Poniższy tekst to kopia z wątku "Spowiadam się Wam z kodeiny. Przeczytaj nim zarzucisz". Autorem jest użytkownik o nicku Camel.
Umieszczone tu ku przestrodze wszystkim tym, którzy myślą, że w aptece kupują tylko zdrowie...
W pogoni za fazą
„Jedyny pomysł na walkę z ćpaniem to wyjechać na miasto, nakopać gangsterom do dupy i pozamykać jakieś płotki. Bardzo typowe, zwalczać symptomy i zapomnieć o przyczynach. Za dużo przeczytałem o przepełnionych więzieniach, o niesprawiedliwości systemu sprawiedliwości”.
„Jedyny pomysł na walkę z ćpaniem to wyjechać na miasto, nakopać gangsterom do dupy i pozamykać jakieś płotki. Bardzo typowe, zwalczać symptomy i zapomnieć o przyczynach. Za dużo przeczytałem o przepełnionych więzieniach, o niesprawiedliwości systemu sprawiedliwości”.
Już nie pracują w policji.
Leszek Wieczorek zaczynał w latach 80. w pionie kryminalnym na komendzie w Bielsku. Najpierw ścigał ludzi ukrywających słoiki z kompotem (czyli „polską heroiną”) za pazuchą. Lata 90. upłynęły pod znakiem amfetaminy i śledztw, które sięgały za niemiecką granicę.
Neill Franklin jest z Baltimore w stanie Maryland. W mundurze wytrzymał tylko kilkanaście miesięcy. – Ciągnęło mnie do szybkich samochodów, fajnych ciuchów, a to wszystko mieli tajniacy – wspomina.
Neil Woods służył w Derbyshire w Anglii, ale jeździł po całym Zjednoczonym Królestwie. Na krótkie akcje. W kilka miesięcy zaprzyjaźniał się z najgroźniejszymi przestępcami z brytyjskiego półświatka tylko po to, żeby wystawić ich swoim kolegom do aresztowania.
Wszyscy troje są dzisiaj członkami międzynarodowej organizacji Law Enforcement Action Partnership zrzeszającej byłych policjantów, pracowników wywiadu, strażników więziennych i innych „stróżów prawa”, którzy sprzeciwiają się prohibicji narkotykowej. Neill Franklin ciągle mieszka w Baltimore, jest dyrektorem wykonawczym LEAP. Neil Woods wydał w zeszłym roku książkę Good Cop, Bad War, w której ujawnia szczegóły tajnych operacji, w których brał udział jako policjant. Według Neila to działania policji są odpowiedzialne za wychowanie bezwzględnych i bezgranicznie brutalnych narkobaronów. Leszek Wieczorek przeszedł na emeryturę w 1999 roku, a w 2010 został pierwszym polskim przedstawicielem LEAP. Występuję na marszach na rzecz legalizacji marihuany i zabiega o zmianę prawa narkotykowego w Polsce.
Każdy z nich miał inne motywacje wstępując do policji i na różnych etapach swojej służby zmieniali zdanie w sprawie narkotyków. W rozmowie dla Krytyki Politycznej opowiadają, jak wygląda droga z pierwszego frontu wojny z narkotykami na drugą stronę barykady. Dlaczego kiedyś wierzyli Nancy Reagan, a dziś pracują nad reformą prawa narkotykowego?
**
Dawid Krawczyk: Po co wyście w ogóle poszli do pracy w policji?
Neill Franklin: Chciałem sprawować służbę publiczną. Serio.
Leszek Wieczorek: Robota jak robota.
Neil Woods: W sumie to rzuciłem monetą, dwudziestopensówką. Nie mogłem się zdecydować, czy zwiedzać świat z plecakiem, czy iść do policji. Więc moneta zdecydowała za mnie.
Wszyscy pracowaliście w narkotykach. Tak chcieliście od początku?
Neill Franklin: Poszedłem do szkoły policyjnej ze względu na mojego brata, który pracował w stanie Maryland jako gliniarz, to mi imponowało. Skończyłem szkołę i pracowałem w mundurze jakieś kilkanaście miesięcy. Ale cały czas bardzo chciałem pracować jako tajniak.
Żeby łapać dilerów? I sprzątnąć dragi z ulic Baltimore?
Neill Franklin: Szczerze? Dużo bardziej zależało mi na tym, żeby być cool. A największy szacunek wzbudzali goście, którzy ciągle przesiadywali u nas w piwnicy na komendzie. Przychodzili i wychodzili, kiedy im się tylko podobało, jeździli super furami, no i mogli chodzić w swoich ciuchach. Jak jeden z tych tajemniczych typów podszedł do mnie i zaproponował mi robotę w zespole antynarkotykowym, to było coś. Naprawdę pierwszy raz mogłem robić, co mi się żywnie podobało.
Leszek Wieczorek: U mnie też motywacje nie były jakieś górnolotne. Znajomy powiedział, że przyjmują, a że młodzieńcza fantazja się odezwała, to poszedłem. Kariera zaczęła sama się rozwijać. Udało mi się piastować kierownicze stanowisko, więc wiedziałem po jakimś czasie, że to droga dla mnie. Nie będę owijał w bawełnę: byłem postrzegany jako dobry gliniarz.
Kiedy to było?
Lata osiemdziesiąte, czyli jeszcze w starym systemie. Wydział kryminalny w Bielsku. Zajmowałem się ogólnie pojętą przestępczością kryminalną, narkotyki zaczynały wtedy raczkować. To były czasy, kiedy musieliśmy rozpracowywać ludzi, którzy mieli słoiki z „kompotem” pod kurtką. Dopiero zaczynało się mówić o amfetaminie. Przełom lat 90., tuż po transformacji, to z kolei otwarcie na świat, podróże do Niemiec. Na imprezach towarzyskich główną atrakcją stało się to, że będzie coś więcej niż alkohol.
Neil, jak już rzuciłeś tą monetą, to też poleciałeś na dobre ciuchy i szybkie fury?
Neil Woods: Myślę, że najbardziej napędzało mnie takie poczucie, że to, co robię, jest słuszne. Łapię bandytów, świat staje się lepszy, a ja jestem jak bohaterowie moich ulubionych powieści. Całkowicie kupiłem tę narrację, że narkotyki niszczą społeczeństwo. Pamiętam jak dziś Nancy Reagan mówiącą w telewizji, że od pierwszego użycia cracku jesteś uzależniony na całe życie. Wierzyłem mocno w całe to „Powiedz NIE narkotykom”. Ktoś uzależniony wydawał mi się wtedy po prostu głupi, słaby.
Materiały, do których miałem dostęp potwierdzały też, że najgorsi, najbardziej agresywni gangsterzy zajmują się narkotykami. I rzeczywiście tak jest do dzisiaj. Dlatego jak tylko dostałem propozycję, żeby rozpracowywać ich w tajnych operacjach, to nie wahałem się ani chwili. W latach 80. w Wielkiej Brytanii to było coś zupełnie nowego. Wiedzieliśmy, że w Stanach działają undercover cops, ale u nas trzeba było dopiero stworzyć ten system. Byliśmy pionierami.
I nie, ja akurat nie miałem dobrych ciuchów i szybkich fur. Chodziłem głównie w znoszonych szmatach z charity shopów, bo moje zadania polegały głównie na tym, żeby kupić od wysoko postawionego dilera heroinę albo crack i zebrać na niego dowody. Kilka miesięcy roboty, wkupić się w łaski, zaprzyjaźnić i zamknąć.
Jak Nancy Reagan wystartowała ze swoją kampanią, ty, Neill, miałeś już dobrych kilka lat doświadczenia w narkotykach.
Neill Franklin: Pewnie dlatego jakoś szczególnie mnie nie to nie ruszało. Dalej byłem mocno zaangażowany w ściganie przestępców, dilerów. Ale wiesz, już nawet wtedy wiedziałem, że wcale nie jest tak łatwo powiedzieć NIE narkotykom.
Opowiem ci, jak to jest w Baltimore, kiedy jesteś młodym czarnym chłopakiem i wychowujesz się na jednej z trudnych dzielnic. Wychodzisz z rana do szkoły i mijasz na każdym rogu grupki gości sprzedających dragi. Mają swoją ekipę, dbają o siebie nawzajem. A ty idziesz tak sam do tej szkoły, gdzie albo cię okradną, albo pobiją. Nudzi się już to bicie po jakimś czasie, a jedyna ekipa, do której możesz się odwołać, to właśnie te ziomki kręcące się na rogu ulicy. Jak masz szczęście, to zauważy cię jakiś wyżej postawiony diler i rzuci trochę hajsu, żebyś mógł podejść do Footlockera i wymienić te rozwalające się trampki na nowe wypasione adidasy. Zostanie ci reszta? Spoko, nie musisz oddawać. Oddasz w przysłudze. Najpierw wyślą cię, żebyś stał na czujce i dawał znać, jak pojawi się policja. Później sam trochę pohandlujesz. I jak ty masz powiedzieć NIE narkotykom?
Jak nie masz nic, Leszku, to pewnie trudno też powiedzieć „nie” policji, kiedy proponuje współpracę?
Leszek Wieczorek: Nie jest tajemnicą, że korzysta się z osobowych źródeł informacji, to część arsenału policji. Za jednego dżointa można zatrzymać młodego wrażliwego człowieka, który powie wszystko, co wie na temat ciemnych interesów swoich kolegów z uczelni czy sąsiadów.
Wartość tych informacji jest też różna. Osoby z niższych klas sprzedawały często niewiele warte informacje. Zmyślały, fantazjowały, chciały odwrócić uwagę. Można było stracić mnóstwo czasu i pieniędzy na sprawdzaniu informacji, która okazała się jakąś fantasmagorią.
Neil, w swojej książce Good Cop, Bad War cały czas piszesz o ludziach znajdujących się na marginesie społeczeństwa. Dlaczego w zasadzie ciągle rozpracowywałeś biedotę? Przecież narkotyki przyjmują ludzie ze wszystkich klas.
Neil Woods: Sam zacząłem się nad tym po pewnym czasie zastanawiać. Ludzie, których wykorzystywałem w swoich tajnych operacjach, byli w ogromnej mierze skrajnie ubodzy, wymęczeni życiem. Moje zadanie było proste: tak nimi manewrować, tak ich zmanipulować, żeby doprowadzili mnie do dilera. Nasza praca dość brutalnie odciskała się na tkance społecznej w miejscach, w których działaliśmy.
Ale pamiętam taką jedną akcję: miałem zebrać materiał w samym centrum Nottingham. Z zebranych informacji wynikało, że przez snobistyczne bary i winiarnie przechodzą jakieś niewyobrażalne ilości kokainy. Cały materiał śledczy prowadził do jednego gangstera. Miłą odmianą było to, że wreszcie mogłem ubrać się w jakieś schludne, dobrze skrojone ciuchy.
Więc chodziłem sobie ładnie ubrany po winiarniach, a materiał praktycznie zbierał się sam. Po kilku krótkich tygodniach zostałem zdjęty z tej roboty i wróciłem do swojego naturalnego środowiska: dzielnic nędzy.
Dlaczego?
Może nie było wystarczającej presji, żeby ścigać nielegalny handel wśród klasy średniej? W tamtym czasie zarówno media, jak i policja miała jasno określoną wizję narkotykowego przestępcy: czarny gangster ze śródmiejskiego getta dilujący crackiem. Zamożni użytkownicy kokainy z Nottingham po prostu nie pasowali do tego obrazka.
Ganialiście ludzi z crackiem, heroiną i słoikami kompotu. Przesłuchiwaliście bogu ducha winnych palaczy marihuany. I co? Nagle się wam odwidziało?
Neill Franklin: Może nie nagle, ale w końcu się odwidziało. Pamiętam w ciągu swojej kariery w Policji Stanowej Marilyn takie prześwity świadomości. Na przykład jak burmistrz Schmoke wprowadził w Baltimore pierwszy punkt wymiany igieł. Podejście nakierowane na zdrowie użytkowników, a nie na zwalczanie przestępczości, wydało mi się całkiem interesujące.
Ale to nie był przełom? Dalej prowadziłeś antynarkotykowe śledztwa?
Przełom nastąpił po zabójstwie mojego kolegi Eda Toatley. Był na akcji w Waszyngtonie, kupował kokainę i dilerzy go odstrzelili. To był rok 2000. Zaraz po tej tragedii straciłem kolejnych dwóch kolegów z policji w Baltimore. I jeszcze była rodzina Dawsonów. Matka współpracowała z policją, więc członkowie gangu podpalili jej dom. Siedem osób spłonęło żywcem. Matka, ojciec, piątka dzieci.
Naturalną reakcją w takiej sytuacji nie jest chęć zemsty?
Wielu moich kolegów właśnie tak zareagowało. Jedyny pomysł, jaki mieli, to wyjechać na miasto i nakopać gangsterom do dupy i pozamykać jakieś płotki. Bardzo typowe, zwalczać symptomy, zapomnieć o przyczynach. Już wtedy za dużo przeczytałem o przepełnionych więzieniach, o niesprawiedliwości systemu sprawiedliwości. Nie byłem w stanie wejść w te tryby, które na moich oczach mieliły całe dzielnice. Pierwszy raz pomyślałem nad tym, że policjanci powinni przyswoić sobie tę naczelną zasady lekarzy: „Po pierwsze: nie szkodzić”.
W Wielkiej Brytanii wasza praca wyglądała podobnie?
Neil Woods: Raczej tak. Pamiętam całkiem nieźle swój moment olśnienia. Byłem na tajnej robocie w Brighton. Operacja, którą przeprowadzała tam brytyjska policja była zrobiona w tak niechlujny i beznadziejny sposób, że pozostawiła po sobie masę trupów. Jak jakiś dealer albo heroinista zbliżał się do nas i zaczynaliśmy współpracować, to szybko gangi się go pozbywały. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to jest w logice narkobiznesu i wojny z narkotykami bardzo sensowna reakcja na nasze działania. Musiałem się zmierzyć z tymi krzywdami, które wyrządziłem sam i które wyrządziła policja. Nie byłem w stanie przekonywać się już dłużej, że cel uświęca środki. Gdyby nasze działania były bez sensu, to byłoby jeszcze pół biedy, to one były w dużej mierze odpowiedzialne za brutalizację handlu narkotykami.
Ścigając dealerów wpompowaliście do systemu jeszcze więcej przemocy.
Tak to działa. A nielegalny rynek obrotu narkotykami to jest bardzo darwinistyczna przestrzeń. Na szczyt wspinają się ci, którzy są najbardziej brutalni, agresywni bezwzględni. Działania policji tylko zaostrzają warunki. Nie ma wyjścia z tego problemu w logice „wojny z narkotykami”, jedyny sposób na rozwiązanie problemu to zakończenie wojny i ogłoszenie pokoju.
Leszek, ty potrzebowałeś kilku dobrych lat na emeryturze, żeby krytycznie podejść do prohibicji narkotykowej.
Leszek Wieczorek: Jak pracowałem w policji, to nie targały mną żadne wątpliwości. To jak z grą w piłkę. Jesteś na boisku, grasz w zespole, to widzisz boisko inaczej, niż kiedy siadasz na ławkę rezerwowych. Dla mnie impulsem do zaangażowania się w działania Law Enforcement Action Partnership (LEAP) było uzmysłowienie sobie, że jeśli mój syn zostanie złapany na zapaleniu czegoś, co mu praktycznie nie szkodzi, to może mieć ogromne problemy. Bez jaj, to jest prawy człowiek, zapalenia skręta nie powinno mu przekreślać życia.
W policji się nie pracuje, tylko się służy i wykonuje rozkazy. Nie mam wyrzutów sumienia, bo stałem na straży prawa i robiłem to najlepiej jak umiałem. Dopóki grasz w drużynie, musisz przestrzegać reguł i pamiętać o celu, który ustalany jest nie przez szarego policjanta, ale ludzi na górze.
A wy macie w ogóle jeszcze jakichś kolegów z policji?
Leszek Wieczorek: W moim wypadku temat zaangażowania w działania LEAP-u nie wzbudza jakichś wielkich konfliktów. Jedni jeżdżą na ryby, inni wydają emeryturę na podróże, ja mówię o prohibicji.
Neill Franklin: Powiem tak: przyjaciół nie straciłem na pewno żadnych, bo ci, co się odwrócili, najwidoczniej nimi nie byli.
Zanim zacząłeś tak zdecydowanie krytykować wojnę z narkotykami, przepracowałeś w policji 25 lat. Wszyscy twoi znajomi byli pewnie jakoś związani ze służbą.
Najtrudniejsze dla moich kolegów jest to, żeby skonfrontować się z faktem, że to, co robili, nie tylko nie poprawiło bezpieczeństwa, ale wprost niszczyło więzi społeczne w lokalnych wspólnotach. Znam gliniarzy, dla których praca to jest całe życie i jeszcze trochę więcej. I nawet jak przejdą na emeryturę to robią wszystko, żeby dalej być w systemie sprawiedliwości. Nie potrafią sobie wyobrazić nic, co nie wiązałoby się ze ściganiem przestępców. W amerykańskiej policji mamy naprawdę potężny problem z tożsamością naszych stróżów prawa.
Spodziewałbym się innych problemów z tożsamością u narkotykowych tajniaków.
Masz na myśli to, że z jednej strony musisz być policjantem, a z drugiej strony przesiadujesz całe dnie z gangsterami, którzy prowadzą po prostu fajne życie? Miałem to, oczywiście. I wiesz, przekonujesz się, że oni nie są w gruncie rzeczy źli. Niektórzy są nawet zabawni, uprzejmi, sympatyczni. Jak akcja miała się kończyć i wiedziałem, że następnego dnia wszystkich ich aresztuję i dowiedzą się, kim jestem, to po ludzku miałem problem z tym, że to jest złe, niewłaściwe.
Neil, a twoja książka dobrze się czyta wśród brytyjskich policjantów?
Neil Woods: Dostałem tyle pozytywnego feedbacku od policjantów, byłych i tych wciąż na służbie, że naprawdę pozytywnie mnie to zdziwiło. Ale nie zawsze było tak kolorowo. Jak zacząłem w najmniejszym nawet stopniu podważać sens niektórych naszych działań, to od razu byłem marginalizowany. Kiedy opuściłem policję, to dopiero się zaczęło. Wiem od swoich bliskich znajomych, że byli wzywani na dywanik i mieli zobowiązać się, że zerwą ze mną wszystkie kontakty.
Bo ty nie tylko krytykujesz wojnę z narkotykami jako taką, ale też ujawniasz taktyki działania policji.
Tak, jestem sygnalistą. Ujawniam metody operacyjne policji, bo uważam, że to co robi jest szkodliwe. Na wojnie z narkotykami, jak na każdej innej wojnie, trwa wyścig zbrojeń – w naszym przypadku to jest wyścig na metody inwigilacji, infiltracji i obrony przed nimi.
Załóżmy, że mimo tych wszystkich przeszkód, o których mówicie, zyskujecie szansę współtworzenia nowej polityki narkotykowej. Na czym byście się skupili?
Neil Woods: Na dwóch kwestiach. Po pierwsze, sprawą bezwzględnie kluczową jest zapewnienie osobom uzależnionym od heroiny dostępu do… czystej, medycznej heroiny – wydawanej przez lekarzy, przyjmowanej w bezpiecznych warunkach. Tak to działa w Szwajcarii. Po latach stosowanie takich działań wiemy, że przynoszą bardzo obiecujące skutki – ograniczają przestępczość, poprawiają jakość życia użytkowników. Druga kwestia – przy reformie prawa narkotykowego musimy pamiętać o dzieciach.
Ale jak pojawia się temat narkotyków, to przecież zawsze wyskakuje ktoś, kto mówi: trzeba chronić dzieci przed narkotykami!
Chodzi o to, żeby nie siać paniki, że jakiś nastolatek zjarał blanta. Dzieci są wykorzystywane i wyzyskiwane na masową skalę jako pracownicy w narkobiznesie. I działania policji tylko zaostrzają ten problem.
W jaki sposób?
Dzieci nie wyglądają na podejrzanych. Nie mają kartoteki policyjnej. A jak zostaną złapane, to nie dostają wyroku. Dzieci to bardzo efektywna i super tania siła robocza, którą łatwo zastraszyć, zmanipulować i wyzyskiwać. Dla dorosłych praca dilera jest względnie niebezpiecznym zajęciem, bo policja może cię aresztować i wsadzić do więzienia na długie lata. Werbowanie dzieci to kolejna bardzo racjonalna adaptacja do warunków gry.
Neill Franklin: Jak ja byłbym bossem narkotykowym, a ty moim pracownikiem, który wylądował w areszcie, to byłby to dla mnie potężny i bardzo kosztowny problem. Jakbyś dilował heroiną w Baltimore od dłuższego czasu, to kaucja za ciebie wyniosłaby jakieś 50-100 tysięcy dolarów.
To może być dla mnie inwestycja, która się zwróci, ale jak cię znów wsadzą, to utopię te kilkadziesiąt tysięcy. Do tego dochodzą koszty adwokata. Jeżeli jestem biznesmenem działającym na nieuregulowanym rynku, to biorę sobie zamiast ciebie dzieciaka, którego wypuszczą jeszcze tego samego dnia.
Neil Woods: W przypadku Wielkiej Brytanii nieletni wykorzystywani są najczęściej w handlu marihuaną, dlatego uważam, że rynek marihuany powinien być uregulowany priorytetowo.
Leszek Wieczorek: Polska nie odbiega tutaj od tego, co opowiadają koledzy z Wielkiej Brytanii i Stanów. Kto sprzedaje na dyskotekach? Nieletni, bo dla ich pracodawców to jest idealny układ.
Neil Woods: I jeszcze jedna rzecz jest kluczowa dla zmiany prawa narkotykowego. Policjanci muszą masowo mówić o tym, jak wygląda codzienność wojny z narkotykami. Bo kto poza nami i użytkownikami narkotyków może opowiedzieć jak to naprawdę wygląda? Dlatego zależy nam na tym, żeby rozbudowywać LEAP nie tylko w Stanach i Wielkiej Brytanii, ale też w całej Europie. Mamy członków z Niemiec, Belgii, ciągle ktoś do nas dołącza.
Neill, pracowałeś całe życie jako narkotykowy gliniarz w Baltimore…
Neill Franklin: Wiem, wiem, musi być pytanie o The Wire.
A co? Wszędzie, gdzie się pojawisz, musisz opowiadać o serialu HBO?
Wszędzie. Dosłownie: wszędzie. Dajesz.
Hamsterdam, czyli strefa wolnego handlu narkotykami ustalona przez wizjonerskiego policjanta. Czy to się wydarzyło naprawdę?
Hamsterdam to jest chyba jedyna rzecz, która w całym The Wire nie jest wzięta wprost z historii Baltimore. W ciągu kilku sezonów zostało opowiedziane kilkadziesiąt lat tego miasta. I wiesz na pewno, że w obsadzie znaleźli się prawdziwi gangsterzy, dilerzy, zabójcy, policjanci, i tak dalej. Ulice, na których handlują bohaterowie, to dokładnie te same miejsca, w których pracowałem jako policjant.
Nie było nigdy w Baltimore strefy wolnego handlu dragami, ale Hamsterdam wziął się stąd, że David Simon, scenarzysta serialu, starał się znaleźć sposób na opowiedzenie tego, jak kontrowersyjnym ruchem w latach 80. było wprowadzenie przez burmistrza Schmocka pionierskich punktów redukcji szkód, gdzie użytkownicy narkotyków mogli wymienić brudny sprzęt na czyste igły i strzykawki, uzyskać pomoc medyczną i psychologiczną. Mimo sprzeciwów udało się to ustanowić, to było duże osiągnięcie.
Co byłoby dzisiaj odpowiednikiem tamtej przełomowej zmiany?
Pewnie jakiś rodzaj umowy, traktatu pokojowego między policją, użytkownikami i narkobiznesem, gdzie teren byłby podzielony, a pracownicy opieki zdrowotnej i społecznej mieliby wszystkich swoich klientów. No, ale to tylko serialowa fikcja.
***
Leszek Wieczorek – były policjant, służył w pionie kryminalnym KWP w Bielsku-Białej oraz w strukturach ŚKP w Katowicach. Odszedł na emeryturę w 1999 roku. Od roku 2010 związany z organizacją LEAP. W swoich publicznych wystąpieniach opowiada się za koniecznością przeprowadzenia reformy prawa narkotykowego w Polsce.
Neill Franklin – przepracował 34 lata w Policji Stanowej w Maryland oraz Policji w Baltimore. W ciągu swojej służby zajmował się Edukacją i Wyszkoleniem oraz pracował w Biurze ds. Przestępstw Kryminalnych i Narkotykowych. Założył i nadzorował pierwsze specjalne jednostki do zwalczania przemocy domowej w Policji Stanowej w Maryland. Jest członkiem zarządu i dyrektorem wykonawczym organizacji Law Enforcement Action Partnership.
Neill Woods – służył w policji w Derbyshire przez 26 lat jako detektyw. Przez trzynaście lat swojej kariery pracował jako tajny agent infiltrując zorganizowane grupy przestępcze. W późniejszym etapie swojej kariery zajmował się wyszkoleniem pracowników społecznych w sprawach związanych z używaniem narkotyków. Był współtwórcą pionierskiego programu szkoleniowego dla tajnych agentów w Yorkshire i East Midlands. W roku 2016 napisał wspólnie z dziennikarzem JS Rafaeli książkę Good Cop, Bad War. Jest szefem brytyjskiego oddziału LEAP i zajmuje się rekrutowaniem byłych policjantów w Europie, którzy działają na rzecz zniesienia prohibicji narkotykowej.
***
Pracujesz w policji, prokuraturze, więziennictwie, straży granicznej? Zajmujesz się ściganiem przestępstw narkotykowych, ale uważasz, że prohibicja przynosi więcej szkód, niż korzyści? Napisz do autora rozmowy na: dawid.krawczyk@krytykapolityczna.pl
***
Rozmowa została przeprowadzona w czasie II Międzynarodowej Konferencji: „Konopie w teorii i praktyce – medycyna, nauka, prawo” zorganizowanej przez Fundację Krok po Kroku na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu.
Poniższy tekst to kopia z wątku "Spowiadam się Wam z kodeiny. Przeczytaj nim zarzucisz". Autorem jest użytkownik o nicku Camel.
Umieszczone tu ku przestrodze wszystkim tym, którzy myślą, że w aptece kupują tylko zdrowie...
W pogoni za fazą
Ogólnie dobre to znaczy nie miałem jakiś przykrych myśli, ze znajomymi i u kumpla w domu (nie byłem jeszcze z tym u psychologa/psychiatry ale ogólnie przez ostatni dość długi czas stany depresyjne), lekkie stres przed pierwszym wzięciem alpry, taka apatia ni źle ni dobrze.
To był mój pierwszy raz z benzo, wcześniej brałem sporo można powiedzieć jak na mój wiek, bo jak moi rówieśnicy dopiero zaczeli palać marihuane, ja już brałem dekstrometorfan. Nie byłem turbo ćpunem, byłem raczej niedzielno-wieczornym entuzjastoą brania okazjonalnie co 2-3 tygodnie jakieś mocniejszej używki(bez mefedronu, ani wciągania jakiś innych dziwnych białych proszków, to jest to dla mnie tylko subiektywna opinia nie lubie dzialania tych substancji, może się to zmienić zobaczymy).
Doświadczenie: MJ, Hash, Tussi, i parę innych...
Niedziela obfitowała w wiele negatywnych wydarzeń - wielka kłótnia z rodzicami (notabene o MJ :/), full nauki itp. Rodzice wyszli na imieninki do dziadka, a ja, przygnębiona, chciałam sobie jakoś urozmaicić resztę dnia. Nie wiedziałam za bardzo jak, bo nie miałam nic przy sobie, ale przeglądając szafkę z lekami natknęłam się na Thiocodin zawierający kodeinę. Poczytałam sobie o niej na neuro groov\'ie, po czym zaczęłam sobie aplikować po 3 tabletki co jakieś 15 - 20 min.
Może to śmiesznie zabrzmi ale dla mnie to był prawdziwy dramat i koniec świata. Zakwasiłem z qmplem w wawie na starówce, usiedliśmy pod Zygim i odjeżdżamy.