Gdy pod koniec lat siedemdziesiątych Marek Kotański zaczął tworzyć Monar, o wszystko musiał walczyć sam. System realnego socjalizmu nie przewidywał miejsca dla jakiejkolwiek organizacji niezależnej od totalitarnego państwa. Mógł się na to porwać tylko pasjonat - szaleniec pokonujący trudności dzięki swojej charyzmie i energii.
Czasy walki dla Kotańskiego nigdy się nie skończyły. I dopiero po jego tragicznej śmierci w wypadku samochodowym okazało się, że prócz wielkiej idei zostawił po sobie ponad milion złotych długów, nieporządek w dokumentach, dziesiątki rozgrzebanych inicjatyw społecznych i kilkanaście nielegalnie postawionych budynków, którym w każdej chwili groziła rozbiórka. Wielu ludzi powątpiewało nawet, czy w takiej sytuacji Monar w ogóle przetrwa bez energii i charyzmy swojego założyciela. Następczyni Kotańskiego, Jolanta Koczurowska, musiała ostro wziąć się do porządków. Po roku widać, że nowej szefowej udaje się przekształcać spontaniczny ruch w zdyscyplinowaną organizację charytatywną, która do tegorocznych mrozów przygotowana będzie lepiej niż zwykle.
Koczurowska, psycholog, od 20 lat szefowa dwóch monarowskich ośrodków dla dzieci i młodzieży w Gdańsku, na pierwszy ogień wzięła sprawy finansowe. Gdy po śmierci Marka Kotańskiego dokonano obliczeń i na jaw wyszły ogromne długi, od szefów placówek zaczęła wymagać rozliczeń finansowych. Zobowiązania zaczęto spłacać. Warszawskie centrum przy Marywilskiej ma wprawdzie jeszcze do oddania 600 tysięcy złotych za prąd, wodę i telefony, ale zaległości udało się rozłożyć na raty. I co najważniejsze - nowych długów ośrodek już nie zaciąga.
Przez 25 lat Monar działał na wariackich papierach. Gdy urzędy kwestionowały przyznanie dotacji na działalność z powodu źle wypełnionych wniosków lub braku rozliczenia wcześniejszych dofinansowań, Kotański robił w mediach szum na całą Polskę. Urzędnicy miękli i w końcu przyznawali pieniądze, przymykając oko na nieścisłości.
Koczurowska nie pozwala sobie na podobne metody. Nie te czasy i nie ten typ osobowości. Przez cały tydzień dniami i nocami osobiście ślęczała nad stosami dokumentów, pilnując, aby nie było w nich żadnych błędów. Poganiała maruderów przed 15 października, kiedy upływał termin składania wniosków o dotacje.
Za czasów Kotańskiego o pieniądze na działalność ośrodków zajmujących się bezdomnymi występowała centrala i to ona je dzieliła. - Nigdy nie wiedziałem, ile dostanę pieniędzy i kiedy - wspomina Zbigniew Wizner, prowadzący od 11 lat ośrodek Grzędy koło Piaseczna. Tuż po swoim przyjściu Koczurowska wprowadziła nowe zwyczaje. O dofinansowanie działalności w ramach Monaru może występować każdy ośrodek bez pośrednictwa centrali. Dzięki temu Wizner w 2003 roku dostał o połowę pieniędzy więcej niż w latach poprzednich i planuje, że niebawem uruchomi noclegownię na 35 łóżek.
Na dobrej drodze jest już porządkowanie spraw budowlanych. Kotański od początku działał metodą faktów dokonanych. Jeśli nie mógł legalnie przejąć budynku, bez niczyjej zgody wprowadzał się tam wraz ze współpracownikami. Jeśli nie mógł uzyskać zgody na budowę, rozpoczynał ją bez niezbędnych pozwoleń - w ten sposób niezgodnie z prawem powstało wiele budynków w całej Polsce.
Współpraca Rafał Badowski, Dariusz Janowski, Gdańsk
Autor: Amelia Łukasiak (alukasiak@newsweek.pl)
źródło: Newsweek Polska
Komentarze