Gabriela Wrotniewska: Czy latem łatwiej uzależnić się od narkotyków?
Jolanta Bańka: Daleka jestem od wyolbrzymiania wakacyjnego problemu narkotyków. Problem nie powstaje w czasie wakacji. Jeśli jest, jest zawsze. Rodziców trzeba ostrzegać, kiedy dziecko się rodzi, a nie kiedy zaczyna brać.
Ale to chyba prawda, że wakacje sprzyjają inicjacji narkotykowej.
- Zawsze tak było. Młody człowiek jest bez rodziny, bez opieki. Nadmiar słońca sprzyja szaleństwom. Ale większość młodzieży traktuje kontakt z narkotykiem jako jednorazowy eksperyment. Samo spróbowanie jeszcze nie jest problemem. Dzieci mają prawo popełniać błędy.
A kiedy je już popełnią?
- Wówczas jeszcze mogą je naprawić. Rodzice, którzy trzymają dzieci pod kloszem, wcale ich nie chronią. Każdy klosz w końcu pęknie. Dziecko, które nauczyło się ponosić odpowiedzialność za swoje zachowanie, jest asertywne wobec otoczenia. Wychowani pod kloszem częściej popadają w nałogi.
Czy trzymanie dziecka w domu na siłę uchroni je od narkotyków?
- Nie. Ale jeśli dziecko sprawia kłopoty, lepiej nie dopuścić do jego samodzielnych wyjazdów. Młodzi ludzie często sięgają po używki, by zwrócić na siebie uwagę. Czują się niepotrzebni. Brak kontaktu w rodzinie to główna przyczyna uciekania w narkotyki. Nastolatek myśli: "Teraz to zwrócą na mnie uwagę". Jedna z moich podpiecznych notorycznie zostawiała na biurku otwarty pamiętnik, w którym przyznawała się do ćpania. W końcu ktoś przeczytał. Wyszła z nałogu, bo zostały odnowione więzi rodzinne. Każdy z domowników spisał kontrakt, w którym zobowiązał się zrezygnować z pewnych zachowań. Tej rodzinie udało się.
Ze statystyk wynika, że po narkotyki Polacy sięgają coraz wcześniej i częściej.
- To prawda. Najczęściej trafiają do nas 16-latkowie. Nazywamy to syndromem gimnazjalisty. Nowe otoczenie, szkoła... słowem - powiew dorosłości. Ale jest też spora grupa 12-13 latków. Dziś 12-latek uzależniony od amfetaminy nikogo nie dziwi. Kleje i rozpuszczalniki przeszły do lamusa, bo dostęp do narkotyków jest ogromny i łatwy. Są też tanie. Nie oszukujmy się - przeciętny nastolatek może łatwo odłożyć na trawę. Z doświadczenia wiem, że np. składa się na nią kilka osób.
Co powinni robić rodzice, by temu zapobiegać?
- Nie tylko rodzice, ale cała rodzina. Nazywamy to systemową pracą z rodziną. Samo wykrycie, że dziecko bierze narkotyki, nie jest trudne. W aptekach można kupić specjalne testy wykrywające środki odurzające w moczu. Oczywiście są sposoby, by sfałszować wynik, ale są też sposoby, by sprawdzić, czy jest on sfałszowany. Przypomina to gonitwę: uzależniony robi krok, my za nim dwa. Objawy zewnętrzne to powiększone źrenice, ogólne podenerwowanie, napady niekontrolowanej agresji, zmiany nastroju. Kiedy z domu zaczynają ginąć pieniądze lub rzeczy, oznacza to, że albo dziecko ma potworne długi, albo jest uzależnione i potrzebuje narkotyku, by funkcjonować.
Wykrycie, że dziecko bierze, to już sukces. Ale to tylko pierwszy krok w walce z nałogiem. Co dalej?
- Nie chciałabym uogólniać, bo do każdego podopiecznego podchodzimy indywidualnie. Inaczej leczy się osobę, która deklaruje chęć uwolnienia się z nałogu, inaczej kogoś, kto chce w nim trwać. Uczciwie przyznaję, że więcej uzależnionych należy do drugiej grupy. Nie chcą przestać brać, bo jest fajnie, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki.
Duże dzieci nie wierzą przecież w czary.
- Wierzą, dopóki traktują dom jak spokojną przystań, z pełną lodówką i czarodziejskim stolikiem, który "sam się nakrywa" rękami mamy. Staramy się przekonać rodziców, że jeśli nie mogą pomóc, powinni przeszkadzać. Trzymanie w domu kogoś, kto zażywa narkotyki, pomaga w braniu. Dziecko nie czuje, że powinno coś zmienić. W takich wypadkach zawsze doradzam postawienie sprawy na ostrzu noża. Czasami trzeba jasno powiedzieć: "W tym domu nie będzie narkomanów. Wybieraj". Proszę mi wierzyć, terapia szokowa pomaga.
Rozmawiała Gabriela Wrotniewska
Komentarze