Beta-fenyloizopropyloamina. Biały krystaliczny proszek o gorzkim smaku, czasem
o ostrym zapachu. Sprzedawany w postaci proszku lub tabletek, kapsulek. Działa
silnie pobudzajaco na OUN i kore mózgową, pobudza dzialalność psycho-ruchową.
Zmniejsza łaknienie, zmniejsza zmęczenie fizyczne i psychiczne, poprawia samopoczucie,
w większych dawkach powoduje bezsenność. Dawka śmiertelna to 1 gram, dawka śmiertelna
dla dziecka to 0,1 grama. Częste stosowanie prowadzi do stanów lękowych, apatii
Czwarty czakram
Richard Alpert, Timothy Leary, LSD i "biblia" hipisów. Ciekawy tekst z Polityki.
Tagi
Źródło
Odsłony
4302Zanosiło się, że zrobi karierę jako akademicki psycholog. Ale zaczął się interesować LSD i innymi środkami zmieniającymi świadomość. Zamiast zestarzeć się na Harvardzie, pojechał do Indii, a jego życie przybrało zupełnie nowy obrót. Trzydzieści lat temu Richard Alpert wydał książkę "Be Here Now", która stała się "biblią" amerykańskich hipisów. Wielokrotnie wznawiana, rozeszła się dotąd w ponad milionie egzemplarzy i wciąż zyskuje nowych czytelników.
Dr Alpert nie zdążył się zestarzeć na renomowanej uczelni, bo go z niej
usunięto wraz z innym badaczem środków poszerzania świadomości
Timothym Learym. Młodych badaczy wywalono w początkach lat 60., u progu
potężnej fali przemian społeczno-obyczajowych w USA i na Zachodzie
nazwanych kontrkulturą. Symbolami tej rewolucji stały się muzyka rockowa i festiwal
w Woodstock (1969 r.), dzieci-kwiaty, ruch protestu przeciwko wojnie w Wietnamie.
Konserwatywni krytycy amerykańscy i europejscy odsądzają kontrkulturę
od czci i wiary.
Nie wszyscy hipisi byli zdeprawowanymi obibokami i ćpunami. Wielu szukało,
jak każde pokolenie, autentycznych wartości duchowych w świecie
bezdusznego molocha kapitalizmu, odmawiając udziału w powszechnym "wyścigu
szczurów" do sukcesu. Niektórzy pozostali wierni przesłaniu rewolucji lat
60. przez następne dekady, kiedy sam ruch przykryła patyna historii. W tym
duchu działał i uczył sam dr Alpert, nawet po wylewie, który kilka
lat temu pozbawił go prawie mowy i swobody ruchu. A gawędziarzem był
wyśmienitym. Jeździł niestrudzenie po całym świecie z wykładami,
rozchwytywany przez organizatorów najrozmaitszych imprez zwolenników New Age,
wielkiego, hybrydycznego ruchu filozoficzno-duchowego, który wyrósł na drożdżach
kontrkultury w latach 70. i 80.
Pamiętaj, żeby być
Alpert opisuje w swej książce, jak do tego doszło. Koło trzydziestki
- urodził się w 1933 r. w bardzo zamożnej i wpływowej
rodzinie nowojorskiego prawnika - miał wszystko. Tytuł profesorski, wykłady
z teorii motywacji, freudyzmu i psychologii rozwojowej, luksusowe
mieszkanie pełne antyków, Mercedesa, samolot Cessna 172, samochód sportowy
MG, jacht, wakacje na Karaibach.
Ale nie miał jednego: pewności, że jego dziedzina, psychologia, naprawdę sięga
istoty kondycji ludzkiej. "Ja i koledzy - pisze - byliśmy
psychologami od dziewiątej do siedemnastej, wykonywaliśmy naszą pracę jak
agenci ubezpieczeniowi lub mechanicy samochodowi, a potem szliśmy do domu,
gdzie zamienialiśmy się w takich samych neurotyków, jakimi byliśmy
wyruszając rano do naszych gabinetów". Natura życia pozostawała dla niego
zagadką, wiedza, której uczył i którą praktykował jako terapeuta, nie
składała się w spójną całość. Swą "biblię" Alpert nazwał
"Be Here Now", a ściślej - można to jeszcze wyczytać z okładki
mojego rozpadającego się już egzemplarza - "Remember Be Here Now". Pamiętaj,
żeby być tu i teraz.
"Biblia" jest właściwie rodzajem duchowej książki kucharskiej. Cytaty
z ojców-założycieli wielkich religii, w tym z prawdziwej
Biblii i innych świętych ksiąg, przeplatają się w niej z opisami
ćwiczeń oddechowych i pozycji jogi. Stanisław Barańczak, tłumacz i poeta
żyjący od lat w USA, autor słynnych niegdyś recenzji z najgorszych
książek czasów PRL, nie zostawiłby pewnie na niej suchej nitki. Ale to nie
jest książka dla znawców europejskiej kultury wysokiej. To poradnik i przewodnik
dla młodych ludzi, ciekawych świata duchowego, a znudzonych tym, co mają
pod ręką: tradycyjnym przekazem rodziny, szkoły i kościołów.
Takim czytelnikom nie przeszkadza ten miszmasz, łączący relację z podróży
autora do Indii z wprowadzeniem w filozofię i religię Dalekiego
Wschodu. A na deser znajdą w środku odlotową sekcję na
ekologicznym, pakowym papierze, wydrukowaną wielkimi jak woły literami i upstrzoną
psychodeliczną grafiką - majstersztyk edytorstwa alternatywnego. Ta część
rozwija przesłanie Ram Dassa - Sługi Bożego, bo takie imię otrzymał dr
Alpert od swego indyjskiego guru Neem Karoli Baba.
Życie człowieka ma swój rytm: pierwsze dwadzieścia lat przeznaczyć trzeba
na naukę, następne - na rodzinę i udział w sprawach świata,
kolejne - na zgłębianie religii i odwiecznej mądrości, ostatnie
dwadzieścia lat - na wycofanie się ze świata i samotną wędrówkę mędrca
wyzwolonego z więzów rodziny, tradycji religijnej i wszelkich
technik czy metod duchowych. A celem ostatecznym, do jakiego ma prowadzić
duchowe oświecenie i wolność wewnętrzna, jest miłość. Jak w Hymnie
św. Pawła czy Pieśni św. Franciszka.
Spróbuj przekroczyć granicę
Antropologia indyjska mówi o czakramach - centrach psychicznej energii
człowieka. Alpert znalazł w tej doktrynie lepszy klucz do wyjaśnienia
motywów ludzkiego działania niż teorie zachodniej psychologii. Jeśli
skupiasz się na fizycznym przetrwaniu, na seksie, na zdobyciu władzy, jesteś
niewolnikiem. Spróbuj przekroczyć granicę dzielącą te pierwsze trzy
czakramy od czwartego, który jest czakramem solidarności z wszelkim
stworzeniem. Zamiast dążyć do dominacji nad innymi, przeżywaj życie radośnie,
uważnie i świadomie we wspólnocie ze światem.
Naiwne? Zależy, na którym jesteś etapie wewnętrznej podróży, który
czakram tobą rządzi i czego naprawdę szukasz, odpowiedziałby Ram Dass.
Ale pamiętaj: bądź tu i teraz, bo życie zawsze dzieje się w teraźniejszości.
A jak zadzwoni telefon i ktoś chce się ze mną umówić za trzy tygodnie?
Odbierz i umów się.
Telefon do Alperta zadzwonił, gdy w towarzystwie młodszego od siebie chłopaka
z Kalifornii, mocno już zaawansowanego w zgłębianiu duchowości
Indii, trafił do pewnego guru. Niedługo przedtem w szpitalu w Bostonie
po długiej chorobie śledziony umarła matka Alperta. U stóp Himalajów,
w pięknej zielonej dolinie Alpert nie opowiadał nikomu o matce, którą,
choć była typową kobietą z klasy średniej, bardzo kochał i z którą
spędził ostatnie dni jej życia. Jeszcze poprzedniej nocy poczuł żywo jej
obecność, gdy stał samotnie pod rozgwieżdżonym niebem. Wezwany następnego
dnia do guru, usiadł i usłyszał od niego: - Wczoraj w nocy patrzyłeś
w gwiazdy. Alpert przytaknął. - Myślałeś o matce. - Tak. -
Umarła w zeszłym roku.
- Uhm. Guru pochylił się w stronę Alperta, przymknął oczy i dodał:
- To była śledziona.
W Indiach Alpert chciał sprawdzić, co powiedzą o LSD - chemicznym
poszerzaczu świadomości tamtejsi mistrzowie życia wewnętrznego. Jeden z nich
połknął od razu trzy tabletki kwasu - nic. Pewnego lamę rozbolała głowa,
a jeszcze inni uznali, że to niezłe, ale medytacja lepsza. Alperta jako
psychologa badającego efekty LSD interesowały dwie sprawy. Jak sobie radzić z
powrotem z "podróży", gdy świat zewnętrzny ma w nosie nasze niesamowite
wewnętrzne doświadczenia - "jak facet, który czuł, że jest Bogiem, ma
teraz znów wywozić śmiecie?". I czy nie ma innych niż chemiczne środków
poszerzania świadomości - psychodeliki?
Przygoda z guru, który wiedział o Alpercie coś, czego wiedzieć żadną miarą
nie mógł, zbiła psychologa z pantałyku. Nie dało się tego nijak wytłumaczyć.
Alpert zaczął płakać: "Nie byłem ani szczęśliwy, ani smutny. Poczułem
się tak, jakbym po długiej podróży wrócił do domu". Alpert przekonał się,
że na LSD świat się nie kończy. Że istnieją inne drogi rozwijania naszych
nieznanych możliwości psychicznych.
Rześkie powietrze poranka
Alpert przedstawia w "biblii" argumenty za i przeciw środkom
psychodelicznym, do których zalicza LSD, marihuanę, pejotl, meskalinę,
psylocybinę, haszysz. Amfetaminę traktuje ostrożnie: może być
psychodeliczna, ale w zasadzie niczego nie rozszerza, tylko niszczy. Heroinę
i morfinę skreśla od razu: to tylko droga ucieczki od przykrych doznań płynących
z zewnątrz. Tymczasem cierpienie, jak śmierć, jest częścią ludzkiego
doświadczenia, integralnym składnikiem życia. "Biblię" Ram Dassa trudno
uznać za manifest pronarkotykowy. W sumie bowiem książka ostrzega przed
popadnięciem w egocentryczną zależność od psychodelików. Alpert mógłby
chyba powtórzyć za Edwardem Stachurą: To jest mój hasz! - pokazując na
rześkie powietrze poranka.
Motywy naszego działania formują nasz obraz świata. O tym jest
"biblia" hipisów. Mistrz Alperta, tego urodzonego gaduły, który próbował
swych sił w programach typu talk radio, był niemową z wyboru. Na
spotkania z Amerykaninem przychodził z tabliczką i kredą.
Wpisywał proste zdanie: "Gdy złodziej kieszonkowy spotyka świętego,
widzi tylko jego kieszenie" - wstawał i odchodził.
Ram Dass zaczął swą drugą podróż-naukę w Indiach po Harvardzie -
by dzielić się z innymi "żywą wiarą w to, co możliwe". W połowie
lat 70. założył fundację, która pomagała więźniom rozwijać się
duchowo, a umierającym przeżywać świadomie moment przejścia na drugą
stronę życia. Ram Dass działał także w fundacji Seva (po sanskrycku służba)
walczącej z uleczalną ślepotą w Indiach i Nepalu, z nędzą
na wsi w Gwatemali i z bezdomnością i zatruciem środowiska
w USA.
Nim powalił go wylew, przeżył śmierć dwóch przyjaciół-symboli rewolucji
lat 60., Tima Leary'ego i Allena Ginsberga. Ich utrata i częściowy paraliż
pomogły mu zrozumieć, dlaczego starzy ludzie żyją jakby w przeszłości:
wydaje im się, że mają przed sobą tylko choroby i śmierć. Sam przestał
robić plany, ale - uśmiecha się - "podpisuję się nadal pod >>Be Here
Now<<".