"Osaczyłem Amerykę. Timothy Leary" - recenzja

Nasza redakcyjna recenzja najnowszej biografii Timothy'ego Leary'ego :)

Tagi

Źródło

Redakcja [H]

Odsłony

421

Obiegowa opinia głosi, że najwięcej napisano biografii Napoleona, Hitlera i Jezusa. Znane jako Ewangelie pierwsze cztery biografie tego ostatniego są zarazem (w zbiorczym wydaniu) jedną z najpoczytniejszych książek w historii świata, wobec czego można chyba zaryzykować stwierdzenie, że gatunek ten jest w kulturze Zachodu mocno ugruntowany. Każda w jakiś sposób znacząca postać wcześniej czy później biografii się doczeka, niektórzy zresztą kombinują odwrotnie: starając się przydać sobie znaczenia, autoryzują sklecone na poczekaniu życiorysy, stąd wysyp "biografii" dotyczących choćby i nastoletnich gwiazdek pop. Są jednak takie postacie, którym biografia najzwyczajniej w świecie się należy, choć w przypadku wizjonerów takich jak Timothy Leary zawsze na miejscu będzie pytanie: "czy to już czas"? Czy możemy już teraz ocenić trafność idei bądź ich błędy, oszacować oddźwięk, jaki miała w społeczeństwie działalność kogoś takiego?

Biorąc pod uwagę, że trafiająca do nas w tym roku za pośrednictwem wydawnictwa Officyna biografia Timothy'ego Leary'ego jest jedną z dwóch pozycji, które w oryginale ukazały się w roku 2006 (drugą jest dwukrotnie grubsza książka Roberta Greenfielda), przynajmniej dla części zainteresowanych odpowiedź brzmi: tak.

Biografie z grubsza można podzielić na naukowe i popularyzatorskie – jeden rzut oka na wydany przez Officynę tom pozwala domniemywać, że raczej nie mamy do czynienia z tym pierwszym. I rzeczywiście: książka Higgsa nie jest z pewnością totalną egzegezą wszystkich dokumentów, jakie pozostały po jej bohaterze, przeplataną, jak to często ma miejsce, wspominkami osób, które zetknęły się z nim na poszczególnych etapach jego życia. Nie jest to też rzecz z drugiego końca skali, tj. zbierająca powszechnie znane fakty powierzchowna laurka ku czci. Nic z tych rzeczy. Higgs jest rzetelnym publicystą, który oddaje nam do rąk nowoczesną, "dziennikarską" biografię, nieprzeładowaną źródłami (choć odniesień do tych nie brak, o czym dalej), spójną narracyjnie i czytającą się jak trzymający w napięciu kryminał, którym życie "najniebezpieczniejszego człowieka w Ameryce" poniekąd było.

Po krótkiej – emocjonalnej i osobistej - przedmowie autorstwa Winony Ryder, chrzestnej córki Leary'ego (wiedzieliście o tym?), autor bez ceregieli stawia nas przed faktem dokonanym: Tim właśnie otrzymał sygnał, że czas zbierać się do ucieczki z więzienia i musi teraz postawić wszystko na jedną kartę.

Dokładnie, tak to właśnie wygląda. Z dzieciństwem Leary'ego i rodziną,w której się wychował, zapoznajemy się dopiero w następnym rozdziale, na dosłownie dwóch czy trzech jego stronach, przedtem zresztą poznając dużo dogłębniej znamienny epizod z czasów jego niefortunnej kariery wojskowej, ponieważ autor niejako cofa się tu z narracją, zatrzymując się jedynie przy punktach, które uważa za istotne dla formowania się osobowości naszego bohatera. W tym samym krótkim rozdziale poznajemy też historię tragicznie zakończnego pierwszego małżeństwa Leary'ego.

Skąd ten pośpiech? Cóż, w kolejnym rozdziale Leary trafia na Harvard, gdzie wszystko, co naprawdę interesuje autora (i nas) będzie wreszcie mogło zacząc się dziać. Od tego momentu chronologia zdarzeń będzie już zachowana... za to ich tempo będzie sukcesywnie wzrastać.

Jeśli powyższy opis sugeruje irytującą pobieżność, jest to winą tylko i wyłącznie Waszego recenzenta, który przy samej lekturze ani przez moment nie miał takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie: Higgs znakomicie opanował sztukę zwięzłości, co pozwala mu kilkoma zdaniami wprowadzać czytelnika w istotę opisywanych sytuacji, kreśląc przejrzysty obraz preludium, narodzin, rozkwitu i wreszcie rozkładu psychodelicznej kontrkultury, z całą właściwą jej gmatwaniną pokręconych losów barwnych postaci, rewolucyjnych organizacji, mniej lub bardziej szalonych idei i dybiącej na wszystkich polityki. Trudno wyobrazić sobie, jak można by lepiej naszkicować to wszystko czytelnikowi - szczególnie nieamerykańskiemu, dopiero wchodzącemu w tematykę kontrkultury i jej historii – nie popadając w nazbyt rozłożyste dygresje. Podobnie rzecz ma się z postaciami: dwie, trzy strony wystarczają Higgsowi na wprowadzenie głównych osób dramatu tak, by czytelnik nie miał wątpliwości kim są i czemu Leary zdecydował się z nimi związać.

Portret samego bohatera jest zaś wieloznaczny, co jest zresztą w pełni zgodne z bodaj czy nie najważniejszą doktryną doktora Leary'ego, mówiącą o możliwości aktywnego przeprogramowywania się i tym samym zmieniania "tunelu rzeczywistości". Mniej lub bardziej umownie można by wyznaczyć okresy funkcjonowania różnych wersji Timothy'ego Leary'ego na osi czasu, ale byłoby to mylącym uproszczeniem, nie biorącym pod uwagę wielopoziomowości jego osobowości, poczucia humoru i gier, jakie przez cały czas prowadził z wszechświatem oraz samym sobą. Dojście do interesującej biografa ( i czytelników) prawdy, zawsze subiektywnej, w wypadku takiego człowieka staje się tym trudniejsze, im bardziej się do niego zbliża. Paradoksalnie wydaje się, że autor mniej wnikliwy mógłby przedstawić tu bardziej spójny obraz postaci. Czy byłoby to jednak uczciwe? Wydaje się, że nie podająca czytelnikowi na tacy gotowych rozstrzygnięć metoda Higgsa jest bardziej fair. Czytając tę książkę wiele razy pomyślicie o Learym jako dupku. Pomyślicie o nim jako o naiwniaku. Pomyślicie o geniuszu, a potem świrze. A na koniec – być może – zobaczycie świetnie się bawiącego (nawet w obliczu śmierci) wiecznego podróżnika.

Ile jest w tej książce narkotyków? Mnóstwo rzecz jasna, w końcu niektórzy sprowadzali ówcześnie rzecz do prostego równania "Leary to LSD". Niewiele jest tak naprawdę opisów tripów, więcej przeczytamy na temat tego, jak wpływały one na życie podróżników. Tym niemniej biografia Leary'ego jest także kroniką kariery LSD, dobitnie uświadamiającą czytelnikowi oszałamiającą masowość zjawiska w opisywanym czasie. Przez pryzmat perypetii Tima obserwujemy wszystkie jego etapy - pierwsze badania naukowe, pierwsze polityczne represje, wybuch kwasowego szaleństwa i rokwit związanego z jego produkcją i rozprowadzaniem podziemia, wreszcie schyłek popularności kwasu, gdy jego zażywanie stało się synonimem bezproduktywnego marzycielstwa i obciachu. Inne narkotyki przewijają się raczej epizodycznie i traktowane są dość po macoszemu, co współgra zresztą z podejściem samego Leary'ego.

Niczym "Imię Róży" Umberto Eco, książka Higgsa zgrabnie balansuje między kryminałem i filozoficznym esejem, także w tym aspekcie oddając życie głównego bohatera. Osoba poszukująca kompletnego wykładu idei Leary'ego, czy choćby rzeczowego prześledzenia ich rozwoju, może być nieco rozczarowana, bo prawdę mówiąc w dynamicznej narracji zarysowane są one dość zdawkowo - bodaj wszystkie zasygnalizowano, żadnej nie zgłębiono. Znalazło się na szczęście miejce dla słynnej Mapy Umysłu z jej siedmioma (w tej wersji, wybranej tu do zaprezentowania jako - wg. Higgsa - najbardziej klarowna) obwodami, nie zostały też pominięte późniejsze (także i te dość kompromitujące) dywagacje.

Nie jest to pozycja z tych, w których przypisy zajmują po dwie trzecie strony, niemniej jest ich sporo, przeważnie informują na jakich źródłach autor się opiera... lub z jakimi polemizuje, bo swoboda, z jaką Leary fabrykował informacje na swój temat (czasem z powodów politycznych lub wizerunkowych, czasem dla zabawy), jest powalająca, zresztą wytrwałym czytelnikom będzie dane dowiedzieć się, czym jest "irlandzki fakt". Przypisy wydają się sugerować, że Higgs odwalił kawał rzetelnej roboty, a przy okazji dociekliwym zastąpią bibliografię, której jako osobnej części w książce brak.

A skoro już o brakach mowa – przydałoby się omówienie (w formie dodatku?) poszczególnych książek Leary'ego, ponieważ nie wszystkie zostały opisane, czy choćby wymienione w tekście. Byłoby na pewno to wartościowym uzupełnieniem.

Świetnym pomysłem wydawnictwa było natomiast zamieszczenie posłowia autorstwa Kamila Sipowicza, który dość dosadnie uświadamia nam, jak bardzo jesteśmy w Polsce zapóźnieni z recepcją działa Leary'ego, jak wiele nas ominęło. Przywraca też równowagę tym, którzy, ogarnięci po lekturze namiernym entuzjazmem, zapędziliby się z uznawaniem Leary'ego za najwybiniejszego w dziejach wszechświata naukowca, filozofa i psychologa, wskazując na beztroskę, z jaką przechodził do porządku dziennego nad swoją niekompetencją w licznych dziedzinach, którymi chciał się zajmować.

Podsumowując - kawał dobrej lektury, która uczy i inspiruje, a przy tym bawi i po prostu świetnie się czyta.

Oceń treść:

Average: 9.6 (7 votes)
Zajawki z NeuroGroove
  • Katastrofa
  • MDMA (Ecstasy)

lekkie poddenerwowanie z racji na to ze mialem udawac pijanego. bralem na imprezie, dokladniej 18-stce starego kolegi.

Wszystko dzialo sie 2 dni temu. Historia ta przedstawia jak wygląda przedawkowanie mdma z pierwszej osoby. Dodam że ważę 59kilo, czyli naprawde malo jak na dawke, ktora przyswoiłem.

19.30

Docieram na 18-stke kolegi do domu imprezowego. Jestem około 15km od domu, na drugim końcu miasta i dosc slabo znam te tereny. Bedzie to wazne pod koniec historii. Na imprezie byla jedna zasada-bez cpania. Chcialem byc kozakiem i probowac ukryc moj stan i mowic wszystkim ze jestem najebany, niestety sie przeliczylem, ale o tym zaraz.

20.00

  • Efedryna
  • Melatonina
  • Miks
  • Tytoń

Pozytywne nastawienie, 3 osoby oczekujące kopnięcia i nowych doznań ;)

Powiedziony nudą i chęcią spróbowania czegoś nowego udałem się do apteki po Pseudoeferynę, zawartą w leku Modafen. Ale zacznijmy od początku.

Wybór odpowiedniego specyfiku zajął nam sporo czasu i przyprawił mnie o ból mojej przećpanej głowy. Wybór padł jednak na pseudoefedrynę, która podobno miała być stymualntem, co nam (niestety) musiało wystarczyć. Postanowiliśmy zakup 1 pudełka modafenu na łeb, czyli 12 tabsów, 30 mg efedryny każda.

  • Dekstrometorfan

Nazwa substancji: bromowodorek dekstrometorfanu (tussidex)

Poziom doświadczenia: zioło, lsd, speed, gałka, dxm, bieluń (sic!), tramal

Set & settings: wieczór ok. godziny 22, sam w pokoju, odpowiednia muzyka, niezłe samopoczucie.



Trip : Doświadczenie z DXM mam spore więc postanowiłem zarzucić troszke więcej niż zazwyczaj (zazwyczaj 900-990mg).

  • 25B-NBOMe
  • Tripraport

Listopadowy wieczór, chec poprawy wrazenia po uprzednio nieprzyjemnej pierwszej przygodzie z 25b.

O tym, jak wy***ano mnie w kosmos, mimo że sam do tego zmierzałem, w zgoła innym jednak znaczeniu. Karton zażyty z intencją wybrania się na podróż daleko poza ordynarność tzw. rzeczywistości w trakcie tripa przyciągnął na mnie czy ewokował toksyczną dozę głupoty i pecha.