Próbki moczu uczniów 1 Społecznego Liceum Ogólnokształcącego przy Bednarskiej w Warszawie poddawane są badaniom na obecność marihuany w organizmie. Jeżeli ktoś palił w ostatnich dniach, wpadnie. Wtedy podpisuje kontrakt, nie wolno mu odmówić kolejnej kontroli, a jeśli da ona wynik pozytywny, zostanie usunięty ze szkoły. - Chcemy piętnować palenie trawy. Uważa się ją za mniej szkodliwy narkotyk i dlatego jest popularna - mówi dyrektor Jan Wróbel.
Badania są wykonywane w szpitalnym laboratorium. Za jedno szkoła płaci 25 zł.
Pomysł sprawdzano już w zeszłym roku, wzbudził kontrowersje. Na przeprowadzenie badań moczu musiał się zgodzić i uczeń, i jego rodzice. - Ja się zgodziłam, bo mam zaufanie do swojego syna. Ale nie wszyscy chcieli - mówi Grażyna Szurgocińska, mama pierwszoklasisty.
I wtedy sprawą zajął się Sejm Szkolny (1 SLO to specyficzna szkoła - panuje tam ustrój demokratyczny, a społeczność tworzą cztery stany - uczniowski, nauczycielski, rodziców oraz absolwentów, które mają swoje przedstawicielstwa m.in. w szkolnym Sejmie). Przegłosowano ustawę moczową - dyrekcja ma prawo badać. Badania przeprowadza się tylko za zgodą ucznia, zgoda rodziców nie jest już potrzebna. Raczej nie zdarza się, by ktoś odmówił. W roku 2005 przebadano już 60 osób. U kilku - mówi dyr. Wróbel - wykryto obecność narkotyków. Wyleciały ze szkoły.
Kilkakrotnie zdarzyło się też, że wytypowani do badań sami przyznawali się, że palili marihuanę. Dzięki temu nie wylecieli ze szkoły - musieli tylko podpisać kontrakt, że zobowiązują się nie palić i nie odmówią więcej zgody na badanie.
- Nie robimy nagonek, bo to nie jest zabawa w policjantów i złodziei - zapewnia dyrektor Wróbel. - Gdyby nasza szkoła była instytucją restrykcyjną, można by tę akcję odebrać jako kolejną szykanę, ale tak nie jest. Te badania są i dla nas żenujące. Udanie się z dziesiątką uczniów do toalety i poddanie ich takiemu testowi nie jest niczym przyjemnym. Robimy to, bo uważamy, że narkotyki są groźne.
Co na to uczniowie? - Najpierw byłam za, ale teraz się waham - mówi Julia z II klasy. - Szkoła nie jest konsekwentna. Miały być wywieszane listy przebadanych oraz tych, którzy się nie zgodzili, a także jawne zasady losowania do badania. Nic takiego nie ma.
W poniedziałek na posiedzeniu szkolnego parlamentu dyrektor przeprosił za niewywieszanie list i obiecał poprawę. Ustalono także zasady losowania uczniów do badania.
- Dałem się przebadać raz i uważam, że spełniłem już swój obowiązek - dodaje Wojtek, rówieśnik Julii. - Teraz bym się nie zgodził. Szkoła nie powinna się interesować tym, co robimy po lekcjach.
Bednarska jest nietypowa - ma odwagę przyznać, że może mieć problem z narkotykami. Dyrektor Wróbel nie łudzi się, że uda mu się wyeliminować zagrożenie. - Chodzi nam raczej o to, żeby dać sygnał: deklarujemy walkę z narkotykami w szkole i coś w tej sprawie robimy.
Jak oceniają sposób SLO przy ul. Bednarskiej dyrektorzy warszawskich liceów
Jolanta Lipszyc, LXIV LO im. Witkacego
Jestem ostatnią osobą, która powie, że w moim liceum nie ma narkotyków: dostęp do nich jest zbyt łatwy, a dilerzy zbyt aktywni. Nie wiem, jak rozwiązać ten problem. Wiadomo, co robić z uzależnionymi, ale nie wiadomo, jak radzić sobie z tymi, którzy próbują narkotyków, a ich jest znacznie więcej. Jeśli akcję badania moczu na Bednarskiej akceptują rodzice i uczniowie, ma szansę powodzenia. Chylę czoła. Czy powinnam zrobić to samo? Nie wiem.
Barbara Wetesko, 4 SLO przy Hawajskiej
Każda walka z narkotykami dobra, o ile skuteczna. Ale tu trzeba taktu, bo można posądzić dziecko, które jest czyste, i zrobić mu krzywdę. Rozważyłabym taką akcję u siebie, gdybym miała pewność, że mam w szkole problem z narkotykami.
Alicja Stańczyk, Zespół Szkół Samochodowych i Licealnych nr 3 przy Włościańskiej
Ja bym nie miała odwagi na taką akcję. Możemy tylko wskazywać, prosić, kierować na konsultacje z psychologiem czy pedagogiem. Ostatnio podejrzewałam jedną dziewczynkę o palenie marihuany, wezwałam matkę i zasugerowałam badania. Nie mamy jednak prawa ingerować w sprawy prywatne uczniów - nawet przeszukać plecaka bez odpowiednich procedur. W małej społeczności szkolnej, z poparciem rodziców, taka akcja ma szanse. W publicznych szkołach - nie.
Włodzimierz Taboryski, 21 SLO im. Grotowskiego
Nie podoba mi się. Co z tego, że złapię ucznia, który podejrzanie się zachowuje, każę mu nasikać i wyrzucę ze szkoły? To nie rozwiązuje problemu. Ja stosuję inną metodę: jeżeli dziecko zabrnęło w ślepy zaułek, rozmawiam z nim na zasadzie pełnego zaufania. Bez restrykcji.
Komentarze