Odwrócenie do góry nogami poczucia tożsamości, stan świadomości, jaki ma przeciętna osoba, jest celem nauk buddyjskich. być może uczynię to dla was jaśniejszym, gdy podam trochę szczegółów odnośnie tego, jak te nauki działają. Metoda nauczania czegokolwiek w buddyzmie jest raczej inna niż metoda nauczania, której używamy w zachodnim świecie. U nas dobry nauczyciel to ktoś, kto czyni nauczany przedmiot łatwym dla studenta, kto wyjaśnia rzeczy mądrze i jasno, tak że możesz podjąć się kursu matematycznego bez łez. W świecie orientalnym panuje niemal dokładnie przeciwny pogląd, mianowicie taki, że dobry nauczyciel sprawia, że dowiadujesz się czegoś dla siebie. Innymi słowy uczą pływania przez wrzucenie dziecka do wody. Jest taka historyjka zen o tym, jak włamywacz nauczył swoje dziecko włamywania. Zabrał go pewnej nocy na włam, zamknął w skrzyni w domu, który okradł i tak go zostawił. Biedny, mały chłopiec był całkowicie sam, zamknięty w tej skrzyni i zaczął myśleć: "Jak na Boga mam się wydostać?". Nagle zaczął krzyczeć: "Pożar, pożar!", aż wszyscy zaczęli biegać po domu. Usłyszeli ten krzyk dochodzący ze skrzyni i ją otworzyli, wtedy chłopiec wyskoczył z niej i uciekł do ogrodu. Wszyscy wszczęli pościg, krzycząc "Złodziej, złodziej!", a on podbiegł pod studnię, podniósł kamień i wrzucił go do środka. Wszyscy pomyśleli, że biedaczyna wskoczył do studni i popełnił samobójstwo, i tak mu się upiekło. Wrócił do domu, a jego ojciec powiedział: "Gratulacje, opanowałeś sztukę".
William Blake powiedział: "Głupiec, który upiera się w swoim szaleństwie, stanie się mądry". Metodą nauczania stosowaną przez tych wielkich nauczycieli Wschodu jest sprawienie, by głupcy upierali się przy swoim szaleństwie, lecz bardzo rygorystycznie, spójnie i wytrwale. Pokazawszy wam analogię i obraz, przejdźmy do konkretnej sytuacji. Powiedzmy, że chcesz uczyć się buddyzmu od mistrza zen - co cię spotka? Przede wszystkim spytajmy się, dlaczego w ogóle chcesz to zrobić Uczynię tę sytuację dość uniwersalną. To nie musi być mistrz zen, może to być równie dobrze pastor metodystów, ksiądz katolicki lub psychoanalityk. Lecz co jest z tobą nie tak? Dlaczego do niego idziesz? Na pewno powodem, dla którego wszyscy bylibyśmy poszukującymi jest to, że czujemy się trochę niespokojni o siebie. Wielu z nas chce się od siebie uwolnić Nie możemy siebie znieść i dlatego oglądamy telewizję, chodzimy do kina, czytamy powieści i przyłączamy się do kościołów, ażeby zapomnieć o sobie i stopić się z czymś większym od nas samych. Chcemy uciec od tej śmiesznej rzeczy zamkniętej w worku skóry. Możesz powiedzieć: "Mam problem. Ranię, cierpię i jestem neurotykiem" lub coś w tym stylu. Idziesz do nauczyciela i mówisz: "Moim problemem jestem ja. Zmień mnie".
Jeśli pójdziesz do nauczyciela zen, powie on: "Nie mam nic do nauczenia. Nie ma problemu - wszystko jest doskonale jasne". Przemyślawszy to, stwierdzasz: "Prawdopodobnie jest tajemniczy. Bada mnie, by zobaczyć, czy naprawdę chcę być jego uczniem. Wiem od wszystkich, którzy przez to przeszli, że aby mnie przyjął, muszę być uparty". Znacie to powiedzenie: "Ktokolwiek idzie do psychiatry, powinien mieć zbadaną głowę"? Jest w nim podwójne oszustwo.
W ten sam sposób każdy, kto idzie ze swym problemem duchowym do mistrza zen, określa siebie jako wariata, a nauczyciel robi, co się da, by go w tym szaleństwie utwierdzić Nauczyciel mówi: "Zupełnie szczerze, nie mam ci nic do powiedzenia. Nie uczę niczego, nie mam żadnej doktryny. Nie mam też nic dla ciebie do sprzedania". Więc uczeń myśli: "Kurczę, to jest głębokie", ponieważ to nic, o którym mówi, to nic, którego naucza, nazywa się w buddyzmie "sunjata". Jest to sanskryckie słowo na "nicość" i ma oznaczać ostateczną rzeczywistość Lecz jeśli wiesz coś o tej doktrynie, to nie znaczy to tylko "zupełnie nic", ani "puste", lecz "ni-cość". Jest to transcendentalna rzeczywistość poza wszystkimi oddzielonymi i jednostkowymi rzeczami, i jest to coś bardzo głębokiego i gruntownego. Wie zatem, że gdy nauczyciel powiedział: "Nie mam nic do nauczania", to miał na myśli to bardzo ezoteryczne "nic". Może zatem jeszcze spytać: "Jeśli nie masz nic do nauczania, to co robią tu ci wszyscy uczniowie?", a nauczyciel odpowie: "Oni tu nic nie robią. To po prostu głupi ludzie, którzy tu mieszkają".
Wie on także, że "głupi" nie znaczy po prostu głupi, lecz wyższą głupotę ludzi, którzy są skromni i nie mają intelektualnej dumy. W końcu uczeń stanąwszy na głowie, by określić siebie jako przeklętego głupca w potrzebie, sam siebie wpakował w tę sytuację. Określił siebie jako czubka i wtedy nauczyciel go zaakceptował, mówiąc: "Zadam ci pytanie. Chcę wiedzieć, kim jesteś zanim twoi rodzice cię poczęli. To znaczy, przyszedłeś do mnie z problemem i powiedziałeś: "Mam problem. Chcę sobie radzić ze światem". Kim jest ten, kto tego chce? Kim jesteś? Czym jest ta rzecz zwana twoim ego, duszą, "ja", twoją tożsamością, której twoi rodzice zapewnili ciało? Pokaż mi to. Jestem z Missouri i nie chcę żadnych słów - chcę byś mi to pokazał".
Uczeń otwiera usta, by odpowiedzieć, lecz nauczyciel mówi: "Ech, jeszcze nie, nie jesteś gotów". Bierze go i przedstawia
głównemu uczniowi z tzw. mnichów zen, którzy żyją tam razem; główny uczeń mówi: "Mamy tu pewną dyscyplinę, której główną
częścią jest medytacja. Siedzimy wszyscy w rzędzie ze skrzyżowanymi nogami i uczymy się jak oddychać i być spokojnymi; innymi słowy - jak nic nie robić Nie wolno ci zasnąć ani wpaść w trans. Musisz być w pełni obudzony, nie myśleć nic, tylko doskonale nic nie robić". Podczas medytacji jeden mnich chodzi tam i z powrotem z długim, płaskim kijem, i jeśli zaśniesz lub wpadniesz w trans, uderzy cię on w plecy. Więc zamiast się rozmarzać, pozostajesz jasno i w pełni obudzony, lecz wciąż nic nie robisz. Idea jest taka, że w stanie gruntownego nic nie robienia będziesz w stanie powiedzieć nauczycielowi, kim jesteś.
Innymi słowy, pytanie: "Kim jesteś zanim twoi rodzice cię poczęli?" jest prośbą o akt doskonałej szczerości i spontaniczności. Tak, jak gdybym miał się spytać: "Słuchaj, będziesz ze mną zupełnie szczery? Bez oszukiwania. Chcę, byś zrobił coś, co wyraża ciebie bez cienia zakłamania. Żadnego odgrywania ról, żadnego pogrywania ze mną w gierki - chcę zobaczyć ciebie!". Wyobraź sobie, czy mógłbyś być naprawdę tak szczery z kimś innym, szczególnie z nauczycielem duchowym, kiedy wiesz, że widzi on ciebie na wylot i zna twoje najskrytsze myśli. Od razu wie, kiedy jesteś choćby odrobinę fałszywy i wtedy cię ma. To samo jest prawdą u psychiatry. Możesz u niego siedzieć, dyskutując z nim o swoich problemach, i zupełnie bezwiednie zacząć dłubać w nosie.
Psychiatra nagle się do ciebie zwraca: "Czy twój palec czuje się tam dobrze? Lubisz to?", a ty wiesz, że to twoja freudowska pomyłka. Co symbolizują palce, a co nozdrza? Ojej. Szybko opuszczasz dłoń i mówisz: "Ach, to nic. Dłubałem sobie po prostu w nosie". Lecz analityk powie: "Naprawdę? Więc dlaczego to usprawiedliwiasz? Dlaczego próbujesz to wyjaśnić?". Ma cię, gdzie byś się nie ruszył. Cóż, to jest właśnie sztuka psychoanalizy, tak samo jest w zen.
Kiedy stawia ci się zadanie bycia doskonale szczerym, jest to jak mówienie dziecku: "Złotko, wyjdź się pobawić bez bycia
świadomym siebie". Innymi słowy mógłbym powiedzieć wam: "Jeśli ktoś z was przyjdzie tu dziś dokładnie o północy i położy swe dłonie na tej scenie, to będzie spełnione jego dowolne życzenie pod warunkiem, że nie będzie myślał o zielonym słoniu". Oczywiście wszyscy przyjdą, położą tu swoje dłonie i będą bardzo uważać, aby nie myśleć o zielonym słoniu. Puenta jest taka, że jeśli przeniesiemy ten pomysł w wymiar duchowy, gdzie najwyższym ideałem jest bycie niesamolubnym i odpuszczenie sobie własnego "ja", to jest to znowu próba bycia niesamolubnym z samolubnych powodów. Nie możesz być niesamolubny decyzją woli, tak samo jak nie możesz zdecydować się nie myśleć o zielonym słoniu. Jest taka historyjka o Konfucjuszu, który pewnego dnia spotkał Lao-tsy, wielkiego chińskiego filozofa. Lao-tsy spytał: "Szanowny panie, czym jest twój system?", a Konfucjusz odparł: "Jest nim dobroczynność, miłość swego sąsiada i pozbywanie się egoizmu". Lao-tsy odpowiedział: "Wierutne bzdury. Twoje pozbywanie się "ja" jest jego pozytywną manifestacją. Spójrz na wszechświat. Gwiazdy są uporządkowane, drzewa i rośliny rosną w gorę bez wyjątku, a woda płynie. Bądź jak one".
Są to wszystko przykłady tego, jakich sztuczek mógłby na tobie wypróbowywać mistrz. Przychodzisz do niego z ideą w swojej
głowie, że jesteś oddzielną, niezależną i wyizolowaną jednostką, a on po prostu mówi: "Pokaż mi tę jednostkę". Miałem
przyjaciela, który studiował zen w Japonii. Był bardzo zdesperowany, by udzielić odpowiedzi na pytanie, kim naprawdę jest. Na swej drodze na spotkanie z mistrzem, któremu miał przedstawić swoja odpowiedź, natknął się na bardzo popularny w Japonii widok - wielką żabę siedzącą w ogrodzie. Podniósł ją i schował w rękawie swego kimona. Następnie poszedł do mistrza i odpowiedział, kim jest, wydobywając nagle żabę, na co mistrz odpowiedział: "Hm... zbyt intelektualne". Innymi słowy, odpowiedź jest zbyt obmyślona, za bardzo jak na zen. "Czytałeś za dużo książek, to nie jest szczera odpowiedź" – powiedział mistrz. Zatem po jakimś czasie uczeń odkrywa, że nie ma absolutnie żadnego sposobu na bycie prawdziwym sobą.
Nie tylko nie ma sposobu na uczynienie tego, lecz także nie ma sposobu na zrobienie tego przez niedziałanie.
By uczynić to jaśniejszym, pozwólcie mi ująć to w terminach chrześcijańskich: "Będziesz kochał Pana Boga swego". Co zamierzasz z tym uczynić? Jeśli mocno próbujesz kochać Boga, możesz spytać siebie: "Dlaczego to robię?". Odkryjesz, że robisz to, ponieważ chcesz być prawy. W końcu Bóg jest panem wszechświata i jeśli nie kochasz go, to znajdziesz się w smutnym stanie. Zatem uświadamiasz sobie, że kochasz go, ponieważ obawiasz się tego, co stałoby się z tobą, gdybyś go nie kochał. Myślisz wtedy: "To dość parszywa miłość, nieprawdaż? To zła motywacja. Chciałbym to zmienić Chciałbym kochać Boga szczerym sercem". Lecz dlaczego chcesz to zmieniać? Uświadamiasz sobie, że powodem, dla którego chcesz mieć inny motyw, jest ten sam motyw. Mówisz zatem: "Na niebiosa, Boże mój, mam problem. Proszę, pomożesz mi?". Wtedy on przypomina ci: "Dlaczego to robisz? Po prostu poddajesz się, czyż nie? Prosisz, by ktoś inny przejął twój problem". Nagle zdajesz sobie sprawę, że utknąłeś.
To, co nazywane jest problemem zen lub koanem, porównywane jest do osoby, która połknęła kulę gorącego żelaza. Nie może
go przełknąć ani wypluć Jest to także jak komar kąsający żelaznego byka. Naturą komara jest kąsanie, a naturą żelaznego byka jest bycie odpornym na kąsanie. Obaj czynią to, co leży w ich naturze, więc nic się nie może stad. Wkrótce odkrywasz, że jesteś w trudnej sytuacji. Nie ma odpowiedzi na ten problem, żadnego wyjścia. Ale co to znaczy? Jeśli nie mogę zrobić dobrze poprzez działanie i nie mogę zrobić dobrze przez niedziałanie, to co to znaczy? Znaczy, rzecz jasna, że ja, który próbowałem to wszystko zrobić, jestem halucynacją. Nie ma żadnego niezależnego "ja" do okazania. Nie ma żadnego sposobu na jego pokazanie, ponieważ tego "ja" po prostu nie ma. Gdy pozbywasz się tej iluzji i nagle się budzisz, myślisz: "Uff, co za ulga" - nazywa to się satori. Gdy ma miejsce takie doświadczenie, odkrywasz że to, czym jesteś, nie jest już dłużej rodzajem wyizolowanego centrum działania i doświadczeń zamkniętym w twojej skórze. Nauczyciel poprosił cię, byś mu pokazał tę rzecz, szczerą i nagą, a ty nie mogłeś jej odnaleźć Zatem jej nie ma, a gdy to jasno dojrzysz, masz nowe poczucie tożsamości. Uświadamiasz sobie, że jesteś całym światem natury, robiącym to. Jest to trudne dla wielu ludzi z Zachodu, gdyż sugeruje rodzaj fatalizmu. Że jednostka jest niczym więcej jak kukiełką poruszaną przez kosmiczne siły. Jednak gdy twoje własne, wewnętrzne poczucie tożsamości zmienia się z bycia oddzielną jednostką na bycie tym, co cały kosmos robi w tym miejscu, stajesz się nie kukiełką, lecz prawdziwszą i bardziej wyrazistą jednostką niż kiedykolwiek. Jest to ten sam paradoks, który chrześcijanie znają w formie: "Ktokolwiek będzie chciał ocalić swą duszę, ten ją postrada".
Myślę, że jest to dziś coś ogromnie ważnego dla zachodniego świata. Rozwinęliśmy ogromnie potężną technologię. Mamy
mocniejsze środki zmieniania fizycznego świata, niż kiedykolwiek wcześniej istniały. Jak ich użyjemy? Chińskie przysłowie mówi, że jeśli zły człowiek używa właściwych środków, to te właściwe środki zadziałają w zły sposób. Załóżmy, że nasza technologiczna wiedza jest właściwym środkiem. Jaki rodzaj ludzi użyje tej wiedzy? Czy będą to ludzie, którzy nienawidzą natury i czują się z niej wyobcowani, czy też ludzie, którzy kochają świat fizyczny i czują, że jest on ich własnym ciałem? Cały fizyczny wszechświat aż po inne galaktyki jest po prostu przedłużeniem naszych ciał. Obecnie główna postawa naszych technologów, którzy eksplorują przestrzeń, wyrażona jest terminem "podbój przestrzeni". Budują ogromne, podobne do armat, falliczne przedmioty, które wysadzają w niebo. Jest to całkowicie absurdalne, gdyż nikt nie dostanie się nigdzie w rakiecie. Potrzeba ogromnie dużo czasu by dostać się nawet na księżyc, a dłużej niż ktokolwiek żyje, by wydostać się z układu słonecznego na początek. Właściwym sposobem badania przestrzeni nie są rakiety lecz radioastronomia. Zamiast eksplodowania twardą pięścią w niebo bądź bardziej wrażliwy i rozwiń subtelniejsze zmysły, a wszystko przyjdzie do ciebie. Bądź bardziej otwarty i receptywny, a w końcu rozwiniesz przyrząd, który zbada kamień na Marsie z większą troską, niż gdybyś trzymał go w swej dłoni. Pozwól mu przyjść do ciebie.
Cała postawa używania technologii jako metody walczenia ze światem da w rezultacie jedynie zniszczenie świata, co właśnie
robimy. Używamy absurdalnych i krótkowzrocznych metod pozbywania się szkodników, zmuszając nasze owoce i pomidory do
wzrostu, ogołacając nasze wzgórza z drzew itd., myśląc, że jest to jakiś rodzaj postępu. Faktycznie jest to obracaniem
wszystkiego w kupę śmieci. Mówi się, że Amerykanie, którzy są na przedzie technologicznego postępu, są materialistami. Nic dalszego od prawdy. Amerykańska kultura jest oddana nienawiści materialnego świata i jego przekształcaniu w śmietnik.
Spójrzcie na nasze miasta. Czy wyglądają one tak, jakby były zrobione przez ludzi kochających świat? Wszystko zrobione jest z tandety, która jest mieszanką gipsu, papieru i kleju w dowolnym guście. Ważną lekcją jest to, że technologia i jej moce muszą być kierowane przez prawdziwych materialistów. Są nimi ludzie, którzy kochają świat materialny, którzy pielęgnują drzewo, kamień, pszenice, jaja, zwierzęta i nade wszystko ziemię - traktując ja z szacunkiem, który przysługuje naszym własnym ciałom.