Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

tantum rosa affected...

tantum rosa affected...

no wiec postanowilem wyprobowac Tantum Rosa. spozylem jedna saszetke, co

dalo 0,5g benzydaminy, czyli polowe ilosci, jaka pochlonal Roman

(trip-report na NeuroGroove). nie chcialem brac tego wiecej, przygode z

nowymi dla mnie srodkami zawsze zaczynam od malych ilosci, poza tym lek

zawiera takze zwiazki pomocnicze: chlorek sodu (zwykla sol kuchenna) i

p-toluenosulfonian trojmetylocetyloamoniowy. nie znalem swojej ewentualnej

reakcji na ta druga substancje, poza tym jej nazwa troche mnie przerazila,

wolalem wiec nie ryzykowac.



zawartosc saszetki rozpuszczam w szklance letniej wody. upijam dwa lyki i

zaczynam sie zastanawiac, czy naprawde tak zalezy mi na nowych

doswiadczeniach :-) - obrzydliwy slono-cierpki smak, jezyk i podniebienie az

dretwieja, czuje plyn splywajacy przez przelyk do zoladka. hardcore, galka

m. to przy tym kroplowka :-)... nic to, wypijam kolejne dwa lyki. zostalo

pol szklanki roztworu. uzupelniam woda do pelna i znowu wypijam pol, po czym

jeszcze raz dolewam wody i tym razem pochlaniam calosc. zapijam czysta woda,

ktora ma teraz dla mnie smak mleka.



pierwsze efekty pojawiaja sie po ok. 30 min. - odczuwam stan przyjemnego

odurzenia, nie majacy jednak nic wspolnego z otumanieniem. czuje sie

rozluzniony, zrelaksowany, mysli sacza sie wolniutko, staja sie jakies takie

wyraziste, kazda kolejna wypelnia caly moj umysl, ale nie odczuwam zadnego

ich natloku. rozumuje calkiem normalnie, aczkolwiek wszystkie problemy staja

sie dla mnie odlegle i nieistotne. czuje sie zdecydowanie dobrze. nasila sie

uczucie zdystansowania sie od sygnalow plynacych z narzadow zmyslow, podobne

jak przy medytacji, ale wyrazniej odczuwalne. zaczynam takze odczuwac

lagodne falowanie przestrzeni. pojawia sie suchosc w ustach i przelyku.

zawartosc zoladka podchodzi mi lekko do gardla, ale brak odruchu wymiotnego.

jestem jednoczesnie uspokojony i pobudzony, mam lekki szczekoscisk, zgrzytam

zebami. serce pracuje jednak normalnie.



po ok. godzinie przychodzi kolej na efekty video. katem oka dostrzegam

jakies ruchy, po scianach przemykaja swietliste ksztalty, pelzaja jakies

plamy, dostrzegam refleksy na matowych powierzchniach, przed oczyma lataja

jakies jaskrawe swiatla... dzwieki staja sie ostre, niezwykle wyraziste, mam

wrazenie, ze jestem w stanie uslyszec znacznie wyzsze czestotliwosci niz

normalnie. wszystko brzmi jakos tak metalicznie, jak w tunelu albo rurze.

wychodze na dwor. halo sie nasila. spogladam w niebo i, pomimo, ze jest

calkowicie zachmurzone, widze gwiazdy, cale roje tanczacych, rozszalalych

gwiazd. ich ruchu nie mozna jednak nazwac chaotycznym - gromadza sie one w

stada, przegrupowuja, tworzac rozne wymyslne ksztalty, konstelacje. z nieba

spadaja jakies plonace kule, masakra. wychodze na skapana w swietle latarni

ulice. przy przenoszeniu wzroku dostrzegam biale smugi, przypominajace

troche powidoki. jadace samochody gubia swoje kontury, podazaja za nimi ich

sylwetki zbudowane ze swietlistych linii. ide sobie chodnikiem, krecac glowa

w lewo i prawo, jest fajnie. po powrocie do domu sporym problemem okazuje

sie umycie zebow - moje ruchy sa gwaltowne, konwulsyjne, zaczynam

szczotkowac i nie moge przestac. dostrzegam u siebie sklonnosc do

wykonywania pewnych automatycznych, powtarzalnych czynnosci, np. przez kilka

minut chodze po lazience, tam i z powrotem, jakbym sie zapetlil. pojawia sie

nieprzyjemne raczej uczucie obcosci wlasnego ciala, moje lustrzane odbicie

wydaje sie mi obce, czuje sie nieswojo.



OK, juz sie wykapalem, jestem czysciutki i swiezutki, klade sie do lozka.

nie mam za bardzo ochoty sluchac muzyki, mimo to wlaczam radio (stoi przy

lozku) i pozwalam mu cicho grac. w pokoju panuje polmrok. swiatlo latarni

rzutuje na sciane przede mna wzory firanki i kontury galezi drzew rosnacych

kolo mojego domu, tworzac prostokatne plamy. wpatruje sie w jedna z nich i

spostrzegam, ze zaczyna sie cos dziac. plama ozywa, przeobraza sie w

widziana z profilu glowe jakiegos cybernetycznego krokodyla,

przypominajacego skrzyzowanie gada z traktorem. potwor klapie szczeka i

wybalusza galy, z nozdrzy dobywa mu sie jakis dym. o kurwa. odrywam na

chwile wzrok, bo troche trudno mi wytrzymac ten naprawde chory widok, i

wszystko wraca do normy, halucynacja sie rozplywa. jednak glodny nowych

doznan znowu wbijam wzrok w kwadratowa plame. i get what i want. tym razem

widze siedzacego w pozycji lotosu lysego starca ze szpiczasta broda. nagle

podnosi rece i zaczyna intensywnie gestykulowac, mam wrazenie, ze daje mi

jakies znaki, proboje przekazac cos waznego. zrywa owoce z pobliskiego

krzaka i sie nimi obzera, widze jak je dokladnie przezuwa, krecac przy tym

glowa. wszystkiemu towarzyszy "efekt kina" - kiedy wpatruje sie w jakis

punkt, reszta obrazu w polu widzenia po prostu znika. po chwili starzec

zamienia sie w pare spleciona w milosnym uscisku. kobieta i mezczyzna

kochaja sie namietnie, co chwile zmieniaja pozycje (sic!), z chwila gdy on

zbliza glowe ku jej lonu, dostrzegam u niego, kurwa mac, swoja twarz! chore

uczucie, naprawde... w plamach swiatla widzialem tez pozniej m. in.

rozpuszczajaca sie twarz jakiegos wasatego goscia, Najswietsza Panienke Z

Dzieciatkiem Jezus (dzwoncie do Radia Maryja), wykrzywiajaca sie w

fanatycznym usmiechu facjate z marchewka zamiast nosa... dostrzegam pewna

powtarzalnosc obserwowanych zwidow - znowu cyber-gad, znowu machajacy rekami

starzec, znowu porno z moim udzialem... staje sie to na dluzsza mete nuzace.

spogladam na radio i nagle zaczyna mi ono przypominac frontowa sciane

jakiegos domu, z pomiedzy przyciskow i pokretel wyskakuja czarne ludzki,

biegaja w kolko, podskakuja radosnie, robia fikolki w powietrzu, wspinaja

sie po glosniku. patrze za okno i zaczynam sie przygladac galeziow drzew,

ktore po chwili ozywaja, faluja, wija sie jak weze, walcza ze soba jak

krzyzujace sie miecze... ksiazki na polce zamieniaja sie w syjamska kotke z

mlodymi... co jakis czas wszystko staje sie nagle ciemniejsze, jakby ktos

wylaczal swiatlo. suszy mnie straszliwie, co chwile wstaje i ide do kuchni

napic sie wody, w koncu nalewam sobie szklanke i stawiam kolo lozka. w

kuchni patrze przez okno - na niebie rozgrywa sie istna bitwa, UFO

przemykaja tam i z powrotem, razac sie nawzajem jakimis promieniami, co

chwila niebo rozswietla jakas eksplozja. tu i owdzie dostrzegam stada

latajacych kropek. a posrod tego wszystkiego - koles napierajacy na BMXie,

pedaluje w gore niebosklonu, co chwile wykonujac jakies zakrecone triki.



lezac w lozku odczuwam wyraznie falowanie wlasnego ciala, rozciaga sie ono i

kurczy, wygina sie we wszystkie strony. uczucie to nachodzi mnie cyklicznie,

co kilka minut. po pewnym czasie stan przyjemnego odurzenia ustepuje uczuciu

psycho-fizycznego dyskomfortu. pomimo usilnych staran nie moge zasnac,

powoli popadam w stan, w ktorym jawa miesza sie z wizjami sennymi. nie jest

on dla mnie czyms nowym - doswiadczalem go czesto w czasie choroby, przy

podwyzszonej temperaturze. gdy zamykam oczy, przez glowe przelatuja mi rozne

absurdalne obrazy, mam niezwykle pobudzona wyobraznie, ktora wydaje sie

funkcjonowac autonomicznie, niezaleznie od mojej woli. przykladowo, nachodzi

mnie nastepujaca wizja: dwoch kolesi, jeden staje na barkach drugiego, po

czym zeskakuje. i wtedy ten drugi pyta pierwszego: "obsikales ksiezyc?"...

kazdorazowe zamkniecie oczu obdarza mnie tego rodzaju wizja. moje mysli

zdaja sie pochodzic od kogos innego, sa zupelnie pozbawione sensu, choc

obdarzone jakims przewrotnym, czesciowo niezrozumialym poczuciem humoru.

zaczynam myslec wierszem, nie dosc, ze rymowanym, to jeszcze o idealnie

wywazonej rytmice (!). pojawia sie tez uczucie bycia wieloma osobami naraz -

jestem jednoczesnie soba i ludzmi, ktorych znam, mysle o sobie w liczbie

mnogiej... jednoczesnie czuje sie - paradoksalnie - calkiem normalnie, tzn.

nie mam zadnych schizow, potrafie (choc kosztuje to nieco wysilku)

przezwyciezyc nachodzace mnie mysli i wizje. gdy wstaje z lozka, wszystko

ustaje, pozostaja jedynie haluny.



nad ranem zaczynam odczuwac pierwsze symptomy zatrucia - nasilajace sie

nudnosci, ogolne oslabienie, dziwny, zoltawy kolor cery etc. zrobilo sie juz

jasno, swiat zaczynam postrzegac, wydawaloby sie, normalnie - zadnych

swiatel, smug. ale to tylko pozory - wpatruje sie w jakas czarna kropke na

scianie i co widze? niewinna kropeczka ozywa, zaczyna pelznac, przeobraza

sie w wijaca sie gasienice. z gasienicy nagle wystrzeliwuja jakies odnoza,

dlugie chyba na pol metra, po chwili rozwijaja sie skrzydla, wyrasta odwlok,

wyodrebnia sie glowa, i oto widze przed soba gigantycznego owada w pelnej

krasie. po chwili owad zaczyna wic sie w konwulsjach i zamienia sie w

kipiaca plazme, ktora wyparowuje albo wsiaka w sciane. narodziny, zycie,

smierc. pozniej znowu wpatruje sie w ten sam ciemny punkt. tym razem widze,

jak nabiera on ksztaltu jednego z pierwotniakow znanych z lekcji biologii,

zaczyna krecic sie w kolko, wydaje z siebie jakies rozrastajace sie wici,

ktore zajmuja stopniowo pol powierzchni sciany, po czym umiera w ten sam

widowiskowy sposob, co poprzednio widziane owady. niepozorna kropka

przeksztalcila sie tez na moich oczach w jakis zywy, mnozacy sie twor

przypominajacy amebe... pozniej widze pajaki, mnostwo pajakow. wychodza

zewszad, ze wszystkich ciemnych zakamarkow, rozlaza sie po scianie i

suficie. przez chwile mysle, ze to juz schizofrenia. jednak po jakims czasie

wszystko mija.



faza powoli schodzi. haluny z wolna ustaja, dzwieki zaczynaja brzmiec

zwyczajnie. samopoczucie mega-chujowe. wywoluje wymioty w celu zniesienia

nudnosci, ale to nie pomaga, zoladek mam pusty i zwracam jedynie zolc.

jestem strasznie oslabiony, ledwo sie poruszam. beznadziejnie wygladam -

cera pozolkla, oczy podkrazane, spojrzenie mgliste. psychicznie tez nie

czuje sie najlepiej - przesladuje mnie uczucie, ze przydazylo mi sie cos

totalnie chorego. dzien wyjety z zyciorysu. nazajutrz, po dobrze przespanej

nocy, wszystko wraca do normy.





...czas na male podsumowanie. duzo myslalem o swoich przezyciach po

benzydaminie i nie potrafilem dojsc do zadnych sprecyzowanych wnioskow. nie

wiem, do czego moge porownac wzmiankowana substancje - nie znam niczego, co

powodowaloby haluny przy jednoczesnym zachowaniu praktycznie w pelni

trzezwego umyslu. nigdy nie posunalem sie do spozycia nasion datury, ale

sadze (tzn. wnioskuje z trip-reportow), ze doznania wzrokowe po bieluniu

moga przypominac te po benzydaminie. same haluny sa niewatpliwie glowna

atrakcja fazy, jaka daje ten srodek. zrobily one na mnie spore wrazenie - sa

niezwykle realistyczne, szczegolowe, a przede wszystkim obdarzone ZYCIEM.

widziane przeze mnie owadopodobne stworzenia rodzily sie, rozwijaly,

dojrzewaly, starzaly sie i umieraly... wszystkiemu towarzyszyl RUCH. zwidy

mialy tylko dwie wady (?) - stosunkowo maly rozmiar oraz duza nietrwalosc

(wystarczylo oderwac wzrok...), ale to chyba kwestia dawki. benzydamine

polecam wszelkiej masci hardkorowcom i koneserom, o, mimo wszystko, sporej

odpornosci psychicznej (trip pozostawil we mnie wyrazne uczucie czegos na

ksztalt niesmaku). w sumie calkiem ciekawie dzialajacy cheap drug.

Ocena: 
apteka: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media