To już Nil
Rozmowa z policjantem ds. przestępstw narkotykowych
Paweł Matracki: Jak wyglądał problem narkomanii w Radomiu, gdy zaczynał Pan pracę przed kilkunastu laty?
- Do końca lat 80. ograniczał się do wąchaczy klejów i odurzających się tzw. polską heroiną.
Dużo było narkomanów?
- Np. na osiedlu mieszkało dwóch-trzech kompociarzy - wiedziało się o nich. Jeśli w szkole było dwóch-trzech wąchaczy, też się o tym wiedziało.
A jak jest teraz?
- Jakby porównać mały strumyk do Nilu. Problem dotyka obecnie każdego środowiska młodzieżowego. Wąchanie to margines. Teraz na topie jest marihuana i amfetamina. Nie ma szkoły, licząc od gimnazjum po wyższe uczelnie, dzielnicy czy osiedla, w których nie byłoby osób biorących i handlarzy.
Dlaczego narkomania, która na początku lat 80. była - jak Pan mówi - w zasadzie marginalna, teraz przyjęła takie rozmiary?
- Staliśmy się krajem otwartym. Z kultem dolara przyjęliśmy też kult środków odurzających. Co młodzi ludzie mają robić po lekcjach? My, dorośli, nic im nie oferujemy. Przed laty na każdym osiedlu był młodzieżowy klub z dziesiątkami kółek zainteresowań. Teraz pozostaje klatka w bloku. Tam się zbierają. Tam przychodzą do głowy pomysły, by zapalić marihuanę, ukraść radio z samochodu.
Rodzina nie zwraca uwagi na to, co robi dziecko. Cieszy się, że chodzi do szkoły, że nie powtarza klasy. Tak jest nie tylko w rodzinach patologicznych. Najczęściej taka postawa cechuje nowobogackich, goniących za pieniądzem. Zajęci hurtowniami, sklepami, na odczepnego dzieciakom dają parę groszy, licząc, że jakieś zajęcie sobie znajdą.
Wśród młodych ludzi mówi się otwarcie, gdzie kupić narkotyki. Pokazują konkretne bramy na Żeromskiego, w których stoją dilerzy.
- Ja nie mogę mówić o konkretnych miejscach i adresach. By było jasne - o wszystkich wiemy. Ale wiedzieć a udowodnić to pewna różnica. Przecież dilerzy zdają sobie sprawę, że my za nimi chodzimy. Dlatego zmieniają metody pracy, miejsca przechowywania narkotyków, miejsca przekazywania. Nawet zmieniają tych, u których się zaopatrują. Zawsze starają się być krok przed nami. Często jesteśmy na równi z nimi i wtedy dzienikarze piszą, że ktoś tam został aresztowany za narkotyki.
Dużo jest dilerów w Radomiu?
- Niedużo takich, co z tego żyją.
To czemu ich nie wyłapiecie?
- Dobry diler ma pięciu-dziesięciu odbiorców. Tym po pewnym czasie zaczyna brakować pieniędzy na narkotyki. Zaczynają brać od swego dostawcy trochę więcej działek, by zarobić na ich sprzedaży. I tu się tworzy grono dilerów-niedilerów. Niby handlują, niby nie handlują. To są ci "dobrzy koledzy", którzy załatwią trawkę na imprezę kumplowi z klasy. Szalenie niebezpieczny mechanizm. Trudno takiego "półdilera" znaleźć. On będzie miał potem dwóch-trzech stałych odbiorców. Im znów zabraknie pieniędzy, gdy wpadną w nałóg. Wezmą dwie działki ponad swe potrzeby na handel i mamy już typową pajęczynę dilerską.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ MATRACKI
Biorą słabeusze
Rozmowa z Piotrem Urbanem, szefem radomskiego Monaru
Paweł Matracki: Ile osób na terenie Radomia jest zagrożonych narkomanią?
Piotr Urban: Z szacunków na podstawie ankiety, którą przeprowadziliśmy wśród uczniów pierwszych klas radomskich szkół średnich, wynika, że kontakt z narkotykami ma lub miało około 12 proc. młodzieży.
Co oznacza "kontakt"?
- Albo eksperymentowali z narkotykami, albo biorą już nałogowo.
Ile może być uzależnionych?
- Trudno powiedzieć, nie mam takich danych.
Ilu podopiecznych ma radomski Monar?
- W 2000 roku zgłosiło się do nas 110 osób oczekujących pomocy. To ludzie w wieku od 13 do 40 lat.
Od jakich narkotyków są uzależnieni?
- Marihuany i amfetaminy. Ale już wiadomo, że następnym dragiem, który zniszczy kolejne osoby, będzie brown sugar, czyli heroina do palenia.
Jak staracie się pomagać uzależnionym?
- Przede wszystkim poprzez poradnictwo. Mówimy, dlaczego nie warto brać narkotyków. Staramy się kierować nałogowców do ośrodków dla narkomanów. Ale tu jest problem, bo w ośrodkach nie ma miejsc. Trzeba czekać od miesiąca do dwóch. To zniechęca. Ludzie zrywają kontakt z naszą poradnią i pogrążają się.
No to jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.
- Nie! Zahamować falę narkomanii może profilaktyka w szkołach. Z rozmów z nastolatkami wiem, iż wielu z nich uważa, że narkotyki nie są atrakcyjne! Wcale nie jest tak, że wszyscy biorą. To nieprawda. Mnóstwo uczniów mówi: narkotyki to syf. I w nich nadzieja.
Wykreowała się norma - narkotyki są wszechobecne. Młody człowiek myśli wówczas: wszyscy już próbowali, tylko ja nie. Zaczyna czuć się odszczepieńcem. I bierze wbrew samemu sobie, po to, by się "umocować" w grupie szkolnej, w grupie na podwórku. Uwierzmy - nie wszyscy biorą, biorą słabeusze.
Co Monar robi, żeby to propagować?
- Niewiele - nie mamy pieniędzy. Biuro ds. Narkomanii przy Ministerstwie Zdrowia dało mi na ten rok 3/5 ubiegłorocznych pieniędzy i odesłało do gminy. Gmina dała 6 tys., a potrzebujemy 60.
Na co potrzeba takiej kwoty?
- Na zatrudnienie ludzi - fachowców psychologów, terapeutów - i wysłanie ich do szkół z dobrymi programami profilaktycznymi. Na zorganizowanie grup wsparcia dla rodziców, samopomocowych grup zrzeszających rodziców dzieci uzależnionych. Oni są bezradni. Czasami uzyskana od nas porada jest niewystarczająca. Dużo dałaby im wymiana doświadczeń.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ MATRACKI