Lato na haju

Wakacyjny dreszczowiec.

Anonim

Kategorie

Źródło

Przegląd nr 27/2003
MARCIN OGDOWSKIM

Odsłony

4510
Z kilkudziesięciu tysięcy ciężko uzależnionych narkomanów z nałogu uda się wyprowadzić jedną trzecią. Reszta umrze...

Co piąty uczeń szkoły średniej przynajmniej raz używał narkotyków. Co czwarty 17-latek palił marihuanę, co dziesiąty sięgał po amfetaminę, a 7% zażywało heroinę. Tak bawi się dzisiejsza młodzież, a przynajmniej spora jej część. A wakacje to najniebezpieczniejszy okres. Tyle wolnego czasu, trzeba się czymś zająć. Dilerzy zatarli ręce i wzięli się do roboty. Do obsłużenia mają tysiące wszelkiego rodzaju imprez - od prywatek po masowe spędy...


Był późny wieczór. Leżącego na głównej ulicy 18-latka znalazł policyjny patrol. Chłopak sprawiał wrażenie kompletnie pijanego, choć nie czuć było od niego alkoholu. - Nie awanturował się, więc policjanci zawieźli go do domu - tłumaczył później rzecznik brodnickiej policji.Chłopca odebrała matka i położyła do łóżka. Rano znalazła go martwego. W lokalnej prasie spekulowano, że za śmierć chłopaka odpowiadali policjanci. Nastolatek miał zostać przez nich brutalnie spałowany. Niezdrową atmosferę wokół zgonu rozwiała sekcja zwłok - chłopak zmarł na skutek przedawkowania narkotyków.

Na pogrzebie zjawiła się połowa liceum zmarłego oraz mnóstwo uczniów z pobliskiego gimnazjum. I to wówczas wyszło na jaw, że tłum nie przyszedł pożegnać znajomego, kolegi czy przyjaciela, ale najlepszego w okolicy dilera narkotyków. Kolesia, bez którego nie było mowy o zorganizowaniu udanej imprezy.

Zabawa, nie bunt

- Dzisiejszy narkoman, jeśli nie należy do grupy najciężej uzależnionych, jest czysty, zadbany i nie ma okaleczonego ciała - mówi prof. Jolanta Rogala-Obłękowska z Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. - Nie w jego zewnętrznym wizerunku zawiera się jednak istota zmian, do których doszło w ostatnich kilkunastu latach. Otóż dziś zażywanie narkotyków nie jest już przejawem buntu wobec skostniałych, konserwatywnych norm świata dorosłych, ale sposobem na rozrywkę. Młodzi sięgają po nie okazyjnie - co nie znaczy, że rzadko - aby wzmóc efekt zabawy.

I to sięgają coraz młodsi. Według badań Jolanty Rogali-Obłękowskiej i Barbary Fatygi z lat 1999-2002, ponad 100 tys. gimnazjalistów (10% ogólnej liczby) miała już kontakt z dragami - najczęściej z marihuaną i amfetaminą. Z danych Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie wynika, że co piąty uczeń szkoły średniej w poprzedzającym badanie roku przynajmniej raz używał narkotyków. Co czwarty 17-latek palił marihuanę, co dziesiąty sięgał po amfetaminę, a 7% zażywało heroinę. Tak bawi się dzisiejsza młodzież, a przynajmniej spora jej część. A wakacje to najniebezpieczniejszy okres. Tyle wolnego czasu, trzeba się czymś zająć. Dilerzy zatarli ręce i wzięli się do roboty. Do obsłużenia mają tysiące wszelkiego rodzaju imprez - od prywatek po masowe spędy...

- Palę, bo lubię to jebnięcie w głowę - opowiada 19-letnia Natalia. Rozmawiałem z nią kilka dni temu w ośrodku wypoczynkowym na Mazurach. Do miejsca, które dziennikarze wybrali na warsztaty, zjechali również byli już uczniowie jednego z warszawskich liceów. Kilka tygodni temu skończyli szkołę, część z nich właśnie zaklepała sobie miejsca na studiach i wszystko to trzeba było w jakiś sposób uczcić. - A co jest w tej sytuacji lepsze niż trawa? - pyta retorycznie Natalia.

Dziewczyna popala od I klasy liceum - marychę przyniósł do szkoły kolega. Dał spróbować. Najpierw za darmochę, później kazał płacić. Ale Natalia miała z czego, a poza tym polubiła "hajowe odjazdy". Amfy nie bierze, boi się - kilka lat temu jej znajoma z Ursynowa, ostro naspidowana, wyskoczyła z okna i się zabiła. - Mnie to nie grozi, całe to grzanie mam pod kontrolą - zapewnia Natalia. Przez całą noc z domku, w którym mieszkała ze znajomymi, słychać było krzyki, śmiechy, kłótnie. A nad ranem odgłosy zbiorowego rzygania...

Lecz nie tylko dzieci z dobrych domów, ale również białe kołnierzyki - młodzi, zdolni, na wysoko płatnych posadach - biorą się za dragi. - Przy tak wariackim tempie pracy człowiekowi szkoda czasu na powolne rozkręcanie imprez - wyjaśnia Przemek z Warszawy, pracownik polskiej filii dużej zagranicznej firmy. Tacy jak on biorą wszystko - marihuanę, amfetaminę, heroinę, kokainę, bez względu na cenę. Byle tylko choć przez chwilę poczuć się na luzie, odstresować, no i zrobić użytek z pieniędzy zarabianych w firmie. Sam Przemek, jak mówi, walnie ekstazkę i wchodzi na wysokie obroty. Dopiero wtedy czuje, że żyje...

Rynek wysoce profesjonalny

Ze zdobyciem towaru Natalia, Przemek ani tysiące innych młodych ludzi nie mają najmniejszego kłopotu. Dwie trzecie badanych przez prof. Rogalę-Obłękowską gimnazjalistów deklarowało, że jest w stanie zdobyć każdy pożądany narkotyk w czasie od kilku godzin do tygodnia. A jeszcze na początku lat 80. narkotyki były osiągalne i popularne przede wszystkim wśród młodzieży z dużych miast, głównie takich aglomeracji jak Warszawa, Gdańsk, Łódź, Kraków i Wrocław. Pod koniec lat 80. problem ten zaczął dotyczyć także miast średnich. Kilka lat temu na wsi narkotyki były mało popularne i trudno dostępne. Obecnie nikogo już nie dziwi widok dilera na wiejskich dyskotekach.

Wokół narkotyków wykrystalizował się rynek z prawdziwego zdarzenia, z takimi elementami jak producenci na masową skalę, importerzy-eksporterzy, hurtownicy i cała masa detalicznych dystrybutorów, handlujących na ulicach, w domach, szkołach i lokalach rozrywkowych. Wystarczy powiedzieć, że w latach 1999-2002 policja ujawniła 49 profesjonalnych laboratoriów zajmujących się produkcją amfetaminy. A w samym tylko 2002 r. skonfiskowała blisko pół tony kokainy i tyle samo marihuany, w sporej części właśnie na granicy. Ale to tylko kropla w morzu - zdaniem mojego rozmówcy z Centralnego Biura Śledczego, wartość rynku narkotykowego w Polsce to 2,5 do 5 mld zł rocznie.

Zmiany, co oczywiste, nie ominęły również asortymentu. Tak popularny niegdyś kompot niemal znikł z rynku. Z racji niskiej ceny i nieakceptowanej już konieczności kłucia uważany jest za środek dla naprawdę zglebowanych narkomanów. Obecnie największym wzięciem cieszą się "zioła" - pochodne konopi, jak marihuana i haszysz. Nieco mniej popularne są "syntetyki" - amfetamina, LSD i ecstasy.

Dystrybucja i ochrona

Kluby, puby, dyskoteki to miejsca, w których diler może złapać przygodnych, ale za to licznych i często zasobnych klientów. Zimą bywanie w takich miejscach jest dla niego formą dodatkowego zarobku, latem staje się koniecznością - rekompensuje bowiem wyludnione szkoły. Na stronie internetowej Komendy Głównej Policji jest ostrzeżenie dla właścicieli tego rodzaju przybytków, że oni sami również mogą zostać ukarani, jeśli świadomie będą tolerować rozprowadzanie narkotyków. Czy tego typu groźby przynoszą skutek? - Cóż, w sytuacji, gdy "przypalenie trawy" czy "zarzucenie ekstazki" jest jednym z elementów dobrej zabawy, trudno podejrzewać, by właściciele pubów i dyskotek prześladowali swoich klientów - mówi policjant z KGP, na co dzień zajmujący się przestępczością narkotykową. - Z czegoś przecież trzeba żyć...

Co więcej, tajemnicą poliszynela jest, że gros klubów, zwłaszcza w Warszawie i innych większych miastach, ma "opiekę" ze strony struktur przestępczości zorganizowanej. W ramach tej opieki bardzo często mieści się dystrybucja dragów na terenie lokalu - czy właściciele tego chcą, czy nie.

Lecz nawet jeśli klub, pub czy dyskoteka nie mają opiekunów, i tak trudno upilnować liczną klientelę. Jeden z moich rozmówców, właściciel dużego lokalu w Warszawie, zapewniał mnie, że nad jego klubem nie sprawuje pieczy żadna mafia. - I co z tego, skoro i tak handlują i biorą, szczególnie młodzi - opowiada. - Kiedyś poprosiłem kolegę, by zapytał pierwszego z brzegu klienta, czy jest w klubie ktoś, kto sprzedaje dragi; ów kolega miał niby ochotę zaliczyć odlot. Zapytany klient pokręcił się po lokalu, po czym wrócił i kazał chętnemu do odjazdu stanąć przy barze. Odwrócony w stronę kontuaru kolega miał w jednej ręce trzymać forsę. Gdy poczuje puknięcie w plecy, powinien oddać pieniądze, a drugą ręką odebrać działkę - przez cały czas nie odwracając się. Tak też zrobił - i dostał tabletkę ecstasy. Gdy po chwili się obrócił, zobaczył tylko tańczący na parkiecie tłum...

Obrzydzić dilera

Bawiąca się na parkiecie masa znakomicie oddaje sens problemu, na jaki natykają się osoby i instytucje zajmujące się zwalczaniem narkomanii. Rzecz w tym, że dilerów bardzo trudno wyłowić z tłumu - najczęściej są to ludzie w wieku od 14 do 25 lat, będący częścią lokalnych środowisk młodzieżowych. I w tym właśnie tkwi istota zagrożenia. Dilerzy bowiem, jako znajomi, koledzy, a nawet przyjaciele, nie muszą obawiać się reakcji rówieśników. Tylko 0,5% do 2% gimnazjalistów (w zależności od płci i miejsca zamieszkania) twierdzi, że nie akceptuje czy wręcz boi się kolegi dilera - takie są wyniki badań Jolanty Rogali-Obłękowskiej i Barbary Fatygi. Nie tylko zresztą rówieśnicy pobłażają dystrybutorom narkotyków, dorośli - co jest nad wyraz często spotykaną postawą - nie będą "smrodzić" synowi bądź córce znajomych czy sąsiadów...

- Handel narkotykami to ewidentne przestępstwo, ale co z tego, jeśli nie jest jako takie postrzegane - dodaje nadkom. Lidia Woć z KGP. - W potocznym widzeniu nie ma klasycznej ofiary i klasycznego zbira, bowiem kupujący nie czuje się poszkodowany.

Wszystkie te czynniki, zdaniem socjologów i policjantów, sprzyjają klimatowi bezkarności dystrybucji narkotyków. Tymczasem jeśli już samo uzależnienie nie rodzi w nas obawy, warto zdać sobie sprawę z tego, że za dilerami stoją zorganizowane grupy przestępcze. Tylko nieliczni i naprawdę detaliczni dilerzy handlują na własny rachunek - reszta to część wielkiego bandyckiego biznesu. - Trzeba to młodym uświadomić, zrobić wszystko, by zerwać więź między dilerem a potencjalnym klientem - mówi Lidia Woć.

Tyle że nie wiadomo, jak tego dokonać.

- Na pewno należy uważać, by działania w tym kierunku nie zostały odebrane jako kolejny przejaw wojny międzypokoleniowej - radzi nadkom. Woć. - Wydaje mi się zatem, że to nie starsi powinni zajmować się obrzydzaniem dilerów. Dorośli niech skupią się na profilaktyce i terapii - pokazywaniu negatywnych skutków zażywania narkotyków i wyprowadzaniu z nałogu. A dyskredytowanie niech pozostawią samym młodym. Oczywiście, tym bardziej świadomym.

Jednak w tak zarysowanym podejściu kryją się pułapki. Choć zabrzmi to paradoksalnie, w niszczeniu wizerunku dilerów nie można się posunąć za daleko, tak by nie zrobić im zbyt wielkiej krzywdy. Wielu z nich bowiem to zwyczajni chłopcy, którzy wdali się w interes bynajmniej nie dlatego, że są - jak to czasami słychać - "złymi do cna bandytami".

Wojtek z Bydgoszczy miał 18 lat, gdy dostał propozycję rozprowadzania marihuany i amfetaminy. Zgodził się, bo potrzebował pieniędzy na komputer. Kiedyś, po pobraniu większej ilości towaru, natknął się na policyjny patrol. Widząc przywołującego go funkcjonariusza, wyrzucił paczkę do studzienki ściekowej. "Gumbasy", jak o nich mówił, zażądały zwrotu pieniędzy za utracone działki, z dodatkową prowizją za "frajerstwo". Wojtek nie był w stanie uzbierać kilkuset złotych. Dotkliwie go pobito i postawiono ultimatum - "pieniądze w ciągu trzech dni albo to ciebie spuścimy do kanału".

Rozcięty łuk brwiowy zwrócił uwagę brata Wojtka, Marcina. Starszy brat, gdy dowiedział się o wszystkim, pokrył dług, lecz bojąc się, by Wojtek nie wrócił do dilerki, "narobił mu syfu". Opowiedział rodzinie, czym zajmował się brat. Chciał bowiem, by Wojtek poczuł presję najbliższych. Niestety, poszło nie tak, jak trzeba. Rodzina, w gruncie rzeczy bardzo konserwatywna, skazała Wojtka na całkowity ostracyzm. Opuszczony przez najbliższych i załamany chłopak po jakimś czasie popełnił samobójstwo.

Śmierć skatowanych ciał

Wojtka, choć sam nigdy nie brał, bez wątpienia można zaliczyć do grona ofiar narkotyków i narkomanii. Ofiarą jest również Tomek - trzydziestoparolatek, którego dwa miesiące temu spotkałem w Łodzi. Szczerze mówiąc, nie wiem, czy mój rozmówca jeszcze żyje. Wyglądał jak więzień obozu koncentracyjnego - wychudzone, zniszczone ciało, starczy, nieporadny chód i wyraźnie zmęczony głos. Podszedł do mnie na dworcu kolejowym i prosił o pieniądze lub coś do jedzenia. Żebrząc, nie ukrywał, że jest umierającym na HIV narkomanem. Twierdził jednak, że od dawna już nie bierze. Kłamał, do czego przyznał się dopiero po długiej rozmowie.

Tomek pochodził z Trójmiasta. Ojciec był znanym adwokatem, matka szanowaną lekarką. Gdy rodzice dowiedzieli się, że bierze, wyrzucili go z domu. Miał za sobą typowe doświadczenia nałogowego narkomana. Zaczął na początku szkoły średniej, w czasach, kiedy w Polsce niepodzielnie królował kompot. Skusiła go dziewczyna, Agnieszka, podczas jednej z licealnych imprez. - Kompot wypieprzył mnie w kosmos - wspominał. - Tak znakomicie nigdy się nie czułem. Po wszystkim wiedziałem, że muszę spróbować raz jeszcze. A potem znów i znów...

Kilka lat później Agnieszka zaliczyła złoty strzał - śmiertelne przedawkowanie. To wówczas Tomek, jak mówił, stracił umiar. Ładował w siebie wszystko, byle jak, z byle kim i byle gdzie. Wirusem zaraził się przez zainfekowaną strzykawkę. Gdy postawiono mu diagnozę, na moment ochłonął. - Przeleciałem przez kilka detoksów. Pogodziłem się ze starymi, przez jakiś czas nawet z nimi mieszkałem. Zacząłem leczenie zachowawcze, bo nagle zachciało mi się pożyć trochę dłużej niż rok czy półtora. Ale zmora czuwała...

Do Łodzi zaciągnął go kolega, którego poznał w jednym z ośrodków. Ów znajomy wiedział, co robi. Łódź, a właściwie dworzec Fabryczna i okolice, to dziś jedna z nielicznych enklaw w Polsce, gdzie nadal w imponującej liczbie można spotkać przedstawicieli ginącego gatunku - dilerów kompociarzy i ich klientów. Wśród nich mojego rozmówcę, który niemal wszystkie wyżebrane pieniądze przeznaczał na mętną ciecz...

Takich jak Tomek, narkomanów z ciężkim uzależnieniem (nie wszyscy, oczywiście, są aż tak wyniszczeni i schorowani), jest w naszym kraju od 30 do 80 tys. - o dokładne szacunki nie chciała się pokusić żadna organizacja zajmująca się przeciwdziałaniem narkomanii. W Polsce mamy znakomity system terapeutyczny, w opinii specjalistów, jeden z najlepszych na świecie. Poradnie i ośrodki oferują darmową terapię w niewielkich grupach i, co najważniejsze, mają personel z wieloletnim doświadczeniem. A mimo to nie udaje się odratować wszystkich najciężej uzależnionych. - Z nałogu definitywnie wyrywa się jedna trzecia pacjentów - twierdzi Michał Olszonowicz z warszawskiego Monaru. - Trzeba do tego długoletniego leczenia, anielskiej wręcz cierpliwości terapeutów i ich wiary w hart ludzkiego ducha. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś już wyleczony znów trafia do ośrodka.

Reszta uzależnionych prędzej czy później umrze bądź właśnie umiera - czy to z wycieńczenia skatowanego dragami organizmu, czy też, jak Tomek, z powodu chorób przywleczonych przy okazji brania...

Szymon jest studentem IV roku na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Mieszka w akademiku na toruńskich Bielanach. Zapewnia, że "w amfę się nie bawi - gównem, co rozwala mózgi, handlować nie chce". Jednak zna i może wskazać paru, którzy robią w tym interesie. On sam wyspecjalizował się w marihuanie.

- Nigdy nie narzekam na brak klientów - zapewnia. - Akademik ma to do siebie, że lubi być na odlocie. Codziennie są tu jakieś ziołowe imprezy. Śmieję się, gdy przychodzą do mnie dzieciaki z pierwszego roku i mówią, że chciałyby zobaczyć, jak to jest. Po paru dniach większość z nich znów puka do moich drzwi.

Na początku klientami Szymona byli wyłącznie najbliżsi znajomi. Prosił ich o dyskrecję, bojąc się wpadki. Po kilku tygodniach, gdy poczuł się pewniej, pozwolił kolegom, by wspominali o nim znajomym. Grono klientów gwałtownie się poszerzyło.

- Z reguły sprzedaję około 100 gramów trawy miesięcznie - opowiada Szymon. - Z tego połowę stałym klientom. Nowi najpierw dostają ode mnie lufę za darmo. Trochę inaczej jest w juwenalia, wtedy nie ma żadnej degustacji, bo marycha schodzi jak ciepłe bułki. W ciągu trzech dni sprzedaję najmniej 300 porcji.

Kiedyś Szymon handlował wyłącznie holenderską sansymilianką. - Znakomite zioło, żaden tam chemikalizowany shit - mówi. - Kupowałem je od znajomego właściciela firmy spedycyjnej z Gdańska. Ale to był interes na własną rękę, co nie wszystkim się podobało. Pewnego wieczoru odwiedzili mnie "smutni koledzy" i powiedzieli, że od teraz, jeśli nadal chcę handlować, kupuję zielsko wyłącznie od nich i z nimi się rozliczam. Żadnej prywaty, bo mnie rozpiżdżą. Co było robić?

Szymon nie próżnuje również w czasie wakacji. Nie wyjeżdża w rodzinne strony, bo mu się nie opłaca - przekwalifikowuje się na dilera dla "ludzi z miasta", którzy latem stają się klientami studenckich klubów. Zapytany, czy nie czuje się źle jako handlarz narkotyków, odpowiada krótko: - Mam w dupie to, co myślą o mnie ludzie. I zero dramatycznych rozterek...

Rokrocznie w okresie wakacyjnym wraca publiczna debata o legalizacji miękkich narkotyków. Zwolennicy przywołują przykład Holandii, gdzie od 1976 r. marihuana jest dostępna w legalnie działających sklepach, a mimo to uzależnionych od twardych narkotyków znacząco nie przybyło. W pronarkotykowej propagandzie przodują idole kultury popularnej - aktorzy, piosenkarze, prezenterzy telewizyjni itp. Zresztą w wielu przypadkach aż trudno oprzeć się wrażeniu, że ich postawa na "tak" to nic innego jak rozpaczliwa próba utrzymania się na młodzieżowym topie...

Mniejsza jednak o pobudki - najgorszy jest efekt tego typu działań. Dzięki nim bowiem rodzi się powszechne przekonanie o nieszkodliwości miękkich narkotyków. Tymczasem, jak wykazują badania składu chemicznego (czynnika psychoaktywnego THCL), dzisiejsza marycha jest cztery razy mocniejsza niż ta sprzed 30-40 lat, kiedy narodziła się idea legalizacji pochodnych konopi. Ponadto - jak wykazują praktyka ośrodków terapeutycznych, badania socjologiczne oraz dane policyjne - niemal wszyscy, którzy weszli na drogę ostrego nałogu, zaczynali kiedyś właśnie od miękkich dragów. I w pewnym momencie uznali, że potrzebują mocniejszej stymulacji.

- Olejmy obłudę pop-idoli - jak chcą, niech sobie sami tę trawę choćby i zeżrą - mówi wieloletni terapeuta Monaru. - Dzieciaki muszą wiedzieć, że zioła też robią dziury w mózgu, a pierwszy splif może być niewinnym w gruncie rzeczy wybrykiem, ale również pierwszym stopniem do piekła. Zwłaszcza że ostatnio aż zaroiło się od dilerów, a przy tak licznej konkurencji każdy chce sprzedać jak najwięcej przy jak najniższych kosztach. Dlatego "ulepszają" trawę i inny miękki shit - tak by wyglądało, że towaru jest dużo, choć w rzeczywistości jest go znacznie mniej. Dosypując do działki na przykład truciznę na szczury...

Podesłał: xil

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

AleX (niezweryfikowany)
Obecnie największym wzięciem cieszą się &amp;#8220;zioła&amp;#8221; - pochodne konopi, jak marihuana i haszysz. Nieco mniej popularne są &amp;#8220;syntetyki&amp;#8221; - amfetamina, LSD i ecstasy. <br> <br>lsd25 to polsyntetyk <br> <br> Przez całą noc z domku, w którym mieszkała ze znajomymi, słychać było krzyki, śmiechy, kłótnie. A nad ranem odgłosy zbiorowego rzygania... <br> <br>oczywiscie wszyscy jak jeden maz tam jarali, nikt nie pil.. <br> <br> Wokół narkotyków wykrystalizował się rynek z prawdziwego zdarzenia, z takimi elementami jak producenci na masową skalę, importerzy-eksporterzy, hurtownicy i cała masa detalicznych dystrybutorów, handlujących na ulicach, w domach, szkołach i lokalach rozrywkowych. Wystarczy powiedzieć, że w latach 1999-2002 policja ujawniła 49 profesjonalnych laboratoriów zajmujących się produkcją amfetaminy. A w samym tylko 2002 r. skonfiskowała blisko pół tony kokainy i tyle samo marihuany, w sporej części właśnie na granicy. Ale to tylko kropla w morzu - zdaniem mojego rozmówcy z Centralnego Biura Śledczego, wartość rynku narkotykowego w Polsce to 2,5 do 5 mld zł rocznie. <br> <br>no budzecik by sie poddzwignal <br> <br> Tyle że nie wiadomo, jak tego dokonać. <br> <br>zalegalizowac i zaczac prowadzic sensowna propagande ? <br> <br> Tymczasem, jak wykazują badania składu chemicznego (czynnika psychoaktywnego THCL), <br> <br>bez komentarza.. <br> <br> Ponadto - jak wykazują praktyka ośrodków terapeutycznych, badania socjologiczne oraz dane policyjne - niemal wszyscy, którzy weszli na drogę ostrego nałogu, zaczynali kiedyś właśnie od miękkich dragów. <br> <br>na poczatku to sie urodzili.. <br> <br>yhh
czilala (niezweryfikowany)
no, wiec jedynym wyjsciem z tego gowna jest LEGALIZACJA WSZYSTKICH DRAGOW, lecz no wlasnie, swiatem rzadza chuje i nic sie nie zmieni, ale... istnieje alternatywa do dzialan, nie-dzialanych jaka jest szturm na sejm rp i przejecie wladzy sila ;d
Towarzysz X (niezweryfikowany)
true <br> <br>byly chyba w anglii jakies badania ze mj nie jest gateway drugiem
macthc (niezweryfikowany)
trutka na szczury w paleniu... buahhahahah!!!
Tomoraminium (niezweryfikowany)
ale bzdury dajcie spokoj, chujowa propaganda i tyle <br> <br>PS: podziwiam tych ludzi uzaleznionych od marihuany co robia laski za dzialke :)
scr (niezweryfikowany)
ten artykuł pokazuje tylko jak bardzo bezsensowna jest prohibicja na cokolwiek. <br>
rozbawiony :=) (niezweryfikowany)
&quot;A dyskredytowanie niech pozostawią samym młodym. Oczywiście, tym bardziej świadomym. &quot; <br> <br> <br>smiac sie czy plakac ? :-)
padaka (niezweryfikowany)
&quot;Wojtka, choć sam nigdy nie brał, bez wątpienia można zaliczyć do grona ofiar narkotyków i narkomanii. &quot; <br> <br>nie moge ofiara narkotykow ? raczej ofiara ludzkiej glupoty eh ;-7
RaNdom (niezweryfikowany)
Tendencyjne.
rumcajs (niezweryfikowany)
true <br> <br>byly chyba w anglii jakies badania ze mj nie jest gateway drugiem
ALinkA (niezweryfikowany)
Przez całą noc z domku, w którym mieszkała ze znajomymi, słychać było krzyki, śmiechy, kłótnie. A nad ranem odgłosy zbiorowego rzygania... - qrwa mac, artykul prasowy przetykany takimi kwiatkami tylko pewnie jeszcze bardziej utwierdzi paranoje wobec ziola. ja pierdole, czy z tym naprawde nie da sie nic zrobic? kazda akcja kanaby bedzie napotykala na swojej drodze kilka takich lipnych watkow i caly nasz szczery wysilek w celu doinformowania oglupionego dragiem o nazwie media spoleczenstwa polskiego idzie znowu na nic :(
konradino (niezweryfikowany)
Przez całą noc z domku, w którym mieszkała ze znajomymi, słychać było krzyki, śmiechy, kłótnie. A nad ranem odgłosy zbiorowego rzygania... - qrwa mac, artykul prasowy przetykany takimi kwiatkami tylko pewnie jeszcze bardziej utwierdzi paranoje wobec ziola. ja pierdole, czy z tym naprawde nie da sie nic zrobic? kazda akcja kanaby bedzie napotykala na swojej drodze kilka takich lipnych watkow i caly nasz szczery wysilek w celu doinformowania oglupionego dragiem o nazwie media spoleczenstwa polskiego idzie znowu na nic :(
biwakmajster (niezweryfikowany)
takie teksty zawsze mnie rozbawiaja :) <br>THCL :DD <br>tetra-hydro-canabinol-love?
Joosepe (niezweryfikowany)
takie teksty zawsze mnie rozbawiaja :) <br>THCL :DD <br>tetra-hydro-canabinol-love?
małolata (niezweryfikowany)
hehe, widać , że autor tego artykułu nigdy na zadnym obozie nie był i nie jarał - zamiast z ludźmi zajarać to sie po dworcach włóczy i kompotu szuka- dno
rhoxi (niezweryfikowany)
ale bzdury dajcie spokoj, chujowa propaganda i tyle <br> <br>PS: podziwiam tych ludzi uzaleznionych od marihuany co robia laski za dzialke :)
Zajawki z NeuroGroove
  • LSD-25
  • Pozytywne przeżycie

Set: Spontan, dobry humor u każdego Settings: Las, woda, zmienna pogoda

Najlepsze chwilę czekają na nas pod przykryciem nieświadomości - taką teze mogę wysnuć argumentując ją ostatnim wypadem do lasu.

Godzina 17:00: ja i K. ochoczo maszerujemy poboczem próbując złapać autostop. Gwiżdżemy, śmiejemy się, rozmawiamy - jak to dobrze, że ani przez chwilę nie próbowaliśmy wyobrażać sobie co nas czeka. Czyż nie lepiej pozytywnie się zaskoczyć? Dla K. był to pierwszy raz - biedna, czerwonowłosa mała istotka nie miała szans przypuszczać co się wydarzy.

  • Grzyby halucynogenne
  • Inne
  • Pierwszy raz

Ciepły letni dzień, pierwsza połowa czerwca, podróż z kolegą (D), z którym zdarzyło mi się już kiedyś wybrać na skromnego tripa na połowie kartona. Grzyby własnoręcznie wyhodowane przez D z growboxa przywiezionego z Amsterdamu. Pierwszy test owoców jego pracy jak i mój pierwszy raz z grzybami. Swobodne, bezstresowe podejście do psychodelików po niedawnych próbach z LSD. Nastawienie na wrażenia podobne do kwasu, ale krótsze. Spacer po lasach niedaleko domu D.

 

Wstęp: Podobnie jak wszystkie poprzednie moje raporty, TR pisany po upływie dłuższego czasu. W tym wypadku jest to 2,5 roku. Podawane czasy nie są więc dokładne. Podróż była raczej krótka. Rozmów też nie prowadziliśmy zbyt wiele. Zdarzyło się jednak kilka niecodziennych rzeczy, których nie było mi dane doświadczyć na kwasie. Raport nie będzie więc taki znów najkrótszy.

  • Bad trip
  • Dekstrometorfan

Koniec lata, wycieczka pociągiem nad jeziora, 4 osoby

15:30 Siedze z dziewczyną i wyciagą aco z torebki. Mnie ciężko nie jest namówić. Zarzyliśmy po 20tabletek. 16:00 Przyjechał mój ziomek z dziewczyną i zapaliliśmy jointa 16:10 będąc kompletnie upalonym zaczałem odczuwać deks powolutku wchodziła faza. 16:15 poszliśmy sobie pochodzić po parku co jakiś czas lufka itd. 16:30 siedzimy na ławce ja i moja dziewczyna kompletnie sponiewierani siedzimy i kmininmy gdzie jesteśmy(ogólnie wyedy było spoko śmiechawa rozkminy jak to po zielski zazwyczaj.

  • Pierwszy raz
  • Tramadol

Siedzę w mieszkaniu mojej umierającej, otępiałej prababci. I tak ok 5-6 dni w tygodniu. Mam strasznego doła psychicznego.

 

21.40 – pierwsze łyki wody z 200 mg tramadolu. Jestem strasznie podekscytowana, i czekam na pierwsze efekty. Za parę minut wezmę kolejne łyki. Smak wody z kroplami jest niezbyt przyjemny, ale zaraz zagryzę go domowymi pierogami z kapustą i grzybami

21.55 – 2/3 wypite, odczekam jeszcze parę minut przed następną dawką, aby zapobiec ewentualnym mdłościom.

22.01 – Nie jestem pewna czy to to, ale jakoś mi tak lżej..