego.

Waldemar: - Nie mogę przyjeżdżać codziennie. Pracuję, mam żonę i dzieci, muszę ich utrzymać. Czy mógłby pan zrobić dla nas wyjątek i wydawać mi metadon raz w tygodniu, na siedem dni?

Lekarz: - Niestety, musi pan przyjeżdżać codziennie. Przynajmniej przez pół roku.

Waldemar najpierw się popłakał. Potem znalazł w internecie informację, że w Krakowie narkomani dostają buprenorfinę, tabletki o podobnym do metadonu działaniu. Otrzymują receptę na lek raz na dwa tygodnie.

Ma 49 lat. Pierwszy raz zagrzał, jak miał 18. Pierwszą i od razu ostatnią terapię przeszedł w ośrodku monarowskim w 1986 r. Uciekł po pół roku, gdy terapeutka powiedziała mu, że na stu narkomanów może trzech wyzdrowieje. Jest żonaty z nieuzależnioną i ma dwoje dzieci.

Od czterdziestu ośmiu miesięcy Waldemar co czternaście dni wsiada w pociąg z Gdańska do Krakowa.

Mówi: - Nagle się okazało, że mam dużo czasu, bo moje życie nie kręci się wokół zdobywania towaru. Wyprostowałem relacje z żoną i matką. Przeprosiłem dzieci. I postanowiłem dalej walczyć o metadon dla innych narkomanów z Gdańska.

Ale na terapię nie chodzi. Nie wierzy w jej skuteczność. Mówi, że zawsze radził sobie w życiu sam.

Metadonu w Gdańsku wciąż nie było

Lekarze z Akademii Medycznej w Gdańsku, do których Waldemar dzwonił przez kilka lat, w 2005 roku usłyszeli od Narodowego Funduszu Zdrowia, że owszem, otrzymają pieniądze na program metadonowy, ale na leczenie dwóch narkomanów rocznie. A metadon potrzebny był co najmniej 350 osobom z Pomorza. Po proteście NFZ podniósł więc stawkę - do siedmiu narkomanów rocznie.

Lekarze z AMG nie wiedzieli - śmiać się czy płakać. Argumentowali: zwlekanie z podaniem metadonu przyczynia się do zwiększenia śmiertelności w tej grupie chorych, rozprzestrzeniania gruźlicy, HIV/AIDS, wirusowych zapaleń wątroby typu B,C i D. Roczny koszt utrzymania narkomana w Europie kosztuje państwo 50 tys. euro, koszt terapii abstynencyjnej wynosi około 20 tys. euro, narkoman na metadonie kosztuje zaś 3,5 tys euro. A wszystko dlatego, że pacjent pijący metadon nie bywa tak często w szpitalach, na oddziałach psychiatrycznych, mniej korzysta z pomocy ambulatoryjnej. W końcu lekarze z Akademii Medycznej zrezygnowali.

Metadonu w Gdańsku wciąż nie było.

Waldemar Nocny, wiceprezydent Gdańska, w 2005 r., spytał o skuteczność terapii substytucyjnej przedstawicieli przychodni skórno-wenerologicznej, Monaru, szpitala psychiatrycznego, Towarzystwa Profilaktyki Środowiskowej "Mrowisko". Wszyscy stwierdzili, że metadon jest w Gdańsku potrzebny, choć Mrowisko zaznaczyło, że terapia substytucyjna powinna trafiać tylko do osób nieuleczalnie chorych i kobiet w ciąży. Inaczej "istnieje uzasadniona obawa, że młodzi uzależnieni ludzie - zamiast podejmować leczenie - utrwalać będą zarówno swój nałóg, jak i swoją bezradność: za publiczne pieniądze". To było twarde stanowisko, bo przepisy zezwalają na podawanie metadonu każdemu pełnoletniemu narkomanowi uzależnionemu od opiatów, który bezskutecznie podjął się trzykrotnie terapii abstynencyjnej.

Więc metadonu w Gdańsku wciąż nie było.

 

Kiedy Waldemar był już na buprenorfinie i miał dużo wolnego czasu, napisał list otwarty do Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska, z prośbą o uruchomienie programu w mieście. I zrobiło się głośno. Bo list trafił też do sejmowej komisji zdrowia. I do Krajowego Biura do spraw Przeciwdziałania Narkomanii. I do Fundacja Helsińskiej Praw Człowieka. I do Społecznego Komitetu do spraw AIDS. I do Jacka Charmasta z Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej. I wszyscy oni poparli gdańskich narkomanów.

A do miasta przyjechał w tej sprawie nawet sam Anand Grover, specjalny wysłannik Organizacji Narodów Zjednoczonych (Rada Praw Człowieka ONZ mówi, że Polska opóźnia leczenie narkomanów metadonem. W Europie dostęp do terapii substytucyjnej ma 20 proc. narkomanów. W Polsce - 7 proc.).

W wyniku nacisków powołano w mieście radę do spraw narkotykowych złożoną z miejscowych specjalistów i zespół ekspertów przy marszałku pomorskim. Konsultacje goniły konsultacje. Wypito morze kawy, zjedzono stosy słonych paluszków, aż w kwietniu 2010 roku rada ekspertów uznała, że otwarcie programu metadonowego w województwie pomorskim jest niezbędne.

Jednak metadonu w Gdańsku wciąż nie było.

Narodowy Fundusz Zdrowia zaczął ogłaszać konkurs na prowadzenie programu metadonowego. Przeznaczył na to około 300 tys zł, więc mogło z niego zacząć korzystać już około 30 narkomanów. Nikt jednak się nie zgłaszał do konkursu. A jak raz ktoś stanął, to nie spełnił warunków i został odrzucony.

I metadonu w Gdańsku wciąż nie było.

Narkomani przestali wierzyć, że kiedykolwiek przestaną dojeżdżać do Świecia. Zaczęli podejrzewać, że uruchomienie programu w Gdańsku blokuje Jolanta Koczurowska, szefowa Monaru, organizacji, która uznaje jedynie terapię abstynencyjną i nie jest przychylna metadonowi.

Pytam Jolantę Koczurowską, czy to prawda. Oburza się: - Jestem fachowcem, profesjonalistą i każda metoda, która służy leczeniu, jest dobra. Z tym że ja reprezentuję organizację, która ma inne metody terapii. Nie znam przyczyn, dla których nie ma w Gdańsku metadonu. Mnie on nie przeszkadza.

Narkomani podejrzewali też o blokowanie programu w mieście Jacka Sękiewicza, szefa Wojewódzkiego Ośrodka Terapii Uzależnienia od Alkoholu i Współuzależnienia w Gdańsku, szefa Ośrodka Terapii Uzależnień w Smażynie, gdzie stosuje się metodę abstynencyjną, autora artykułu z początku lat 90. XX wieku na temat szkodliwości metadonu.

Pytam Jacka Sękiewicza o jego stosunek do metadonu: - Dziś jestem przekonany o konieczności wprowadzenia programu leczenia substytucyjnego dla pacjentów.

Mimo to metadonu w Gdańsku wciąż nie było.

Zdesperowany Waldemar pół roku temu złożył nawet z innymi narkomanami zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez władze Gdańska, w którym tak długo nie powstaje program. Postępowanie umorzono.

Anna Maria: pojawiła się szansa

Deportacja do Polski przerwała trzeci program metadonowy Anny Marii w Stanach Zjednoczonych. Ostatnią dawkę syropu wypiła w samolocie, gdzieś nad oceanem. W kraju dowiedziała się, że w Gdańsku metadonu nie ma. W Warszawie powiedziano jej, że będzie czekać dwa lata na przyjęcie do programu. Bólu ciała na głodzie narkotykowym, zdaniem Anny Marii, nie można przyrównać do niczego. Poród bez znieczulenia to przy tym bułka z masłem. Wróciła więc do heroiny i do prostytucji, żeby zarobić na narkotyki.

Mówi: - Po kilku latach byłam już taka zmęczona. Trafiałam na towar pirogenny, miałam od tego wysoką gorączkę, organizm powoli mi wysiadał. W listopadzie 2007 r. pojechałam więc do Świecia na detoks, kompletnie wyczerpana i w ciąży. Pielęgniarki spytały, czemu nie przejdę tam na metadon. Pierwsze pięć miesięcy jeździłam po syrop codziennie. Mam rentę na serce, 440 zł. Pomagali mi brat i mama, bo nie wystarczyłoby na przejazdy do Świecia. Ale rodzić musiałam jechać do Warszawy, bo w Gdańsku nie ma programu metadonowego, a w Świeciu nie ma porodówki.

Anna Maria wciąż jeździ do Świecia po metadon, dwa razy w tygodniu. Gdyby miała stałą pracę, po tylu latach jeżdżenia mogłaby się stawiać w okienku metadonowym już tylko raz na dwa tygodnie. Niepracujący muszą bywać częściej.

Ma 39 lat i zaocznie zdaną maturę. W narkotyki wciągnął ją mąż, Portorykańczyk z Filadelfii, kiedy miała 19 lat. Potem wysłał na ulicę. Zmarł trzy lata później. Anna Maria przeszła osiem detoksów i cztery programy metadonowe, w tym trzy w Stanach.

- Znam świetnie angielski, pojawiła się szansa, że zdam potrzebne egzaminy i będę mogła uczyć języka - mówi Anna Maria. - Pomogą mi to ogarnąć terapeuci z programu metadonowego, a wtedy rzucę prostytucję. Na razie nie chodzę już na ulicę, mam stałych klientów na telefon. - To zabawne - dodaje - wcześniej robiłam laskę, żeby mieć pieniądze na narkotyki, teraz - żeby zarobić na dojazdy po metadon.

Hura! To ściema

W Gdańsku zdarzył się cud metadonowy. Tak przynajmniej przez chwilę wszyscy myśleli. Bo do konkursu na otwarcie programu metadonowego w 2010 roku stanął Jacek Sękiewicz i go wygrał. Zapowiedział, że okienko metadonowe powstanie w Gdańsku już 1 stycznia 2011 r.

Lokalne gazety napisały: "Hura!".

Narkomani powiedzieli: - To ściema. Na pewno się nie uda.

I niestety, mieli rację. W połowie stycznia 2011 roku Jacek Sękiewicz poinformował, że program wystartuje najprędzej w czerwcu, bo jednak brakuje pomieszczeń, gdzie mógłby być uruchomiony program leczenia substytucyjnego.

Spotykam się z Jackiem Sękiewiczem.

Pytam: - Nie będzie już nigdy w Gdańsku metadonu?

Odpowiada: - Będzie, na pewno. Właśnie jesteśmy w trakcie przejmowania od władz samorządowych odpowiedniego budynku. Planujemy adaptację. Rozmawiam z sanepidem o warunkach, jakie muszą spełniać pomieszczenia. Raczej zdążymy na czerwiec, może trochę wcześniej. Wtedy przyjmiemy pierwszych 50 pacjentów, docelowo więcej. Będzie tam poradnia leczenia uzależnień. Osoby uzależnione przyjdą po substytucję, po terapię, po pomoc w rozwiązaniu różnych spraw.

- Dlaczego przepychanki z metadonem trwają już kilkanaście lat? W Warszawie jest już sześć programów, w Gdańsku na razie - zero.

- Żeby powstał program leczenia substytucyjnego, musi być grupa pacjentów, zakład opieki zdrowotnej, gdzie zostanie to zorganizowane, i osoba, która chce się tym zająć. W okresie transformacji wszystkie poradnie na terenie Gdańska, które działają w systemie ambulatoryjnym, zostały oddane w prywatne ręce. I władze Gdańska nie mogły nakazać nikomu stworzenia programu. A widocznie nikt nie był tym zainteresowany. W stolicy jest inaczej, tam zakłady opieki zdrowotnej są w strukturach samorządu Warszawy, więc samorząd ma wpływ na kreowanie polityki w zakresie zdrowia publicznego, a tym samym łatwiej jest uruchamiać różne programy zdrowotne.

- Dlaczego akurat pan się tym zajął w Gdańsku?

- Ktoś musiał w końcu to zrobić. Miałem już dosyć obserwowania zmagań ludzi uzależnionych. Uważam, że program metadonowy na Pomorzu powinien być jedną z ofert dla osób uzależnionych od opiatów.

Na razie jednak, mówią narkomani, metadonu w Gdańsku wciąż nie ma.

Jakby w pracy była

Ta historia kończy się na dworcu w Gdańsku. Chuda narkomanka Kaśka wraca ze Świecia. Wysiada z osobowego o 15 na Dworcu Gdańsk Główny. W podróży po metadon spędziła osiem godzin. Jakby w pracy była.

Oceń treść:

Average: 9 (13 votes)

Komentarze

Anonim (niezweryfikowany)

"Socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju"
Jak zwykle te słowa Stefana Kisielewskiego znów się potwierdzają. Całkowita legalizacja narkotyków i likwidacja państwowej służby zdrowia by załatwiły problem. Wtedy ćpun by mógł kupić metadon dużo taniej w sklepiku za rogiem.

Przy okazji nie musiałbym się dorzucac do leczenia idiotów. Jak jesteś na tyle głupi żeby brać opiaty, musisz ponieść tego konsekwencje.

Anonim (niezweryfikowany)

Jestem jednym z ludzików dojezdzajacych po metadon do świecia, znam osobiscie wszystkich ludzi opisanych w artykule przerabialem to razem z nimi to jest chore zeby tak meczyc ludzi... czesto wielu z nich boryka sie z innymi problemami zdrowotnymi a zeby dostac czasem dzien wolnego na samym poczatku trzeba sie niezle nagimnastykowac rozmowy z lekarzem tlumaczenia itp teraz jest juz lepiej jesli chodzi o mnie bo po roku czasu jade tam tylko raz w tygodniu ale ciegle sa nowi co musza zapierdzielac codziennie bez wyjatku. Wielu nie daje rady zniechecaja sie tymi dojazdami a dodatkowo te koszty, z rety niektorych ledwo co starcza na bilety a ci co by chcieli pracowac nie maja mozliwosci po roku czasu dopiero mozna cos myslec ale tez nikt nikogo nie przyjmie do pracy zeby mial 1 dzien w tygodniu wolny bo dojazdy zazwyczaj musza byc w czwartek albo piatek (tak odbywa sie tam terapia grupowa) ewentualnie dogadanie sie na dojazdy w weekendy co udaje sie nielicznym... gdybysmy mieli metadon na miejscu nie bylo by tego problemu mozna by bylo nawet codziennie przyjezdzac przed praca wypijac go i spokojnie wyrobic sie do pracy. Mam nadzieje ze zmieni sie to za jakis czas juz nie chodzi o mnie ale o nowych ktorym terapia moize uratowac ŻYCIE !!! :) Pozdrawiam   

Anonim (niezweryfikowany)

oddać tą całą polskę niemcom, wtedy będzie normalnie ...

Anonim (niezweryfikowany)

Chyba mnie nie zrozumieliście. Problem nadużywania substancji psychoaktywnych to choroba cywilizacyjna naszych czasów. Obwinianie kogolwiek z użytkowników jest bzdurą, ponieważ za tym stoją różne problemy jednostek głównie natury emocjonalnej. W mojej wypowiedzi chodziło o to, że instytucja zwana SŁUŻBĄ ZDROWIA nie zauważa tego typu problemów ze wzgędu na ostracyzm tego typu "środowisk=pacjentów=klientów" właśnie ( stąd komuna mentalna ).

Anonim (niezweryfikowany)

Jeżeli człowiek nie umie uporać się z własnymi emocjami to jest to jego wyłączny problem i musi ponieść jego konsekwencje.

W chwili gdy uzależniony po raz pierwszy sięgał po opiaty, musiał liczyć się z tym jak to może się skończyć. Myślał że jego problem uzależnienia się nie tyczy, że jest cwańszy i mądrzejszy od milionów innych ludzi, liczył na to że za kilkadziesiąt złotych wyrwie od świata porcyjkę szczęścia ... i się przeliczył.

Człowiek to nie tępa owca, ma zdolność wyboru i tym samym, ponosi pełną odpowiedzialność za podejmowane decyzje.

 

W.

Anonim (niezweryfikowany)

Też mnie to męczy. Teoretycznie jestem za indywidualną odpowiedzialnością jednostki. Ale wtedy też nie dofinansowujemy insuliny ("po co cukrzycy nie przestrzegają diety"), leków na astmę ("sam wybrał by mieszkać w Katowicach a nie Sopocie") czy ambulatoriów ("wsiadając do samochodu podjął ryzyko, że może dojść do wypadku"). Jeśli istnieją zasiłki dla bezrobotnych, renty socjalne, to czemu nie dofinansowywać metadonu? Choćby dlatego, by ćpun na głodzie mi dziecka nie napadł na ulicy...

Anonim (niezweryfikowany)

Tak, bardzo fajnie że robi się takie rzeczy, ale jakby nasi po****** politycy, pie******* ku**** zalegalizowały DMT, Salvie albo Ibogaine nie byłoby problemu z odstawianiem, a tak biedna kobieta musi zapier***** tyle kilometrów, żeby dostać Metadon. Żal i wstyd. Polacy wynoście się do Holandii albo Czech bo w tej gównianej polsce nic was już dobrego nie czeka.

Anonim (niezweryfikowany)

W tej "zajebiaszczej" Holandi zdelegalizowano ostatnio grzyby, kierując się identyczną histerią jak w naszym kraju.

Sorry Winetou, z tego kraju nie ma gdzie się wynieść.

 

W.

Anonim (niezweryfikowany)

Pierdolony ostracyzm w stosunku do chorych ludzi... i co  tego, że z powodu drugów? Choroba jak każda inna. Ile jeszcze istnień musi cierpieć, żeby dotarło do ludzi odpowiedzialnych za służbę zdrowia, że jest to kolejny element obowiązkowej (sic!) opieki zdrowotnej typowy dla naszych czasów?

Anonim (niezweryfikowany)

Jeżeli ktoś wpierdolił się w nałóg na własne życzenie, nie widzę powodów aby leczyć go za pieniądze innych ludzi.

Niezależnie od tego uważam że heroina powinna być legalna.

W.

Anonim (niezweryfikowany)

Co ty wiesz o uzaleznieniu człowieku????????

Anonim (niezweryfikowany)

widac ze ciemny jestes a moherowy nie pozwala ci normalnie spojerzec na druguego czlowieka do tego chorego czlowieka bo to tez choroba!nie zycze tobie ani nikomu w twojej rodzinie bo wtedy twoje poglady i caly ten ostracyzm zostana bardzo brutalnie zrewidowane

Anonim (niezweryfikowany)

...należy leczyć z miażdżycy, zawału, cukrzycy?

A nałogowego palacza należy leczć z raka?

Czy nalezy ratować życie pasażerowi wypadku bez zapięych pasów?

Czy leczyć złamania po graniu w piłkę czy jeżdżeniu na nartach?

 

 

Anonim (niezweryfikowany)

Zgadzam się z wypowiedzią z 11. maj 2011 - 2:22. Sam jestem uzależniony od opioidów już od kilku lat, jednakże godność i honor by mi nie pozwalały, aby ktoś miał płacić za moje leczenie. Każdy uzależnia się na własne życzenie, nikt nikogo przecież do tego nie zmuszał. To tak jakby ktoś celowo i świadomie wstrzyknął sobie wirusa HIV, a potem wymagał od państwa kosztownego leczenia za darmo. Narkomani powinni sami płacić za metadon i za terapię.

Anonim (niezweryfikowany)

ŚWIECIE MOJE MIASTO ! xD wkońcu gdziś można coś ciekawego o nim przeczytać ;)

Kari (niezweryfikowany)

Śmieszne... Komentujący twierdzą, że mają o uzależnieniu i narkomanach większe pojęcie, niż osoby siedzące w temacie od dekad (lekarze, terapeuci, psycholodzy, pacjenci). Nie bez powodu żeby pracować w takiej placówce trzeba mieć minimum 2 lata doświadczenia z narkomanami. Człowiek zmienia swoje zdanie, kiedy widzi historie "od środka". Ludzie, którzy nie mieli styczności z narkotykami nie powinni oceniać. Narkoman nieleczony stanowi znacznie większe zagrożenie dla społeczenstwa i poszczególnych jednostek, niż osoba na metadonie (o ile ta druga w ogóle czemukolwiek zagraża). I tak nie odczuwacie na co idą Wasze podatki, to co się tak mądrzycie? :D Gdyby narkomanie musieli za to płacić to nigdy nie poszliby na to leczenie, a w konsekwencji mielibyśmy znacznie więcej zepsucia na ulicach, kradzieży w sklepach i morderstw w domach. Narkotyki usypiają duszę.

A ten komentator, który rzekomo jest narkomanem, ale nigdy nie pójdzie na terapię, bo ma za duży honor - HA HA. Niezłe wytłumaczenie. Uwielbiam, kiedy wyobraźnia narkomanów osiąga wyżyny, gdy przychodzi im wykombinować wymówkę dlaczego nie iść się leczyć. Gdybyś chciał zrobić cokolwiek dobrego dla otoczenia to pierwsze co byś zrobił to udanie się po pomoc w tego typu placówkach.

Anonim (niezweryfikowany)

Qrwa mać

Piotr (niezweryfikowany)

Ten kraj schodzi na psy ja jestem z Warszawy i przychodzą po metadon raz na tydzień mam prace i szczęśliwa rodzinę mam nadzieję że teraz tam coś się ruszyło

Violett (niezweryfikowany)

Jestem z Warszawy i jeżdżę na program metadonowy - trafiłam na niego po kilku nieudanych szpitalnych detoksach i wielu domowych próbach odstawiania. Gdyby nie możliwość przejścia na substytucję, musiałabym każdy pieniądz i działanie poświęcać kupieniu opiatów.

Zaczynałam od kodeiny. Potem była maja (od razu pokochałam tę substancję -- działała na mnie wyjątkowo: z początku grzała mnie niesamowicie i odsuwała wszelkie problemy nawet brana p.o., co nie jest raczej typowe) i oksykodon. W hel weszłam tak naprawdę wtedy, gdy zaczęło mi brakować kasy na droższe opio. Zapachu podgrzewanego brązu nigdy nie zapomnę i zawsze go rozpoznam...

Okresy bycia w ciągach i ogarniania pieniędzy i towaru wspominam bardzo źle. Do tej pory łapię się na automatycznym przeliczaniu każdej otrzymanej kasy na ćwiary h. lub tabletki czy nawet całe liście. Z benzo mam podobnie, ale to już inny wątek (zwłaszcza, że pierwsze benzo dostałam od lekarza - sama nie miałam jakichś ciągot, by próbować "leków dla starych.bab", jak z początku myślałam... A potem dali mi to w szpitalu, czym wrzucili mnie z deszczu pod rynnę).

Uważam, że syrop to taki "etap przejściowy". Muszę pochodzić na terapię, zrobić porządek ze swoim zdrowiem fizycznym i psychicznym (z tym drugim mam problemy od dzieciństwa, jeszcze sprzed ćpania, a to pierwsze zaczęło mi się ostatnio siadać). Muszę też znaleźć pracę. Potem, za jakiś czas, wezmę zwolnienie od lekarza do pracy, przejdę detoks - i zerwę metadonową smycz. Wolność, której chcę, ale na razie wciąż mnie przeraża.

Z ostatniej pracy zwolnili mnie 8 miesięcy temu z powodu "spadku aktywności" (ciągle zastanawia mnie czy byli na tyle naiwni, by wierzyć w moje zapewnienia o depresji i problemach za snem - depresja w sumie jest prawdą, ale nie stanowiła powodu, czemu czasem charakterystycznie przysypiałam przed kompem i wyglądałam jak zombie). Muszę znaleźć kolejne zatrudnienie i przy okazji wrócić do dawnych pasji, w których osiągałam dość znaczące sukcesy.

Z terapią niestety jest problem, bo o ile do psychiatry na programie nie ma zapisów i mogę chodzić bardzo często -wystarczy poczekać w kolejce w określone dni i godziny, o tyle moja nowa terapeutka jest chyba najlepszą w danym punkcie osobą, bo zawsze ma pozajmowane praktycznie wszystkie terminy i ciężko się do niej dostać. Trzeba czekać miesiąc albo i dłużej na kolejną wizytę).

Podsumowując: dbanie o zdrowie psychiczne na NFZ to długi proces, ale równie ważny co troska o fizyczność. Metadon może być i smyczą, na której jest się uwiązanym, i liną, która pomaga wyciągnąć się z dna. Moim zdaniem jego przeznaczenie jest takie, jak napisałam wyżej. Leczenie, tymczasowy proces. Nie wyobrażam sobie całego życia na metadonie.

Zajawki z NeuroGroove
  • Amfetamina
  • Pozytywne przeżycie

Nastawienie psychiczne: bardzo pozytywne, już wcześniej miałam na to ochotę. Otoczenie: prawie cały czas w ruchu, także ciężko cokolwiek tu sprecyzować. Okoliczności: nagła możliwość kupna narkotyku. Stan psychiczny: trochę rozstrojony przez ostatnie negatywne doznania z marihuaną. Nastrój: lekkie napięcie, czy aby na pewno wszystko będzie działo się dobrze. Myśli i oczekiwania: oby tylko towarzyszka nie wyleciała z żadną złośliwością, bo jest do nich skłonna.

„Chwile, które opiszę nie posiadały żadnych odczuć na kształt strachu, on choć

obok obrazowany w innych osobach, ich słowach nie mógł przejść do mojej duszy.”

Nie bez powodu taki tytuł nadaję memu trip raportowi, chcę by już w pierwszych słowach

zwrócono  uwagę na głównie zapamiętaną we mnie wtedy nadzwyczajność.

 

Żadna czysta wyobraźnia nie jest w stanie pojąć, wyimaginować sobie tego tak,

by zrozumieć tę formę błogostanu, która wywołana jest właśnie narkotykami.

 

  • Dekstrometorfan
  • Pierwszy raz

usty dom, własny pokój, wielkie lóżko i słuchawki z mrocznym industrialem na uszach. Wspaniały nastrój po zdanym egzaminie.

T = godzina przyjęcia DXM

T+0
Łykam 5 tabletek co ok minutę, zapijając dużą ilością wody.
Gdy łykam ostatnia porcję, wybieram się na pocztę wysłaą paczkę.

T+0:30
Na poczcie mała kolejka, ale wreszcie udało mi się nadać paczkę i wracam do domu.
Mam głupie wrażenie, że ludzie się na mnie patrzą, a chodnik wydaje się być lekko wykręcony.
Jakby ktoś wykręcił go względem ziemii o 10-15 stopni.
Czuję lekkie swędzienie na głowie, które co raz przeskakuje na inne części ciała.

  • Dekstrometorfan
  • Marihuana
  • Tripraport

18 lat, 70 kg

Dawno niczego nie pisałem. No bo też dawno nie miałem o czym. Palenie na działce, czy ćpanie przed snem nie jest niczym na tyle porywającym, żeby ktoś naprawdę chciał o tym czytać. Nic się nie dzieje, połowy rzeczy nie pamiętam lub nie umiem nazwać.