Heroina, wąsaty guru i opresyjne państwo

Vincenzo Muccioli dorastał w epoce włoskiego faszyzmu i nosił się w maczystowskim, wąsatym stylu typowego bohatera filmów Felliniego. Był też mistykiem, medium, parał się magią. I założył swego czasu największy ośrodek odwykowy w Europie. Recenzja serialu dokumentalnego „San Patrignano: Grzechy wybawcy”.

pokolenie Ł.K.

Kategorie

Źródło

Krytyka Polityczna, Jamie Mackay
Komentarz [H]yperreala: 
Tekst stanowi przedruk z podanego źródła. Pozdrawiamy!

Odsłony

165

Vincenzo Muccioli dorastał w epoce włoskiego faszyzmu i nosił się w maczystowskim, wąsatym stylu typowego bohatera filmów Felliniego. Był też mistykiem, medium, parał się magią. I założył swego czasu największy ośrodek odwykowy w Europie. Recenzja serialu dokumentalnego „San Patrignano: Grzechy wybawcy”.

Pod koniec 2020 roku włoski Netflix wypuścił miniserial, który musiał wzbudzić kontrowersje. Dokument nosi tytuł San Patrignano – SanPa< em> – od nazwy ośrodka dla osób uzależnionych, a reklamowano go jako typową opowieść o charyzmatycznym guru. Ukazuje on wzlot i upadek Vincenza Mucciolego, nieszablonowego przedsiębiorcy, który pod koniec lat 70. założył we włoskiej Emilii-Romanii wspólnotę odwykową opartą na ideałach amerykańskiej kontrkultury. Jak często się zdarza w takich przypadkach, wspólnota przekształciła się w przemocową sektę. Na podstawie tej wiedzy oraz materiałów PR-owych dystrybutora można by zgadywać, że San Patrignano< em> (prod. Gianluca Neri) to włoskie wydanie Bardzo dzikiego kraju< em> (2018) czy też filmu Bikram: jogin, guru, przestępca seksualny (2019). I właściwie nie są to nietrafne odwołania.

Mimo takich nieuniknionych porównań San Patrignano< em> jest jednak produkcją dość szczególną i nietypowo ambitną. Owszem, obnaża działanie narcyzmu i patriarchatu oraz ciemną stronę newage’owego myślenia. Ale na głębszym poziomie stanowi krytykę włoskiego państwa, uderzającą w samo sedno politycznej hipokryzji tamtych czasów.

Chcąc w pełni zrozumieć San Patrignano< em> – a także to, dlaczego warto obejrzeć serial – dobrze znać kilka faktów z historii narkotykowej Włoch. Uzależnienie od heroiny jako poważny problem społeczny zaistniało tam w latach 70. W tamtej dekadzie sytuacja polityczna Włoch bardzo odbiegała od krajów Europy Zachodniej. Państwo naprawdę stało na krawędzi upadku. Dochodziło nie tylko do zamieszek. Zabójstwa, zamachy bombowe i ataki terrorystyczne dokonywane przez cały wachlarz ugrupowań, od skrajnie lewicowych anarchistów po skrajnie prawicowych neofaszystów, spychały kraj w kierunku rewolucji. Równocześnie w siłę rosła mafia, dostarczając ogromne ilości twardych narkotyków do wszystkich zakątków kraju.

Oblężeni z każdej strony politycy centroprawicowi ciężko pracowali nad tym, by te dwa zjawiska zostały ze sobą utożsamione. Twierdzili, że heroina jest ulubionym narkotykiem degeneratów i rewolucjonistów. Również sędziowie karali za posiadanie narkotyków długimi, nieadekwatnie surowymi wyrokami. Ministerstwo Zdrowia nie chciało wprowadzać programów pomocy uzależnionym, między wierszami dając do zrozumienia, że sobie na to zasłużyli swoją działalnością polityczną.

Kiedy więc w 1978 roku na wzgórzach w okolicy Rimini Vincenzo Muccioli zakładał wspólnotę San Patrignano, dokonywał aktu oporu wobec okrucieństwa państwa. Oczywiście – jak podkreślają twórcy serialu – nie wiemy, czy miał też inne zamiary. Muccioli był z klasy średniej i w średnim wieku. Dorastał w epoce włoskiego faszyzmu i nosił się w maczystowskim, wąsatym stylu typowego bohatera filmów Felliniego. Był też mistykiem, medium, parał się magią. Nie można mu było odmówić jakiejś charyzmy, choć popularny stał się przede wszystkim dlatego, że do ośrodka przyjmował każdego, niezależnie od pochodzenia czy poglądów politycznych.

SanPa rosło szybko. Tak szybko, że w połowie lat 80. było już największym w Europie ośrodkiem dla osób uzależnionych. We wspólnotę w taki czy inny sposób zaangażowało się ponad 22 tysiące ludzi. Jej stali mieszkańcy – których było około 3 tysięcy – pracowali w spółdzielni rolnej. Wytwarzali różne produkty, od mięsa po tkaniny, sprzedawali je na miejscowych targach i inwestowali wszystkie zyski we wspólnotę. Przynajmniej w tym jednym aspekcie centroprawicowa propaganda się nie myliła. Wielu mieszkańców SanPa było prawdziwymi rewolucjonistami, a we wspólnocie znaleźli możliwość leczenia uzależnienia i jednocześnie budowania alternatywnej gospodarki, o której marzyli i dla której wychodzili protestować na ulice.

Twórcy San Patrignano trzymają się raczej kolejności chronologicznej. Widz stopniowo odkrywa nieuchronną prawdę, że Muccioli wcale nie był świętym. Do jego metod „leczenia” należało przykuwanie ludzi łańcuchem w ciemnych pokojach bez okien. Miał brygady do zadań specjalnych, które sprowadzały uciekinierów z dyskotek i klubów w pobliskim Rimini z powrotem do ośrodka. Zwłaszcza dwa zdarzenia – samobójstwo młodej kobiety oraz torturowanie i śmierć nielubianego członka wspólnoty – budzą podejrzenia wobec metod Mucciolego i ducha społeczności, jaką budował.

Opowieść teoretycznie mogłaby się tu urwać. „Spójrzcie na tego wstrętnego przywódcę sekty, spójrzcie na hipokryzję tych naiwnych hipisów” i tak dalej. Jednak twórcy San Patrignano poszli dalej. Swoją narrację poprowadzili wokół bardziej subtelnych, empatycznych pytań: w jakim stopniu skuteczna była ta terapia w porównaniu z innymi dostępnymi wtedy metodami? Jeżeli ludzie wychodzili z nałogu, czy działo się to za sprawą pozytywnego oddziaływania wspólnoty? Czy powinniśmy myśleć o SanPa jako swego rodzaju sekcie, czy jednak nie? Jak bardzo niebezpieczny był sam Muccioli, a w jakim stopniu za nadużycia we wspólnocie odpowiadało myślenie stadne? Czy metody przymusu były nieodzowne dla tej terapii i często stosowane w ośrodku? Czy państwo powinno było współpracować z SanPa? Czy byłoby to etyczne w świetle znanych nam dziś faktów?

Moje zdanie w tych kwestiach jest dość jednoznaczne. Ale o umiejętnościach twórców miniserialu dobrze świadczy to, że powstrzymali się od karmienia widzów swoimi interpretacjami. Dokument doskonale odnajduje się w moralnych szarościach; dopuszcza do głosu liczne, często sprzeczne stanowiska. Poznajemy Fabia Cantellego, pisarza i filozofa, który zajmował się w SanPa PR-em. Najpierw gloryfikował Mucciolego, by potem dostrzec jego winę. Słuchamy prawników walczących z Mucciolim, ale też – co znacznie bardziej zaskakujące – księży, którzy go kochali, oraz urzędników ochrony zdrowia, którzy wspierali go, ponieważ ich zdaniem jego metody działały. Mówi też Giuseppe Maranzano, wciąż walczący o sprawiedliwość syn człowieka zamordowanego w SanPa.

Twórcy serialu odkryli poza tym nowe, pozornie pomniejsze szczegóły, które jednak naświetlają szerszy kontekst historyczny. Warto przywołać choćby jeden przykład: lokalny komunistyczny rząd San Patrignano wielokrotnie próbował powstrzymać Mucciolego przed powiększaniem wspólnoty. Prawicowi sędziowie nie słuchali tych argumentów. Nie wiadomo, czy była to nieudolność państwa, czy celowe działanie przeciwko lewicy. Ale z pewnością wiedza ta nadaje opowieści kolejny wymiar.

Trzeba przyznać, że San Patrignano< em> czasami ogląda się mozolnie. Dokument jest bardzo długi – za długi. Poza tym brak konkretnej perspektywy twórców jest, szczerze mówiąc, dość frustrujący. Warto się jednak przemęczyć. Wymuszona neutralność twórców pozwala im odbiec od indywidualizacji problemu czy atmosfery sensacji. Dzięki temu udało im się przekroczyć banalne kategorie bycia „za” Mucciolim lub „przeciw” niemu – co we włoskich mediach zdarza się niezwykle rzadko – oraz wpisać opowieść w szersze struktury polityczne, gospodarcze i kulturowe.

Bezdyskusyjną wartością tego dokumentu jest to, że skutecznie dekonstruuje pokutujące przekonanie o uzależnieniu od narkotyków jako problemie indywidualnym, a nie społecznym. San Patrignano dobitnie przypomina o tym, że choć rozwiązania społecznego problemu heroiny mogą wyjść od pojedynczych osób, życie i zdrowie psychiczne osób uzależnionych zależą w ogromnej mierze od postaw całego społeczeństwa.

Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.

Oceń treść:

Average: 9 (1 vote)
Zajawki z NeuroGroove
  • Mefedron

S&S: ja i R, noc po przeprowadzce do pierwszego wspólnego mieszkania, co samo w sobie jest już bardzo euforycznym doświadczeniem.

Wiek: 19

Dawka: 1g mefedronu na pół

Doświadczenie: MJ, amfetamina, kodeina, efedryna, dxm, bieluń, benzydamina, haszysz

  • Inne
  • Pierwszy raz

Spontan. Nastawienie: mieszanka wielkiego przerażenia z jeszcze większą ciekawością. Start: piwnica w bloku Z, przejście długą drogą, dom T. Nastój: dobry, lekko przestraszona. Otoczenie: najlepszy przyjaciel (T) i jego kumpel (Z).

Lato, upał, oczekiwanie na ukochanego (był w Irandii). Nagle dzwoni telefon. T, ogarnia mnie, że ma coś dobrego i że chce pokazać mi coś czego nigdy pewnie nie będę miała okazji przeżyć. Jeśli chodzi o jakie kowiek doświadczenie na tamten czas to mogę powiedzieć, że często piłam alko i popalałam papierosy, więc ciężko było mi od razu zgodzić się na to by spróbować lub nie. Ciekawość jak zawsze zwyciężyła, było koło 20.30 więc poszłam szybko z domu by nikt mnie nie zatrzymał.

  • Efedryna

Od pewnego czasu eksperymentuję z różnymi substancjami narkotykopodobnymi.

Pośród mych działań najbardziej oryginalne (i może nawet śmieszne) było

palenie herbaty, czy liścia laurowego z fifku. Oczywiście do obu

`przysmaków` już na pewno nie powrócę i szczerze nie polecam komukolwiek

tych specyfików.



  • Bieluń dziędzierzawa


Zdarzyło mi się brać bielunia dwa razy, według mnie to i tak mało, biorąc pod uwagę, że w moim

ogródku rosną dwa dwumetrowe krzaki.

Ale nie miałam okazji łykać ziarenek, piłam herbatkę z liści. Nigdy w życiu nie piłam nic aż tak

ochydnego, ten smak pamiętam do dzisiaj.


randomness