Wyrwać się śmierci w Krainie Uśmiechu

Tagi

Źródło

onet.pl

Odsłony

6217

Michał Pauli. Szczupły, ciemnowłosy mężczyzna z piwnymi oczami i szerokim uśmiechem, którego nie zdmuchnęło to, czego przez 6 lat doświadczył w azjatyckich więzieniach.

Młody Polak wyjeżdża do egzotycznej Tajlandii, daje się wplątać w przemyt narkotyków. Dostaje wyrok 12 kar śmierci, zamienionych w drodze królewskiej łaski na dożywocie. Trafia do jednego z najcięższych więzień świata, owianego legendą Bang Kwang. Siedzi w celi z seryjnymi zabójcami, którzy mają krótkie wyroki. Nie ma prawa do widzeń z kimkolwiek, a jedynym przywilejem jest piętnastominutowa rozmowa z konsulem raz na pół roku. I w tej tragicznej sytuacji ani na chwilę nie traci nadziei i podejmuje trud, by zza krat wpłynąć na zmianę swojej sytuacji.

- Jak się zaczęła twoja przygoda z Tajlandią?

- Jestem plastykiem, ale moją drugą pasją są podróże. Ponad dziesięć lat temu zmieniło się moje życie prywatne i postanowiłem wrócić do wojaży: postawiłem na Azję Południowo-Wschodnią. W tych czasach miałem jeszcze w Polsce własną pracownię ceramiczną, z której się utrzymywałem. Przynosiło to jednak coraz mniej pieniędzy, dlatego postanowiłem - wykorzystując moje kontakty w Polsce i w Azji - zacząć sprowadzać stamtąd rękodzieło artystyczne.

Na początku wszystko szło dobrze. Ale z czasem znów zacząłem mieć poważne problemy finansowe. Przyszła szara jesień, a ja tonąłem w długach. Wtedy odezwała się do mnie znajoma Tajka, która pomagała mi w interesach z rękodziełem. Poprosiła, żebym jej wyświadczył przysługę i wysłał z Polski trochę ecstasy.

-Skąd wiedziała, że w ogóle może się z taką propozycja do Ciebie zwrócić?

- Cóż, wiedziała o moich problemach finansowych. Znała też mój stosunek do substancji takich jak marihuana.

- A Tajowie? Jaki oni mają stosunek do tego narkotyku?

- Łagodniejszy niż do reszty, aczkolwiek jej posiadanie też jest karalne. Ale będąc tam widziałem całe masy ludzi w klubach biorących ecstasy, palących marihuanę i można ją było bezproblemowo kupić. Nie wiem, jak to wygląda teraz, ale wtedy były to rzeczy dość popularne, dopiero potem dowiedziałem się, jak działa tajlandzka policja. Policjanci często łapali turystów posiadających narkotyki i wyciągali od nich pieniądze: za posiadanie marihuany grozi tam siedem lat więzienia.

Podczas wszystkich podróży do Tajlandii nic takiego mnie nie spotkało i widziałem powszechność narkotyków. Pim uważałem za swoją przyjaciółkę, dlatego jej prośba nie wzbudziła we mnie niepokoju.

Wiesz, tutaj mogę opowiadać dużo o tym, czy byłem bardziej, czy mniej przychylny dla tej propozycji – prawda jest taka, że skusiła mnie jakaś suma pieniędzy – niewielka, bo załatwiałem niewielkie ilości, traktowałem to bardziej jako przysługę. Ostatecznie wysłałem jej z Polski list, było w nim kilkanaście tabletek ecstasy, zresztą w Polsce też nie miałem żadnego problemu z ich załatwieniem.

-Jak przebiegało aresztowanie?

- W "klasyczny" sposób. Podczas mojego kolejnego pobytu w Tajlandii jacyś goście w cywilnym ubraniu, bez legitymacji, położyli mnie na glebę, zapięli kajdankami i zawlekli do prywatnego samochodu, wywieźli do jakiegoś domu, który też nie miał nic wspólnego z policją.

Nie wiedząc, o co chodzi, byłem przesłuchiwany przez bandę nie mówiących po angielsku Tajów, dopiero potem pojawił się czarnoskóry Amerykanin, który powiedział mi, że jest agentem DEA (Drug Enforcement Agency - amerykańska agencja rządowa utworzona ds. walki z narkotykami – przyp. K.M.). Wtedy dopiero domyśliłem się, dlaczego mnie złapano. Amerykanin oczekiwał informacji, których nie byłem w stanie udzielić.

-Jakich na przykład?

- Pytał o osoby w Polsce, od których miałem towar. Zresztą w takiej sytuacji trudno jest rozmawiać: bałem się, mało rozumiałem, nie miałem pojęcia, co stało się z moją koleżanką, czy ją złapali, martwiłem się.

Wieczorem trafiłem na komendę, zaprowadzili mnie do pomieszczenia z wysypaną na biurku zawartością wszystkich listów, które przesłałem z Polski. Z posterunku trafiłem do klatki o powierzchni 4 na 5 metrów, w którym było około 40 osób. Spędziłem tam dwa tygodnie, z przerwami na przesłuchania.

- Jak odnaleźć się w takim miejscu?

- Ciężko. Po kilku dniach pojawia się ambasada, żeby powiedzieć ci, że masz przerąbane, a oni nie mogą w żaden sposób pomóc, bo nie mają czasu. Osoby, z którymi siedzisz w klatce, nie są komunikatywne. Trafiasz do świata małpek, które czegoś od ciebie chcą, ale nie ma możliwości zrozumienia się. W tak ograniczonej przestrzeni sam też zaczynasz czuć się jak zwierzę.

Po dwóch tygodniach - pierwsze więzienie, Bambat. W międzyczasie dowiedziałem się, że moja "przyjaciółka" pracuje dla policji i jest głównym oskarżycielem w sprawie. Konsul powiedział mi też, że za to, co zrobiłem, w Tajlandii grozi kara śmierci.

- Jak wyglądał proces?

- Wiesz, za dużo by o tym tutaj opowiadać, szczerze mówiąc – w ogóle nie wyglądał. Odsyłam do książki, tam napisałem ze szczegółami o tym, jak "działy się" pewne sytuacje i jak były odarte ze znamion tego, co w krajach europejskich nazywane jest prawem. Warto przeczytać, żeby mieć pojęcie, jak działa tajski wymiar sprawiedliwości i może zrozumieć moją tęsknotę za odzyskaniem wolności.

- Bang Kwang, w którym byłeś, to jedno z 10 najgorszych więzień świata.

- Więzienia Bangkoku - poznałem ich kilka - to miejsca przypominające czasy kolonialnego niewolnictwa, przeludnione i pozbawione jakichkolwiek podstawowych warunków higienicznych. Bang Kwang zostało zbudowane w czasie II wojny światowej przez Japończyków, z myślą o tysiącach więźniów. W tej chwili znajduje się tam ponad 8 tys. ludzi.

Ja najpierw trafiłem do Bambat – ono jest tylko dla "narkotykowych" – w jednym bloku było do tysiąca osób, a w klatkach siedziało po 50 osób. Do klatek trafiało się o trzeciej, o siódmej wychodziliśmy na plac, gdzie Tajowie musieli pracować: mnie też długo zmuszali, potem postawiliśmy się z innymi obcokrajowcami. Gdy trafiłem do więzienia, na dzień dobry zaspawano mi na nogach ciężkie łańcuchy: później było już tylko gorzej. No i ten tropikalny klimat…

- Idealny do wylęgania się chorób.

- Dokładnie, chorób i robactwa. Po pobycie w karcerze – to pomieszczenie, w którym człowieka wykańcza gorąco i ukąszenia niezliczonych owadów – w nodze zalęgły mi się larwy much. Usunęli mi je w szpitalu, chyba najgorszym miejscu w więzieniu, choć pod względem życia – wygodniejszym niż bloki.

- Co to znaczy?

- To była "umieralnia". Śmierdziało kwasem bornym i rozkładającymi zwłokami, które zalegały w posłaniach aż do przybycia koronera. Najgorzej było, jak chory umarł w piątek wieczorem, w tych temperaturach ciało gniło już po dobie, a koroner zjawiał się w poniedziałek.

Co do leczenia – na wszystko dawali paracetamol. Doktor przyjeżdżał co kilka dni, na godzinę. Było tam całkowite przepełnienie, ludzie leżeli wszędzie. W więziennym szpitalu można było złapać wiele chorób, personel nie wchodził do klatki chorych, bo bał się zarażenia. Dzięki temu były większy luz: robienie zakładów, pozwolenie na posiadanie większej ilości rzeczy osobistych.

- Istnieje szansa na przyzwyczajenie się do takiego życia?

- Z czasem się krzepnie, człowiek organizuje sobie życie. Ja przetrwałem dzięki pieniądzom od rodziny, bo mogłem sobie coś załatwić u strażników: tylko za kasę chcieli pomóc. Załatwiałem jedzenie i czystą wodę, ta ogólnodostępna czerpana była z płynącej przy więzieniu rzeki i miała kolor kawy z mlekiem.

Produkty spożywcze dało się zamówić, wybierało się rzeczy z listy, czekało się cztery dni i dostawało zamówienie. Ryż z jajkiem kosztował w przeliczeniu na polska walutę 20 zł, dwa razy więcej niż poza murami.

- W książce opisujesz katowanie ludzi na śmierć, niewolniczą pracę, korupcję wśród więziennych strażników. To jest łamanie podstawowych praw człowieka!

- No takie tam są niestety realia. System prawny w Tajlandii ma się nijak do systemu europejskiego. Ambasada działała zgodnie z wytycznymi, które sprawdzają się w krajach, gdzie więzień jest traktowany jak istota ludzka i ma jakiekolwiek prawa.

Według przepisów, nasi dyplomaci mogą reagować dopiero w sytuacji, gdybym był traktowany gorzej niż przeciętny Taj – ale gorzej się już kogokolwiek traktować nie da! To my – jako obcokrajowcy - radziliśmy sobie w więzieniu lepiej niż obywatele Tajlandii, bo zarządcy bali się, że gdyby nas zakatowali, zaprotestowałaby ambasada.

- Domyślasz się, skąd taka sytuacja?

Mieszkańcy Tajlandii poddawani są ciągłej indoktrynacji. Wmawia im się, że dilerzy popełniają gorszy czyn niż mordercy. Bo oni "zabijają miliony", a zabójca zaledwie jedną osobę.

Co do samej instytucji więzienia to ciekawa jest historia powstania takich placówek jak Bambat: to się wszystko zaczęło po drugiej wojnie światowej. Tajlandia oficjalnie handlowała wtedy opium, dobrze na tym zarabiając. W latach pięćdziesiątych CIA dofinansowywało plantacje, wspierając armię generała Li Mi. Handel heroiną organizował wtedy sam szef tajskiej policji, wmieszani w to byli ważni politycy.

Potem zaczął się Wietnam i dużo narkotyków produkowanych w "złotym trójkącie" trafiło do USA. W 1971 roku Nixon stworzył DEA i rozpoczął oficjalną wojnę z narkotykami. Ameryka przeznaczyła ogromne dotacje na rzecz tej walki, budowy infrastruktury i tak dalej.

Ale Tajlandia to nie Ameryka, pieniądze lały się do kraju szerokim strumieniem, więc lokalna policja manipulowała dowodami, preparowała śledztwa w ten sposób, by zachować odpowiednie statystyki: liczyła się efektywność – bo za to były pieniądze, a nie taki abstrakt, jak prawo. Za moje ujęcie Pim dostała od DEA wysoką premię, to dla nich pracowała. Że sama nakręciła tę sytuację i wykorzystała moją łatwowierność, to już inna kwestia…

- Czy w więzieniu możliwa jest przyjaźń?

- Na pewno trudno jest znaleźć przyjaciół w miejscu, w którym znalazłeś się nie z własnej woli i w którym inni obok ciebie są też nie z własnej woli - to po pierwsze, po drugie mówimy o towarzystwie "samców", a po trzecie – nakładające się na siebie ciągła presja i problemy. Choć muszę powiedzieć, że znalazła się grupa ludzi, z którymi miałem lepszy kontakt, i do pewnego stopnia mogę ich nazwać swoimi przyjaciółmi.

- Znasz ich losy w tej chwili?

- Los większości nie zmienił się, zostali tam, gdzie zostali. Ja miałem duże szczęście, takie historie jak moja są bardzo rzadkie. Królewskie ułaskawienie, z którego skorzystałem, dostają - góra - dwaj więźniowie na rok, z kilkunastu tysięcy. Pisząc swoją książkę, kierowałem się również myślą o tych, którym się nie udało. Moim zdaniem zasługują oni na to, by świat dowiedział się o ich niedoli.

Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że na świecie jest tak wielu Polaków i Polek, którzy wpakowali się w podobną sytuację, a nie mieli tyle szczęścia. Ostatnio, po kilku programach telewizyjnych, w których wystąpiłem, dostaję sporo dramatycznych listów od ich zrozpaczonych rodzin. Bardzo chciałbym jakoś im pomóc, bo wiem z autopsji, na ile mogą liczyć ze strony naszej dyplomacji.

- Jak udało ci się stamtąd wyrwać?

- To trwało długi czas, po bezskutecznej trzeciej apelacji wpadłem na to, by pisać do ludzi w Polsce znaczących i prosić ich o poparcie. Najpierw dużo rozmawiałem na ten temat z ambasadą, która powiedziała mi wprost, że oni nie mogą nic zrobić, jeżeli nie dostaną zezwolenia od MSZ.

-No to na co liczyć w takiej sytuacji? Na cud?

- Chyba w takich kategoriach trzeba traktować moją amnestię. Choć trzeba było temu cudowi dopomóc, przez pisanie kolejnych listów. Pierwszą sprawą było napisanie do MSZ, Radosława Sikorskiego i kilku innych znaczących polityków, którzy pozostawili moje listy bez odpowiedzi.

Przełom nastąpił, gdy napisaliśmy dwa listy do Lecha Wałęsy: jeden napisała moja mama, a drugi ja. Lech Wałęsa list podpisał. Kolejnymi osobami przychylnymi okazali się Aleksander Kwaśniewski i – o dziwo – Lech Kaczyński, którzy podpisali się pod moją prośbą pod wpływem żon, bo to do nich skierowałem korespondencję, licząc na kobiecą empatię. Gdy zdobyliśmy podpisy, ambasador poszedł do sekretarza królewskiego i osobiście złożył je u niego.

- Jakie to uczucie, gdy wychodzi się po tylu latach zamknięcia i zaczyna się funkcjonować poza murami?

- Świat się zmienia. Spędziłem lata w miejscu, które technologicznie przypominało epokę kamienia łupanego: żadnej elektroniki, komunikacji innej niż listowna, komputerów, telefonów - to podstawowa kwestia. Z drugiej strony życie w więzieniu pozbawia człowieczeństwa i zdolności radzenia sobie w cywilizowanym świecie. Czas tracisz na zdobycie rzeczy pozwalających przetrwać, nie robisz nic rozwijającego. Gdy wychodzisz, jesteś jak dziecko: wszystko cię cieszy i przeraża jednocześnie.

Już w samolocie miałem taką śmieszną sytuację. W dużych boeingach przy każdym siedzeniu jest mały telewizor i joystick do obsługi, wziąłem go, zacząłem się bawić i za bardzo wysunął mi się kabel, a ja nie wiedziałem, co mam z nim zrobić. Zawołałem stewardessę, pytam, jak to wsunąć, a ona spojrzała na mnie jak na idiotę, pociągnęła kabel do siebie i wszystko się schowało – niby głupota, ale z takich głupot składa się życie i dlatego brak pewnych umiejętności może przerażać.

Na pewno zaskoczył mnie szybki rozwój technologiczny i te korki na polskich ulicach: tego nie widać, gdy mieszka się w kraju, ale jak się wraca z takiego miejsca jak tajlandzkie więzienie, to naprawdę robi duże wrażenie.

- Jesteś plastykiem, korzystałeś ze swojego talentu za kratami?

- W więzieniu robiłem szkice, które ilustrują moją książkę. Rysowałem je długopisem na zdobytych karteluszkach, po kryjomu. Gdyby strażnicy dowiedzieli się o tym, miałbym spore problemy. Przemycaliśmy je, żeby zobaczyły światło dzienne. Takie ilustracje to jedyna dokumentacja z tych miejsc, robienie zdjęć jest tam zabronione – zresztą i tak nie ma czym ich zrobić.

-Jesteś w stanie powiedzieć, że coś mimo wszystko zyskałeś?

- Sądzę, że tak. "Co cię nie zabije, to cię wzmocni", potwierdzam tę maksymę. To co przeżyłem, zmieniło mój światopogląd i przekonało mnie, że mogę podświadomie wpłynąć na rzeczywistość. Sytuacja była beznadziejna. Byłem drobinką piasku, przesypywaną z worka do worka. Będąc tam, każdego dnia w najdrobniejszych szczegółach wizualizowałem sobie, że wracam.

Odkryłem też to, co ludzie nazywają wolą przetrwania. Einstein powiedział kiedyś, że wszyscy mówią, że się nie da, aż w końcu przychodzi taki ktoś, kto nie wie, że się nie da i właśnie to robi – tak było ze mną.

To, co mówię, to są takie mądrości, których uczymy się w sytuacjach ekstremalnych. Wiesz, ludzie załamują się z różnych powodów: bo nie mają pracy, pieniędzy… ja się cieszę z tego, że jestem i przeżywam kolejny dzień. Oczywiście, przejmuję się własnym bytem, tym, żeby mi nie było zimno w tyłek – ale zawsze mogę sobie powiedzieć, "Dobra! Tu nie wyszło, pojadę gdzieś indziej i tam sobie znajdę pracę", tak? Trudno, może będzie ciężko, ale będę przeżywał kolejny darowany dzień, którego mogło nie być.

- Opowiedz o obrazach, które stoją pod ścianą.

- To seria "pocztówek", która ma korespondować z treścią książki, którą napisałem. "12 x śmierć. Opowieść z Krainy Uśmiechu" mówi o moich perypetiach więziennych, a obrazy przypominają moje pozytywne wspomnienia z Tajlandii, których jest dużo. Patrz, to stacja SkyTrain, mała dziewczynka, mnisi, tuktuk – symbol ulic Bangkoku. Obrazy mają różnić się od opowieści, którą ze szczegółami przeczytać możesz w książce. Tam opisałem ciemną stronę Krainy Uśmiechu. Na obrazach pokazuję jej uśmiech, który dobrze pamiętam.

- Dostrzegasz jakieś zmiany w zakresie wrażliwości na sztukę, barwę, rozumienie przestrzeni?

- Wydaje mi się, że ona się nie zmieniła, bo jest to rzecz, którą się albo ma, albo się jej nie ma. Na pewno zmienia się technika. Ale z malowaniem jest jak z jazdą na rowerze. Jeżeli przechodzisz pewien etap, masz praktykę, to technika może na chwilę się stępić, ale powraca. Na pewno straciłem masę czasu, który teraz muszę nadrobić.

- A jak powstała książka?

- Do kraju wróciłem w grudniu 2009 roku. Moi znajomi namawiali mnie, żebym spisał albo opowiedział komuś to, co mnie spotkało. Napisałem ją też po to, żeby upamiętnić tych, którzy tam zostali. Książkę zacząłem pisać w lutym, a skończyłem w sierpniu. Pisałem szybko, bo nic nie musiałem w pocie czoła wymyślać, po prostu skupiłem się na relacjonowaniu faktów, zamykając całość w powieściowej formie: było to trochę takie moje katharsis.

Oceń treść:

Average: 8 (1 vote)

Komentarze

Anonim (niezweryfikowany)

polskie 3 lata w zawieszeniu, czy nawet 9 normalnego pierdla w obliczu takiego czegos wyglada jak cywilizacja (nic bardziej złudengo - zło takie same tylko mniejsze)

Anonim (niezweryfikowany)

Czytałem cykl "12 razy śmierć" w tygodniku Angora, chciałbym też nabyć książkę. Wstrząsająca historia.

 

 

dr.kubeusz

noname

żenujący sposób podbijania statystyk. w polsce to chyba by nie przeszło. w sensie ktoś mi przysyła narkotyki, a później przyjeżdża i zostaje skazany za to, że przysyłał narkotyki. dziwny kraj ta tajlandia.

a gdybym był holendrem i wysyłał trawkę do tajlandii to też by mnie tam skazali ? czyli przed wysłaniem czegokolwiek zagranicę powinienem sprawdzić tamtejsze przepisy ? myślałem, że to celnicy są od tego by zatrzymywać nielegalne przesyłki.

 

no ale skoro to lizusy USA to nic się z tym niestety nie da zrobić.

Anonim (niezweryfikowany)

U nas mają pijaczków na rowerach i małolatów w klubach[posiadanie]od statystyk dzielności i wykrywalności.Tam dodatowodochpdzi kasa od DEA,więc sami preparują dowody,by zarobić premię.Zresztą i tam i tu jeden chuj,jakby dobrze pogrzebał-sprawcy masowo popełniają samobójstwa[Olewnik],nawet klawisz się targa na życie.Tfu,jedna banda.

Anonim (niezweryfikowany)

Czy można tą książkę pobrać z internetu ?

Anonim (niezweryfikowany)

bylo kilka czesci w portalu "gazeta konopna" a wiecej w Angorze(ale tu trzeba zaplacic sms-em) - lepiej idz do Empiku i kup,moze dostaniesz dedykacje od autora?

Anonim (niezweryfikowany)

Może z rozemocjonowania spowodowanego czytanym tekstem gdzieś przeoczyłem, ale nie widzę nawet tytułu książki, a chętnie bym ją kupił. Można prosić o więcej informacji?

Anonim (niezweryfikowany)

Sprawdziłem ten artykuł na onecie. A potem przeczytałem komentarze... Ja wiem, że w internecie kręcą się całe masy idiotów, ale to co tam można zobaczyć to poziom zidiocenia, który naprawdę może podnieść ciśnienie. Banda hipokrytów.

Anonim (niezweryfikowany)

Dołączam się do proćby o podanie tytułu. Przeczytałem cały cykl w "Angorze", potem próbowałem znaleźć na necie wpisując nazwisko autora, ale nawet tak mi się nie udało.

Słowem-historia świetna, warsztat pisarski na poziomie, ale zdolności marketingowe cieniutkie ;).

Anonim (niezweryfikowany)

Michał Pauli 12 x śmierć opowieść z krainy uśmiechu bardzo ciekawa historia polecam przeczytać

noname
Anonim (niezweryfikowany)

Michał Pauli ma stronę, nazwaną dokładnie analogicznie z pl po kropce. Jest tam info, gdzie można nabyć książkę.

Polecam!!!

Anonim (niezweryfikowany)

"i o dziwo Lech Kaczyński"

nie ma kolesia 6lat  ale obejrzy fakty i już wydaje mu się że zna wszystkie persony polityczne... chyba że to to onet dorzucił swe 3grosze w wywiadzie wtedy zwracam gościowi honor

Zajawki z NeuroGroove
  • MDMA
  • Przeżycie mistyczne

''Wolny dzień'', ładna słoneczna pogoda, wszyscy domownicy są obecni- uznałem, że nie będę się tym przejmował. Przygotowywałem się do tego doświadczenia już od paru dni, tj. medytacja, ćwiczenia, rozciąganie, joga, kąpiele kontrastowe.. Wychodziłem z zamuły po suto przepalanym i lekko przepijanym miesiącu, zwiększone spożycie wody, zdrowsze jedzenie, lekki detox. Nastawienie umysłu: dobry, aczkolwiek miałem trochę wątpliwości, trochę się tego obawiałem. Mój dom, podwórko, okolice, natura.

Candyflipping- mix bardzo znany, wychwalany i polecany. Przymierzałem się do niego już pare razy, lecz jakoś zawsze musiało coś wypaść..
Od dłuższego czasu zżerała mnie ciekawość, chciałem zobaczyć, doświadczyć tego, o czym mówili mi ludzie, o czym czytałem i pytałem wielu podróżników, ''co'', ''jak'', ''kiedy'', ''aha, dobra, dzięki''
Więc wiem co z czym się je, kiedy wrzucić, ile wrzucić.

  • Kannabinoidy
  • Przeżycie mistyczne

Dobre nastawieniem, chęć doświadczenia czegoś głębszego po raz drugi po mj. Sam w domu.

Wypiłem 4 yerby mate, przebigłem moją małą miejscowość na sprincie, po czym przy dalej wzmożonym oddechu przyjąłem w płucka pięknego spuszczaka. 

Na początku wiadomo nic sie nie dzieje, tak więc zabieram co moje z łazienki, i ruszam do zaciemnionego pokoju. Minęło juz pare mnut a mi dalej nic sie nie dzieje. Co bylo dosyć dziwne ponieważ zazwyczaj od razu mnie łapie. Tak więc zrezygnowany kładę sie na łózko, wkładam słuchawki i zapuszczam sobie piosenkę "rly real-blackbear" i zamykam oczy.

  • Gałka muszkatołowa

Nazwa Substancji: Galka muszkatowa, Kofeina.

Doswiadczenie: thc az za duzo, alk z umiarem, kawa i herbata, galka pare razy w malych dawkach.



Set & Setting: Stan umyslu pozytywny, jestem po dlugiej przerwie jesli chodzi o jakie kolwiek substancje psychoaktywne, moj dom.


  • Bad trip
  • Dekstrometorfan
  • Mieszanki "ziołowe"
  • Sertralina

Lub inaczej: Jak nie pisać TRów aka Jak doznać zespołu serotoninowego edit by vart

Dzień 1.

S&S:Wieczór,depresja,brak chęci do życia,zaśmiecony pokój B.

Dawka:1G Mieszanki ziołowej "Bobby Sence"+150mg Sernaliny.[sertraliny autorze? - przypis by mod]

Wiek: 18 lat,60kg wagi.

Doświadczenie: Kodenia,dxm,mj,mieszanki ziołowe,amfetamina,sernalina,mirtazapina.