Choć walka z tzw. dopalaczami trwa na wielu frontach, zwycięstwa nie widać. Przez pół roku, mimo nalotów, nie udało się zlikwidować żadnego z ponad 60 sklepów. Teraz przeciwnicy dopalaczy czekają na ostateczny oręż - nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Ale i tutaj pachnie porażką.
Przygotowana przez Ministerstwo Zdrowia nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii trafiła dziś do Senatu.
- Przyjmiemy tę ustawę, dyskutowaliśmy o ty wczoraj w klubie. To jest wyjątkowo ważny problem społeczny - mówi Ryszard Górecki (PO) z senackiej komisji zdrowia.
Trudno spodziewać się, by senatorowie mieli jakiekolwiek wątpliwości po tym, jak posłowie przed dwoma tygodniami przy ponad 400 głosach "za" przepchnęli ustawę przez Sejm. Rządzący politycy i ich parlamentarni przedstawiciele są zgodni. Z dopalaczami trzeba walczyć przy użyciu wszystkich środków.
- Aby ograniczyć ilość strat i nieszczęść związanych z dopalaczami powinniśmy być sprytni, a nawet cwani - mówi Tadeusz Cymański z PiS.
Do tej pory jednak więcej sprytu wykazywał druga strona. Psychoherbapol Już w Sejmie nowela spotkała się z protestem Urządu Komitetu Integracji Europejskiej, który wydał jej negatywną opinię. Chodzi o to, że początkowo zgodnie z wytycznymi UE, na celowniku były tylko produkty zawierające benzylopiperazynę (BZP), związek chemiczny podobny do działania amfetaminy, choć 10-krotnie słabszy. Ale posłowie szybko zorientowali się, że zakaz handlem produktów zawierających BZP, nie spowoduje zamknięcie sklepów. Zgłoszono więc poprawkę, zgodnie z którą zakazuje się rozprowadzania także 17 innych substancji. I tu pojawił się problem. Na ową 17 składały się bowiem już nie chemiczne wytwory preparowane specjalnie dla uzyskania specyficznego odlotu, ale pochodzące z egzotycznych krajów rośliny. Wśród nich znajdujemy m.in. dwa rodzaje kaktusa, dwa rodzaje powoja, szałwię wieszczą, rutę stepową, roślinę o nazwie kava-kava, a także kilka ziół. Te produkty znane są często od tysięcy lat w Ameryce Południowej czy Azji jako naturalne stymulatory, a ich działanie często jest słabsze niż bliższa nam wódka, kawa czy papierosy.
"Dopisanie do listy środków zakazanych wielu substancji, zwłaszcza etnicznych preparatów roślinnych z Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, wydaje się bezpodstawne" - pisał na łamach GW prof. Jerzy Vetulani z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie. Vetulani, owszem, uznaje je za substancje psychoaktywne, ale jego zdaniem "połowa produktów Herbapolu ma działanie psychotropowe". Idąc tym tropem trzeba by do tej listy dopisać gałkę muszkatałową, dziką jagodę, miłorząb, używanie w dużej liczbie ziół uspokajających, jak melisa czy kozłek lekarski. Zakaz sprzeczny z Unią Ale przede wszystkim do projektu nie dołączono badań i ekspertyz potwierdzających szkodliwość dla zdrowia tych substancji. I to właśnie wytknęła rzeczniczka UKIE Monika Janus-Klewiado. "Jeżeli w którymkolwiek z państw członkowskich, którakolwiek z tych substancji - roślin lub produktów z nich pochodzących, są dopuszczone do obrotu (...), np. w charakterze składników środków spożywczych, składników suplementów diety, przypraw, substancji zapachowych, itp., to zakaz ich wprowadzania do obrotu w Polsce naruszy zasadę swobodnego przepływu towarów na rynku wewnętrznym UE" - pisze w oświadczeniu rzecznik UKIE.
Zdaniem Moniki Janus-Klewiado jeśli zmieniona ustawa weszła by w życie, może to spowodować, że produkty będące w legalnym obrocie w innych państwach członkowskich będą mogły być sprowadzane legalnie do Polski. Organy administracji i sądy krajowe będą zobowiązane do stosowania, z pierwszeństwem wobec ustawy przepisów prawa wspólnotowego. Ponadto "przedsiębiorcy którzy poniosą straty w związku z zakazem wprowadzania do obrotu w Polsce produktów dopuszczonych do legalnego obrotu w innych państwach członkowskich będą mogli dochodzić odszkodowań od Skarbu Państwa przed sądami krajowymi". No i na koniec "Polsce może teoretycznie grozić postępowanie przed Trybunałem Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich w związku z naruszeniem prawa wspólnotowego".
Znając te fakty trudno dziwić się dobremu humorowi ludzi stojącymi za firmą Dopalacze.com. - Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii utrudni działania firmy, ale nie wpłynie w zasadniczy sposób na jej funkcjonowanie - ocenia rzecznik firmy Piotr Domański.
- Większy problem mogą mieć inne firmy, w które ustawa może uderzyć. Już dziś wiadomo, że dopisane rośliny znajdują się w powszechnych produktach znajdujących się na rynku - w pastach do zębów, kosmetykach, samoopalaczach czy suplementach diety dla sportowców - dodaje. - Dostosujemy się oczywiście do ustawy, ale w sklepach pojawi się nowy asortyment. Ustawa ma charakter polityczny i medialny i w żaden sposób nie rozwiązuje ona problemu. Sklepy z dopalaczmi będą dalej funkcjonować. W żadnym kraju na świecie nie są one zabronione, tylko w Polsce próbuje je się zwalczyć ustawą - kończy rzecznik.
Czy oznacza to, że twórcy ustawy i parlamentarzyści zdecydowali się na walkę z dopalaczami nawet kosztem konfliktu z prawem unijnym?
- Nie traktujmy Unii Europejskiej jak Boga czy wyroczni - mówi Cymański. - Dziwię się decyzji UKIE. Życzyłbym sobie, aby Polska w niektórych sprawach była wzorcem dla UE. Nie powtarzajmy wszystkiego po nich jak papugi. Od decyzji UE czy UKIE ważniejszy jest trzeźwy rozum - dodaje.
Konfliktu z prawem unijnym nie widzi senator Górecki.
- Jeśli pojawi się kontrowersja, to się do tego przychylimy - mówi Górecki.
Parlamentarzyści mogą jednak się przeliczyć, bo to co wydaje się klarowne patrząc zza sejmowej ławki, w terenie już nie jest takie proste. Kiedy firma Dopalacze.com wchodziła na polski rynek (pisaliśmy o tym jako pierwsi już w lipcu 2008 - "Diabeł nadjeżdża w Hummerze" ) od razu zapowiadała, że jest gotowa do starcia. Dopalacze.com miały za sobą nie tylko potężne pieniądze brytyjskiej firmy World Wide Supplements Importer, ale też wieloletnie doświadczenie zebrane na rynkach krajów Europy Zachodniej. W Polsce chodziło o to, by pomnożyć zyski przechodząc ze sprzedaży internetowej do sklepów otwieranych w centrach miast. Akcja była przeprowadzona zadziwiająco sprawnie i z wykorzystaniem znajomości prawa. Naczelnym hasłem było: "Co nie jest zabronione, jest dozwolone". Do tego firma patrzyła ochoczo w przyszłość. Jeśli pojawiłyby się próby zakazania jednego, czy drugiego specyfiku, zastąpiono by je innymi.
W lipcu pisaliśmy: "Laboratoria, w których wytwarza się podejrzane specyfiki, mogą bez końca mutować stare substancje i na ich miejsce wynajdywać nowe. Instytuty badawcze, państwowe instytucje i powolne organy sprawiedliwości są w tym wyścigu bez szans". Nikt się nie zgłosił Mimo tego postanowiono podjąć rękawicę. Bo co innego jakiś tam sklep w internecie, a co innego ten realny przed nosem dzieci, młodzieży, rodziców i urzędników. Tego było za wiele. Sklepy wyrastały jak grzyby po deszczu w każdym zakątku kraju. Szybko otwarto ich około 60. Z początkiem roku odbył się ogólnopolski nalot w sklepach z dopalaczami. Kontrolerzy skarbowi wspólnie z celnikami sprawdzali legalność pochodzenia sprzedawanych towarów, prawidłowość wypełniania zobowiązań podatkowych, przestrzegania ustawy o cenach. Inspektorzy sanepidu analizowali zgodność opakowań z tym, co rzeczywiście jest w środku.
Krucjata nie przyniosła spodziewanych korzyści. Nie zlikwidowano żadnego sklepu. Czasem, jak w Częstochowie, sprawa trafiała do prokuratury, która apelowała o zgłaszania się osób, które po spożyciu dopalaczy źle się czuły, by choć od tej strony dobrać się do sprzedawców dopalaczy. Nikt się jednak nie zgłosił. Z kolei w Zielonej Górze władze były tak zdesperowane (a jednocześnie bezradne), że postanowiły postawić przed sklepem miejskiego strażnika, który nie postał zresztą przed nim zbyt długo z powodu ciągłych drwin klientów.
Po wprowadzeniu w życie znowelizowanej ustawy ma być inaczej. Były minister zdrowia Marek Balicki uważa jednak, że polityka mnożenia zakazów nie odniesie spodziewanych skutków:
- To jest gra na emocjach, droga do nikąd. Polityka represyjna z założeniem, że poprzez zakazy uda się wykorzenić narkotyki czy substancje psychoaktywne jest skazana na niepowodzenie. Zdaniem Balickiego nie wyciąga się kompletnie wniosków z ostatnich lat: - Trzeba pamiętać, że jeśli czegoś zakażemy, to pojawi się to w nielegalnym obrocie. Rozwiązaniem jest legalizacja, bo wtedy łatwiej jest redukować i ograniczać szkody. Politykom wydaje się, że rozwiązują problem, a zamiatają go pod dywan, a w rzeczywistości spychają do podziemia.
Komentarze