Kolumbia: Nowy Wietnam dla Ameryki?
Nie minęły dwa tygodnie od wizyty prezydenta Billa Clintona, który pobłogosławił
Plan Kolumbia (wspólną akcję USA i Kolumbii przeciw kartelom kokainowym i partyzantom) i
na ulicach Cartageny tańczył z jej mieszkańcami, a już partyzanci FARC zdążyli zamordować
dalszych 30 osób i zlikwidować kolejny komisariat policji państwowej. Istnieje obawa,
że podobny los spotka całe to zamierzenie.
Plan Kolumbia zakłada ograniczenie o połowę uprawy liści koka, a tym samym podcięcie
źródła dochodów partyzantki kolumbijskiej i zmuszenie jej do bardziej ugodowego stanowiska
w rozmowach z rządem. Według jego autorów plan nosi charakter pokojowy: wspiera rozwój
innych upraw, reformę sądownictwa i działania na rzecz praw człowieka, oferuje pomoc
uciekinierom i przesiedleńcom jak również modernizację sił zbrojnych, aby mogły
sprostać partyzantom.
Waszyngton stara się rozwiać wszelkie obawy
w Kolumbii i w całej Ameryce Łacińskiej, gdzie interwencje Stanów Zjednoczonych nie mają
najlepszej sławy. Ameryka Łacińska od ponad stulecia usiłuje uwolnić się spod tej
kurateli, a jednocześnie jest świadoma, że przynajmniej problemu uprawy, produkcji i
przemytu narkotyków nie jest w stanie rozwiązać bez Wielkiego Brata.
W Kolumbii (36 lat wojny partyzanckiej, 14 tys. zamordowanych w tym roku) jesteśmy
świadkami kilku konfliktów jednocześnie. Rząd prowadzi beznadziejną wojnę na trzy
fronty: z narkotykami, których Kolumbia jest najważniejszym dostawcą na zachodniej
półkuli, przede wszystkim do USA; z lewicową partyzantką FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne
Kolumbii), która faktycznie sprawuje władzę na dużych połaciach kraju (dżungla, góry,
strefa zdemilitaryzowana licząca ponad 40 tys. km kw jest w rzeczywistości pod
kontrolą FARC); wreszcie z prawicowymi siłami paramilitarnymi ALN (Armii Wyzwolenia
Narodowego), które odgrywają rolę sojusznika armii rządowej w walce z partyzantką
marksistowską, ale grabią i mordują na własną rękę.
Pośrodku tego wszystkiego jak na gorącym wulkanie znajduje się rząd prezydenta
Andresa Pastrany. świadomy, że nie jest w stanie zwyciężyć militarnie, usiłuje dogadać
się z FARC, która jest jednak partnerem nielojalnym - rokuje i morduje jednocześnie,
co z kolei osłabia polityczne zaplecze prezydenta i ogranicza jego możliwości. Do końca
kadencji prezydenta Pastrany pozostały już tylko dwa lata, a poprawy nie widać. Liść
koki rośnie dużo szybciej niż gałązka oliwna.
W całej Ameryce Południowej panuje świadomość, że Kolumbia stanowi problem nr 1
zachodniej półkuli. W sąsiedniej Wenezueli rządzi wybrany co prawda legalnie, ale
nieobliczalny były wojskowy i zamachowiec Hugo Chavez populista, sympatyk Castro
oraz lewicowej partyzantki FARC. Wiele wskazuje na to, że na terenie Wenezueli partyzantka
kolumbijska szuka schronienia, a być może ma swoje bazy. Kontakty Chaveza z FARC są
bardzo prawdopodobne i trudno się dziwić jak bowiem ma on zadbać o bezpieczeństwo
swojej granicy z Kolumbią, jeśli legalny rząd z Bogoty nie jest go w stanie
zagwarantować? Wenezuela jest drugim na świecie producentem ropy naftowej i ostatnie,
czego potrzebuje, to wysadzenie jej ropociągów przez partyzantkę.
Perspektywa sabotażu w Kanale Panamskim i w ropociągach Wenezueli musi budzić
przerażenie ekspertów Pentagonu jak również Ameryki Łacińskiej. Ekwador, Peru, Brazylia,
Panama wszystkie te państwa są zaniepokojone rozlaniem się konfliktu na ich terytorium
czy to w formie baz partyzantki kolumbijskiej (Brazylia, Wenezuela), czy to w formie
napływu uciekinierów (Peru, Ekwador), czy to wreszcie uciekinierów i terroryzmu w
węzłowej dla komunikacji międzynarodowej strefie Kanału Panamskiego. Nawet państwo tak
zdawałoby się odległe od Kolumbii jak Chile zaczęło się niepokoić, gdyż jest drugim
co do wielkości użytkownikiem Kanału.
Plan Kolumbia zakłada ograniczenie o połowę uprawy liści koka
Młode demokracje Ameryki Łacińskiej Argentyna, Brazylia i Chile jak również
państwa, w których demokracja dopiero się rodzi, jak Boliwia, Ekwador, Paragwaj, Peru
i Wenezuela, potrzebują przede wszystkim stabilizacji, gdyż w przeciwnym wypadku
pojawią się kolejni caudillos chętni do zaprowadzenia porządku siłą.
Konflikt w Kolumbii wygląda inaczej z Białego Domu, a inaczej ze stolic państw
latynoskich, gdzie panuje głęboko zakorzeniony strach przed interwencją zbrojną Stanów
Zjednoczonych i dyrygowaniem latynoską orkiestrą z Waszyngtonu. Demokracje latynoskie
są młode, suwerenność jest bardzo w cenie, a aspiracje na przykład Brazylii do
przywództwa na kontynencie są widoczne. Dlatego w Brazylii przyjęcie Planu Kolumbia
jest najbardziej chłodne, a minister spraw zagranicznych tego kraju powiedział,
że Brazylijczycy "nie przyłączą się do żadnego szaleństwa.
Rozpowszechnione jest przekonanie, że Plan Kolumbia nie zdoła powstrzymać przemytu
kokainy i heroiny, zaś wiele wskazuje, że główną siłą napędową jest konsumpcja narkotyków
w USA, a nie produkcja i przemyt z Ameryki Południowej. Gdyby nie dolary z Północy,
uprawa liści koka byłaby nieopłacalna mówią zwolennicy tej teorii. Przypomina to spór
o to, co było pierwsze jajko czy kura? Stany Zjednoczone walczą i z popytem, i z
podażą narkotyków. Nie sposób jest odnieść całkowitego zwycięstwa na żadnym z tych
frontów, gdyż popyt istnieje również poza USA, przede wszystkim w Europie, zaś źródłem
podaży jest także Azja środkowa i Daleki Wschód. Nigdzie jednak sprawy nie zawę liły
się tak jak w Kolumbii w trudny do przecięcia węzeł spraw gospodarczych, społecznych,
kryminalnych i obyczajowych.
Doświadczenie Wietnamu, pamięć o niezliczonych interwencjach zbrojnych USA, poczucie
solidarności i suwerenności latynoamerykańskiej wszystko to powoduje, że prezydenci
Pastrana i Clinton są w dużym stopniu osamotnieni. Większość rządów latynoskich
ograniczyła się do werbalnego poparcia planu bąd tylko do aprobaty dialogu
pokojowego, jaki zainicjował prezydent Pastrana z partyzantką. Madeleine Albright
w swojej podróży po regionie znajdowała zrozumienie zawsze, kiedy mówiła
o demokracji (nie przypadkiem w swojej podróży pominęła Peru), ale gdy wyciągała
rękę po pomoc dla Kolumbii mogła najwyżej liczyć na uścisk dłoni.
Waszyngton wyjaśnia, że Plan Kolumbia jest opracowany przez samych Kolumbijczyków,
że nie ma mowy o imperializmie amerykańskim, chodzi natomiast o 1,3 mld dolarów
przeznaczonych przez USA na umocnienie instytucji demokratycznych, ratowanie gospodarki
kolumbijskiej, dialog pokojowy z partyzantami. Część tych pieniędzy ma być przeznaczona
na zakup sprzętu wojskowego, szkolenie doradców, a część na organizacje pozarządowe
i humanitarne, wsparcie systemu sprawiedliwości i obronę praw człowieka. Trzy
czwarte pomocy USA przeznaczone jest na wydatki cywilne, ale uwaga mediów skupia
się na 60 helikopterach, szkoleniu 500 wojskowych i wyposażeniu części armii
kolumbijskiej, która ma zwalczać narcotrafico.
Oczywiście, analogia z Wietnamem ma swoje granice nikt w Stanach Zjednoczonych
nie myśli o zaangażowaniu się w wojnę kolumbijską. W tej sprawie nie można także
liczyć na Latynosów. Największymi przeciwnikami Planu Kolumbia są komuniści, którzy
widzą w nim kolejny przejaw amerykańskiej dominacji, receptę na dodatkowe dochody
"kompleksu wojskowo-przemysłowego , jak również bliscy im partyzanci FARC, dla
których jest to tylko dolewanie oliwy do ognia. Chociaż sami sabotują rozmowy
z rządem, do których uprzednio zasiedli, obecnie obłudnie wskazują na Plan Kolumbia
jako na przeszkodę w politycznym rozwiązaniu konfliktu.
Teoretycznie plan jest pokojowy, ale trudno sobie wyobrazić, by partyzantka była
obecnie bardziej skłonna do dialogu z rządem. Partyzanci, dysponujący wielkimi połaciami
kraju, które faktycznie kontrolują, dotarciem do pieniędzy, poparciem części zastraszonej
ludności, a w przypadku oddziałów prawicowych także właścicieli latyfundiów zagrożonych
przez lewicę, mogą pokrzyżować Plan Kolumbia. Co więcej, plantacje koki zagrożone
w Kolumbii mogą na większą skalę rozwinąć się w Peru i w Boliwii, gdzie również stanowią
poważny problem, zwalczany przy pomocy Stanów Zjednoczonych.
Zakładając nawet najlepszą wolę autorów planu (a nie ma powodu jej kwestionować), istnieje
niebezpieczeństwo, że jedyne, co z niego pozostanie, to nasilenie działań wojennych.
Nawet Cesar Gaviria, przewodniczący Organizacji Państw Ameryki Łacińskiej,
mającej pisząc delikatnie tradycję bliskiej współpracy z USA, przyznał, że najważniejszy
w Planie Kolumbia wydaje się element wojskowy.