Wtorek 05.06.1*
Gang oskarżony o przemyt dwu i pół tony kokainy
Takiej sprawy jak ta, która rozpocznie się jutro przed warszawskim Sądem Okręgowym, jeszcze w Polsce nie było. Na ławie oskarżonych zasiądzie 45 osób. Stawia im się łącznie 138 zarzutów. Grupa miała przemycić co najmniej 2,5 tony kokainy, której wartość szacuje się na 700 mln zł.
W warszawskim sądzie nie ma sali, która zdołałaby pomieścić tylu oskarżonych. A przecież każdego z nich broni jeden lub więcej adwokatów, dochodzą jeszcze policjanci z konwoju. Na dodatek zeznawać ma trzech świadków koronnych, co wymaga specjalnych środków bezpieczeństwa. Na potrzeby tej sprawy przystosowano więc pomieszczenia po byłym pułku lotniczym Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych na warszawskim Bemowie. Kilka milionów złotych kosztowało przygotowanie sali dla oskarżonych, oddzielonej pancernymi szybami od publiczności.
Grupa działała w latach 1994-1999. Choć w tym czasie wpadło wiele kurierów pracujących dla gangów, organizatorzy przemytu pozostawali bezkarni. Zapewniała to hierarchiczna struktura gangu. Kurierzy znali tylko osoby będące bezpośrednio nad nimi, a dopiero ci kolejne. Rezydujący najpierw w Kolumbii, a potem w Chile Tadeusz S., który zapewniał dostawy towaru, wciąż jest poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Przed sądem zasiądzie jego żona Maria i kilku innych organizatorów przerzutu. Zarzuty postawiono też Leszkowi D., ps. Wańka, jednemu z domniemanych szefów gangu pruszkowskiego. To on miał być głównym inwestorem, a zarazem odbiorcą narkotyków. Najwięcej, bo aż 30, oskarżonych to kurierzy.
Narkotykowy szlak zaczynał się w Warszawie, skąd kurierzy wieźli pieniądze na zakup kokainy. Czasem było to 2 tys. dolarów, czasem nawet 170 tys. dol. Początkowo latali do Kolumbii, a po przeprowadzce Tadeusza S. - do Chile. Tam przekazywali pieniądze, po czym odpoczywali, zaopatrzeni przez organizatorów w pieniądze "na drobne wydatki". Po dwóch-trzech tygodniach wracali z narkotykami. Na lotniskach w Kolumbii i Bogocie nikt ich nie niepokoił - słynący z korupcji tamtejsi celnicy byli opłaceni przez gang. W ciągu wszystkich tych lat ani jeden z kurierów nie wpadł w Ameryce Południowej.
Kurierzy z fałszywymi paszportami lecieli na jedno z europejskich lotnisk (często był to Zurych). Nie przechodzili kontroli, gdyż pozostawali w strefie transferowej. Tu przekazywali narkotyki innej osobie, która była już po kontroli. Ta zaś (już z prawdziwym paszportem) leciała z kokainą do Warszawy. Gdyby miała pieczątkę któregoś z krajów Ameryki Południowej, poddano by ją drobiazgowej kontroli, a tak najczęściej jej nie sprawdzano.
Kokainę przewożono w różny sposób. Jeden z nich to tzw. połyk, czyli ukrycie w przewodzie pokarmowym kilkudziesięciu kapsułek zrobionych z gumowej rękawiczki. Ta metoda miała jednak kilka wad. Jedna osoba nie mogła połknąć więcej niż kilkaset gram, a prześwietlenie wykrywało kapsułki. Istniało też ryzyko pęknięcia którejś, co oznaczało śmierć kuriera. W ten sposób zginął Ryszard Ł.
Najczęściej kokainę rozpuszczono w wodzie, którą napełniano potem kilkulitrową butelkę po whisky lub winie. Ciecz wstrzykiwano przez maleńki otwór wywiercony w szyjce, który następnie zaklejano i maskowano banderolą. W Polsce ciecz odparowywano, uzyskując ok. 2 kg czystej koki.
Obok butelek kurierom dawano też buty z wydrążonymi podeszwami. W późniejszych latach narkotyki chowano w paczkach kawy, faszerowano nimi też bombonierki z czekoladkami. Obładowany tym wszystkim kurier mógł przewieźć nawet 5 kg białego proszku.
Piękna pogoda, brak obowiązków, tylko kobiete rano obudzic :D
Wtorek 05.06.1*
Był letni wieczór, ostatni dzień wakacji. Od dawna
czekałam żeby się zbuhać i zapomnieć o nękających mnie
problemach, a zresztą następnego dnia trzeba było iść
do szkoły, więc musiałam to jakoś wykorzystać. Kolega
zaproponował mi jaranie, zgodziłam się bez wahania,
tym bardziej, że było za darmo. Było z nami jeszcze
parę osób, ale nie znałam ich zbyt dobrze... Wzięłam
pierwszego bucha... może trochę za mocno się
zaciągnęłam, bo zaczęłam się ksztusić. Trwało to może
Pozytywne nastawienie, nie był to pierwszy raz więc podszedłem do tej substancji jak do codziennej czynności.
Jest to mój pierwszy Trip Raport, więc proszę o wyrozumiałość. Większości nie pamietam lub pamiętam z opowiadań znajomych/rodziny. Zaczynamy.
Wszystko zaczęło się pewnego, piątkowego wieczoru. Wraz z kumplem, nazwijmy go A. wybraliśmy się za miasto, spotkać się z dwoma innymi kumplami B. i C. Celem spotkania było sponiewieranie się lekami bez alkoholowego mixu jak robiliśmy to zazwyczaj, tylko dlatego „żeby pamiętać czape”.
Mieszkanie znajomej kumpla, później trip do lasu nad staw i powrót do tego samego mieszkania, na końcu moje własne mieszkanie. Nastawienie jak najbardziej pozytywne, dobra ekipa, otwartość na ludzi, chęć przeżycia nowych doznań.
... czyli o tym jak poznałem gładki wszechświat muzyki latając na świetlnych wielorybach :D
Na początku trzeba dodać, iż tak na prawdę to przeżycie było moim pierwszym doświadczeniem z grzybkami. Za pierwszym razem mój mózg chyba nie był na to przygotowany, a dawka wynosiła około 20 suszonych łysiczek, przez co efektów nie było praktycznie wcale. Od tego czasu miałem styczność z paroma psychodelikami, które zadziałały, jednak żaden z nich nie dał tego co opisywany teraz trip...
Ale przejdźmy do rzeczy :)
Komentarze