Zatrute wróżby
KRZYSZTOF SZYMBORSKI
O słynnej wyroczni delfickiej ze świątyni Apollina opowiadał Plutarch,
(który w pierwszym wieku naszej ery służył tam jako wysoki kapłan) iż rolę
wieszczki pełniło na zmianę kilka miejscowych kobiet. Wcielając się w nią
przyjmowały imię Pytia i wstępowały do niewielkiej podziemnej, wykutej w
skale komory zwanej adytonem, po czym wpadały w trans pogłębiający się
niekiedy do delirycznego stanu oszołomienia. Pomimo swej oficjalnej
kapłańskiej funkcji Plutarch w swej relacji wykazał sporą dozę sceptycyzmu
i zamiast przypisać stan Pytii boskiemu nawiedzeniu wspomniał, że wdychała
ona mdłe opary dobywające się ze szczelin w ścianach adytonu. Sugerował
nawet, iż emanacja owych gazów mogła mieć związek z faktem, że świątynia
leżała na terenie nawiedzanym regularnie przez trzęsienia ziemi.
Z nadejściem chrześcijaństwa świątynia Apollina została porzucona i
popadła w ruinę, a kiedy rzymski cesarz Julian Apostata próbował w IV w.
reaktywować jej działalność -wysyłane do adytonu kobiety nijak nie mogły
popaść w trans i zachowując pełną trzeźwość umysłu niezdolne były do
prorokowania. Wyrocznia delficka zamilkła więc na zawsze.
Nowożytni naukowcy zjawili się w Delfach pod koniec XIX w. Ekipa
francuskich archeologów podjęła w 1892 r. prace wykopaliskowe docierając
do fundamentów świątyni. Ponieważ ich oględziny nie ujawniły większych
skalnych szczelin lub szpar, brytyjski uczony A. P. Oppe, który odwiedził
Delfy w 1904 r., oświadczył autorytatywnie, że starożytne opowieści o
wydzielających się spod ziemi tajemniczych oparach były mitem, błędem lub
zwykłym oszustwem. Zdawało się więc, że współczesna nauka obaliła jeszcze
jedną fantastyczną legendę i Oxford Classical Dictionary zamieścił w 1948
r. notkę mówiącą, iż "prace wykopaliskowe podważyły wiarygodność (...)
teorii dotyczącej czeluści, z której dobywały się cuchnące wyziewy".
Dalsze badania Pierre\'a Amandry, jednego z francuskich archeologów
biorących udział w pracach na terenie świątyni, dostarczyły w 1950 r.
ostatecznego argumentu przeciwko tektonicznej hipotezie Plutarcha.
Stwierdził on mianowicie, że obszar, na którym leży świątynia delficka,
pozbawiony był od długiego czasu wulkanicznej aktywności mogącej być
przyczyną emisji toksycznych gazów. Tak więc trzeźwi naukowcy uznali, że
opowieść Plutarcha była tyle warta co majaczenie Pytii. Okazało się
jednak, że był to sąd zbyt pochopny.
Sztuka niedopowiedzeń
Pytia, jak pamiętamy, słynęła z tego, że jej enuncjacje były
majstersztykami dwuznaczności, niedopowiedzeń i poetyckich metafor.
Ustalenie "co wieszczka miała na myśli" było nie lada sztuką wymagającą
sporej wiedzy i inteligencji, a także, jak się przekonamy, pewnej
przebiegłości. Przed z górą dwudziestu laty podobną "metodę naukową"
postanowił zastosować do interpretacji wspomnianej wyżej relacji Plutarcha
amerykański badacz Jelle Zeillinga de Boer, geolog z Wes-leyan University.
Jego fascynacja delficka wyrocznią, która była początkowo jedynie
amatorskim hobby, stała się naukową przygodą, mogącą być wzorem
interdyscyplinarnej współpracy. Kiedy de Boer pojawił się po raz pierwszy
w Delfach w 1981 r., oficjalnym celem jego wizyty nie było rozwiązywanie
starożytnych zagadek, lecz bardziej przyziemne zadanie: jako geologzostał
on wynajęty przez rząd grecki, planujący budowę reaktorów jądrowych, do
oceny stabilności tektonicznej rejonu góry Parnas, na której stoku leżą
Delfy. Miał się zająć poszukiwaniem ukrytych uskoków tektonicznych i
ustaleniem prawdopodobieństwa lokalnych trzęsień ziemi. Szczęśliwym
zrządzeniem losu, jak wspomina de Boer, ze względu na rosnący ruch
turystyczny podjęto w okolicy Delf przebudowę drogi ułatwiającą dojazd
wycieczkowych autobusów do starożytnego sanktuarium. W czasie tych prac
wysadzono nieco przydrożnych skał odsłaniając piękny tektoniczny uskok
całkiem świeżej daty.
De Boer, przedzierając się przez kolczaste zarośla porastające górzysty
teren, prześledził jego przebieg na odcinku wielu kilometrów. Miejscami
uskok był wyraźnie widoczny tworząc 30-metrowe urwisko, lecz na innych
odcinkach ginął pod skalnym rumowiskiem. Niemniej w Delfach przebiegał,
jak się wydawało, pod samą świątynią. De Boer, który był człowiekiem
oczytanym, pomyślał sobie: "O, to pewno ta szczelina, z której, jak
twierdził Plutarch, dobywały się tajemnicze opary". Nie był jednak na tyle
obeznany z archeologią, by zdać sobie sprawę, że nikt przed nim nie
zauważył istnienia tego tektonicznego obsunięcia.
Wespół w zespół
Minęło czternaście lat, zanim się o tym dowiedział. A sprawił to
kolejny przypadek: odwiedzając w 1995 r. rzymskie ruiny w Portugalii,
natknął się na innego amerykańskiego badacza -Johna Hale\'a, archeologa z
University of Louisville, który prowadził tam swe badania. Nadszedł
wieczór, dwaj panowie postanowili przypieczętować nowo nawiązaną znajomość
czerwonym portugalskim winem i - od słowa do słowa - de Boer snuć zaczął
wspomnienia o swej wyprawie do Delf i odkrytym uskoku. -Jaki uskok? -
spytał Hale. - W Delfach nie ma żadnego uskoku. Zanim noc się skończyła,
obaj postanowili wyjaśnić sprawę do końca w Grecji.
Rok później de Boer i Hale spotkali się w Delfach i wkrótce wpadli na
trop wiodący do rozwiązania zagadki. Miejscowe mapy geologiczne ujawniły,
że Delfy leżą na skalnym wapiennym podłożu zawierającym łupki bitumiczne o
zawartości do 20 proc. smolistych węglowodorów. A zatem, triumfalnie
obwieścił de Boer, aktywność geologiczna mogła z łatwością prowadzić do
rozgrzania bitumicznych złóż i wydzielania się do wód gruntowych
najrozmaitszych substancji organicznych. Aby przedostać się do podziemnej
komory świątyni, nie była potrzebna żadna większa szczelina, bo mogły one
przenikać przez najmniejsze pęknięcia w skale. W 1998 r. dwaj panowie znów
odwiedzili Delfy i tym razem natrafili na inny jeszcze tektoniczny uskok
przebiegający pod fundamentami świątyni w kierunku północ-południe i
właśnie tu przecinający się z wcześniej odkrytym. Sanktuarium Apollina
leżało więc w punkcie, który uczeni oznaczyli na mapie znakiem X.
De Boer i Hale pobrali skalne próbki z wyschniętych źródeł, których
cały szereg znaczył przebieg nowego uskoku, i zwrócili się o pomoc do
trzeciego eksperta- tym razem w dziedzinie geochemii -Jeffreya Chantona z
Florida State University. Analizując skład chemiczny skał wapiennych z
położonych nieopodal świątyni dawnych źródeł Chanton odkrył w nich metan i
etan - proste węglowodory, których inhalacja może ludzi wprawiać w
"odmienny stan świadomości". De Boer miał jednak przeczucie, że to nie one
odurzały Pytię. Podejrzenia jego kierowały się ku etylenowi - gazowi
znacznie mniej stabilnemu niż dwa pozostałe, a zatem trudnemu do odkrycia
po latach w próbkach skał. By przypuszczenie to zweryfikować, Chanton udał
się osobiście do Delf i pobrał wodę z innego, wciąż aktywnego źródła.
Zawierała ona etylen.
By nie pozostawić
już żadnych nierozstrzygniętych do końca pytań, w 2000 r. do zespołu
badaczy dokooptowano jeszcze jednego uczonego, toksykologa z Kentucky
Henry\'ego Spillera, którego zadaniem było przeprowadzenie analiz
farmakologicznych podziemnych delfickich wyziewów. Jego ekspertyza
stanowiła ostatni brakujący fragment dowodu. Etylen jest gazem o silnym
działaniu psychoaktywnym, przez długie lata używanym w medycynie do
ogólnego znieczulenia. Jego wdychanie powoduje w pierwszej fazie uczucie
euforii, wrażenie uwolnienia się od swego ciała i przyjemne halucynacje.
Właśnie etylen jest przyczyną, dla której niektórzy młodzi ludzie wąchają
klej, rozpuszczalniki lub benzynę, by znaleźć się "na haju". Ale dziś nikt
im już nie zadaje pytań, jak Pytii, o przyszłe losy świata...
Zakończeniem przygody de Boera była publikacja -wraz z Halem i
Chantonem - artykułu w czasopiśmie "Geology". Szkoda jednak, że to
interdyscyplinarne przedsięwzięcie specjalistów z trzech rozmaitych
dziedzin nie zostało jeszcze bardziej rozszerzone. Warto przecież byłoby
do zespołu doprosić jeszcze psychologa, który wyjaśniłby, dlaczego ludzie
najrozmaitszych kultur od niepamiętnych czasów aż po dzień dzisiejszy tak
bardzo ufają wróżbitom, nawiedzonym szaleńcom bądź szukają życiowych rad w
horoskopach. Przydałby się też i socjolog, i przedstawiciel nauk
politycznych. Ten ostatni mógłby napisać dysertację o tym, jak wielcy
charyzmatyczni przywódcy zamiast dać się zwieść wyroczniom, sami potrafili
nimi manipulować.
Sprytny Temistokles
Weźmy chociażby takiego Temistoklesa. Kiedy po wcześniejszym
zwycięstwie pod Maratonem nowa wojna Grecji z Persją wydawała się pod
koniec lat 480. p.n.e. nieuchronna, liga miast greckich wysłała delegację
do Delf, by zasięgnąć opinii Pytii. Ta, nawdychawszy się etylenu,
oświadczyła im bez ogródek, że nie mają w konfrontacji z perskim mocarstwem
żadnych szans. Temistokles, który był w owym czasie archontą Aten i jednym
z nielicznych polityków greckich od lat zdających sobie sprawę z powagi
sytuacji, nalegał jednak, by zasięgnąć powtórnej opinii. Znów udali się
posłowie greccy do Delf i tym razem wyrok był nieco łagodniejszy (a może
bardziej dwuznaczny): "Gdy wszystkie ziemie będą utracone (...) - rzekła
Pytia - Zeus z szerokich niebios da [swej córce] Tritoborn drewnianą
ścianę, która jako jedyna nie zostanie zniszczona, i błogosławić będzie
ciebie i twe dzieci (...)".
Owa "drewniana ściana" stała się dla zdesperowanych Ateńczyków, rzec
można, ostatnią deską ratunku. Co miała ona oznaczać, stanowiło jednak
przedmiot interpretacji. Jak twierdzą historycy starożytności, dla
niektórych była fragmentem umocnień w rejonie Akropolu, dla innych warowną
ścianą przecinającą Przesmyk Koryncki. Temistokles miał jednak swą własną
oryginalną interpretację - drewnianą ścianą mającą uratować Grecję były
kadłuby statków jego floty, którą szykował od lat w przewidywaniu
perskiego najazdu. Udało mu się przekonać większość Ateńczyków, by
opuścili miasto i przenieśli się na wyspę Salaminę. Flota Kserksesa udała
się za nimi w pościg. A Temistokles już tam na nią czekał...
Komentarze
tak jest, etylen jest w kleju i innych produktach zawierających rozpuszczalniki organiczne. genialne.
A ja myslalem, ze Pytia futrowala sie lulkiem czarnym - bo ten szał i prorocze wizje jakos sie tak kojarza